Dla derwiszów najważniejsza
jest obecność.
Dla nas, wychowanych w kulturze
Zachodu, bywa to rudne do pojęcia. Jak to – obecność. Przecież
chyba najważniejsza jest doktryna? Przecież jeśli derwisze
zbierają się, by posłuchać swego mistrza, to chyba po to, by
nauczyć się tego, co ten mistrz ma do powiedzenia. To chyba
oczywiste, nieprawdaż?
Ano nieprawda. Ż.
W XIII wieku w mieście Konya w
centralnej Turcji, prowadził swe wykłady jeden z najsławniejszych
sufich w historii, znany jako Maulana Rumi. Derwisze przychodzili na
jego wykłady, niektórzy je zapisywali i przetrwały one stulecia w
rękopisach. Rumi do milkliwych nie należał, był jednym z
najbardziej płodnych poetów wszechczasów, pozostawił po sobie
ogromne tomidła, które dzisiaj tłumaczone są na wszystkie możliwe
języki. Mało tego, dziś jest on najpopularniejszym poetą Ameryki,
a skoro tak, to są pieniądze na to, żeby dokładnie badać jego
twórczość. Odkryto zatem również te wykłady spisywane przez
uczniów i one również przetłumaczone zostały na angielski, w
dodatku więcej niż raz. Ja tę księgę wykładów czytałem i na
początku wykładu drugiego znalazłem coś takiego (cytuję we
własnym spolszczeniu):
„Ktoś
powiedział: Mistrz nic nie mówi. Powiedziałem: Ten człowiek
znalazł się w mojej obecności, ponieważ miał w myśli mój obraz
i ten obraz go tu przywiódł. Ten obraz w myśli nie mówił do
niego. Nie pytał 'jak się masz', ani 'co u ciebie słychać'. Ten
obraz w myśli przywiódł go tutaj bez słów. Cóż jest
niezwykłego w tym, że ja rzeczywisty bez jednego słowa powoduję,
że on przemieszcza się z jednego miejsca do drugiego? Słowa to
cień rzeczywistości. Słowa to tylko gałąź rzeczywistości.
Jeśli cień może tu człowieka przyprowadzić, o ileż bardziej
może tego dokonać rzeczywistość. Słowa to tylko pretekst.”
Z tego by wynikało, że wykład,
na który przychodzą derwisze, to tylko pretekst by być w obecności
mistrza. Potwierdzeniem jest tytuł, jakim derwisze określają
sławnych mistrzów: 'hadhrat', co dosłownie znaczy 'obecność'.
Sama obecność mistrza powoduje, że łaski spływają na zebranych
derwiszów. Ale rzecz w tym, że taki sufi, którego obecność
powoduje spływanie łask, wcale nie musi być sławny. Może to być
anonimowy derwisz w tłumie, jakiś szewc albo wyplatacz koszyków.
Sława to tylko pretekst, powiedziałby Rumi. Sława to rzecz
powierzchowna i tak naprawdę przypadkowa. Sam Rumi jest najlepszym
przykładem tego, że sława zależy od przypadku.
Przy grobie Mistrza |
Do połowy XX wieku był on
sławny tylko w dwóch krajach: w Persji oraz w Turcji. W Persji,
ponieważ wszystkie te jego ogromne tomidła napisane są po persku,
jest to jeden z największych poetów tego języka, perski
odpowiednik Kochanowskiego. W Iranie jest on znany jako Maulana
Dżalaluddin Balchi, ponieważ urodził się w mieście Balch w
dzisiejszym Afganistanie (tam też mówią po persku). Księgi jego
kiedyś przepisywane były piękną kaligrafią, pojedyncze
wykaligrafowane wiersze wieszane były na ścianach jak obrazy,
pisano do nich muzykę i śpiewano z towarzyszeniem orkiestry. I tak
jest do dziś – klasyczna muzyka perska to w dużej mierze śpiewana
średniowieczna poezja.
W Turcji jest on sławny z
zupełnie innego powodu. Poezje pisał w języku dla Turków obcym,
ale mieszkał i działał w Turcji i znany jest tam przede wszystkim
jako twórca bardzo w tym kraju rozpowszechnionego zakonu wirujących
derwiszów. Czyli dla Turków jest od odpowiednikiem kogoś takiego
jak święty Benedykt. To znaczy ściśle mówiąc sam Rumi nie
zakładał zakonu, zorganizowali go jego najbliżsi uczniowie, ale to
on miał być inspiracją i to on zapoczątkował praktykę
wirowania. Podobno kiedy wirował po sali wykładów przychodziło do
niego natchnienie i wykrzykiwał te swoje wiersze, które uczniowie
skwapliwie zapisywali. Dla nas sytuacja, w której wykładowca w
czasie wykładu kręci się w kółko jest raczej dziwna, ale nie
wydawała się dziwna uczniom Rumiego, którzy praktykę wirowania
uznali za godną naśladowania i naśladują ją do dziś.
Zorganizowali się w zakon zwany po turecku 'mevleviya', a to od
tytułu mistrza, który po turecku (we współczesnej pisowni) brzmi
Mevlana Celaleddin Rumi. W imperium osmańskim zakon ten zdobył
szerokie wpływy, podobno nawet niektórzy z sułtanów do niego
należeli. W Persji natomiast wpływy miały inne zakony derwiszów,
które praktyki wirowania nie stosowały (choć rozważały teksty
Rumiego, zwłaszcza jego poezje).
Powiadają, że nawet władcy
należeli do zakonu mevleviya. Podobno ostatni z sułtanów zarabiał
na życie wyplataniem koszy, które ktoś ze służby sprzedawał na
bazarze. Brzmi to niewiarygodnie dla naszego zachodniego ucha,
nieprawdaż? Tym niemniej tak powiadają, ostatni sułtan dynastii
jadł tylko to, co sługa kupił po sprzedaniu koszy. Tureccy
rewolucjoniści tego czasu twierdzili, że źle prowadził sprawy
państwa, obalili monarchię i zaprowadzili rządy republiki.
Postanowili kraj zeuropeizować, a w ramach tej akcji zamknięto
wszystkie klasztory derwiszów. Po co komu to dziwaczne wirowanie?
Przecież to jakiś średniowieczny zabobon.
Gipsowi derwisze w muzeum |
Po co komu? Jak to, a turyści?
Dla turystów można zrobić
muzeum. Jeśli amerykańscy entuzjaści chcą przyjeżdżać do Konyi
i szukać śladów po Rumim, to proszę bardzo, jest muzeum. Można
kupić bilet i zobaczyć grobowiec wielkiego poety. Można zobaczyć
'tekke', czyli salę, w której derwisze niegdyś wirowali. Można
też zwiedzić stojący obok klasztor, w którym wszystko jest
dokładnie opisane. Są tam cele derwiszów, kuchnia, gipsowe figury
derwiszów w wysokich czapach, przy czym gipsowe figury szejków mają
wokół tych czap jeszcze zielony turban. Wszystko jest wyjaśnione:
jak nowicjusz musiał przez trzy dni siedzieć w kuchni i obserwować
życie klasztoru, jak przechodził przez srogi nowicjat, jak uczył
się wirować albo grać na flecie, objaśnione są wszystkie funkcje
poszczególnych osób w klasztorze. Można się wszystkiego
dowiedzieć a potem kupić sobie w przymuzealnym sklepie koszulkę z
obrazkiem. Albo płytę z muzyką sufich grana tylko na flecie.
Ciekawe, że większość tych
co przybywają i za biletami wchodzą do sanktuarium to wcale nie
entuzjaści z Ameryki tylko rdzenni Turcy, babuleńki zakutane w
chusty jak Prorok przykazał, dziadkowie z sumiastymi wąsiskami,
przychodzą tu nie gapić się tylko żeby się modlić. Bo to
przecież grobowiec Mevlany, on tu jest OBECNY! Bo dla derwiszów
najważniejsza jest obecność, a śmierć to tylko szczegół w
biografii. Mało znaczący szczegół.
Zachodni entuzjaści pytają
również, czy można zobaczyć taki taniec derwiszów. Klasztorów
nie ma i derwisze ćwiczą w sekrecie, ale najwyraźniej ćwiczą, bo
kiedy władze zezwoliły na sesje wirowania specjalnie dla turystów,
znaleźli się derwisze, którzy to potrafili robić. Jest to dziwna
sytuacja, bowiem zachodni turyści przychodzą obejrzeć spektakl,
tymczasem dla derwiszów spektakl to tylko pretekst, najważniejsza
jest obecność. Sama obecność sufich powoduje, że łaski spływają
na zebranych, nawet jeśli przyszli oni na spektakl. A ten sufi,
którego obecność powoduje spływanie łask, wcale nie musi być
wszystkim znany. Może to był anonimowy derwisz w tłumie tych, co
wirują. Anonimowy wyplatacz koszyków.
Jeszcze jeden wyjątek z księgi
wykładów Rumiego (w moim spolszczeniu):
„Pewien
pobożny człowiek zamknął się na czterdziestodniowy post chcąc
osiągnąć wzniosły cel. Wewnętrzny głos mu powiedział: tak
wzniosłego celu nie da się osiągnąć przez czterdziestodniowy
post. Przerwij swój post, aby pewien wielki święty mógł na
ciebie spojrzeć, wówczas twój cel będzie osiągnięty. 'Gdzie
znajdę tego wielkiego świętego?', zapytał ów człowiek. 'W
wielkim meczecie', odpowiedział wewnętrzny głos. 'Jak rozpoznam
kto to jest w tak wielkim tłumie ludzi?' Wewnętrzny głos
odpowiedział: 'Idź, on ciebie rozpozna i spojrzy na ciebie. Znakiem
tego że on na ciebie spojrzał będzie to, że upuścisz dzban i
zemdlejesz. Wtedy będziesz wiedział, że on na ciebie spojrzał.'
Człowiek ten zrobił to co mu nakazał wewnętrzny głos. Napełnił
dzban wodą i chodził pomiędzy rzędami modlących się oferując
każdemu wodę. Nagle poczuł, że spływa na niego dziwne uczucie,
głośno krzyknął i upuścił dzban. Leżał w kącie meczetu, a
wszyscy zebrani wyszli. Kiedy przyszedł do siebie, zobaczył że
jest sam. Nie widział tego króla, który na niego spojrzał, ale
swój cel osiągnął.”
Mauzoleum Rumiego w Konyi |
Tę opowieść, a także parę innych, można znaleźć w mojej książce Pytania Obieżyświata. Wszystkie opowieści w niej zawarte są na niniejszym blogu. Jednakże witryny mają to do siebie, że są czas jakiś, potem znikają, a książka raz wydrukowana, już zostanie. Nikt tej książki nie wydał, ale lulu.com wydrukuje egzemplarz, jeśli się go zamówi.
No comments:
Post a Comment