Chmury nad Wounded Knee |
„Widzisz
te chmury? Szybko zrób zdjęcie”, mówi do mnie Indianka
Bernadette Pustyróg.
Rzeczywiście, chmury przybrały
niezwykły kolor. Zdjęcie takich chmur nad cmentarzem w Zranionym
Kolanie to gratka. Chwytam za aparat i biegnę tak to ująć, by
chmury wisiały nad cmentarzem. Jest to efekt zachodzącego słońca,
moment i wszystko się rozwiewa.
Chmury zbierają się nad
Zranionym Kolanem. Chmury prawdziwe i chmury symboliczne. A
Bernadette Pustyróg jest tu po to, by te chmury odgonić. A ja po co
tu jestem? Na pewno nie po to, by spotkać Indiankę Bernadette, ale
spotkałem ją i dlatego wiem po co ona tu jest . A dlaczego tu
przyjechałem?
No cóż, nie mogłem tu nie
przyjechać. To miejsce wabi nie tylko chmury. Może niekoniecznie ma
być tu pochowane moje serce, ale musiałem tu przyjechać. Choć
pewnie dlatego tu przyjechałem, że ktoś napisał tę książkę:
„Bury my heart at Wounded Knee”. Gdyby nie ta książka, to
miejsce byłoby pewnie zapomniane. Książka wyszła w 1970 roku, a
trzy lata później Ruch Indian Amerykańskich (AIM) postanowił w
tym właśnie miejscu ogłosić powstanie niepodległej republiki
Indian. Owa republika natychmiast otoczona została przez siły
zbrojne Stanów Zjednoczonych, a następnie przez dwa miesiące
istniało coś, co media zazwyczaj nazywały ”oblężeniem”.
Dziwne to było oblężenie. Pikiety sił zbrojnych teoretycznie nie
przepuszczały nikogo, ale niekiedy przepuszczały ciężarówki z
żywnością. Do wsi można też było przejść przez pola i młodzi
gniewni Indianie z całej Ameryki emigrowali do nowej republiki. Wieś
jest na terenie rezerwatu Pine Ridge należącego do Lakotów, ale
wśród przywódców Ruchu Indian Amerykańskich byli też Odżibweje,
a wśród oblężonych przybysze z kraju Nawajów, z Irokezji, a
nawet z ludu Mikmak mieszkającego na wschodnim wybrzeży Kanady.
Teoretycznie były okopy i nawet wymiana ognia, ale nie było żadnej
próby zajęcia wsi siłą, żadnego szturmu i chyba tak naprawdę
nikt nie chciał nikogo zabić. Owszem, były dwie ofiary śmiertelne
wśród „oblężonych”, ale to raczej w wyniku zbłąkanej kuli,
w dodatku śmiertelnie rannych natychmiast przewieziono do szpitala i
pikiety sił zbrojnych nie oponowały. A kiedy wreszcie podpisano
porozumienie w wyniku którego przywódcy republiki mieli być
aresztowani, okazało się, że ich we wsi nie ma, bo uciekli przez
krzaki.
Ale za to obecne były media,
prasa, telewizja. Powstanie Indian w drugiej połowie dwudziestego
wieku, to dopiero gratka! Niektórzy dziennikarze przedostali się
nawet do oblężonej wsi. Czas antenowy i łamy prasy pełne były
Zranionego Kolana. Nie tylko w Ameryce, ale na całym świecie,
czytałem o tym nawet w prasie w komunistycznej Polsce. Dzielni
wojownicy ciągle się trzymają! Ha!
Cmentarz w Wounded Knee |
Ale to było „Drugie Zranione
Kolano”. Pierwsze, w 1890 roku, wyglądało zupełnie inaczej.
Tutaj miała miejsce ostatnia „bitwa” indiańskich wojen XIX
wieku. Bitwa? Nazwa tak samo myląca, jak owo „oblężenie” z
1973 roku. Grupa kilkuset Indian, w tym kobiet i dzieci, tańczyła
nowy „taniec ducha”, który miał sprawić, że biali ludzie w
cudowny sposób znikną z Ameryki. Dowódcy stacjonującej w pobliżu
armii uznali, że jest to powstanie, otoczyli tańczących i kazali
im złożyć broń. To, że Indianie mieli broń, nie powinno nikogo
dziwić, do dziś w Ameryce posiadanie broni jest rzeczą normalną.
Wódz Wielka Stopa zgodził się na złożenie broni, ale podobno nie
wszyscy wojownicy byli tego samego zdania, padły jakieś strzały, a
skoro padły strzały, to dowódcy uznali, że to jest bitwa i też
zaczęli strzelać. Tyle że w tym przypadku układ sił był
dokładnie odwrotny niż w przypadku o kilka lat wcześniejszej bitwy
nad Little Bighorn, gdzie zginęło kilkuset żołnierzy i dwudziestu
paru Indian. W Zranionym Kolanie zginęło dwudziestu paru żołnierzy,
a ofiary wśród Indian szacuje się pomiędzy 150 a 300. Była wtedy
zima, ziemia zmarznięta, trudno było kopać groby, więc wykopano
tylko jeden wielki rów i tam wrzucono wszystkie ciała.
Nie mogłem tu nie przyjechać.
Ale najwyraźniej nie tylko mnie wabi to miejsce. Ten cmentarz, gdzie
w jednym rowie zakopano ciała kilkuset Indian jest chyba atrakcją
turystyczną. Jest tu duży parking, obok parkingu stragany, na
których Indianki sprzedają bibeloty. Przyjechałem na parking,
zaparkowałem, a straganiarka kiwała na mnie, że mam do niej
podejść. Zapytałem, czy jej zdaniem zwiedzanie cmentarza
powinienem zacząć od jej straganu. Nie bardzo wiedziała co
odpowiedzieć, ale przynajmniej wskazała mi cmentarz na pagórku.
Jak złudne są pierwsze
kontakty. Ci, co chcą przyjezdnego koniecznie pierwsi spotkać,
wcale niekoniecznie dobrze reprezentują mieszkańców tego miejsca.
Poszedłem na pagórek. Pośrodku
cmentarza jest duży podłużny grób otoczony płotem z siatki. Do
płotu przywiązanych jest mnóstwo kolorowych wstążek. Takie
wstążki Indianie przywiązują, kiedy się modlą. Wokół tego
wielkiego grobu jest wiele indywidualnych grobów, w tym jeden
bardziej okazały. Tam leży Buddy Lamonte, który zginął w 1973
roku podczas owego „oblężenia”. Przy wejściu na cmentarz widzę
wielki transparent z napisem: NIE CHCEMY WIĘCEJ KALANIA NASZEJ
ŚWIĘTEJ ZIEMI. Najwyraźniej znów jakiś protest, ale nie wiem o
co chodzi.
Za cmentarzem stoi coś, co
wygląda na kościół, ma nawet krzyż n sygnaturce. Przed kościołem
zgromadzona grupa ludzi, podchodzę do nich. Jeden z nich przedstawia
mi się jako przewodniczący rady wsi i bez pytania o cokolwiek
zaczyna mi wszystko wyjaśniać.
Świetlica w Wounded Knee |
„To
jest nasza świetlica. Kiedyś tu był kościół katolicki, ale
księża przekazali go władzom rezerwatu, a te przekazały go nam.
Teraz jest tu wiejska świetlica prowadzona bez żadnego
dofinansowania. O, tu mamy kuchnię, wspólnie gotujemy posiłki dla
starszych ludzi, moja matka tu przychodzi. A może ty byś nas mógł
wspomóc finansowo. O, choćby kupując taką koszulkę
upamiętniającą bitwę nad Little Bighorn?”
Pytam o to, gdzie był protest z
1973 roku, i tu się zaczyna. Oni, zebrani tu przed kościołem, są
mieszkańcami tej wsi. Wtedy nie byli ani po jednej, ani po drugiej
stronie, a najwięcej ucierpieli. „Ale więcej ci powie Bernadette
Pustyróg, zaraz ci ją przedstawię. Ona pamięta tamte czasy.”
Indianki Bernadette nie trzeba
namawiać. Opowiada, że wtedy miała naście lat, musiała z matką
uciekać z domu, bo nie było co jeść, A jak po skończonym
oblężeniu wrócili, to dom był zdemolowany. To działacze AIM
zdemolowali jej dom, jak mówi. A teraz jacyś ludzie spoza
rezerwatu, z miast, chcą tu organizować jakiś protest podobny do
niedawnego protestu w Standing Rock w Północnej Dakocie. Tylko że
tam był budowany rurociąg, a tu nie ma żadnego rurociągu, tu są
tylko groby przodków. „To jest miejsce sławne tylko dlatego, że
zostali tu pochowani nasi przodkowie. Widzisz tamte namioty przy
budynku muzeum? Ci ludzie chcą tu zrobić 'obóz jedności'. Mówią,
że są z AIM, ale my ich tu nie chcemy. Oni nie są stąd. Nie
chcemy, żeby znowu ktoś wykorzystywał nazwę Zranionego Kolana i
robił na tym jakiś interes. Tu spoczywają nasi zamordowani
przodkowie i trzeba ich zostawić w spokoju.”
Nie wiedziałem, że tu jest
jakieś muzeum. Owszem, widziałem kolorowy budyneczek, ale wokół
niego było pusto, nie przypuszczałem, że jest tam coś godnego
uwagi. (Tak naprawdę, czego dowiedziałem się później, nie ma tam
nic godnego uwagi, tylko na ścianach kilka kiepskich zdjęć z 1973
roku)
Rozmowa
wśród zgromadzonych na werandzie przed świetlicą-kościołem
toczy się w dwóch językach. Starsze kobiety mówią w języku mi
nieznanym, acz domyślam się oczywiście, że to Lakota. Młodsi
mówią tylko po angielsku, ale chyba rozumieją co jest mówione po
indiańsku. Młodsi mówią o tych starszych kobietach grandmothers,
co po polsku dosłownie znaczy „babcia”, ale w tym przypadku w
żadnym razie nie da się tak przetłumaczyć. Grandmother,
w każdym razie w ustach Indianina, to tytuł pełen powagi. To co
mówi grandmother
należy wykonać. To nie jest demokracja, nikt nie wybiera
grandmother,
nie pełnią one żadnych oficjalnych funkcji, tym niemniej jeśli
grandmothers
coś dobitnie mówią, Indianie ich słuchają. Protest w Standing
Rock w zeszłym roku zaczął się od tego, że pewna grandmother
nie chciała pozwolić, by jakiś rurociąg przechodził przez
miejsce pochówku jej przodków. Tutaj jest dokładnie odwrotnie,
tutejsze grandmothers
nie chcą dopuścić do tego, by jakiś kolejny protest zakłócał
spokój ich pochowanym tu przodkom.
W pewnym momencie słyszę
ciekawe zdanie wypowiedziane przez starszą Indiankę” „W dawnych
czasach kobiety nie były wodzami, ale to kobiety wychowywały
wodzów, by byli odpowiedzialnymi ludźmi.”
Osiedle Wounded Knee |
Słyszę
też, że temat rozmowy schodzi na to, jak zorganizować najbliższy
posiłek. Sugeruję, że mogę pojechać do supermarketu w Pine
Ridge, odległego o kilka mil, i coś im kupić. Grandomthers
bez wahania przystają. Phyllis Pustyróg (która jest, co
wywnioskowałem z rozmowy, głównym prowodyrem protestu) jedzie ze
mną w aucie, jej córka ze swym chłopkiem w dugim aucie za nami.
Indianki wybierają jakieś burgery, kupujemy, wracamy.
W drodze powrotnej moim
pasażerem jest Nathan, chłopak córki Phyllis. Mówi mi, że
jeszcze nigdy nie spotkał nikogo z Anglii (nie mówiąc o Polsce, o
której ledwie wie, że istnieje). Pyta mnie, czy znam taniec słońca,
bo on od kilku lat jest tancerzem. W tym roku w tańcu wlókł po
ziemi czaszki bawołów przyszyte długimi rzemieniami do skóry na
plecach. Ofiarował to za wszystkich, którzy mają trudności w
życiu. To jest właśnie taniec słońca: tancerze poddają się
torturom, ale cierpienie ofiarują z innych. Nathan mnie namawia,
żebym przyjechał na taniec słońca w przyszłym roku, żebym się
za niego modlił, żeby on miał siły przez to przejść. Bo to nie
jest takie łatwe. To jest cztery dni tańca bez jedzenia i picia.
Brak jedzenia to jest nic, picie cały czas jest w głowie. Dlatego
trzeba wsparcia innych, którzy jedzą i piją w imieniu tancerza.
Pierwszy dzień jest fizyczny, drugi dzień jest psychiczny, trzeci
dzień jest emocjonalny, czwarty dzień jest duchowy, ale po czterech
dniach człowiek nie chce przestać. Czwarty dzień to jest dzień
„przeszywania”, to znaczy nacinania skóry na piersi lub plecach
i przewlekania pod nią rzemieni. Niektórzy z tancerzy przyszywają
się tymi rzemieniami do centralnego słupa, od którego się w tańcu
oddzierają. Inni – jak Nathan – mają do pleców przyszyte
czaszki bawołów, które s wleczone po ziemi, aż się też w końcu
oderwą.
Później, siedząc na werandzie
przed cmentarzem, widzimy dwoje turystów, którzy przyjechali
zobaczyć sławny cmentarz. Podchodzą do nas i rozmowa znów schodzi
na taniec słońca. Oni nie mogą zrozumieć – jak to, czaszki
bawołów przyszyte do skóry? Wtedy Nathan wstaje i zdejmując
koszulkę pokazuje plecy poorane bliznami.
Nathan
jest z innej miejscowości, ale mieszka w Zranionym Kolanie u
teściowej razem ze swoją dziewczyną i jej pięciorgiem dzieci z
poprzedniego związku. W rezerwacie jest budownictwo komunalne dla
mieszkańców, ale za mało, w domach panuje przeludnienie. Tam gdzie
mieszka Nathan są cztery sypialnie, ale śpi tam dziesięć osób.
On i jego dziewczyna mają dostać własne mieszkanie, ale to się
odwleka, od dłuższego czasu jest „już za dwa tygodnie”. On sam
jest pół-Nawajem, część życia spędził u ojca w rezerwacie
Nawajów, zna obie tradycje, ale ostatecznie wybrał tradycję matki,
dlatego bierze udział w tańcu słońca. A w obecnym proteście
bierze udział, bo ma zaufanie do swojej teściowej. Phyllis Pustyróg
jest szanowana we wsi, jest taką grandmother,
której opinie bierze się pod uwagę. Dzisiejszy spór o protesty
przypomina czasy Czerwonej Chmury i Szalonego Konia. Szalony Koń
szukał własnej chwały, toczył wojnę, w której mógł wygrać
bitwę i osiągnąć wiekopomna sławę, ale nie mógł wygrać
wojny, bowiem jedynym dostawcą broni i amunicji byli jego wrogowie.
Dla Czerwonej Chmury ważniejsze było dobro szczepu i dlatego się
do tej wojny nie przyłączył.
Tymczsem
u stóp wzgórza zbiera się jeszcze jeden obóz, trzeci. „To
jeźdźcy”, mówi grandmother
Beradette. „Jutro będą jechać w proteście do Białej Gliny. W
Białej Glinie jest też obóz protestujący, ale oni tam protestują
przeciwko pijaństwu. To ciekawe miejsce, tam powinieneś pojechać.”
No
cóż, skoro grandmother
tak mówi, to trzeba będzie wykonać. Że nie jestem Indianinem? No
niby nie, ale zawsze chciałem nim być. Powiedzmy sobie szczerze –
kto z nas nie chciał być kiedyś Indianinem?
Pine Ridge supermarket |