Monday, February 5, 2018

Pochowaj me serce w Wounded Knee

Chmury nad Wounded Knee
Widzisz te chmury? Szybko zrób zdjęcie”, mówi do mnie Indianka Bernadette Pustyróg.
Rzeczywiście, chmury przybrały niezwykły kolor. Zdjęcie takich chmur nad cmentarzem w Zranionym Kolanie to gratka. Chwytam za aparat i biegnę tak to ująć, by chmury wisiały nad cmentarzem. Jest to efekt zachodzącego słońca, moment i wszystko się rozwiewa.
Chmury zbierają się nad Zranionym Kolanem. Chmury prawdziwe i chmury symboliczne. A Bernadette Pustyróg jest tu po to, by te chmury odgonić. A ja po co tu jestem? Na pewno nie po to, by spotkać Indiankę Bernadette, ale spotkałem ją i dlatego wiem po co ona tu jest . A dlaczego tu przyjechałem?
No cóż, nie mogłem tu nie przyjechać. To miejsce wabi nie tylko chmury. Może niekoniecznie ma być tu pochowane moje serce, ale musiałem tu przyjechać. Choć pewnie dlatego tu przyjechałem, że ktoś napisał tę książkę: „Bury my heart at Wounded Knee”. Gdyby nie ta książka, to miejsce byłoby pewnie zapomniane. Książka wyszła w 1970 roku, a trzy lata później Ruch Indian Amerykańskich (AIM) postanowił w tym właśnie miejscu ogłosić powstanie niepodległej republiki Indian. Owa republika natychmiast otoczona została przez siły zbrojne Stanów Zjednoczonych, a następnie przez dwa miesiące istniało coś, co media zazwyczaj nazywały ”oblężeniem”. Dziwne to było oblężenie. Pikiety sił zbrojnych teoretycznie nie przepuszczały nikogo, ale niekiedy przepuszczały ciężarówki z żywnością. Do wsi można też było przejść przez pola i młodzi gniewni Indianie z całej Ameryki emigrowali do nowej republiki. Wieś jest na terenie rezerwatu Pine Ridge należącego do Lakotów, ale wśród przywódców Ruchu Indian Amerykańskich byli też Odżibweje, a wśród oblężonych przybysze z kraju Nawajów, z Irokezji, a nawet z ludu Mikmak mieszkającego na wschodnim wybrzeży Kanady. Teoretycznie były okopy i nawet wymiana ognia, ale nie było żadnej próby zajęcia wsi siłą, żadnego szturmu i chyba tak naprawdę nikt nie chciał nikogo zabić. Owszem, były dwie ofiary śmiertelne wśród „oblężonych”, ale to raczej w wyniku zbłąkanej kuli, w dodatku śmiertelnie rannych natychmiast przewieziono do szpitala i pikiety sił zbrojnych nie oponowały. A kiedy wreszcie podpisano porozumienie w wyniku którego przywódcy republiki mieli być aresztowani, okazało się, że ich we wsi nie ma, bo uciekli przez krzaki.
Ale za to obecne były media, prasa, telewizja. Powstanie Indian w drugiej połowie dwudziestego wieku, to dopiero gratka! Niektórzy dziennikarze przedostali się nawet do oblężonej wsi. Czas antenowy i łamy prasy pełne były Zranionego Kolana. Nie tylko w Ameryce, ale na całym świecie, czytałem o tym nawet w prasie w komunistycznej Polsce. Dzielni wojownicy ciągle się trzymają! Ha!
Cmentarz w Wounded Knee
Ale to było „Drugie Zranione Kolano”. Pierwsze, w 1890 roku, wyglądało zupełnie inaczej. Tutaj miała miejsce ostatnia „bitwa” indiańskich wojen XIX wieku. Bitwa? Nazwa tak samo myląca, jak owo „oblężenie” z 1973 roku. Grupa kilkuset Indian, w tym kobiet i dzieci, tańczyła nowy „taniec ducha”, który miał sprawić, że biali ludzie w cudowny sposób znikną z Ameryki. Dowódcy stacjonującej w pobliżu armii uznali, że jest to powstanie, otoczyli tańczących i kazali im złożyć broń. To, że Indianie mieli broń, nie powinno nikogo dziwić, do dziś w Ameryce posiadanie broni jest rzeczą normalną. Wódz Wielka Stopa zgodził się na złożenie broni, ale podobno nie wszyscy wojownicy byli tego samego zdania, padły jakieś strzały, a skoro padły strzały, to dowódcy uznali, że to jest bitwa i też zaczęli strzelać. Tyle że w tym przypadku układ sił był dokładnie odwrotny niż w przypadku o kilka lat wcześniejszej bitwy nad Little Bighorn, gdzie zginęło kilkuset żołnierzy i dwudziestu paru Indian. W Zranionym Kolanie zginęło dwudziestu paru żołnierzy, a ofiary wśród Indian szacuje się pomiędzy 150 a 300. Była wtedy zima, ziemia zmarznięta, trudno było kopać groby, więc wykopano tylko jeden wielki rów i tam wrzucono wszystkie ciała.
Nie mogłem tu nie przyjechać. Ale najwyraźniej nie tylko mnie wabi to miejsce. Ten cmentarz, gdzie w jednym rowie zakopano ciała kilkuset Indian jest chyba atrakcją turystyczną. Jest tu duży parking, obok parkingu stragany, na których Indianki sprzedają bibeloty. Przyjechałem na parking, zaparkowałem, a straganiarka kiwała na mnie, że mam do niej podejść. Zapytałem, czy jej zdaniem zwiedzanie cmentarza powinienem zacząć od jej straganu. Nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć, ale przynajmniej wskazała mi cmentarz na pagórku.
Jak złudne są pierwsze kontakty. Ci, co chcą przyjezdnego koniecznie pierwsi spotkać, wcale niekoniecznie dobrze reprezentują mieszkańców tego miejsca.
Poszedłem na pagórek. Pośrodku cmentarza jest duży podłużny grób otoczony płotem z siatki. Do płotu przywiązanych jest mnóstwo kolorowych wstążek. Takie wstążki Indianie przywiązują, kiedy się modlą. Wokół tego wielkiego grobu jest wiele indywidualnych grobów, w tym jeden bardziej okazały. Tam leży Buddy Lamonte, który zginął w 1973 roku podczas owego „oblężenia”. Przy wejściu na cmentarz widzę wielki transparent z napisem: NIE CHCEMY WIĘCEJ KALANIA NASZEJ ŚWIĘTEJ ZIEMI. Najwyraźniej znów jakiś protest, ale nie wiem o co chodzi.
Za cmentarzem stoi coś, co wygląda na kościół, ma nawet krzyż n sygnaturce. Przed kościołem zgromadzona grupa ludzi, podchodzę do nich. Jeden z nich przedstawia mi się jako przewodniczący rady wsi i bez pytania o cokolwiek zaczyna mi wszystko wyjaśniać.
Świetlica w Wounded Knee
To jest nasza świetlica. Kiedyś tu był kościół katolicki, ale księża przekazali go władzom rezerwatu, a te przekazały go nam. Teraz jest tu wiejska świetlica prowadzona bez żadnego dofinansowania. O, tu mamy kuchnię, wspólnie gotujemy posiłki dla starszych ludzi, moja matka tu przychodzi. A może ty byś nas mógł wspomóc finansowo. O, choćby kupując taką koszulkę upamiętniającą bitwę nad Little Bighorn?”
Pytam o to, gdzie był protest z 1973 roku, i tu się zaczyna. Oni, zebrani tu przed kościołem, są mieszkańcami tej wsi. Wtedy nie byli ani po jednej, ani po drugiej stronie, a najwięcej ucierpieli. „Ale więcej ci powie Bernadette Pustyróg, zaraz ci ją przedstawię. Ona pamięta tamte czasy.”
Indianki Bernadette nie trzeba namawiać. Opowiada, że wtedy miała naście lat, musiała z matką uciekać z domu, bo nie było co jeść, A jak po skończonym oblężeniu wrócili, to dom był zdemolowany. To działacze AIM zdemolowali jej dom, jak mówi. A teraz jacyś ludzie spoza rezerwatu, z miast, chcą tu organizować jakiś protest podobny do niedawnego protestu w Standing Rock w Północnej Dakocie. Tylko że tam był budowany rurociąg, a tu nie ma żadnego rurociągu, tu są tylko groby przodków. „To jest miejsce sławne tylko dlatego, że zostali tu pochowani nasi przodkowie. Widzisz tamte namioty przy budynku muzeum? Ci ludzie chcą tu zrobić 'obóz jedności'. Mówią, że są z AIM, ale my ich tu nie chcemy. Oni nie są stąd. Nie chcemy, żeby znowu ktoś wykorzystywał nazwę Zranionego Kolana i robił na tym jakiś interes. Tu spoczywają nasi zamordowani przodkowie i trzeba ich zostawić w spokoju.”
Nie wiedziałem, że tu jest jakieś muzeum. Owszem, widziałem kolorowy budyneczek, ale wokół niego było pusto, nie przypuszczałem, że jest tam coś godnego uwagi. (Tak naprawdę, czego dowiedziałem się później, nie ma tam nic godnego uwagi, tylko na ścianach kilka kiepskich zdjęć z 1973 roku)
Rozmowa wśród zgromadzonych na werandzie przed świetlicą-kościołem toczy się w dwóch językach. Starsze kobiety mówią w języku mi nieznanym, acz domyślam się oczywiście, że to Lakota. Młodsi mówią tylko po angielsku, ale chyba rozumieją co jest mówione po indiańsku. Młodsi mówią o tych starszych kobietach grandmothers, co po polsku dosłownie znaczy „babcia”, ale w tym przypadku w żadnym razie nie da się tak przetłumaczyć. Grandmother, w każdym razie w ustach Indianina, to tytuł pełen powagi. To co mówi grandmother należy wykonać. To nie jest demokracja, nikt nie wybiera grandmother, nie pełnią one żadnych oficjalnych funkcji, tym niemniej jeśli grandmothers coś dobitnie mówią, Indianie ich słuchają. Protest w Standing Rock w zeszłym roku zaczął się od tego, że pewna grandmother nie chciała pozwolić, by jakiś rurociąg przechodził przez miejsce pochówku jej przodków. Tutaj jest dokładnie odwrotnie, tutejsze grandmothers nie chcą dopuścić do tego, by jakiś kolejny protest zakłócał spokój ich pochowanym tu przodkom.
W pewnym momencie słyszę ciekawe zdanie wypowiedziane przez starszą Indiankę” „W dawnych czasach kobiety nie były wodzami, ale to kobiety wychowywały wodzów, by byli odpowiedzialnymi ludźmi.”
Osiedle Wounded Knee
Słyszę też, że temat rozmowy schodzi na to, jak zorganizować najbliższy posiłek. Sugeruję, że mogę pojechać do supermarketu w Pine Ridge, odległego o kilka mil, i coś im kupić. Grandomthers bez wahania przystają. Phyllis Pustyróg (która jest, co wywnioskowałem z rozmowy, głównym prowodyrem protestu) jedzie ze mną w aucie, jej córka ze swym chłopkiem w dugim aucie za nami. Indianki wybierają jakieś burgery, kupujemy, wracamy.
W drodze powrotnej moim pasażerem jest Nathan, chłopak córki Phyllis. Mówi mi, że jeszcze nigdy nie spotkał nikogo z Anglii (nie mówiąc o Polsce, o której ledwie wie, że istnieje). Pyta mnie, czy znam taniec słońca, bo on od kilku lat jest tancerzem. W tym roku w tańcu wlókł po ziemi czaszki bawołów przyszyte długimi rzemieniami do skóry na plecach. Ofiarował to za wszystkich, którzy mają trudności w życiu. To jest właśnie taniec słońca: tancerze poddają się torturom, ale cierpienie ofiarują z innych. Nathan mnie namawia, żebym przyjechał na taniec słońca w przyszłym roku, żebym się za niego modlił, żeby on miał siły przez to przejść. Bo to nie jest takie łatwe. To jest cztery dni tańca bez jedzenia i picia. Brak jedzenia to jest nic, picie cały czas jest w głowie. Dlatego trzeba wsparcia innych, którzy jedzą i piją w imieniu tancerza. Pierwszy dzień jest fizyczny, drugi dzień jest psychiczny, trzeci dzień jest emocjonalny, czwarty dzień jest duchowy, ale po czterech dniach człowiek nie chce przestać. Czwarty dzień to jest dzień „przeszywania”, to znaczy nacinania skóry na piersi lub plecach i przewlekania pod nią rzemieni. Niektórzy z tancerzy przyszywają się tymi rzemieniami do centralnego słupa, od którego się w tańcu oddzierają. Inni – jak Nathan – mają do pleców przyszyte czaszki bawołów, które s wleczone po ziemi, aż się też w końcu oderwą.
Później, siedząc na werandzie przed cmentarzem, widzimy dwoje turystów, którzy przyjechali zobaczyć sławny cmentarz. Podchodzą do nas i rozmowa znów schodzi na taniec słońca. Oni nie mogą zrozumieć – jak to, czaszki bawołów przyszyte do skóry? Wtedy Nathan wstaje i zdejmując koszulkę pokazuje plecy poorane bliznami.
Nathan jest z innej miejscowości, ale mieszka w Zranionym Kolanie u teściowej razem ze swoją dziewczyną i jej pięciorgiem dzieci z poprzedniego związku. W rezerwacie jest budownictwo komunalne dla mieszkańców, ale za mało, w domach panuje przeludnienie. Tam gdzie mieszka Nathan są cztery sypialnie, ale śpi tam dziesięć osób. On i jego dziewczyna mają dostać własne mieszkanie, ale to się odwleka, od dłuższego czasu jest „już za dwa tygodnie”. On sam jest pół-Nawajem, część życia spędził u ojca w rezerwacie Nawajów, zna obie tradycje, ale ostatecznie wybrał tradycję matki, dlatego bierze udział w tańcu słońca. A w obecnym proteście bierze udział, bo ma zaufanie do swojej teściowej. Phyllis Pustyróg jest szanowana we wsi, jest taką grandmother, której opinie bierze się pod uwagę. Dzisiejszy spór o protesty przypomina czasy Czerwonej Chmury i Szalonego Konia. Szalony Koń szukał własnej chwały, toczył wojnę, w której mógł wygrać bitwę i osiągnąć wiekopomna sławę, ale nie mógł wygrać wojny, bowiem jedynym dostawcą broni i amunicji byli jego wrogowie. Dla Czerwonej Chmury ważniejsze było dobro szczepu i dlatego się do tej wojny nie przyłączył.
Tymczsem u stóp wzgórza zbiera się jeszcze jeden obóz, trzeci. „To jeźdźcy”, mówi grandmother Beradette. „Jutro będą jechać w proteście do Białej Gliny. W Białej Glinie jest też obóz protestujący, ale oni tam protestują przeciwko pijaństwu. To ciekawe miejsce, tam powinieneś pojechać.”

No cóż, skoro grandmother tak mówi, to trzeba będzie wykonać. Że nie jestem Indianinem? No niby nie, ale zawsze chciałem nim być. Powiedzmy sobie szczerze – kto z nas nie chciał być kiedyś Indianinem?

Pine Ridge supermarket


Jeśli kto woli czytać z papieru, to zarówno niniejsze opowiadanie, jak i wiele innych na temat amerykańskich Indian,

 znajduje się w papierowej książce: