Tuesday, September 12, 2023

Na czym polega buddyzm?

Tangen Roshi
Znam wielu buddyjskich mnichów, ale Tangen Roshi jest zupełnie nie­zwykły", mówił do mnie mój japoński przyjaciel, a ja zgadzałem się, że w tym coś jest, sam bowiem byłem w Bukkokuji przez całe cztery tygodnie i dwa dni. Po co tam pojechałem? Pewnie żeby się dowiedzieć, na czym polega buddyzm. W każdym razie to pytanie wisiało w powietrzu, kiedy przecho­dziłem przez bramę Bukkokuji pierwszy raz; pojechałem do Obama auto­stopem, odnalazłem świątynię na samym skraju miasta, u stóp góry wyrasta­jącej jak głowa cukru z płaskiej jak stół równiny, przeszedłem przez bramę i znalazłem się na dziedzińcu. Na wprost mnie stał zabytkowy budynek o papierowych ścianach, z tyłu za nim wznosiło się pokryte bambusowym gajem zbocze, z lewej i prawej też budynki oraz cmentarzyk z kamiennymi pagodami, wszystko bardzo urocze, ale absolutna cisza i ani żywej duszy mimo że drzwi wszystkie porozsuwane. Stałem przez chwilę zdezoriento­wany, kiedy z budynku po lewej stronie (zendo - jak się później dowiedziałem) zaczęli wychodzić ludzie. Pierwszym był starszy mnich o lśniącej łysi­nie, ubrany w szarą szatę; podszedł do mnie i ująwszy za rękę, w milczeniu wyprowadził za bramę. Nic nie mówił, ale zdawał się pilnować żebym nie uciekł, tymczasem przywołując kogoś z dziedzińca; znikł dopiero kiedy zja­wił się Jikaku-san, młody mnich w zwykłym czarnym habicie, i kiepską angielszczyzną wyjaśnił, że w tym momencie nie mogę się zatrzymać, ponieważ mają tygodniowy sesshin. Zapytałem, czy mógłbym się włączyć w sesshin, na co Jikaku-san znikł za bramą i po chwili wrócił z odpowie­dzią: w tej chwili nie ma miejsca w zendo, mogę przyjechać po tygodniu, kiedy część ludzi wyjedzie. Na czym polega buddyzm? Byłem pod wraże­niem tego milczącego dotknięcia. Już sam fakt jest niezwykły w Japonii, gdzie unika się nawet wzroku nieznajomych, ale w dotknięciu Tangen Roshi było coś specjalnego, jakieś przesłanie czy coś.

Kiedy przyjechałem po tygodniu, pierwszą rzeczą, jaką mi Jikaku-san powiedział, było, że mam iść do zendo i siedzieć w zazen tak długo, aż mnie Roshi-sama nie zawoła. Zaprowadził mnie, pokazał mi miejsce gdzie mam siedzieć i powiedział: Możesz iść jedynie do toalety, poza tym nie wolno ci opuszczać tego miejsca; pokazał mi jeszcze toaletę, pomieszczenie lśniące czystością, z ołtarzykiem bodhisattwy oczyściciela na ścianie, i zostawił mnie przez następne prawie dwie godziny siedziałem twarzą do ściany i do­świadczałem po raz pierwszy, na czym polega buddyzm: polega na bólu w kolanach. Owszem, umiałem już wówczas siadać w półlotosie, ale siadać to nie znaczy siedzieć; po dziesięciu minutach przyszedł pierwszy ból, prze­szedł po piętnastu, wrócił po półgodzinie i wkrótce stał się nie do wytrzyma­nia, zmiana nogi pomogła tylko na krótko, wyjście do toalety też, wszystko czego się naczytałem o zenistycznej koncentracji przestało mieć znaczenie, całe moje siedzenie było jedynie wytrzymywaniem bólu; cóż, zostałem za­szczycony namiastką tradycyjnej zenistycznej próby czekania, która w daw­nych klasztorach trwała wiele dni; co to jednak znaczy w porównaniu z Drugim Patriarchą, który tygodniami siedział ignorowany przed jaskinią Bodhidharmy, gdzie już go śnieg przysypywał, i który w końcu, by zwrócić na siebie uwagę, obciął sobie jedną rękę i wrzucił ją do jaskini?

Ulga, że można wreszcie zrobić kilka kroków, była głównym odczu­ciem, kiedy Jikaku-san po mnie przyszedł i zaprowadził mnie do hondo, gdzie trzeba było jednak znowu usiąść po japońsku na podłodze. Pod ścia­ną, przy niziutkim stoliku, czekał na nie Roshi-sama.

  • Po co przyjechałeś do Bukkokuji?

  • Chciałbym się nauczyć zazen.

  • Po co chcesz się uczyć zazen? Będziesz tu sobie siedział jakiś czas, a potem wrócisz do domu i znowu będziesz robił pieniądze?

Te pozornie nieprzyjazne słowa Roshi-sama wypowiadał takim tonem, jakby witał syna marnotrawnego, miałem wrażenie, że się za chwilę rozpłacze.

  • Jak długo chcesz się zatrzymać?

  • Miesiąc, jeśli możliwe. Ale jest jeden problem: mam bardzo mało pie­niędzy i nie mógłbym płacić za swój pobyt.

  • Jeżeli szczerze przyszedłeś tu, by się uczyć zazen, możesz zostać bez pieniędzy, ale jeśli chcesz zatrzymać swoje ego, jeżeli nie chcesz być w har­monii, nic zostawaj. Tylko miesiąc? Dobrze, na początku przyszłego mie­siąca mamy znowu tygodniowy sesshin, to będzie dla ciebie dobry począ­tek. Ale musisz być cierpliwy - to jest biedna świątynia i nie zawsze jest dosyć jedzenia...

Posiłek w Bukkokuji

Następnego dnia miałem przydzieloną poduchę do siedzenia i kawałek ściany w zendo, miałem przydzielone zadanie w czasie samu, czyli pracy (bez której zazen jest nieważne), było nim opróżnianie szamba; robiłem to z Avishaiem, chłopakiem z Izraela, który naczytał się o Zen i przyjechał z zamiarem osiągnięcia Przebudzenia; szambo było typowo japońskie, malutkie i opróżniane ręcznie za pomocą wielkiej chochli na długim kiju, substancję przelewało się do dwudziestolitrowego wiadra, zawieszanego na­stępnie na bambusowym drągu i wynoszonego do ogrodu celem użyźniania grządek; miałem też przydzielone oryoki używane do rytualnych zenistycznych posiłków. A w Bukkokuji wszystkie trzy posiłki dnia są rytualne, spożywane w całkowitym milczeniu i skupieniu, poprzedzane śpiewaniem sutry, w czasie którego oryoki - trzy miseczki włożone jedna w drugą i za­winięte w chustkę-rozwija się, nakłada się potrawy i odkłada kilka ziare­nek ryżu na ofiarę dla Głodnych Demonów; posiłki są też w Bukkokuji nad­zwyczaj skromne, iście żebracze: rano wodnisty ryż z japońską kiszoną mordką, do tego koniecznie plasterek kiszonej rzodkwi, w południe brą­zowy ryż, zupa z pasty sojowej i jakieś warzywo; koniecznie też ten plaste­rek rzodkwi używany po posiłku do mycia miseczek - rozlewana jest gorąca woda - i tym plasterkiem trzymanym w pałeczkach czyści się wszystkie miseczki i następnie zawija, wszystko przy stole.

Posiłki są iście żebracze. Buddyzm bowiem polega na żebraniu.

Przynajmniej raz w miesiącu, a bywają okresy, że co trzeci dzień, Buk­kokuji wychodzi na takuhatsu: wszyscy wychodzący ubrani w specjalne habity, w plecionych kapeluszach, w których wyglądają jak wielkie grzy­by, w słomianych sandałach, podzwaniając dzwoneczkami idą ulicą; tylko jeden z mnichów trzyma żebraczą miseczkę. Zatrzymują się przed pierw­szym domem, śpiewają sutrę; bez stukania w drewnianą rybę, ale równie rytmicznie:

Kan-ji-zai bo-satsu gyo-jin Han-nya Ha-ra-mi-ta ji... (Słuchający-głosów-świata bojownilc-o-przebudzcnie zgłębiwszy Przekraczającą Mądrość...)

Drzwi się otwierają staruszka z miną osoby zaszczyconej wizytą wrzu­ca monetę do żebraczej miseczki. Lecz sutra śpiewana jest do końca:

...shiki fu i ku, ku fu i shiki, shiki soku ze ku, ku soku ze shiki... (...forma nie różni się od pustki, pustka nie różni się od formy, forma dokładnie odpo­wiada pustce, pustka dokładnie odpowiada formie...)

Grzyby kłaniają się staruszce w pas, podzwaniają dzwoneczki. Przed następnym domem ta sama sutra od nowa; jest krótka, to Hannya shingyo, czyli „Serce Mądrości”.

Takuhatsu

...mu hen ni bi zes shin i, mu shiki so ko mi soku ko, mu ken-kai nai-shi mu i-shiki-kai... (...niczym jest ucho oko nos język ciało umysł, niczym bar­wa dźwięk zapach smak dotyk przedmiot, niczym świat widzialny, niczym świat uświadomiony...)

Długo nikt nie otwiera drzwi, dopiero z sąsiedztwa przybiega gospodyni w fartuszku i wrzuca banknot. Grzyby kłaniają się i idą dalej uliczką pomię­dzy domkami w ogródkach, gdzie kępy bambusów i sosenki tresowane, by rosły nisko i krzywo. Przed jednym z domów nikt nie wychodzi, by wrzucić pieniążek, lecz ukłon po odśpiewaniu sutry taki sam...

...mu mu-myoyaku, mu mu-myo jin... (...niczym ignorancja, niczym ko­niec ignorancji...)

A może buddyzm polega nie na żebraniu, tylko na czymś wręcz przeciw- nym? Cóż może znaczyć owa czarka do herbaty najwyższej jakości? Było to w „dzień kąpielowy”, co piąty dzień nie ma samu, a jest ofuro, czyli japońska gorąca kąpiel, oraz czas wolny i w czasie tego wolnego czasu Roshi-sama siedział na stopniach hondo z kimś rozmawiając, podczas gdy przez dziedzi­niec przebiegał najpierw w jedną potem w drugą stronę Kornelius z czarką do herbaty w dłoni; Roshi-sama skomentował: Kornelius tak biega tam i sam, to nie jest dobre dla zazen. Korneli us słysząc to zbliżył się ze zwieszoną głowią Rozumiem, na co Roshi-sama podskoczył: O! Czarka z mojego skarbczyka!, Z jakiego skarbczyka? Roshi-sama sam mi ją dal kiedy byłem tu ostatnim razem!, Tak? To mam bardzo podobną w skarbczyku Roshi-sama wstał, wszedł do hondo i po chwili wrócił z drewnianym pudełkiem w dłoni, otwarł je i wyjął czarkę, rzeczywiście podobną w kolorze i bardzo piękną seledyno­wą i pokrytą mnóstwem ciemnozielonych pęknięć na glazurze. Najwyższa kla­sa. Kiedyż lego pijesz, zawsze z wewnętrznym spokojem. Bez biegania tam i sam. Kornelius oglądał ją przez chwalę z podziwem, obracał w dłoniach; Roshi-sama wyjął mu ją z ręki, włożył do pudełka, zamknął je i podał Korneliusowi mówiąc: Napisz tu na pudelku datę, kiedy ją ode mnie dostałeś.

Recytacja sutr

Tak czy owak Bukkokuji żyje, jak Budda przykazał, wyłącznie z żebra­nia oraz darów, które są przynoszone do świątyni, często są to dary w natu­rze, które stoją czas jakiś przed ołtarzem w hondo, wielkie pudło ryżu albo butelka oleju, kiedyś stała przez dzień pralka, niekiedy jest to wielkie pudło ciastek i wtedy robiony jest dodatkowy nieformalny posiłek, podwieczorek, bez sutr, bez milczenia. Roshi-sama też czasem przychodzi i łatwo się daje wyciągnąć na pogaduchy, bo lubi opowiadać; jak wtedy kiedy w przedsion­ku między hondo a kuchnią przy zielonej herbacie i ciastkach z kremem zapytany o to, jaką lubi muzykę, opowiadał o Beethovenie: W ostatni wie­czór przed moim odejściem do armii, w czasie wojny, było rodzinne przyję­cie w głównym pokoju, a potem wszyscy rozeszli się do swoich pokojów, a ja siedziałem u siebie i słuchałem gramofonu, takiego starego, nie elek­trycznego, słuchałem Beethovena, symfonii nr 9, i jeszcze raz, i jeszcze, a o drugiej w nocy napisałem na kopercie: ,,Słucham tego teraz, być może ostatni raz”. Byłem w lotnictwie i dokładnie jeden dzień przed moim ostat­nim lotem wojna się skończyła. Gdyby mój ostatni lot był o jeden dzień wcześniej, nikt z was by tutaj nie siedział. Ale ja wróciłem do domu, płyta leżała na stole tak jak ją zostawiłem i napis na kopercie był: „może ostatni raz”. Ale już nie słuchałem więcej. Po wojnie spotkałem mniszkę, która wprowadziła mnie w naukę Buddy. Byłem na zazen w świątyni Kannon w Tokyo i kiedy usłyszałem sutrę SHISEIGANDO, minio że nie rozumiałem znaczenia słów, bo nie miałem tekstu, wiedziałem, że to jest harmonia, któ­rej szukałem. Nie mogłem powstrzymać łez, padało kiedy wracałem do domu, ale deszcz moich łez był jeszcze większy. Już nie słuchałem klasycz­nej muzyki. Beethoven jest potężny, ale milczenie jest potężniejsze. To jest Dziesiąta Symfonia Beethovena.

Milczenie; na czymkolwiek buddyzm polega, milczenie jest głównym za­jęciem w Bukkokuji: w zwykły dzień pięć razy po czterdzieści minut, od czwar­tej rano począwszy, o trzeciej pięćdziesiąt jeden z mnichów przebiega wszystkie korytarze z dzwonkiem, a o czwartej wszyscy mają być już w zendo, czterdzieści minut milczenia z prostym kręgosłupem, twarzą do ściany, gdy za plecami powolutku, powolutku chodzi jeden z mnichów z kijem kyosaku w dłoniach. Tylko chodzi, uderzy wyłącznie gdy ktoś go o to poprosi: należy, czując jego obecność za plecami, złożyć dłonie i skłonić się. ku przodowi; ostry ból uderzenia pomaga w skupieniu, kiedy myśli rozbiegają się niczym stado małp. W czasie drugiego porannego zazen Roshi-sama daje znak dzwonkiem z hondo i wtedy kto chce zrywa się i biegnie, i czeka w milczeniu na swoją kolej w przedsionku między hondo a kuchnią bowiem tylko jedna osoba może wejść na dokusan do pomieszczenia za ołtarzem, gdzie Roshi-sama siedzi przed portretem swojego mistrza, Harada Sogaku; w pozy- cj i lotosu, na kolanach kyosaku, z zamkniętymi oczyma, z zagadkowym uśmie­chem; otwiera oczy, każda wchodząca osoba jest dla niego niespodzianką uśmiech staje się ciepły. Mój pierwszy dokusan: na nic zadane pytanie Roshi- -sama odpowiedział: Zawsze koncentruj się tutaj, to mówiąc uderzył się pię­ścią w brzuch. Obserwuj swój oddech. Oddychaj powoli. Wdech, wydech, wdech, wydech, ale nie tylko powietrze. Duch. Co zrobić z bólem w kola­nach, Roshi-sama? Ból jest, ale ciało jest puste. Jeżeli nie możesz wytrzy­mać, spróbuj siedzieć inaczej. Malutkim dzwoneczkiem Roshi-san daje znać, że dokusan skończony, następna osoba wchodzi. Niekiedy Roshi-san wcho­dzi do zendo i przechodzi między rzędami, czasem z własnej inicjatywy przy­łoży komuś kijem, jak wtedy kiedy zatrzymawszy się na chwilę za nami-po mojej lewej stronie siedział Avishai, po prawej Klaus - ryknął niczym nie­dźwiedź: Zawsze jak wielka góra! Zawsze jak wielka góra!, podszedł do Klausa, leciutko dotknął jego ramienia, a potem CHLAST, CHLAST, przez jedno ramię i CHLAST, CHLAST, przez drugie; potem tak samo z Avishaiem: CHLAST, CHLAST przez jedno, CHLAST, CHLAST przez drugie, z całej siły, nawet z okrzykiem, myślałem, że mu się kij złamie. W czasie sesshinu jest jeszcze więcej milczenia, jedenaście razy po czterdzieści minut dziennie, a do tego zakaz wszelkich rozmów przez cały tydzień, z wyjątkiem dokusanu. Przez cały czas sesshinu w czasie południowego zazen jest teisho, czyli buddyjskie kazanie; rozpoczyna się czytaniem z księgi koanów, a potem godzinna mowa, Tangen Roshi lubi mówić. Z księgi koanów Roshi-san czy­ta zmienionym głosem, śpiewnie: Mistrz Gutei zapytany o Naukę Buddy zawsze tylko w milczeniu podnosił wskazujący palec. Pewnego razu pod nieobecność mistrza jego służący, chłopiec, odpowiedział przybyszom w ten sam sposób. Gdy Gutei, wróciwszy, dowiedział się o tym, obciął chłop­cu palec ostrym nożem. Chłopiec zaczął z krzykiem uciekać, lecz Gutei zawołał za nim:,,Zaczekaj! ”. Chłopiec się obejrzał, Gutei podniósł wska­zujący palec i chłopiec doznał Przebudzenia.

Dzwonnica i hondo w Bukkokuji

Wskazujący palec? No tak, gdzieś już kiedyś czytałem, że lepiej sobie nawet oko wyłupać, jeżeli stoi na przeszkodzie. Ale co było dalej w tym kaza­niu? Było w nim takie zdanie: Kyorei podnosi rękę i góra Kansan rozpada się na dwoje. Było też inne: Jeśli jest choćby jedna osoba, która płacze i ty czujesz jej ból jak własny, mogę przerwać ten wykład i już nic nie mówić.

Wdech, wydech, ale nie tylko powietrze... Na czym polega buddyzm? To pytanie nie padło w czasie mojego ostatniego dokusanu, kiedy Roshi-san py­tał: Gdzie jest twój kwiat? (nawiązując do poprzedniej rozmowy), ja odpowie­działem: Roshi-sama mówił, że nie... (nawiązując do jego odpowiedzi), na co on zatoczył ręką wielki krąg i powiedział: Wielki kwiat...; to pytanie nic padło, kiedy po zakończeniu sesshin u rozmawiałem z Tomem i Tom mówił: To mój siódmy sesshin, ale psychicznie najcięższy, przedtem miałem fizyczny ból w kolanach, jak ty, ale teraz prawie się modliłem, żeby ból wrócił, szczegól­nie po trzecim dniu, kiedy rzeczy zaczynają wypływać: przeżyłem już różne rzeczy, na Węgrzech byłem w komunistycznej armii, sam wiesz co to znaczy, w Australii przez dziesięć lat ćwiczyłem karate i czasem na treningach my­ślałem, że flaki wypluję, ale to wszystko jest nic w porównaniu z tym tutaj, a tu cię nic nie trzyma, w każdej chwili możesz wstać i iść, tylko że nie uciek­niesz, bo to wszystko to tylko twój własny śmietnik... To pytanie nic padło w czasie mojego ostatniego pożegnania z Roshim; Roshi-san, który z równą radością wszystkich wita i z równą łatwością żegna, mówił: Idź już, idź, bo zaraz tu zaczynamy ceremonię herbaty, i kiedy z plecakiem wychodziłem przez bramę, z hondo dobiegał głos bębna wzywającego na ceremonię; szedłem uliczką pomiędzy ogródkami z kępami bambusów i skarłowaciałymi sosenkami, wszyst­ko było mokre po nocnym deszczu. Na czym polega buddyzm?

Na sośnie kropla 

        zwiesza się nad przestrzenią, 

                upływa chwila.



Tę opowieść, a także parę innych, można znaleźć w mojej książce Pytania Obieżyświata. Wszystkie opowieści w niej zawarte są na niniejszym blogu. Jednakże witryny mają to do siebie, że są czas jakiś, potem znikają, a książka raz wydrukowana, już zostanie. Nikt tej książki nie wydał, ale lulu.com wydrukuje egzemplarz, jeśli się go zamówi.  






Tuesday, May 16, 2023

Dobra Nowina Pięknego Jeziora

Royaneh konfederacji irokeskiej
w czapce z rogami - oznace godności
Irokezi mieszkają dziś w klimatyzowanych domach, jeżdżą cadillacami, zarabiają pracą przy budowie wysokościowców, ale tego wszystkiego nie uważają za wielkie osiągnięcia cywilizacji. W oczach Irokezów największym osiągnięciem cywilizacji było powstanie Konfederacji Pięciu Narodów i zasadzenie Wiecznie Rosnącego Drzewa Pokoju. Dla białych historyków Konfederacja była tylko zaczepno-odporną koalicją kilku plemion. Dla Irokezów powstanie Konfederacji było początkiem Dobrej Myśli, którą przyniósł Przynosiciel Pokoju, syn Stwórcy i kobiety z ludu Huronów. Od tego czasu Dobra Myśl rozprzestrzenia się na cały świat.

Czym jest Dobra Myśl? W skrócie można powiedzieć, że jest zrozumieniem, iż zło jest złem. Albo że jest chęcią porozumienia z drugim człowiekiem. Konfederacja Irokezów nie powstała dlatego, że jedno plemię zwyciężyło inne. Powstała dlatego, że przywódcy plemion doszli do wniosku, iż bezustanne wojny są dziełem Leworęcznego Bliźniaka i nie mają sensu. Wedle irokeskiej mitologii Matka ziemia nosiła kiedyś pod sercem bliźniaki, z których jeden, ten Praworęczny, urodził się normalną drogą, a drugi, Leworęczny, wydostał się przez brzuch i spowodował jej śmierć. Praworęczny Bliźniak to Stwórca świata, a jego Leworęczny brat to psuja, który podsuwa ludziom Złą Myśl, chciwość, gniew i chęć zemsty. To z powodu Leworęcznego Bliźniaka przodkowie Irokezów toczyli między sobą bezustanne wojny, a nawet polowali na siebie wzajemnie w celach kulinarnych. Przynosiciel Pokoju przyniósł Dobrą Myśl, ale nie rozpowszechniał jej słowem. Nie posiadał on, wysoce cenionego wśród Indian, daru wymowy; przeciwnie, wedle tradycji był on jąkałą. Stawiał on jednak swych rozmówców w sytuacjach, w których sami oni zadawali sobie pytania i sami sobie na nie odpowiadali.

Historia powstania Konfederacji Pięciu Narodów przekazywana była przez stulecia ustnie z pokolenia na pokolenie. Przekazywana jest i dziś. W rezerwatach Irokezów raz w roku odbywa się kilkudniowa recytacja całej tradycji. Inaczej niż wśród ludów indoeuropejskich, tradycja ta nigdy nie została ułożona w wersety, każdy recytator opowiadał ją własnymi słowami, objaśniając jedynie wampumy upamiętniające dawne wydarzenia. Motyw ludożerstwa jest ważnym elementem tej narracji. Najbardziej nieprzejednanym przeciwnikiem Przynosiciela Pokoju był Tadodaho, wódz szczepu Onondaga i słynny ludożerca. Tadodaho miał podobno węże wplecione we włosy, a złość powyginała mu stawy tak, że cały był pokrzywiony. Przynosiciel Pokoju nigdy nie stosował przemocy, twierdził on, że nie ma takiego człowieka, w którym nie można obudzić Dobrej Myśli. Tadodaho został pokonany Pieśnią Pokoju, wyczesano mu z włosów węże i naprostowano stawy a w końcu został on mianowany najwyższym rangą wodzem Konfederacji. Do dziś najwyższy rangą royaneh nosi tytuł Tadodaho.

Royaneh, czyli członkowie Rady Konfederacji, nie prowadzili swego ludu do wojen. Słynni wodzowie wojenni, tacy jak Joseph Brant (który u boku Anglii walczył przeciw nowopowstałym Stanom Zjednoczonym) nie byli członkami rady. Funkcją royaneh jest zażegnywanie konfliktów. 

Zjednoczeni w Konfederacji Irokezi przestali walczyć między sobą, ale wojny z otaczającymi ludami prowadzone były nadal. Najwyrażniej Dobra Myśl nie zawsze była w pełni wprowadzana. Zjednoczone szczepy Irokezów stanowiły poważną siłę militarną, którą do swoich celów próbowali wykorzystać biali osadnicy. Irokezi dawali się nierzadko wciągać w nieswoje wojny, co skończyło się tragedią, kiedy po wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych bliscy unicestwienia Irokezi zmuszeni byli do zamieszkania w maleńkich rezerwatach. W desperacji nierzadko sięgali po alkohol. 

Edward Cornplanter
Wtedy pojawił się nowy przynosiciel Dobrej Myśli imieniem Piękne Jezioro. Pewnego dnia w 1799 roku prawie się zapił na śmierć, leżał przez kilka dni nieprzytomny i już przygotowywano się na pogrzeb, ale Piękne Jezioro nagle ożył i powiedział, że był w Niebie i rozmawiał z czterema wysłańcami Stwórcy Świata przynoszącymi Dobrą Nowinę. Wkrótce opowiedział swą wizję dokładnie na radzie w Długim Domu, a potem głosił ją wśród swego ludu do śmierci w 1815 roku. Dobra Nowina Pięknego Jeziora popierała przyjęcie niektórych elementów „drogi białego człowieka", takich jak europejskie uprawy, hodowla zwierząt, budowa europejskich domów, wprowadzała też jednak kilka surowych zakazów, wśród których szczególny nacisk był na zakaz uprawiania czarnej magii, picia alkoholu i stosowania sztucznych poronień. Przemoc nie była bezwzględnie zakazana, zalecany był jednak pacyfizm. Ponadto podtrzymane zostały dawne pieśni i obrzędy, a także dawny kalendarz świąt: Święto Poziomek, Święto Klonu, Święto Zielonej Kukurydzy, Święto Dziękczynienia. I podobnie jak Dobra Nowina Przynosiciela Pokoju, tak Prawo Pięknego Jeziora jest dorocznie recytowane w Długich Domach Irokezów. 


Przez kilkadziesiąt lat przesłanie zwane Prawem Pięknego Jeziora recytowane było z pamięci. Na początku  wieku royaneh Edward Cornplanter postanowił spisać to w języku Seneka w zeszycie, aby nie zaginęło ono gdyby przypadkiem zmarli wszyscy Strażnicy Wiary. W 1903 roku zauważył ten zeszyt Atrhur C. Parker, związany z New York State University w Albany i zasugerował przekład na angielski. Przekład ten wydany został w Albany przez wydawnictwo uniwersytetu w 1913 roku. W 1990 roku irokeskie wydawnictwo IROQRAFTS wydało przedruk w serii Iroquois Reprints, a ja ten przedruk nabyłem kiedy kilka lat później byłem w Ohsweken w rezerwacie Irokezów nad Grand River w Ontario. 

Poniżej fragment opowieści Edwarda Cornplntera fragment o tym, jak Piękne Jezioro prawie zapił się na śmierć.



GAIWIIO, CZYLI DOBRA NOWINA PIĘKNEGO JEZIORA

Opowiedziane przez Edwarda Cornplantera


ROZDZIAŁ PIERWSZY: POWOŁANIE

Początek był w miesiącu yai’kni, we wczesnej fazie księżyca, w roku 1800.

Teraz się zaczyna.


KŁOPOTY

Miejscem jest Ohi’io, wieś Diono’sade’gi.

Teraz jest czas żniw, tak powiedział.

Teraz grupa ludzi wyrusza. Płyną w czółnach w dół rzeki Allegany. Zamierzają polować jesienią i zimą.

Teraz lądują w Ganowon’go i rozbijają obóz.

Pogoda się zmienia i wyruszają znów. Płyną dalej w dół rzeki. Lody topnieją otwierając rzekę, więc płyną dalej. Lądują w Diondega (Pittsburgu). To jest wieś naszych młodszych braci (białych ludzi). Tu wymieniają skóry, suszone mięso i świeżo upolowaną zwierzynę na mocne napitki. Ładują beczkę napitku na swoje czółna. Teraz wiążą wszystkie czółna jak tratwę.

Teraz wszyscy są wypełnieni mocnym napitkiem. Wrzeszczą i śpiewają jakby byli niespełna rozumu. Ci którzy są w wewnętrznych czółnach tak się zachowują.

Teraz jadą do domu.

Teraz dobijają do miejsca, gdzie zostawili żony i dzieci, by też je zabrać do domu. Płyną w górę potoku Awe’gaon.

Teraz kiedy wszyscy są w domu, mężczyźni piją mocny napitek i są bardzo kłótliwi. Dlatego ich rodziny się boją i uciekają dla bezpieczeństwa. Dlatego w wielu miejscach w lesie wznosi się dym obozowych ognisk.

Teraz pijani mężczyźni biegną wrzeszcząc przez wieś, w której nie ma nikogo prócz pijanych mężczyzn. Teraz są jak zwierzęta, biegają wkoło bez ubrania , ale mają broń, którą ranią kogo napotkają.

Teraz nie ma drzwi w domach, bo wszystkie wypadły otwierane kopnięciem. Od wielu dni nie ma też ognisk we wsi. Mężczyźni pełni mocnego napitku zadeptali ogniska. Tylko oni tam są, ognisk nie ma a w paleniskach są tylko ślady stóp.

Teraz psy są głodne i wyją i szczekają we wszystkich domach.

Tak się właśnie dzieje


CHORY CZŁOWIEK

A teraz pewien człowiek choruje. Opanowała go jakaś potężna siła.

Teraz kiedy leży złożony chorobą, rozmyśla i tęskni do dnia, kiedy będzie mógł wstać i znów chodzić po ziemi.

Woła więc do Najwyższego by dał mu siłę by mógł znów chodzić po ziemi. Myśli o tym jak zły i obrzydliwy jest przed obliczem Najwyższego. Myśli o tym jaki był zły odkąd miał siłę chodzić po świecie i jak szerzył zło odkąd miał siłę pracować. Tym niemniej prosi o to by mógł znowu chodzić.

Oto co śpiewa: Pieśń Śmierci, Pieśń Kobiet i Pieśń Żniw. Teraz kiedy śpiewa ma ze sobą mocny napitek.

Teraz myśli że może zło powstało z powodu mocnego napitku i postanawia nigdy więcej go nie pić. Teraz bez ustanku myśli o tym każdego dnia o każdej godzinie. Tak, bez ustanku myśli o tym. Wreszcie przychodzi czas kiedy znów pragnie napitku bo myśli, że bez niego nigdy nie odzyska sił.

Teraz myśli o dwóch rzeczach: co kiedyś zrobił i czy kiedykolwiek odzyska siły.


MYŚLI O DWÓCH RZECZACH 

Teraz myśli o rzeczach, które widzi w świetle dnia.

Przychodzi światło słońca, on je widzi i mówi: “Stwórca spowodował, że jest światło słońca.” Tak myśli. Teraz kiedy myśli o świetle słońca i o Stwórcy, który je spowodował, czuje w sobie nową nadzieję i czuje, że może jeszcze będzie mógł chodzić na własnych nogach po tym świecie.

Teraz stracił już nadzieję na życie, prosi by mógł zobaczyć światło jeszcze jednego dnia. Myśli tak, bo noc nadchodzi. Teraz prosi, by mógł przetrwać noc.

Teraz przeżywa noc i widzi nowy dzień. Prosi, by mógł zobaczyć noc i tak się staje. Dlatego myśli, że Najwyższy usłyszał go i dziękuje mu.

Teraz łoże chorego jest koło ogniska. W nocy patrzy w górę i przez otwór w dachu widzi gwiazdy, więc dziękuje Najwyższemu że może je widzieć, bo wie, że to on – Stwórca – stworzył je. Teraz przychodzi mu do głowy, że z powodu tych nowych myśli może otrzymać pomoc by wstać i znów chodzić po świecie. 

Teraz znów boi się, że może nie zobaczyć nowego dnia z powodu swej wielkiej słabości.

Teraz znów wierzy, że zobaczy nowy dzień, więc żyje i widzi.

Dziękuje za wszystko, co widzi. Myśli o Stwórcy i dziękuje mu za wszystko, co widzi. Teraz słyszy śpiew ptaków i dziękuje Najwyższemu za ich muzykę.

Teraz myśli, że wdzięczność serca mu pomoże.

Ten człowiek był chory przez cztery lata, ale myśli, że wyzdrowieje.

Tym chorym człowiekiem jest royaneh Piękne Jezioro, członek Wielkiej Rady Konfederacji.


DZIWNA ŚMIERĆ CHOREGO CZŁOWIEKA

Teraz córka chorego człowieka i jej mąż siedzą w szopce przed domem, a chory człowiek leży w domu sam. Drzwi są uchylone. Córka i jej mąż płuczą fasolę przed sadzeniem. Nagle słyszą krzyk chorego człowieka: “Niech tak będzie!” Teraz słyszą go jak wstaje z łóżka i myślą że po czterech latach leżenia została z niego tylko żółta skóra i suche kości. Słyszą jak idzie po podłodze w kierunku drzwi. Teraz córka podnosi głowę i widzi swojego ojca w drzwiach. On się chwieje, więc córka podrywa się, by go złapać kiedy upada w śmiertelnej konwulsji. Teraz podnoszą go i wnoszą do domu i ubierają na pogrzeb.

Teraz nie żyje.


LUDZIE ZBIERAJĄ SIĘ WOKÓŁ ZMARŁEGO

Teraz córka mówi do swego męża: “Biegnij szybko i powiadom jego bratanka, Łamiącego Szydła że ten, który leżał tyle lat, odszedł. Powiedz mu, by natychmiast przyszedł.”

Mąż biegnie z nowiną do Łamiącego Szydła. Łamiący Szydła mówi: “Zaiste. Teraz biegnij do Siewcy (Cornplantera) brata zmarłego, i powiedz mu, że ten, który leżał chory przez wiele lat nie żyje. Biegnij teraz i powiedz mu to.”

Mąż biegnie sam do miejsca gdzie Siewca mieszka i żona Siewcy mówi: “Siewca jest na wyspie i sieje.” Więc on tam idzie i mówi: “Siewco, twój brat nie żyje! Ten, który leżał chory przez wiele lat nie żyje. Chodź szybko do jego łoża.”

Siewca odpowiada: “Zaiste, ale muszę skończyć obsiewać ten zagon. Przyjdę kiedy go okopię.”

Teraz wszyscy, którzy usłyszeli o śmierci chorego człowieka, przychodzą do jego łoża.

Pierwszy przychodzi Łamiący Szydła. Dotyka każdej części ciała zmarłego. Czyje ciepłe miejsce na piersi i mówi: “Poczekajcie ze smutkiem, przyjaciele.” Mówi tak, bo znalazł ciepłe miejsce i ma nadzieję, że jeszcze odżyje. Teraz niektórzy płaczą, a Łamiący Szydła siedzi u wezgłowia.

Teraz po jakimś czasie przychodzi Siewca i bada ciało zmarłego, on również czuje ciepłe miejsce, ale nie mówi nic i siada w milczeniu u stóp łoża.

Przez wiele godzin nikt nic nie mówi.

Teraz jest poranek i rosa zaczyna wysychać. Teraz zaczyna się kłopot, bo on nie żyje.

Teraz Łamiący Szydła co chwilę bada ciało zmarłego. Zauważa, że ciepłe miejsce się poszerza. Teraz jest południe i czyje ciepłą krew pulsującą w żyłach. Teraz zaczyna oddychać i otwiera oczy.


ZMARŁY ODŻYWA

Teraz Łamiący Szydła mówi: “Jak się czujesz? O czym myślisz?”

Teraz zebrani widzą, że człowiek porusza ustami jakby mówił, choć żadnych słów nie słychać. Teraz jest prawie południe. Teraz wszyscy są cicho, a Łamiący Szydła pyta: “Wujku, jak się czujesz?”

Wreszcie przychodzi odpowiedź: “Tak, myślę, że czuję się dobrze.” To były pierwsze słowa Pięknego Jeziora.

Teraz mówi znów: “Nigdy nie widziałem tak wspaniałych rzeczy! Najpierw słyszałem, jak ktoś coś mówił. Ktoś powiedział: ‘Wyjdź na chwilę’, powiedział to trzy razy. Nie widziałem nikogo i myślałem, że w chorobie ja sam mówiłem, ale pomyślałem znów i doszedłem do wniosku, że to nie jest mój głos. Więc zawołałem głośno: ‘Niech tak będzie!’, wstałem i wyszedłem i zobaczyłem trzech mężczyzn w pięknych czystych szatach stojących w czysto wymiecionym miejscu. Twarze mieli pomalowane na czerwono, wyglądali, jakby pomalowani byli dnia poprzedniego. Na czapkach mieli tylko kilka piór. Byli bardzo do siebie podobni i wyglądali na średni wiek. Nigdy przedtem nie widziałem tak pięknych wojowników, każdy miał w ręce łuk i strzały. W drugiej ręce każdy miał krzaki jagód, których owoce były we wszystkich kolorach. 

Wówczas owe istoty odezwały się do mnie: ‘Ten, który stworzył świat na początku, wysłał nas na ziemię. To nie jest nasza jedyna wizyta. Rozkazał nam mówiąc: Idźcie znów na ziemię i odwiedźcie tego, który o mnie myśli. Jest on wdzięczny za moje stworzenie i pragnie podnieść się z choroby i chodzić znów po ziemi. Idźcie i pomóżcie mu wyzdrowieć. Posłańcy rzekli do mnie: ‘Weź te jagody i jedz z każdego koloru. One dadzą ci siłę, a twoi bliscy pomogą ci wstać.’ Wziąłem więc jagody i jadłem je. Następnie istoty rzekły: ‘Jutro spowodujemy, że w lesie będzie ogień i lekarstwo przyrządzone, by dać ci siłę. Wyznaczamy Suchy Przysmak i Mokry Tytoń , męża i żonę, by przyrządzili lekarstwo. Oni są najlepszymi lekarzami. Odwiedzimy ich wczesnym rankiem i wtedy będziesz miał lekarstwo, a czego nie zużyjesz do południa, wyrzucisz, będziesz bowiem zdrów. Co więcej, zanim będzie południe wielu ludzi zgromadzi się w domu rady. To będą twoi krewni, przybyli, by cię zobaczyć. Nazbierają wczesnych malin i przygotują święto malin, przyrządzą też słodki malinowy napój. Wszyscy będą pić napój z malin i dziękować będą Stwórcy za twoje uzdrowienie i kilkakrotnie wzywać będą twoje imię jako swego krewnego.

Teraz przyszedł dzień jak powiedzieli i wszyscy zebrani widzieli mój powrót, jak było przepowiedziane. 


PRZESŁANIE CZTERECH POSŁAŃCÓW

Posłańcy odezwali się do mnie i powiedzieli jak powinno być na ziemi. Powiedzieli: ‘Nie pozwól nikomu mówić, że miałeś szczęście, że odzyskałeś siły. Stwórca obdarza łaską nie tylko ciebie, on jest gotów pomagać wszystkim ludziom.’

 Tego samego dnia Taniec Wielkiego Pióra oraz Taniec Żniw mają być wykonane, w ten sposób moi krewni przywrócą mi zdrowie, tak powiedziały istoty.  ‘Twoje uczucia są osłabione i muszą być rozbudzone, wtedy odzyskasz siły.’ Tak naprawdę powiedzieli słudzy Stwórcy. Powiedzieli również, że odtąd te tańce mają być wykonywane i dziękczynienie składane każdego roku, kiedy pierwsze poziomki dojrzewają. Powiedzieli też, że napój poziomkowy mają pić dzieci i starcy i wszyscy ludzie. Wszyscy mają pić sok poziomkowy, bowiem ich sok jest lekarstwem, a wczesne poziomki to wielkie lekarstwo. Kazali mi powtarzać opowiadać to mojemu ludowi kiedy będę znów chodził po ziemi. Powiedzieli: ‘Będziemy cały czas objawiać tobie nowe rzeczy. Jesteśmy sługami tego, który nas stworzył i wysłał nas, byśmy tobie objawili jego wolę, a ty masz ją przekazać swemu ludowi. My jesteśmy tymi których stworzył na początku świata i naszym zadaniem jest strzeżenie ludzkości. Jest nas czterech, ale czwarty nie jest z nami obecny. Kiedyśmy ciebie wołali po imieniu i ty usłyszałeś, on wrócił, by przekazać wiadomość. Wywoła ona radość w niebiańskiej siedzibie naszego Stwórcy. Tak więc czwarty z nas nie jest z nami, ale zobaczysz go kiedy przyjdzie na to czas. Musimy ci również przypomnieć o całym twoim złym życiu i musisz pokutować za wszystko, co uważasz za złe. Uważasz, że źle zrobiłeś śpiewając Pieśń Śmierci, Pieśń Kobiet i Pieśń Żniw i pijąc jednocześnie mocny napitek. Zaiste musisz pokutować jeśli tak sądzisz, bowiem wszystko co uważasz za złe, jest złe.


PIĘKNE JEZIORO MA GŁOSIĆ DOBRĄ NOWINĘ

‘A teraz spójrz! Spójrz na dolinę pomiędzy dwoma wzgórzami. Popatrz pomiędzy wschodem a południem!’

Spojrzałem tam i w dolinie zobaczyłem głębokie miejsce, z którego unosił się dym i kłęby pary, jakby poniżej było gorące miejsce. Wtedy posłańcy zapytali mnie ‘Co widzisz?’

Odpowiedziałem: ‘Widzę miejsce w dolinie, z którego unosi się dym i kłęby pary, jakby poniżej było bardzo gorąco.’

Posłańcy powiedzieli: ‘Powiedziałeś prawdę. To jest prawda. Tam pochowany jest człowiek. Leży pomiędzy wzgórzami w głębi doliny, a z nim pochowana jest Dobra Nowina. Rozkazaliśmy temu człowiekowi głosić tę nowinę, ale on odmówił. Nigdy nie podniesie się już z tego miejsca, bowiem odmówił posłuszeństwa. Dlatego mówimy tobie: głoś nowinę, którą usłyszałeś, rozgłaszaj ją całemu ludowi.’

‘Teraz skończyliśmy rzecz pierwszą i pozostaje nam odsłonić przed tobą całe zło.’ Tak powiedzieli.



więcej spolszczonych tekstów z różnych kulturmożna znaleźć w książce "ZIELNIK LITERATURY":

Friday, April 21, 2023

Czarny Łoś - wizjonej Lakotów

Widok ze szczytu Harney Peak
Czarny Łoś był wizjonerem Lakotów Ogallala, jego kuzynem był słynny wódz Tashunka Uitko - Szalony Koń. Czarny Łoś nie był wielkim wodzem prowadzącym wojowników do walki, ale pełnił funkcję bodaj ważniejszą: był strażnikiem Świętej Fajki podarowanej Lakotom przez wysłanniczkę Najwyższego. Mowy Czarnego Łosia spisane były przez Johna Neihardta, poetę wyczulonego na poetycką wartość języka. John Collier, w latach 1933-45 Komisarz do Spraw Indian w rządzie Stanów Zjednoczonych, w swojej książce "Indians of Americas" przyznał, że początkowo podejrzewał Neihardta o podkolorowanie wypowiedzi Czarnego Łosia. Później jednak, po latach komunikowania się z przedstawicielami wielu indiańskich ludów, przekonał się, że to nie Neihardt był tu poetą. Jest to, twierdzi Collier, zwykły indiański sposób formułowania myśli w oficjalnych sytuacjach, i to nie tylko wśród Siuksów.

Czarne Góry uważane są przez Indian Północnej Ameryki za centrum świata (znajdują się one istotnie mniej więcej w centrum kontynentu północnoamerykańskiego), a jej najwyższy szczyt, zwany Harney Peak (ostatnimi laty także Black Elk Peak), to miejsce święte. Za święte ziele uważany jest także tytoń, którego dym przenosi modlitwy ludzi do Najwyższego.

Przetłumaczone przeze mnie mowy Czarnego Łosia pochodzą z książki "Black Elk Speaks" wydanej po raz pierwszy w 1932 roku; egzemplarz w moim posiadaniu wydany jest przez University of Nebrasca Press w 1993 roku. Natomiast fragment zatytułowany "Święta Fajka" pochodzi z książki "The Sacred Pipe". Jest to opowieść Czarnego Łosia, którą nagrał i spisał oraz w 1953 roku wydał Joseph Epes Brown.



Mowy Czarnego Łosia


Mowa Czarnego Łosia przy zapalaniu fajki pokoju.

Teraz zapalam fajkę, a kiedy ją poświęcę mocom, które są jedną Mocą, i kiedy poślę do nich głos, zapalimy wspólnie. Poświęcając cybuch przede wszystkim Najwyższemu, wysyłam głos:

Hej hej" Hej hej" Hej hej" Hej hej"

Praojcze, wielki duchu, Ty byłeś zawsze, a przed Tobą nikogo nie było. Tylko do Ciebie się modlimy, nikogo innego nie ma. Ty sam i wszystko co widzisz - przez Ciebie było stworzone. Narody gwiazd w całym wszechświecie Ty stworzyłeś. Dzień i noc Ty stworzyłeś. Cztery strony ziemi Ty stworzyłeś. Praojcze, Wielki Duchu, skłoń się nisko nad ziemią by usłyszeć głos, który wysyłam. Wy, w których stronę zachodzi słońce: Istoty Gromu, spójrzcie na mnie! Wy, u których Biały Olbrzym mieszka w potędze, spójrzcie na mnie! Wy, u których słońce świeci bez ustanku, skąd przychodzi gwiazda poranna i dzień, spójrzcie na mnie! Wy, u których mieszka lato, spójrzcie na mnie! Ty, w głębi niebios, Orle Mocy, spójrz! I ty, Matko Ziemio, jedyna Matko, która zlitowałaś się nad swymi dziećmi!

Usłyszcie mnie, Cztery Strony Świata, jestem waszym krewnym! Dajcie mi siłę chodzenia po miękkiej ziemi, kuzynowi wszystkich istot! Dajcie mi oczy bym widział i siłę rozumienia, bym był jak wy! Tylko dzięki Waszej mocy mogę stawić czoła wiatrom!

Wielki Duchu, Wielki Duchu, mój Praojcze, na całej ziemi twarze żyjących istot są takie same! W swej dobroci pozwól im wyjść z ziemi! Spójrz na twarze tych nieprzeliczonych dzieci z dziećmi na ramionach, by mogły stawić czoła wiatrom i iść dobrą drogą aż do dnia spoczynku! To moja modlitwa, wysłuchaj jej. Słaby jest głos który wysyłam, choć wysyłam go z żarliwością! Usłysz mnie!

Skończyłem! Hetczetu Aloh!

Teraz, przyjacielu, zapalmy razem aby pomiędzy nami było tylko dobro.

Czarny Łoś z fajką


Święta fajka

Pewnego ranka wiele zim temu dwaj młodzi Lakotowie wyruszyli na polowanie z łukami i strzałami. Kiedy stali na wzgórzu wypatrując zwierzyny, zauważyli w oddali kogoś zbliżającego się do nich w dziwny i piękny sposób. Kiedy ten ktoś zbliżył się do nich, zobaczyli że jest to nadzwyczaj piękna kobieta ubrana w białe jelenie skóry, niosąca na plecach małe zawiniątko. Była ona tak piękna, że jednemu z Lakotów przyszła do głowy niedobra myśl, powiedział o tym swemu towarzyszowi. Ten jednak odpowiedział, że nie można mieć takich myśli, bo ta kobieta na pewno pochodzi od wakan, Świętej Mocy. Tajemnicza osoba była już bardzo blisko, położyła na ziemi swoje zawiniątko i kazała mężczyźnie o złych zamiarach podejść. Skoro tylko podszedł, oboje zostali zasłonięci przez chmurę, a skoro chmura się rozwiała, święta kobieta nadal tam stała, a u jej stóp leżała kupka kości obgryzanych przez okropne węże.

"Słuchaj", powiedziała dziwna kobieta do drugiego wojownika, "Przybywam do waszego ludu i chcę rozmawiać z wodzem Stojącym Pustym Rogiem. Udaj się do niego i powiedz mu, by przygotował wielki namiot, w którym zbierze się cały lud, i niech przygotują się na moje przyjście. Chcę wam powiedzieć coś bardzo ważnego."

Młody człowiek wrócił do namiotu swego wodza i opowiedział mu o tym wydarzeniu: o tym że Kobieta Świętej Mocy ma do nich przybyć i że wszyscy mają się na to spotkanie przygotować. Wódz Stojący Pusty Róg kazał złożyć kilka mniejszych namiotów i zrobić z nich wielki namiot, zgodnie z pouczeniem świętej kobiety. Rozesłał gońców, by kazali ludziom ubrać najlepsze skóry jelenie i zebrać się w wielkim namiocie. Wszyscy byli podnieceni czekając na przybycie świętej kobiety, wszyscy byli ciekawi co ona ma do powiedzenia.

Wkrótce młodzi mężczyźni wypatrujący przybycia świętej osoby donieśli, że widzą kogoś zbliżającego się w dziwny i piękny sposób. Nagle ona weszła do namiotu, obeszła go wokół zgodnie z ruchem słońca i stanęła naprzeciw Stojącego Pustego Rogu. Zdjęła z pleców zawiniątko i trzymając je w dwóch rękach przed wodzem powiedziała: "Spójrz! To należy otaczać szacunkiem i miłością. To jest lela wakan, bardzo święte, i jako takie musicie to traktować. Nikt nieczysty nie może tego oglądać, bowiem w tym zawiniątku jest Święta Fajka. Z jej pomocą będziecie w ciągu przyszłych zim wysyłać głos do Wakan Tanka, waszego Ojca i Praojca.


Mowa Czarnego Łosia na szczycie świętej góry Harney Peak

Hej-a-ahej! Hej-a-ahej! Hej-a-ahej!

Praojcze, Wielki Duchu, raz jeszcze spójrz na mnie na ziemi i skłoń swe ucho, by usłyszeć mój głos! Ty żyłeś przed wszystkimi, jesteś starszy niż wszystkie potrzeby, starszy niż wszystkie modlitwy. Wszystko należy do Ciebie: dwunożne istoty, czworonożne istoty, uskrzydlone istoty, zielone istoty, wszystko co żyje. Ty ustanowiłeś moce czterech stron świata by się przecinały. Dobrą drogę i drogę trudności Ty ustanowiłeś by się przecinały; święte jest miejsce gdzie one się przecinają! Dniem i nocą, na zawsze, Ty jesteś życiem wszystkiego!

Dlatego wysyłam głos, mój Praojcze, nie zapominając o niczym co stworzyłeś, ani o gwiazdach wszechświata, ani o ziołach ziemi. Powiedziałeś mi, kiedy byłem jeszcze młody i mogłem mieć nadzieję, że w trudnym czasie mam wysłać głos czterokroć, raz w każdą stronę świata, wtedy mnie usłyszysz.

Dziś wysyłam głos zrozpaczonego ludu.

Dałeś mi fajkę, z jej pomocą miałem złożyć ofiarę. Teraz ją zobaczysz.

Z Zachodu dałeś mi czarkę żywej wody i święty łuk, moc dawania życia i niszczenia. Dałeś mi święty wiatr i ziele ze strony gdzie mieszka Biały Olbrzym, to moc oczyszczania i uzdrawiania. Gwiazdę poranną i fajkę dałeś mi ze Wschodu, a z Południa święty okręg ludu i drzewo, które miało zakwitnąć. Zabrałeś mnie w miejsce pośrodku świata i pokazałeś mi dobroć i piękność i dziwność zieleniejącej ziemi, jedynej Matki i tam pokazałeś mi duchowe kształty wszystkich rzeczy takie, jakimi powinny być, i widziałem je. Powiedziałeś, że w środku świętego kręgu mam posadzić drzewo, by kwitło.

Ze łzami, o Wielki Duchu, o Wielki Duchu, mój Praojcze, ze spływającymi łzami muszę teraz powiedzieć, że drzewo nigdy nie zakwitło. Nieszczęsny starzec, takim mnie tu widzisz, mój czas przeminął i nie zrobiłem nic. Tu, w centrum świata, gdzie zabrałeś mnie gdy byłem młody i gdzie mnie uczyłeś, tu stoję, starzec, a drzewo zwiędło, o Praojcze, o Praojcze!

Znów, być może ostatni raz na tej ziemi przypominam sobie wielką wizję, którą mi zesłałeś. Być może jeszcze gdzieś maleńki korzeń świętego drzewa pozostaje żywy. Chroń go więc, by wypuścił liście i kwiaty i by wypełnił się śpiewającym ptactwem. Wysłuchaj mnie, nie ze względu na mnie, lecz ze względu na mój lud; ja jestem stary. Spraw, by mógł kiedyś powrócić do świętego kręgu i odnaleźć dobrą drogę, i cieniste drzewo. W smutku wysyłam słaby głos, o sześć mocy świata! Usłyszcie mnie w mym smutku, być może już więcej nie zawołam. Sprawcie, by mój lud żył!



więcej spolszczonych tekstów z różnych kulturmożna znaleźć w książce "ZIELNIK LITERATURY":


Monday, March 20, 2023

Troglodyci czyli wiarygodność prasy

Goli Tasadaje w jaskini
W czerwcu 1971 roku Manuel Elizalde, przyjaciel prezydenta Filipin Ferdynanda Marcosa i minister w jego rządzie, spotkał w jednym z ostatnich spłachetków dziewiczego lasu na Filipinach, w górach wyspy Mindanao, najprymitywniejszy lud świata. Lud ten nazywał się Tasaday i był całkowicie pozbawiony kontaktu ze światem zewnętrznym przez ostatnie kilka tysięcy lat. Skąd wiadomo, że Tasadajowie to najprymitywniejszy lud świata? Ano proste: pasowali idealnie do dość rozpowszechnionych wyobrażeń na temat naszych przodków. Po pierwsze: nie budowali domów, tylko mieszkali w jaskini, czyli byli po prostu ostatnimi w świecie jaskiniowcami. Po drugie nie mieli narzędzi metalowych, tylko z bambusu i z kamienia. Po trzecie: nie uprawiali ziemi ani nie polowali, a żywili się wyłącznie znalezionymi w lesie owocami, korzonkami, żabami i robalami. Po czwarte (oczywiście najważniejsze): nie znali żadnych tkanin, a ubierali się w majteczki i spódniczki z bananowych liści. W jednym nie pasowali do naszego wyobrażenia o troglodytach, acz idealnie pasowali do ducha lat sześćdziesiątych: agresja była pojęciem im obcym, nie mieli maczug ani żadnej innej broni, a w ich języku w ogóle nie było takich słów jak „wróg” czy wojna”. W jaskini widziano wprawdzie kamienne topory, ale służyły one do rozłupywania spróchniałych pni drzew, by wyjąć z nich smakowite robale.

Tasadajowie byli plemieniem bardzo malutkim, liczącym ledwie 26 (dwadzieścia sześć) osób, ale Elizalde postanowił być dobrym wujkiem z rządu i zdecydował, że tu nie powtórzy się żaden Dziki Zachód i że Tasadajowie będą pod ochroną. Dekretem prezydenckim utowrzono rezerwat, do którego cudzoziemcy mieli dostęp bardzo ograniczony, a dla ochrony Tasadajów utworzono specjalną fundację zwaną PANAMIN. Na charytatywny ten fundusz niemałe pieniądze wpłacały gwiazdy Hollywoodu i rekiny z Wall Street. Goście z pieniędmi (np. Gina Lollobrigida czy jeden z Rockefellerów) mogli odwiedzić Tasadajów, ale tylko helikopterem lądującym na platformie zbudowanej na czubku drzewa. Nie chodziło o odległość, jako że jaskinia Tasadajów była położona o 4km (cztery kilometry) od najbliższej wsi, ale Elizalde postanowił do siedziby Tasadajów nie budować żadnej drogi. Pośród owych gości z kasą był Kenneth MacLeish, reporter miesięcznika NATIONAL GEOGRAPHIC, który w 1972 roku w sierpniowym numerze opublikował ckliwy reportaż („…my, istoty przybyłe drogą powietrzną z najbardziej zaawansowanego i najbardziej rozdartego ludzkiego społeczeństwa, i oni, być może ostatni niewinni na tym świecie, patrzeliśmy na siebie poprzez całą przepaść kulturalnego rozwoju, i czuliśmy do siebie miłość…”). Był też wśród gości John Nance, autor wydanej w 1975 roku książki „The Gentle Tasaday”, w której też z łezką w oku opisywał swoje spotkania z jaskiniowcami. Wszyskie spotkania były oczywiście pod ścisłą kontrolą Elizaldego. To zdumiewające plemię wzbudziło ogromne zainteresowanie antropologów, którzy jednak też mieli dostęp ograniczony. Dostęp robił się szczególnie ograniczony wtedy, kiedy dociekliwi naukowcy zadawali jakieś dziwne niezaplanowane pytania.

Ubrani Tasadaje w tej samej jaskini.
Jakie pytania? No dziwne. Jak to jest możliwe, żeby ludzie z konieczności bezustannie krążący po lesie nie wiedzieli o istnieniu wsi odległej o cztery kilometry? Jak to możliwe, żeby ludzie odcięci od świata przez kilka tysięcy lat porozumiewali się z Elizaldem i jego gośćmi za pośrednictwem tłumaczy z tejże pobliskiej wsi? Tasadajowie kontaktu z mieszkańcami tej wsi, ani też żadnej innej wsi, nie mieli, dlatego nie mieli metalowych narzędzi, tylko bambusowe i kamienne. Gaje bambusowe wokół wsi i ryżowych pól są na Filipinach owszem częstym widokiem, ale bambus ten potrzebuje dużo słońca i w górskiej dżungli dziko nie rośnie. Więc skąd Tasadajowie mieli bambusowe narzędzia? Na te i inne pytania antropologowie odpowiedzieć nie mogli, bowiem w 1974 roku dostęp do rezerwatu zamknięto całkowicie, a w całym kraju wprowadzono stan wojenny. Zagadka czekała na rozwiązanie następne 12 lat.

W 1986 roku upadł rząd Marcosa, a Manuel Elizalde ulotnił się razem z trzydziestoma paroma milionami dolarów z kasy charytatywnej organizacji PANAMIN. W kwietniu tegoż roku szwajcarski anrtopolog Oswald Iten oraz Joey Lozano, dziennikarz z lokalnej filipińskiej gazety, dotarli pieszo, bez żadnych helikopterów, do jaskini Tasadajów i… nie znaleźli tam żywego ducha. Czyżby w międzyczasie wymarli ostatni na świecie jaskiniowcy? Skądże, znaleziono ich na rynku w pobliskim miasteczku ubranych w normalne fabryczne ciuchy i palących papierosy. Czyżby się więc w tak błyskawicznym tempie ucywilizowali? Odpowiedź jest znacznie prostsza: cała zabawa była gigantyczną cepeliadą, atrakcją turystyczną dla miliarderów. Jeszcze w tym samym 1986 roku w telewizji ABC pojawił się film dokumantalny, w którym normalnie poubierani Tasadaje chichocząc oglądają swoje zdjęcia w NATIONAL GEOGRAPHIC i w języku Manabo, używanym przez mieszkańców tych okolic, wyjaśniają że to wszystko był pic i fotomontaż i że nigdy nie mieszkali w jaskiniach ani nie ubierali się w majtki z liści, a kamienne siekierki zrobili na życzenie Elizaldego.

Tasadaje u siebie w domu
Jaki stąd morał?

Chwilę, to jeszcze nie koniec. Istnieje bowiem rezerwat ze swymi szczególnymi przepisami, mimo wszystko korzystnymi dla mieszkańców. Skoro nie ma tam jaskiniowców, to po co ten rezerwat?

Czy nie można by wyciąć tego lasu i przerobić na mebelki, gazety i papier toaletowy? Istnieją także ciągle ci, którzy z całą powagą pisali o prymitywnych Tasadajach i teraz nie chca sami wyjść na głupków. Tasadaje to też wcale nie jaskiniowe głupki i kiedy zwęszyli, że mogliby stracić rezerwat, zaczęli przy najbliższej okazji zaprzeczać swym poprzednim zaprzeczeniom. Jak? Ano po prostu: skoro można powiedzieć, że „Elizade nam zapłacił, żebyśmy mieszkali w jaskini”, to można też powiedzieć, że „Ludzie z ABC nam zapłacili, żebyśmy wszystko odwołali”. Istnienie rezerwatu musi być korzystne dla jego mieszkańców, skoro jego ludność w ciągu tych parudziesięciu lat zwiększyła się z dwudziestu sześciu osób do paruset obecnie. A ci, co zmieniając poglądy mogliby stracić twarz i wyjść na troglodytów, mają jakieś tam podstawy do twierdzenia, że sprawa nie jest wyjaśniona.

Więc co z tym morałem?

Oczywiście nie dotyczy on kultury Tasadajów, lecz naszej własnej. Brzmi on tak: oglądając telewizor i czytając prasę pamiętaj, że to co czytasz może się z czasem okazać kolejną historią Tasadajów.


Więcej podobnych tekstów w mojej książce 

"ADRENALINA, czyli antologia przeciwnych poglądów"