Głowny pawilon świątyni na górze Hiei. |
Nauka powstała gdzieś w dalekim kraju, nawet nie w Chinach, ale jeszcze dalej, gdzieś za siedmioma górami, stworzona przez królewicza, który dobrowolnie został żebrakiem, ale dzięki tej nauce osiągnął wiedzę o wszechświecie i teraz władcy padają na twarz przed jego posągiem - to wszystko dla Japończyków było powiewem prawdziwie szerokiego świata. Dla części elit władzy ówczesnej Japonii ta szerokość horyzontów była atrakcyjna. Ród Soga, najbardziej wpływowy na dworze cesarskim, aspirował do światowości i popierał tę nową naukę, budował w swych dobrach świątynie dla przywożonych z Korei figur i klasztory dla przybywających stamtąd mnichów. Jak to często bywa, "obce wpływy" budziły kontrowersje; konkurujące z Sogami rody Mononobe i Nakatomi podnosiły wrzask o "utracie tożsamości narodowej, obcym spisku i zagrożeniu niepodległości, o jakichś obcych kultach zagrażających rodzimej religii". W owym czasie narodowe dyskusje prowadzone były nie na papierze, lecz w czynie: na Soga napadano, świątynie palono, mnichom i mniszkom robiono krzywdę, a posągi wrzucano do kanału. Były to jednak tylko przegrane bitwy, a nie kampania, bowiem to Soga prowadzili oficjalną politykę kraju: oni wprowadzali na tron cesarzy, a jeśli cesarz stawał okoniem, to mu odrzynali głowę. Ow patronat nad buddyzmem nabrał rozpędu, kiedy głową rodu został Soga-no Umako, polityk o światowych horyzontach. W 592 roku cesarz Sujun, wprowadzony wprawdzie na tron przez Soga, ale mający obiekcje wobec ich poczynań, postradał głowę w wyniku oderżnięcia, a na tron wprowadzono cesarzową Suiko, córkę cesarza Kimmei i siostry Soga-no Umako. Wkrótce potem regentem rządzącym w imieniu cesarzowej został książę rodziny cesarskiej, Shotoku Taishi.
Shotoku Taishi był w dziejach Japonii postacią niezwykłą. Niewątpliwie był zręcznym politykiem, działał w harmonii z Umako, ale jeśli Umako był od odrzynania głów, książę Shotoku był od łagodzenia obyczajów. Istnieją o nim opowieści takie, jak o świętym Marcinie: podobno na przykład on - książę cesarskiego rodu - nakarmił i odział umierającego przy drodze żebraka. Śmierć przy drodze nie była w ówczesnej Japonii rzeczą niezwykłą, według shinto zetknięcie ze śmiercią, a więc i z umierającym, powodowało rytualną nieczystość, dlatego nie ratowano tonących ani nie pomagano umierającym żebrakom. Pomagając umierającemu książę Shotoku świadomie łamał stare religijne uwarunkowania. Był on jednak nie tylko dobroduszny, był również wysoce wykształconym buddystą, jego nauczycielem był przybyły z Korei mnich Hyecha (po japońsku Eji). Książę znał biegle chiński i nie tylko przepisywał piękną kaligrafią sutry, ale też pisał do nich długie komentarze. Jeden taki wielotomowy komentarz własnoręcznie przezeń wykaligrafowany znajduje się do dziś w zbiorach cesarskich. Wiedział on oczywiście, że do Korei buddyzm przybył z Chin i że lepiej uczyć się bliżej źródeł; w 608 roku wyruszyło z Japonii poselstwo na dwór chińskiego cesarza. Trudno mieć wątpliwości, że książę propagował buddyzm celem łagodzenia obyczajów, jego słynny "Edykt Siedemnastu Punktów" miał z całą pewnością taki cel. To za rządów księcia Shotoku, a dokładnie w 607 roku, powstał najstarszy istniejący do dziś klasztor Japonii: Horyű-ji. Wkrótce po śmierci księcia w 621 roku w kraju było już 46 klasztorów, ponad ośmiuset mnichów i ponad pięćset mniszek.
Wielki Budda w świątymi Toji w Kyoto |
W następnym stuleciu kontrowersje wokół buddyzmu ucichły. Arogancki ród Soga został zręcznie wyrżnięty za sprawą najzręczniejszego polityka owego czasu, Nakatomi-no Katamari, który za zasługi otrzymał od cesarza nazwisko Fujiwara i stał się protoplastą kolejnej familii. Jako premier rządu miał on istotnie zasługi niemałe, kontynuując reformy księcia Shotoku, a skoro ze zlikwidowaniem Soga buddyzm przestał być kością niezgody - popierał również mnichów. W 653 roku mnich Dosho wysłany został do Chin, a wróciwszy po kilku latach przywiózł do kraju szkołę Faxiang, czyli po japońsku Hosso. Do tej szkoły należą najstarsze w Japonii klasztory, m. in. Horyű-ji, a także ufundowany przez ród Fujiwara i stojący do dziś w Nara klasztor Kofuku-ji. W epoce Nara, czyli w ósmym wieku, przybywali do Japonii również nauczyciele innych szkół. Była w Nara szkoła Zhushe, czyli po japońsku Kusha, studiująca teksty Vasubandhu. Była szkoła Trzech Traktatów, po japońsku Sanron, studiująca teksty Nagarjuny. W 736 roku przybył do Japonii mnich Dosen, przywożąc ze sobą szkołę Wieńca Kwiatów, czyli po japońsku Kegon. Na tym samym statku przyjechał także Bodhisena, bramin z południowych Indii, który w Japonii nauczał sanskrytu, oraz Kibi-no Makibi, który też się sanskrytu nauczył i prawdopodobnie pod jego wpływem opracował japoński alfabet zwany katakana. Innym mieszkańcem Nara był niejaki Fat-triet, mnich z Kambodży zwany z japońska Buttetsu, który uczył Japończyków opartych na indyjskiej mitologii rytualnych tańców, odtwarzanych do dziś w Horyű-ji przy uroczystych okazjach. Nara była wówczas metropolią o iście międzynarodowym charakterze. A w 747 roku cesarz Shomu postanowił uświetnić swą stolicę największą w świecie figurą Buddy odlaną z brązu.
Na początek postanowiono poradzić się wieszczków bogini Amaterasu gdzie będzie najlepsze miejsce. Minęły bowiem czasy, kiedy buddyzm uważano za zagrożenie dla rodzimej religii. Buddyzm nie głosił doktryn, nie podważał ważności rodzimych wyznań. Głównym eksponentem tezy o braku opozycji pomiędzy buddyzmem a shinto był niejaki Gyogi Bosatsu, mnich szkoły Hosso. Wedle niektórych źródeł był on Koreańczykiem, który przybył do Japonii jako świecki, wedle innych pochodził z Izumi; tak czy owak przyjął mnisi habit w klasztorze Yakushi-ji w Nara w 685 roku, studiował w szkole Hosso i podróżował po całej Japonii propagując nową naukę. W 742 roku wysłany został przez cesarza do sanktuarium bogini Słońca w Ise by zapytać jej wieszczków co bogini myśli o planie budowy posągu Buddy Wielkiego Słońca w Nara. Odpowiedź była raczej mętna, ale zinterpretowano ją pozytywnie. Wynikało z tego oczywiście, że bogini jest również opiekunką zakonu budzicieli, podobnie jak w Indiach gromowładny Indra.
W 747 roku przystąpiono do budowy. Cesarz Shomu postanowił, że ma to być przedsięwzięcie całego narodu, każdy jego poddany ma mieć szansę zdobycia zasługi na pośmiertną przyszłość. Cesarz nie zamierzał wcale całej zasługi przypisać sobie. Ktoś w owym czasie i w owym miejscu zdawał sobie sprawę, że Droga ku Obudzeniu to nie jest indywidualny wysiłek dbania o własny tyłek, lecz wysiłek całej społeczności w tym samym kierunku. Z perspektywy widzimy, że w owym czasie i w owym miejscu zachodziło niezwykłe wydarzenie, w którym brał udział cały kraj. Osobą odpowiedzialną za zbieranie w całym kraju funduszy na budowę był mnich Gyogi, który słusznie chyba miał przydomek Bosatsu, co znaczy Bodhisattva, czyli Bojownik o Obudzenie.
Tymczasem na miejscu budowę posągu nadzorował Roben, mnich ze szkoły Kegon. Bowiem klasztor Todai-ji, gdzie budowano posąg, przeznaczono dla szkoły Kegon, a sam posąg miał przedstawiać centralną postać sutry Wieńca Kwiatów, Buddę Wielkie Słońce. Budowę prowadzono z wielkim rozmachem, zniwelowano zbocze góry, przez dwa lata cierpliwie odlewano fragmenty posągu, a kiedy w 749 roku zmontowano wreszcie po kilku nieudanych próbach całość, w jednej z prowincji kraju odkryto (zdaniem uczestników owego przedsięwzięcia - wcale nie przypadkowo) złoto. Tegoż roku cesarz Shomu wydał edykt dziękczynny, w którym on - sam uważany za bóstwo - tytułuje się "Sługą Trzech Klejnotów". Trzy lata później ukończony został wielki budynek kryjący figurę; wtedy dokonano uroczystej ceremonii otwarcia oczu wielkiego Buddy.
Japońska mandala tantryczna |
W 788 roku na górze Hiei wznoszącej się nad brzegiem wielkiego jeziora Biwa w centralnej Japonii osiadł mnich Saicho. Cztery lata wcześniej wstąpił on do klasztoru w Nara, ale zniechęcony atmosferą panującą w stolicy wkrótce przeniósł się w bardziej ustronne miejsce. Dzięki swemu ustronnemu położeniu miejsce to - zdaniem Saicho - lepiej się nadawało na studia i ćwiczenia mające prowadzić do dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości. Wkrótce na górze Hiei powstał prężny klasztor. W 804 roku Saicho wyjechał na dwa lata do Chin, gdzie większość czasu spędził na górze Tiantai, gdzie studiowano przede wszystkim Sutrę Lotosu, po japońsku zwaną Myoho Renge Kyo. Po powrocie zapoczątkował on w swoim klasztorze szkołę zwaną po japońsku Tendai.
Ustronne miejsce jednak niezbyt długo pozostawało ustronne: skoro góra Hiei nie chciała przyjść do stolicy, to stolica przyszła do góry Hiei. Nie tylko bowiem Saicho rozczarowany był atmosferą panującą w klasztorach w Nara, rozczarowani byli również czołowi politycy. W 794 roku cesarz Kammu zbudował nową stolicę na równinie u stóp góry Hiei. Miasto nosiło oficjalną nazwę Heian-kyo, ale Japończycy zwykle zwali je - i zwą do dziś - mianem "stolica", po japońsku Kyoto.
Kiedy w 804 roku poselstwo japońskiego cesarza wyruszyło do Chin, na tym samym statku pojechał do Chin mnich Kukai, by w Chinach studiować tajemną naukę tantryzmu. Wrócił dość szybko, bo po dwóch latach, i głosił naukę zwaną Słowo Prawdy, czyli po chińsku Zhenyan, a po japońsku Shingon. Początkowo mało kto zwracał uwagę na tego mnicha twierdzącego, że w przeciągu roku został mistrzem tajemnej doktryny i że posiada głęboką znajomość praktyk zdolnych przemieniać ludzką świadomość. Z czasem jednak jego nauka zyskiwała respekt. Początkowo głosił kazania gościnnie w różnych świątyniach; w 816 roku cesarz przyznał mu miejsce pod budowę własnego klasztoru na odległej od stolicy górze Koya. Datę tę uważa się zwykle za początek szkoły Słowa Prawdy (po japońsku Shingon) w wyspiarskim kraju na Wschodnim Oceanie. W 823 roku Kukai otrzymał od cesarza klasztor Toji na rubieżach Kyoto.
Kamienna stupa z sanskryckimi literami na górze Hiei |
Szkoła Shingon przyniosła naukę o mandalach (zwanych po japońsku mandara), o wielorękich buddach i bodhisattvach będących w rzeczywistości personifikacjami stanów umysłu. Sztuka szkoły shingon to malowane mandale z wielkimi lotosami, gdzie na każdym płatku wielkiego kwiaty siedzi inny budda lub bodhisattva, a strzegą tych mandal postacie gniewne wymachujące mieczami i szczerzące kły. Świątyni tego zakonu pełne są też rzeźbionych postaci, które oczywiście są personifikacjami stanów umysłu.
Wszystko to brzmi pięknie i logicznie, ale inaczej odbiera tę sztukę mnich ćwiczący się w tantrycznej medytacji, a inaczej prosty lud przychodzący do świątyni bić pokłony i składający ofiary. Ów lud wcale nie musi rozumieć, że owe posągi to personifikacje stanów umysłu. Tak naprawdę to bardzo łatwo jest tego nie rozumieć i wyobrażać sobie, że bodhisattva to jakaś bezcielesna postać umiejąca czytać prośby powtarzane w myśli. Trudno więc się dziwić, że niektóre postacie z owego panteonu emanacji stały się szczególnie popularne i - poza mandalami - spotykane są w ikonografii znacznie częściej niż inne. Wszelkie rekordy popularności bije Pan Słuchający Płaczów, czyli Avalokita Iśvara, a po japońsku Kannon. Posiada on w ikonografii wiele aparycji, niektóre o tysiącu rąk i jedenastu głowach, a niektóre w ogóle żeńskie (czyli po polsku byłoby Pani Słuchająca Płaczów); w Japonii bezwzględnie najpopularniejsza jest właśnie ta żeńska wersja. Spośród pięciu głównych buddów, dzięki nurtowi religijnemu zwanemu amidyzmem, najpopularniejszym stał się Bezmiernyblask, pozostali są natomiast prawie zupełnie nieznani. Spośród czterech gniewnych strażników z jakichś względów szczególnie popularny stał się Acala, zwany po japońsku Fudo Myoo: w ikonografii postać otoczona płomieniami, z mieczem w jednej ręce, ze sznurem w drugiej, z kłami wystającymi z ust.
Na terenie japońskich klasztorów tantrycznych znajdują się również charakterystyczne kamienne stupy z wyrytymi na nich sanskryckimi literami. Znajomość sanskryckiego alfabetu jest bardzo ważna, tantryczna medytacja rozpoczyna się zwykle od wizualizacji sanskryckiej litery stojącej pośrodku otwartego białego lotosu. Litera jest oczywiście zapisem dźwięku i owa medytacja wiąże się z tezą mistrzów tantryzmu o działaniu dźwięku na umysł. Ciekawe, że Japończycy używają do tego celu liter sanskryckich, choć w czasach Kukai mieli już własny japoński alfabet. Zdaje się, że mamy do czynienia z wciąż i wciąż powracającym zjawiskiem: intencje twórców pewnych rytów i zachowań zostają zapomniane, powtarzana jest forma kosztem istoty. Indyjscy mistrzowie Wielkiego Wozu pisali swe teksty w sanskrycie, a nie w wymarłym w ich czasach języku Mędrca Sakyów, ponieważ sanskryt był językiem wówczas w Indiach używanym; w Japonii sanskryt uważany jest za język święty i do dziś w niektórych świątyniach przechowywane są sanskryckie rękopisy, które mało kto potrafi przeczytać.
Tantryczne świątynie w Japonii olśniewają wystrojem, wspaniałymi rzeźbami i malowidłami. Olśniewa również rozbudowany rytuał. Dzisiejszy widz jednak odnosi często wrażenie, że jest to rytuał skostniały, powtarzający na zasadzie uwarunkowania praktyki może niegdyś istotne, ale niezbyt przystające do dzisiejszego świata. Nie tylko dzisiejszy widz takie wrażenie odnosi, do podobnego wniosku dochodzili już niektórzy mnisi studiujący na górze Hiei w XII wieku. I - jak to nierzadko w historii buddyzmu bywało - dochodzili do kolejnego wniosku, że aby dojść do dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości, trzeba to uwarunkowanie przełamać.
No comments:
Post a Comment