Tangen Roshi |
Kiedy przyjechałem po tygodniu, pierwszą rzeczą, jaką mi Jikaku-san powiedział, było, że mam iść do zendo i siedzieć w zazen tak długo, aż mnie Roshi-sama nie zawoła. Zaprowadził mnie, pokazał mi miejsce gdzie mam siedzieć i powiedział: Możesz iść jedynie do toalety, poza tym nie wolno ci opuszczać tego miejsca; pokazał mi jeszcze toaletę, pomieszczenie lśniące czystością, z ołtarzykiem bodhisattwy oczyściciela na ścianie, i zostawił mnie przez następne prawie dwie godziny siedziałem twarzą do ściany i doświadczałem po raz pierwszy, na czym polega buddyzm: polega na bólu w kolanach. Owszem, umiałem już wówczas siadać w półlotosie, ale siadać to nie znaczy siedzieć; po dziesięciu minutach przyszedł pierwszy ból, przeszedł po piętnastu, wrócił po półgodzinie i wkrótce stał się nie do wytrzymania, zmiana nogi pomogła tylko na krótko, wyjście do toalety też, wszystko czego się naczytałem o zenistycznej koncentracji przestało mieć znaczenie, całe moje siedzenie było jedynie wytrzymywaniem bólu; cóż, zostałem zaszczycony namiastką tradycyjnej zenistycznej próby czekania, która w dawnych klasztorach trwała wiele dni; co to jednak znaczy w porównaniu z Drugim Patriarchą, który tygodniami siedział ignorowany przed jaskinią Bodhidharmy, gdzie już go śnieg przysypywał, i który w końcu, by zwrócić na siebie uwagę, obciął sobie jedną rękę i wrzucił ją do jaskini?
Ulga, że można wreszcie zrobić kilka kroków, była głównym odczuciem, kiedy Jikaku-san po mnie przyszedł i zaprowadził mnie do hondo, gdzie trzeba było jednak znowu usiąść po japońsku na podłodze. Pod ścianą, przy niziutkim stoliku, czekał na nie Roshi-sama.
Po co przyjechałeś do Bukkokuji?
Chciałbym się nauczyć zazen.
Po co chcesz się uczyć zazen? Będziesz tu sobie siedział jakiś czas, a potem wrócisz do domu i znowu będziesz robił pieniądze?
Te pozornie nieprzyjazne słowa Roshi-sama wypowiadał takim tonem, jakby witał syna marnotrawnego, miałem wrażenie, że się za chwilę rozpłacze.
Jak długo chcesz się zatrzymać?
Miesiąc, jeśli możliwe. Ale jest jeden problem: mam bardzo mało pieniędzy i nie mógłbym płacić za swój pobyt.
Jeżeli szczerze przyszedłeś tu, by się uczyć zazen, możesz zostać bez pieniędzy, ale jeśli chcesz zatrzymać swoje ego, jeżeli nie chcesz być w harmonii, nic zostawaj. Tylko miesiąc? Dobrze, na początku przyszłego miesiąca mamy znowu tygodniowy sesshin, to będzie dla ciebie dobry początek. Ale musisz być cierpliwy - to jest biedna świątynia i nie zawsze jest dosyć jedzenia...
Posiłek w Bukkokuji |
Następnego dnia miałem przydzieloną poduchę do siedzenia i kawałek ściany w zendo, miałem przydzielone zadanie w czasie samu, czyli pracy (bez której zazen jest nieważne), było nim opróżnianie szamba; robiłem to z Avishaiem, chłopakiem z Izraela, który naczytał się o Zen i przyjechał z zamiarem osiągnięcia Przebudzenia; szambo było typowo japońskie, malutkie i opróżniane ręcznie za pomocą wielkiej chochli na długim kiju, substancję przelewało się do dwudziestolitrowego wiadra, zawieszanego następnie na bambusowym drągu i wynoszonego do ogrodu celem użyźniania grządek; miałem też przydzielone oryoki używane do rytualnych zenistycznych posiłków. A w Bukkokuji wszystkie trzy posiłki dnia są rytualne, spożywane w całkowitym milczeniu i skupieniu, poprzedzane śpiewaniem sutry, w czasie którego oryoki - trzy miseczki włożone jedna w drugą i zawinięte w chustkę-rozwija się, nakłada się potrawy i odkłada kilka ziarenek ryżu na ofiarę dla Głodnych Demonów; posiłki są też w Bukkokuji nadzwyczaj skromne, iście żebracze: rano wodnisty ryż z japońską kiszoną mordką, do tego koniecznie plasterek kiszonej rzodkwi, w południe brązowy ryż, zupa z pasty sojowej i jakieś warzywo; koniecznie też ten plasterek rzodkwi używany po posiłku do mycia miseczek - rozlewana jest gorąca woda - i tym plasterkiem trzymanym w pałeczkach czyści się wszystkie miseczki i następnie zawija, wszystko przy stole.
Posiłki są iście żebracze. Buddyzm bowiem polega na żebraniu.
Przynajmniej raz w miesiącu, a bywają okresy, że co trzeci dzień, Bukkokuji wychodzi na takuhatsu: wszyscy wychodzący ubrani w specjalne habity, w plecionych kapeluszach, w których wyglądają jak wielkie grzyby, w słomianych sandałach, podzwaniając dzwoneczkami idą ulicą; tylko jeden z mnichów trzyma żebraczą miseczkę. Zatrzymują się przed pierwszym domem, śpiewają sutrę; bez stukania w drewnianą rybę, ale równie rytmicznie:
Kan-ji-zai bo-satsu gyo-jin Han-nya Ha-ra-mi-ta ji... (Słuchający-głosów-świata bojownilc-o-przebudzcnie zgłębiwszy Przekraczającą Mądrość...)
Drzwi się otwierają staruszka z miną osoby zaszczyconej wizytą wrzuca monetę do żebraczej miseczki. Lecz sutra śpiewana jest do końca:
...shiki fu i ku, ku fu i shiki, shiki soku ze ku, ku soku ze shiki... (...forma nie różni się od pustki, pustka nie różni się od formy, forma dokładnie odpowiada pustce, pustka dokładnie odpowiada formie...)
Grzyby kłaniają się staruszce w pas, podzwaniają dzwoneczki. Przed następnym domem ta sama sutra od nowa; jest krótka, to Hannya shingyo, czyli „Serce Mądrości”.
Takuhatsu |
...mu hen ni bi zes shin i, mu shiki so ko mi soku ko, mu ken-kai nai-shi mu i-shiki-kai... (...niczym jest ucho oko nos język ciało umysł, niczym barwa dźwięk zapach smak dotyk przedmiot, niczym świat widzialny, niczym świat uświadomiony...)
Długo nikt nie otwiera drzwi, dopiero z sąsiedztwa przybiega gospodyni w fartuszku i wrzuca banknot. Grzyby kłaniają się i idą dalej uliczką pomiędzy domkami w ogródkach, gdzie kępy bambusów i sosenki tresowane, by rosły nisko i krzywo. Przed jednym z domów nikt nie wychodzi, by wrzucić pieniążek, lecz ukłon po odśpiewaniu sutry taki sam...
...mu mu-myoyaku, mu mu-myo jin... (...niczym ignorancja, niczym koniec ignorancji...)
A może buddyzm polega nie na żebraniu, tylko na czymś wręcz przeciw- nym? Cóż może znaczyć owa czarka do herbaty najwyższej jakości? Było to w „dzień kąpielowy”, co piąty dzień nie ma samu, a jest ofuro, czyli japońska gorąca kąpiel, oraz czas wolny i w czasie tego wolnego czasu Roshi-sama siedział na stopniach hondo z kimś rozmawiając, podczas gdy przez dziedziniec przebiegał najpierw w jedną potem w drugą stronę Kornelius z czarką do herbaty w dłoni; Roshi-sama skomentował: Kornelius tak biega tam i sam, to nie jest dobre dla zazen. Korneli us słysząc to zbliżył się ze zwieszoną głowią Rozumiem, na co Roshi-sama podskoczył: O! Czarka z mojego skarbczyka!, Z jakiego skarbczyka? Roshi-sama sam mi ją dal kiedy byłem tu ostatnim razem!, Tak? To mam bardzo podobną w skarbczyku Roshi-sama wstał, wszedł do hondo i po chwili wrócił z drewnianym pudełkiem w dłoni, otwarł je i wyjął czarkę, rzeczywiście podobną w kolorze i bardzo piękną seledynową i pokrytą mnóstwem ciemnozielonych pęknięć na glazurze. Najwyższa klasa. Kiedyż lego pijesz, zawsze z wewnętrznym spokojem. Bez biegania tam i sam. Kornelius oglądał ją przez chwalę z podziwem, obracał w dłoniach; Roshi-sama wyjął mu ją z ręki, włożył do pudełka, zamknął je i podał Korneliusowi mówiąc: Napisz tu na pudelku datę, kiedy ją ode mnie dostałeś.
Recytacja sutr |
Tak czy owak Bukkokuji żyje, jak Budda przykazał, wyłącznie z żebrania oraz darów, które są przynoszone do świątyni, często są to dary w naturze, które stoją czas jakiś przed ołtarzem w hondo, wielkie pudło ryżu albo butelka oleju, kiedyś stała przez dzień pralka, niekiedy jest to wielkie pudło ciastek i wtedy robiony jest dodatkowy nieformalny posiłek, podwieczorek, bez sutr, bez milczenia. Roshi-sama też czasem przychodzi i łatwo się daje wyciągnąć na pogaduchy, bo lubi opowiadać; jak wtedy kiedy w przedsionku między hondo a kuchnią przy zielonej herbacie i ciastkach z kremem zapytany o to, jaką lubi muzykę, opowiadał o Beethovenie: W ostatni wieczór przed moim odejściem do armii, w czasie wojny, było rodzinne przyjęcie w głównym pokoju, a potem wszyscy rozeszli się do swoich pokojów, a ja siedziałem u siebie i słuchałem gramofonu, takiego starego, nie elektrycznego, słuchałem Beethovena, symfonii nr 9, i jeszcze raz, i jeszcze, a o drugiej w nocy napisałem na kopercie: ,,Słucham tego teraz, być może ostatni raz”. Byłem w lotnictwie i dokładnie jeden dzień przed moim ostatnim lotem wojna się skończyła. Gdyby mój ostatni lot był o jeden dzień wcześniej, nikt z was by tutaj nie siedział. Ale ja wróciłem do domu, płyta leżała na stole tak jak ją zostawiłem i napis na kopercie był: „może ostatni raz”. Ale już nie słuchałem więcej. Po wojnie spotkałem mniszkę, która wprowadziła mnie w naukę Buddy. Byłem na zazen w świątyni Kannon w Tokyo i kiedy usłyszałem sutrę SHISEIGANDO, minio że nie rozumiałem znaczenia słów, bo nie miałem tekstu, wiedziałem, że to jest harmonia, której szukałem. Nie mogłem powstrzymać łez, padało kiedy wracałem do domu, ale deszcz moich łez był jeszcze większy. Już nie słuchałem klasycznej muzyki. Beethoven jest potężny, ale milczenie jest potężniejsze. To jest Dziesiąta Symfonia Beethovena.
Milczenie; na czymkolwiek buddyzm polega, milczenie jest głównym zajęciem w Bukkokuji: w zwykły dzień pięć razy po czterdzieści minut, od czwartej rano począwszy, o trzeciej pięćdziesiąt jeden z mnichów przebiega wszystkie korytarze z dzwonkiem, a o czwartej wszyscy mają być już w zendo, czterdzieści minut milczenia z prostym kręgosłupem, twarzą do ściany, gdy za plecami powolutku, powolutku chodzi jeden z mnichów z kijem kyosaku w dłoniach. Tylko chodzi, uderzy wyłącznie gdy ktoś go o to poprosi: należy, czując jego obecność za plecami, złożyć dłonie i skłonić się. ku przodowi; ostry ból uderzenia pomaga w skupieniu, kiedy myśli rozbiegają się niczym stado małp. W czasie drugiego porannego zazen Roshi-sama daje znak dzwonkiem z hondo i wtedy kto chce zrywa się i biegnie, i czeka w milczeniu na swoją kolej w przedsionku między hondo a kuchnią bowiem tylko jedna osoba może wejść na dokusan do pomieszczenia za ołtarzem, gdzie Roshi-sama siedzi przed portretem swojego mistrza, Harada Sogaku; w pozy- cj i lotosu, na kolanach kyosaku, z zamkniętymi oczyma, z zagadkowym uśmiechem; otwiera oczy, każda wchodząca osoba jest dla niego niespodzianką uśmiech staje się ciepły. Mój pierwszy dokusan: na nic zadane pytanie Roshi- -sama odpowiedział: Zawsze koncentruj się tutaj, to mówiąc uderzył się pięścią w brzuch. Obserwuj swój oddech. Oddychaj powoli. Wdech, wydech, wdech, wydech, ale nie tylko powietrze. Duch. Co zrobić z bólem w kolanach, Roshi-sama? Ból jest, ale ciało jest puste. Jeżeli nie możesz wytrzymać, spróbuj siedzieć inaczej. Malutkim dzwoneczkiem Roshi-san daje znać, że dokusan skończony, następna osoba wchodzi. Niekiedy Roshi-san wchodzi do zendo i przechodzi między rzędami, czasem z własnej inicjatywy przyłoży komuś kijem, jak wtedy kiedy zatrzymawszy się na chwilę za nami-po mojej lewej stronie siedział Avishai, po prawej Klaus - ryknął niczym niedźwiedź: Zawsze jak wielka góra! Zawsze jak wielka góra!, podszedł do Klausa, leciutko dotknął jego ramienia, a potem CHLAST, CHLAST, przez jedno ramię i CHLAST, CHLAST, przez drugie; potem tak samo z Avishaiem: CHLAST, CHLAST przez jedno, CHLAST, CHLAST przez drugie, z całej siły, nawet z okrzykiem, myślałem, że mu się kij złamie. W czasie sesshinu jest jeszcze więcej milczenia, jedenaście razy po czterdzieści minut dziennie, a do tego zakaz wszelkich rozmów przez cały tydzień, z wyjątkiem dokusanu. Przez cały czas sesshinu w czasie południowego zazen jest teisho, czyli buddyjskie kazanie; rozpoczyna się czytaniem z księgi koanów, a potem godzinna mowa, Tangen Roshi lubi mówić. Z księgi koanów Roshi-san czyta zmienionym głosem, śpiewnie: Mistrz Gutei zapytany o Naukę Buddy zawsze tylko w milczeniu podnosił wskazujący palec. Pewnego razu pod nieobecność mistrza jego służący, chłopiec, odpowiedział przybyszom w ten sam sposób. Gdy Gutei, wróciwszy, dowiedział się o tym, obciął chłopcu palec ostrym nożem. Chłopiec zaczął z krzykiem uciekać, lecz Gutei zawołał za nim:,,Zaczekaj! ”. Chłopiec się obejrzał, Gutei podniósł wskazujący palec i chłopiec doznał Przebudzenia.
Dzwonnica i hondo w Bukkokuji |
Wskazujący palec? No tak, gdzieś już kiedyś czytałem, że lepiej sobie nawet oko wyłupać, jeżeli stoi na przeszkodzie. Ale co było dalej w tym kazaniu? Było w nim takie zdanie: Kyorei podnosi rękę i góra Kansan rozpada się na dwoje. Było też inne: Jeśli jest choćby jedna osoba, która płacze i ty czujesz jej ból jak własny, mogę przerwać ten wykład i już nic nie mówić.
Wdech, wydech, ale nie tylko powietrze... Na czym polega buddyzm? To pytanie nie padło w czasie mojego ostatniego dokusanu, kiedy Roshi-san pytał: Gdzie jest twój kwiat? (nawiązując do poprzedniej rozmowy), ja odpowiedziałem: Roshi-sama mówił, że nie... (nawiązując do jego odpowiedzi), na co on zatoczył ręką wielki krąg i powiedział: Wielki kwiat...; to pytanie nic padło, kiedy po zakończeniu sesshin u rozmawiałem z Tomem i Tom mówił: To mój siódmy sesshin, ale psychicznie najcięższy, przedtem miałem fizyczny ból w kolanach, jak ty, ale teraz prawie się modliłem, żeby ból wrócił, szczególnie po trzecim dniu, kiedy rzeczy zaczynają wypływać: przeżyłem już różne rzeczy, na Węgrzech byłem w komunistycznej armii, sam wiesz co to znaczy, w Australii przez dziesięć lat ćwiczyłem karate i czasem na treningach myślałem, że flaki wypluję, ale to wszystko jest nic w porównaniu z tym tutaj, a tu cię nic nie trzyma, w każdej chwili możesz wstać i iść, tylko że nie uciekniesz, bo to wszystko to tylko twój własny śmietnik... To pytanie nic padło w czasie mojego ostatniego pożegnania z Roshim; Roshi-san, który z równą radością wszystkich wita i z równą łatwością żegna, mówił: Idź już, idź, bo zaraz tu zaczynamy ceremonię herbaty, i kiedy z plecakiem wychodziłem przez bramę, z hondo dobiegał głos bębna wzywającego na ceremonię; szedłem uliczką pomiędzy ogródkami z kępami bambusów i skarłowaciałymi sosenkami, wszystko było mokre po nocnym deszczu. Na czym polega buddyzm?
Na sośnie kropla
zwiesza się nad przestrzenią,
upływa chwila.
Tę opowieść, a także parę innych, można znaleźć w mojej książce Pytania Obieżyświata. Wszystkie opowieści w niej zawarte są na niniejszym blogu. Jednakże witryny mają to do siebie, że są czas jakiś, potem znikają, a książka raz wydrukowana, już zostanie. Nikt tej książki nie wydał, ale lulu.com wydrukuje egzemplarz, jeśli się go zamówi.