Indiańskie łodzie w Alert Bay |
„Gilakasla,
gilakasla”
Słowa powitania w języku Kwakwala skierowane są do podpływających
do brzegu łodzi. Kilka łodzi wymalowanych w fantazyjne stwory
podpływa po kolei do kamienistej plaży, w każdej kilkoro wioślarzy
w kapeluszach plecionych z tujowego łyka. Wiosła, też wymalowane w
fantazyjne indiańskie wzory, w ostatnim momencie wznoszone są w
górę. Sternicy każdej łodzi po kolei wstają i w kwiecistych
słowach proszą o zezwolenie wylądowania. Na brzegu wódz wsi w
otoczeniu starszyzny stoi pod ścianą Długiego Domu też
wymalowanego po indiańsku, na dachu domu ktoś w masce z wielkim
dziobem tańczy taniec orła. Na prośby wioślarzy wódz w nie mniej
kwiecistych słowach zaprasza do zejścia na ląd.
„Gilakasla”
Dzieje się to we wsi Namgis na jednej z licznych wysp północnego
Pacyfiku. Pośród tych wysp indiańscy wioślarze przebywają
ogromne dystanse wiosłując po morzu w otwartych dłubankach. Wyspy
roszone są regularnym deszczem i porośnięte puszczą, w której
rosną kilkusetletnie gigantyczne tuje. To właśnie z tych drzew
robi się dalekomorskie łodzie, a z ich łyka wyplata się
stożkowate kapelusze. Z tych drzew robi się również deski, z
których zbudowane są długie domy.
Wieczorem w Długim Domu, zgodnie z zapowiedzią, przyjęcie
zgotowane specjalnie dla wioślarzy. Wśród dań lokalne smakołyki,
przede wszystkim wędzony łosoś, który co roku ogromnymi ławicami
wpływa w górę tutejszych rzek na tarło. Jest go tu tyle, że
wystarczy stać w rzece nad wodospadem i tylko otwierać paszczę, a
łososie same w nią wskakują – tak właśnie robią tutejsze
niedźwiedzie. Ale wśród smakołyków są nie tylko łososie. Jest
też na przykład ikra śledziowa przylepiona do gałązek świerka –
specjalnie włożonych do wody w miejscu, gdzie śledzie regularnie
przypływają na tarło. A przede wszystkim olej z ryby zwanej
olakon. Ten olej jest uważany za specjał nad specjałami i
rozdawany jako cenny prezent w czasie potlaczów. Uczta dla wioślarzy
to wprawdzie nie potlacz, ale tak jak potlacz wydana jest w Długim
Domu i tak jak po potlaczu następują po niej tańce. Różnorakie
tańce. Ze skrzyń wyjmowane są wielkie drewniane maski, a na środek
wychodzą tancerze w barwnych strojach. Jest taniec hamatsa, podczas
którego młodzi chłopcy zawinięci w kępy łyka wyją jak
ludożercy. Taniec kobiet, który uspokaja chłopców, tak że staja
się ludźmi. Taniec wioślarzy, podczas którego tancerze machaj
wiosłami jakby pływali po morzu. Taniec bukuosa, złośliwego
leśnego duszka, w którego zamieniają się rozbitkowie dopłynąwszy
do nieznanego brzegu. Bo łódź na otwartym morzu może się zawsze
wywrócić, a wtedy co?
Taniec orła na dachu długiego domu |
Wiosłowanie w dłubance po otwartym morzu to nie przelewki. Do
Namgis nie dopłynęły dwie z łodzi, które wedle planu miały tam
dopłynąć. Kiedy mocniej powiało i na falach zaczęły się
pojawiać grzywy, czółna się wywróciły i wioślarze wylądowali
w wodzie. Na całe szczęście nikt nie musiał dopływać do
nieznanego brzegu, bo za czółnem jechała zmotoryzowana obstawa i
wszystkich wyłowiła. Mogli być obecni w Długim domu na uczcie i
tańcach.
Wszystkie te łodzie płyną do Bella Bella, indiańskiej wsi
położonej na innej wyspie na Pacyfiku, jeszcze dalej na północ.
Dwa tygodnie później ma tam być wielki spływ indiańskich
wioślarzy. Będą tam płynąć łodzie ze wszystkich kierunków.
Indianie Tlingit będą wiosłować z Alaski, Indianie Haida z wysp
Królowej Charlotte, Indianie Quinault ze stanu Washington, Indianie
Chinook aż z Oregonu. To znaczy nie będą wiosłować, tylko już
wiosłują, bo ci z Oregonu są już w drodze od ponad tygodnia.
Kiedyś dłubanki były głównym środkiem lokomocji na tym
archipelagu. Wykonywane z jednego pnia morskie łodzie miały spore
rozmiary, pływało w nich po kilkunastu wioślarzy. Rosnące w
tutejszej dziewiczej puszczy tuje potrafią osiągać wiek kilkuset
lat i ogromne rozmiary. Indiańscy szkutnicy wycinali całą łódź
z jednego pnia, ale znaleźli sposób na zmienianie jego kształtu,
na przykład poszerzanie kadłuba przez rozginanie burt. Odkryli oni,
że drewno tui staje się giętkie pod wpływem gorącej wody,
nalewali więc wody do wyżłobionego już kadłuba i wrzucali do
niej rozżarzone do białości kamienie, a kiedy woda się
zagotowała, rozginali burty. Budowa łodzi nie była po prostu
czynnością mechaniczną, związany był z nią cały rytuał.
Budowniczy musiał wykonywać swoją pracę z miłością, łódź
uważana była za zazdrosną kobietę. Na czas budowy musiał się on
rozstać z żoną, budowa trwała kilka miesięcy, a łódź
potrafiła się zemścić, jeśli budowniczy nie dochował wierności.
Do dziś można usłyszeć opowieści o łodzi, która pękła kiedy
jej budowniczy spłodził dziecko w czasie jej budowy. Najbardziej ze
swych pięknych łodzi słynęli Indianie Haida, budowali je również
na eksport do innych szczepów. Bo w tych łodziach prowadzony był
handel na całym archipelagu, a nawet dalej, wzdłuż zachodniego
wybrzeża Ameryki. W dzisiejszym stanie Oregon mieszkał szczep
Chinook, którego język używany był jako lingua franca w handlu od
Oregonu aż po Alaskę.
Powitanie wioślarzy |
To było kiedyś. Dziś nikt nie musi wiosłować po morzu w
dłubankach. Indianie w swoich rezerwatach mieszkają jak inni
Amerykanie, mają motorówki i samochody, a w razie potrzeby mogą
samochodem wjechać na prom i w ten sposób zniknąć za horyzontem.
Dlaczego więc komuś przychodzi do głowy, by wiosłować przez ileś
tam tygodni, w dodatku z narażeniem skąpania się w zimnej wodzie
kiedy mocniej zawieje i czółno się wywróci.
Wieczorny taniec a Alert Bay |
W ten sposób poruszona została lawina. No, może mała lawinka,
tym niemniej takich łodzi powstało więcej, a w 1993 roku
zorganizowano pierwszy zjazd w Bella Bella. A teraz (2014) jest drugi
taki zjazd, a ja zupełnie przypadkowo jestem jego świadkiem. Nie w
Bella Bella, tylko w Namgis – rezerwacie leżącym na drodze łodzi
płynących do Bella Bella z południa. Jestem świadkiem powitania
łodzi przybywających na nocleg. Do Namgis dopłynęło
kilkadziesiąt łodzi, w Bella Bella ma być ich jeszcze więcej,. To
już nie jest zamówienie muzeum antropologii, Indianie robią to dla
siebie. I nie jest to tylko sport, to ma dla nich większe znaczenie.
Nie jadę do Bella Bella, ale przez trzy dni jadę za łodziami.
Najpierw do Tsa'xis, gdzie wioślarze też są podejmowani w Długim
Domu (acz nie tak efektownie jak w Namgis), potem do Gwa'sala, gdzie
Długiego Domu nie ma wcale, a wioślarze podejmowani są w
świetlicy. Tam lokalni tancerze nie tańczą, bo dnia poprzedniego
zmarło dwoje członków starszyzny i wieś jest w żałobie, ale
grupy wioślarzy prezentują swoje śpiewy. Przewodnicy grup w
manierze indiańskiego krasomówstwa obwieszczają ważne decyzje.
Oto co powiedział przewodnik grupy wioślarzy z rezerwatu Squamish z
południowej Kolumbii Brytyjskiej:
„Jesteśmy
przed trudnym przejściem. Przed nami Cieśnina Królowej Charlotte,
do której wpływa oceaniczna fala. Kiedy 21 lat temu wpływałem w
tą cieśninę, pogodziłem się z Panem Bogiem, pożegnałem się z
dziećmi – tak poważnie je traktowałem. Teraz jestem
odpowiedzialny za młodzież. Jak wszyscy wiemy – dwie łodzie się
już wywróciły. Nasz statek towarzyszący jest nieduży, nie ma
gwarancji, ze wszystkich wyłowi, gdyby coś się stało.
Zdecydowałem, że nie będziemy płynąć dalej.
To nie znaczy, ze wracamy do alkoholu i narkotyków. Jesteśmy
rodziną wioślarzy i trzymamy się zasad...”
Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że w tym tłumie nie
ma w ogóle pijanych Indian!
Łodzie w Fort Ruoert |
Jeśli kto woli czytać z papieru, to zarówno niniejsze opowiadanie, jak i wiele innych na temat amerykańskich Indian,
znajduje się w papierowej książce: