Busz austalijski z lotu ptaka |
Czerwone serce Australii jest usiane kropkami. Tak
wygląda z wysoka, czerwona ziemia i mnóstwo różnokolorowych
kropek. Jasnobrązowych, ciemnobrązowych, prawie czarnych,
szarozielonych, a kiedy spadnie deszcz, to także żywozielonych.
Kiedy spadnie deszcz, wtedy suchymi korytami zaczyna płynąć woda,
a na płaskich terenach pojawiają się rozlewiska. Kiedy spadnie
deszcz, wtedy brzegi rzek i rozlewisk na krótko się zielenią, a z
mułu na dnie wygrzewają się śpiące żaby. Nie trwa to długo,
woda z rozlewisk szybko wysycha lub wsiąka w ziemię, żaby zakopują
się w mule, a żywozielone kropki stają się znów szarozielone.
Woda w niektórych miejscach zostaje, ale jej nie widać, bo ukryta
jest głęboko pod ziemią. Jest tam, gdzie ukryli ją praprzodkowie.
Wśród tych kropek od pokoleń, od tysiącleci
mieszkają ludzie. Oni wiedzą, gdzie ukryta jest woda, bowiem
praprzodkowie zostawili im mówiące o tym śnienia. Praprzodkowie
zostawili śnienia, które trzeba regularnie opowiadać i tańczyć,
żeby następne pokolenia wiedziały jak żyć. Na przykład jak
znaleźć ukrytą w ziemi wodę, jak się nią dzielić i na jak
długo ona starczy. W niektórych miejscach ukryta jest w ziemi woda,
ale nie ma jej tam wiele, dla biwakującej rodziny starczy jej
zaledwie na kilka dni. Nie wolno się nią myć, mycie to marnowanie
drogocennego surowca. Prać? Kiedyś nie było czego prać, bo ludzie
mieszkający na pustyni chodzili nago. Od święta malowali ciało
kolorową ziemią, bo przecież trzeba odświętnie wyglądać.
Malowali ciało w kropeczki, w kreseczki, w paski albo w kółeczka,
na każde święto był odpowiedni wzorek. Istniała cała sztuka
malowania ciała przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ale to tylko
od święta, na co dzień mieszkańcy pustyni chodzili nago. To było
racjonalne zachowanie. Racjonalne wykorzystanie tego, co natura dała.
Odświętnie przybrana musiała być też ziemia, na
której tańczone były śnienia. Każde śnienie związane było z
jakimś miejscem, na ziemi usypany był wzorek z kolorowej ziemi
przedstawiający to miejsce. Śnienia były własnością
poszczególnych rodzin, nie każdy miał prawo tańczyć każde
śnienie. W rodzinach śnienia przekazywane były z pokolenia na
pokolenie, to te właśnie rodziny opiekowały się miejscami, które
powierzyli im praprzodkowie. Takie było odwieczne prawo.
Mniej więcej dwieście lat temu zaczęli do Australii
przybywać ludzie, którzy nie znali odwiecznego prawa. Ci ludzie
mieli inne prawo, które głosiło, że ziemię można kupić za
pieniądze, a nabywca może potem na tej ziemi robić co chce. Może
tam wyciąć wszystkie drzewa, może zastrzelić wszystkie zwierzęta,
może wywiercić dziurę w ziemi i wyssać wszystką wodę, która
jest tam ukryta. Nie musi się przejmować tym, że wtedy woda
zniknie też z innych miejsc, w których wcześniej była ukryta.
Zresztą w Australii ci nowoprzybyli kupowali ziemię
nie od tych ludzi, którzy mieszkali tam od tysiącleci, tylko od
własnej królowej. No bo jak kupić ziemię od koczowników, którzy
chodzą po pustyni w małych grupkach, a przy jednym źródełku
zatrzymują się zaledwie na kilka dni? Chodzą nago, nie myją się,
nie wznoszą żadnych budowli i w ogóle są niewiarygodnie
prymitywni.
Obraz Emily Kame Ngwareye |
Ci nowoprzybyli nie byli prymitywni, o nie. Potrafili
cały świat opłynąć na wielkich statkach. Potrafili robić
narzędzia z żelaza i tymi narzędziami wycinać lasy. W swoim
własnym kraju wycięli lasy po to, by mieć gdzie wypasać owce.
Owce wypasali, bowiem w swoim kraju ci ludzie nie chodzili nago,
tylko sporządzali sobie ubrania z włosia ukradzionego zwierzętom.
Owce się do tego nadawały, bo miały ciepłe futerko, a właściciele
regularnie strzygli je na łyso i sami użytkowali tak pozyskane
włosie. W dodatku to włosie mogli sprzedawać i zarabiać na tym
pieniądze, dlatego chcieli hodować jak najwięcej owiec. Kiedy już
wycięli wszystkie lasy w swoim kraju, przenieśli się do Australii,
gdzie nawet nie musieli lasów wycinać, bo duża część kraju
porośnięta była tylko trawą. Kupowali więc tę ziemię od swojej
królowej i hodowali owce.
Nowoprzybyli nie mieli w zwyczaju malowania ciała, dla
nich ważniejsze było wdziewanie ubrania zrobionego ze zwierzęcego
włosia. Tak jak krajowcy malowali odpowiednie wzory na odpowiednie
okazje, tak przybysze wdziewali na każdą okazję odpowiednie
ubrania. Mieli też swoje śnienia uczące ich jak należy postępować
w życiu, ale te śnienia nie mówiły nic na temat tego gdzie
znaleźć wodę na pustyni (trudno się temu dziwić, w ich własnym
kraju ciągle padało i znalezienie wody nie stanowiło żadnego
problemu). Nie usypywali też na ziemi obrazów z piasku
ilustrujących śnienia, ilustracje do ich śnień malowane były na
deskach albo na płótnie rozpiętym na ramie. Obrazy tak powstałe
umieszczane były pionowo w specjalnych budynkach z kamienia, w
których odbywały się ceremonie związane ze śnieniami.
Tych stawianych pionowo obrazów nie niszczono po
zakończeniu ceremonii, zostawały one w tym samym miejscu długo,
przez wiele lat. Dla samej ceremonii wszystkie obrazy były tak samo
ważne, ale niektóre z nich były szczególnie piękne, czasem tak
piękne, że ludzie przybywali z daleka tylko po to, by zobaczyć ten
właśnie a nie inny obraz. Z czasem twórcy takich szczególnie
pięknych obrazów zdobywali sławę i dostawali zamówienia, by
malować obrazy w konkretnych miejscach, dostawali za to dużo
pieniędzy. Dostawali również zamówienia na malowanie innych
obrazów, nie tylko takich związanych ze śnieniami. Na przykład
portretów tych osób, które sprzedawszy dużo zwierzęcego włosia
miały dużo pieniędzy. Kiedy te osoby umarły, ich bliscy wieszali
sobie te portrety na ścianach dla przypomnienia chwil z nimi
spędzonych. A kiedy coraz więcej ludzi zaczęło mieszkać w
miastach, niektórzy zamawiali sobie portrety pięknych krajobrazów
poza miastem, dla przypomnienia dalekich wycieczek i pięknych chwil
w tych miejscach spędzonych.
Świat białego człowieka zmieniał się, nie trwał
niezmiennie przez tysiąclecia. Nie tylko, że wymyślono nowe,
szybsze sposoby przeróbki zwierzęcego włosia na ubrania, tak że
zwiększał się popyt na to włosie (a tym samym na ziemię, na
której można by hodować owe zwierzęta). Wymyślono także
maszynę, która potrafiła namalować portret w ciągu kilku sekund,
i to bardzo wierny portret, wierniejszy niż jakikolwiek portret
namalowany ręką malarza.
Wtedy niektórzy malarze zaczęli malować inaczej.
Pewna grupa zaczęła malować krajobrazy rozmazane, bardzo różniące
się od tego, co mogłaby zrobić maszyna. Ci malarze byli
kontrowersyjni, pisano o nich duża w gazetach, a skoro o nich
pisano, stali się sławni. Skoro stali się sławni, wiele osób
chciało kupować ich obrazy, w związku z tym ceny tych obrazów
rosły. Następne pokolenia malarzy widząc, że kontrowersyjność
można przełożyć na pieniądze – zaczęły malować obrazy
przedstawiające nie rozmazany krajobraz, tylko po prostu nic, czyste
abstrakcje. Jeśli dzięki tym obrazom byli kontrowersyjni, a co za
tym idzie sławni, ich obrazy rosły w cenie. Te obrazy nie
przedstawiające nic wieszane były na ścianach domów bogatych
ludzi.
Fragment Obrazu Emily |
W tym momencie zeszły się ścieżki dwóch kultur
pozornie zupełnie do siebie nieprzystających.
Pierwotni mieszkańcy Australii też
przeszli ewolucję, w dużej mierze pod wpływem tego, co robili ci
nowoprzybyli. Kiedy hodowcy kupowali od swojej królowej ziemię i
wprowadzali się ze swymi owcami, pierwotni mieszkańcy musieli
stamtąd uciekać, a to dlatego, że owce zjadały całą trawę i z
tej okolicy znikały kangury, które dla krajowców stanowiły
podstawę pożywienia. Rząd Jej Królewskiej Mości wcale nie chciał
być okrutny i gotów był karmić wygnanych pierwotnych mieszkańców,
a żeby to umożliwić, budował osiedla skupiające wypędzonych
koczowników. Rząd chciał też tych dzikusów ucywilizować, posłać
dzieci do szkoły. I na szkolnym podwórku nastąpiło pierwsze
spotkanie. Pierwsze rzeczywiste spotkanie, a nie tylko wzajemne
przyglądanie się sobie z daleka.
Pierwsze z tych spotkań miało miejsce w 1971 roku w
osiedlu Papunya położonym paręset kilometrów na zachód od Alice
Springs. W tamtejszej szkole nauczycielem zajęć plastycznych był
Geoffrey Bardon, który zachęcał dzieci do rysowania tradycyjnych
wzorów. Na te zachęty odpowiedzieli przede wszystkim ojcowie tych
dzieci, na murze szkoły namalowali Śnienie Miodnej Mrówki. Bardon
nie przestawał zachęcać, a dodatku przywiózł dużą ilość farb
akrylowych, w związku z czym owi ojcowie malowali dalsze śnienia,
już nie na ścianach, tylko na przenośnych płytach pilśniowych,
albo i na płótnie. Te śnienia na płótnie bardzo przypominały
abstrakcyjne obrazy, w dodatku były bardzo wyważone kompozycyjnie i
znakomicie nadawały się na to, by je powiesić na ścianie
rezydencji. A na dobitkę pojawiła się kontrowersja, która
przysporzyła autorom sławy. Kontrowersja dotyczyła podejmowanego
tematu, acz zrozumiała była tylko dla australijskich krajowców,
biali zupełnie nie rozumieli o co chodzi. Te obrazy tylko
przypominały abstrakcje, w rzeczywistości przedstawiały one jak
najbardziej konkretne rzeczy, w dodatku takie, które mogli oglądać
tylko wtajemniczeni. Kiedy w Alice Springs zorganizowano wystawę
tych obrazów, w mieście wybuchły zamieszki. Wtajemniczonymi mogli
być tylko dorośli mężczyźni, kobiety w żadnym razie nie powinny
tych obrazów oglądać. Wystawę zamknięto po paru dniach, obrazów
więcej nie pokazywano, ale o autorach pisano w gazecie, więc od
razu podskoczyły ceny ich malowideł. Malarze ci zmienili temat i
nie podejmowali tematów objętych tajemnicą, ale sława
kontrowersji robiła swoje i ceny obrazów rosły. Najsłynniejsi
malarze z Papunya, tacy jak Clifford Possum i Johnny Warrankula,
sprzedawali obrazy za dziesiątki, a czasem nawet za setki tysięcy
dolarów.
Drugie spotkanie miało miejsce w osiedlu Utopia
położonym paręset kilometrów na północny wschód od Alice
Springs. Tam nauczycielki w szkole zauważyły, ze kobiety
odprowadzają dzieci do szkoły, a następnie czekają na te dzieci
cały dzień na szkolnym podwórku. Może by w takim razie wymyślić
jakiś program dla mam? Może na przykład mogłyby robić coś, co
by potem mogły sprzedać? Byłyby wtedy mniej zależne od
państwowych zasiłków. Na przykład farbować wzorki na koszulkach
metodą batiku? Kilka kobiet entuzjastycznie podjęło ten pomysł i
farbowało koszulki w fantazyjne wzory. Potem te koszulki sprzedawane
były turystom w sklepie w Alice Springs.
Tymczasem Rodney Gooch, kierownik tego sklepu w Alice
Springs, uznał że te wzory są znakomite, można by z nich zrobić
wystawę i pokazać w wielkich miastach na wybrzeżu, tylko lepiej
zrobić je nie na koszulkach, tylko na całym zwoju jedwabiu. Projekt
został omówiony, jedwab i wszelkie materiały dostarczone
uczestniczkom i w 1988 roku wystawa była gotowa. Na jedwabiach
pojawiłysię nie pstre wzorki, tylko (jakżeby inaczej) śnienia.
Wystawa okazała się niezwykłym sukcesem, pokazywana była nie
tylko w miastach Australii, ale także w Europie i w Ameryce. Ale nie
na tym koniec.
Emily Kame Ngwareye |
Rodney Gooch uważał, że trzeba iść za ciosem.
Malarze z Papunya (ci, których obrazów nie powinny oglądać
kobiety) byli już wtedy znani w świecie, za ich obrazy płacono
tysiące dolarów. Tak się jednak składa, że w świecie białego
człowieka batik uważany jest za rzemiosło artystyczne, mimo że
jest znacznie trudniejszy do wykonania niż obraz malowany farbami
akrylowymi. Obraz akrylowy uważany jest za prawdziwą sztukę i
można go sprzedać za znacznie większe pieniądze, nawet jeśli
przedstawia to samo, co batik. A przecież batik to nie jest
tradycyjne rzemiosło australijskich krajowców, technika ta została
podsunięta kobietom z Utopii przez osoby z zewnątrz. Dlaczego nie
podsunąć im farb akrylowych? Następna wystawa objazdowa mogłaby
się składać z obrazów malowanych akrylem przez mamy z Utopii.
Pomysł zrealizowano, efekt był piorunujący. Szlak był
już przetarty przez tatusiów z Papunya, więc pewnie trochę można
się było tego spodziewać, tym niemniej dla samych autorek musiało
to być zaskoczenie – w ciągu krótkiego czasu z mam nie
wiedzących co zrobić ze swoim czasem i czekających przed szkołą
na dzieci zmieniły się w artystki o światowej sławie. Zwłaszcza
niektóre z nich, a zwłaszcza tak naprawdę jedna.
Do osiedli krajowców na pustyni zaczęli przyjeżdżać
właściciele galerii z miast na wybrzeżu, przywozili farby i płótno
i płacili za godzinę pracy. Płótno zresztą rozkładane było na
podłodze, krajowcy stawiali na nim kropki tak samo jak wtedy, kiedy
usypywali śnienie z piasku do ceremonii. Właściciel galerii
następnie rozpinał namalowany już obraz na blejtramie i sprzedawał
go w swojej galerii za tysiące. Za tysiące, bo skoro sława była
międzynarodowa, to i cena musiała być odpowiednia.
Emily
Kame Kngwarreye
brała udział w pracach grupy tworzącej batiki od samego początku,
jej prace przedstawiające śnienia były na zbiorowej wystawie w
1988 roku. Malować zaczęła dopiero rok później, kiedy Rodney
Gooch przywiózł do Utopii farby. Miała wtedy około 70 lat
(dokładna data urodzin nie jest znana). Od tego momentu do swojej
śmierci we wrześniu 1996 roku namalowała kilka tysięcy obrazów.
Są to płótna pokryte kropkami lub kreskami, podobnie jak w
przypadku innych twórców z serca Australii, ale w tych obrazach
jest coś, czego nie da się zdefiniować, ale co powoduje, że można
się w nie wpatrywać jak w obrazy Cezanna.
Daty tej zawrotnej kariery zaczętej w późnym wieku
(nigdy nie mów, że na coś jest za późno): w 1988 roku pierwsza
zbiorowa wystawa batiku, która objechała świat; 1989 – pierwsza
zbiorowa wystawa malarstwa akrylowego; 1990 – pierwsza indywidualna
wystawa w Sydney; później szereg wystaw zbiorowych i
indywidualnych, a w roku 1997 (po śmierci) Biennale w Wenecji.
Historia kołem się toczy, etnologia czasem też. W
latach siedemdziesiątych biali entuzjaści dostarczali krajowcom
materiałów do malowania i okazało się, że tak powstałe obrazy
znakomicie się sprzedają. Później właściciele galerii sami
zaczęli szukać artystów w osiedlach na pustyni, by sprzedawać ich
obrazy w wielkich miastach. Dziś te kropkowane obrazy są tak
popularne, że postrzegane są niemal jak tradycyjna sztuka ludowa
australijskich krajowców. Oferują je turystom galerie w Alice
Springs i w miasteczku turystycznym pod górą Uluru. Obrazy
oferowane w galeriach kosztują po parę tysięcy dolarów, ale
wszędzie tam, gdzie przyjeżdżają turyści, krajowcy z pobliskiego
osiedla przyjeżdżają starymi samochodami i siedząc na ziemi
oferują podobne obrazki po kilkadziesiąt dolarów.
Jak tu czegoś takiego nie kupić? Zwłaszcza że przy
okazji można sobie zrobić seflie z artystką.
Selfie z atrystką |
Zarówno ten tekst, jak i inne na podobny temat, można przeczytać w mojej książce "ART ETNO"
No comments:
Post a Comment