Krajobraz centralnej Australii widziany z lotu ptaka |
Spokój został zakłócony, kiedy w połowie XX wieku
Wielka Brytania chciała wypróbować swoją świeżo skonstruowaną
bombę atomową i szukała do tego celu jakiegoś bezludnego miejsca.
Nad pustynią Gibsona zaczęły latać samoloty i widziano z góry,
że to miejsce nie jest tak zupełnie bezludne, że jednak ktoś tam
mieszka. W takim razie trzeba coś zrobić, żeby teren jednak był
bezludny. Znów zorganizowano wyprawy, tym razem samochodami
terenowymi, by tych tajemniczych mieszkańców pustyni odnaleźć i
gdzieś przesiedlić. Okazało się, że ci ludzie tam mieszkają
niezupełnie legalnie. Po pierwsze, chodzą po pustyni na golasa, a w
Australii chodzenie nago w miejscach publicznych jest nielegalne.
Ponadto ci ludzie znajdują się na terytorium Australii, ale nie
mają australijskiego obywatelstwa, nigdzie nie ma ich aktów
urodzenia, nie znają też urzędowego w Australii języka
angielskiego.
W kręgach antropologów wywołało to pewną sensację,
bowiem najwyraźniej odkryto ludzi z epoki kamienia gładzonego,
którzy jak dotąd nie mieli żadnego kontaktu z cywilizacją. Pisano
o nich jak o ludziach pierwotnych nie posiadających prawie żadnej
wiedzy, choć jednocześnie podziwiano ich za umiejętność nie
tylko przeżycia, ale nawet utrzymania rodziny na pustyni, gdzie
mieszkaniec Sydney zostawiony samemu sobie nie przeżyłby nawet
tygodnia. Wraz z tym odkryciem pojawił się problem: przecież
nowoczesny kraj w połowie XX wieku nie może sobie pozwolić na to,
by jacyś jego mieszkańcy chodzili nago po pustyni i żywili się
jaszczurkami. Trzeba dla nich stworzyć osiedla, gdzie mogliby jeść
jakieś cywilizowane potrawy siedząc przy stole, trzeba im też dać
ubrania, bo przecież za chodzenie nago mogą być aresztowani. No i
dzieci trzeba do szkoły posłać, bo w cywilizowanym kraju takim jak
Australia istnieje obowiązek szkolny. Nieposyłanie dzieci do szkoły
jest nielegalne.
Aborygeni jedzący do syta |
Tak czy owak biali przybysze z wielkich miast woleli ograniczać kontakt z czarnymi przybyszami z pustyni do godzin służbowych, dla czarnych przybyszów z pustyni był nawet zakaz wstępu na osiedle, gdzie mieszkali biali przybysze z miast. Czarni przybysze z pustyni także ograniczali ten kontakt do minimum. Nawet nie próbowali przekonać białych przybyszów, że ci mogliby się jeszcze czegoś nauczyć. Było oczywiste, że biali przybysze nie wykazują nawet cienia zainteresowania tym, co mężczyzna powinien wiedzieć.
Dzieci mają iść do szkoły, ale jak tu uczyć dzieci,
które nawet nie znają angielskiego? Szwargocą między sobą w
jakimś nieznanym narzeczu i są nieposłuszne, ale też jak mają
być posłuszne, skoro nie rozumieją co się do nich mówi? Rodzicom
też nie można powiedzieć, żeby wpłynęły na swoje pociechy, bo
rodzice też nie znają angielskiego. A w takim razie co, nauczyciele
mają się uczyć języków Pintupi albo Piciandziara? Albo obu i
jeszcze paru innych, bo w Papunya zgromadzono ludzi z różnych
rejonów i mówiących różnymi językami. Jeszcze z ludźmi
Arrente, pochodzącymi z terenów wokół Alice Springs, można się
jakoś porozumieć, bo oni zetknęli się z przybyszami z miast
wcześniej, niektórzy pracowali nawet jako kowboje na farmach, ale
Pintupi zostali przywiezieni prosto z pustyni i świat białego
człowieka to dla nich zupełna abstrakcja. Czy można się dziwić
nauczycielom, że pracę na takiej placówce traktowali jak zesłanie?
Clifford Possum - malowidło na ścianie muzeum w Alice Springs |
Johnny Warnakula - obraz w muzeum w Alice Springs |
Co ciekawe, obrazy te nie były kupowane jako
ciekawostki etnograficzne tylko jako dzieła sztuki współczesnej.
Idealnie się wpisywały w nurt modnej wtedy abstrakcji. W Alice
Springs w 1971 roku sensację wzbudził niejaki Kaapa Tjampitjimpa,
też mieszkaniec Papunya, który wygrał główną nagrodę w
konkursie na współczesny obraz. Nie był to bynajmniej konkurs dla
krajowców, startowali w nim najzupełniej biali artyści z regionu,
a jury też się składało z najzupełniej białych ekspertów. Rok
później Muzeum w Darwin, które kupiło kolekcję kilku twórców z
Papunya, zorganizowało objazdową wystawę pokazywaną w kilku
miastach Australii. Była ona w Sydney i w Melbourne, a w 1974 roku
wystawiono ją w Alice Springs. Okazało się, że po paru dniach
trzeba ją zamknąć. Dlaczego? Bo krajowcy z innych osiedli
demonstrowali, rzucali kamienie i włócznie. Takie rzeczy absolutnie
nie powinny być wystawiane na widok publiczny! Biali przyjaciele
krajowców nie mogli tego zrozumieć. Jak to? To przecież chyba
dobrze, że doceniana jest sztuka Aborygenów, że robione są
wystawy? Nic z tego nie rozumiejąc organizatorzy wystawę zamknęli
i sprawa przycichła. Wystawione obrazy na wszelki wypadek zamknięto
w piwnicy muzeum w Darwin.
Jednakże galerie na wybrzeżu nadal wystawiały te
obrazy, a ich ceny powoli rosły. Właściciele galerii, widząc że
można na tym zarobić, wysyłali swoich agentów do Alice Springs,
dostarczali artystom płótno i farby, kupowali od nich obrazy, a
następnie sprzedawali na wybrzeżu po sporo wyższej cenie. Ceny
rosły i rosły, wokół artystów z pustyni zaczynała się tworzyć
legenda. W końcu w latach dziewięćdziesiątych agent domu
aukcyjnego Sotheby wpadł na pomysł, by znaleźć te
najwcześniejsze obrazy z Papunya, które przygodni turyści kupowali
po kilkadziesiąt dolarów, i sprzedać je na aukcji. Rezultat
przeszedł wszelkie oczekiwania, obrazy się sprzedawały po
kilkadziesiąt tysięcy. Liderem początkowo był Clifford Possum
Tjapaltjarri, którego obraz „Love Story”, sprzedany w 1972 roku
za 60 dolarów, na aukcji w 1995 zmienił właściciela za prawie
sześćdziesiąt tysięcy. Pięć lat później rekord pobił Johnny
Warangkula Tjupurula, którego obraz „Water Dreaming at Kalipinypa”
z 1972 roku sprzedany został za ponad czterysta tysięcy. Kupił go
milioner z Ameryki.
Obrazy Aborygenów na sprzedaż |
Panie spotkały się z jednym z malarzy w lokalu w Alice
Springs. Pani ekspert otwarła komputer, żeby omówić poszczególne
obrazy, które właśnie miały być sprzedawane na aukcji. Skoro
tylko pojawiły się na ekranie, malarz powiedział ostro:
„Zamknij to. Nie będziemy na ten temat rozmawiać. Nie mieliście jakiegoś faceta, żeby z wami przyjechał?”
„Zamknij to. Nie będziemy na ten temat rozmawiać. Nie mieliście jakiegoś faceta, żeby z wami przyjechał?”
Okazało się (kiedy w końcu znalazł się facet), że
obrazy, które pani ekspert miała w komputerze, mogą oglądać
tylko mężczyźni. Są to obrazy usypywane z kolorowego piasku w
czasie inicjacji młodych mężczyzn. Kobiety i dzieci nie powinny w
ogóle tego widzieć.
A w takim razie dlaczego oni w ogóle malowali te
obrazy, wieszali w galerii, sprzedawali?
Zaszło jedno wielkie nieporozumienie. Artyści, którzy
ledwie kilka lat wcześniej po raz pierwszy zobaczyli białego
człowieka, nie wiedzieli co to jest galeria, nie mieli pojęcia co
biali ludzie zrobią z ich obrazami. Zupełnie prawdopodobnym jest,
że za oczywiste uważali, że to co robią mężczyźni pozostanie
między mężczyznami, nie będzie wystawiane tam, gdzie zobaczyć to
będą mogły kobiety. Publiczna wystawa w Alice Springs spowodowała
zamieszki, od tego czasu malarze z Papunya zmienili tematykę, odtąd
tematy tabu nie pojawiały się w ich obrazach. Ale te
najwcześniejsze obrazy zostały już sprzedane i ich autorzy nie
mieli wpływu na to, co się z nimi działo.
Obraz, który twórca sprzedał za kilkadziesiąt
dolarów po kilkudziesięciu latach sprzedany został za setki
tysięcy, ale twórca nie dostał z tego ani grosika. Zapewne coś
jednak zyskał, przypuszczalnie podskoczyły ceny jego nowych
obrazów. Ale tu wcale nie o ceny chodzi. Raczej chodzi oto – jak
to się stało, że obraz, którego temat był tabu (czyli święty)
stał się po prostu towarem, który się kupuje i sprzedaje. Czego
tu nie rozumiemy? Może możemy się od koczowników z pustyni czegoś
nauczyć? Może zamieszki w Alice Springs miały znaczenie również
dla nas?
A może po prostu tak musi być, świat zmierza w tym
kierunku i już niedługo nadejdzie czas, kiedy Matkę Boska
Częstochowska będzie można sprzedać, jeśli ktoś wyłoży
odpowiednie pieniądze?
Matka Boska Cz estochowska |
No comments:
Post a Comment