Rekonstrukcja dawnego irokeskiego długiego domu |
Nad
Grand River w prowincji Ontario, w pobliżu miasta Brantford,
znajduje się Terytorium Sześciu Narodów. Na mapie to terytorium
nie różni się specjalnie od reszty południowego Ontario: pokryte
jest taką samą siatką dróg przecinających się pod kątem
prostym. Jedynie na mapie topograficznej widać, że pomiędzy
kwadratami ulic jest więcej niż gdzie indziej lasu. Pośrodku
terytorium leży Ohsweken, teoretycznie wieś, ale jest tam tyle
zieleni, domy stoją z dala od drogi pośród drzew, że owa wieś
niewiele się odcina od otaczającego krajobrazu.
To
miejsce należy do Irokezów. Kanadyjczycy nazywają je rezerwatem i
twierdzą, że Irokezi je otrzymali dwieście lat temu od Korony
Brytyjskiej w nagrodę za zasługi w wojnie ze Stanami Zjednoczonymi.
Irokezi twierdzą inaczej.
Przyjechałem
do Ohsweken dowiedzieć się, co twierdzą Irokezi. Początkowo nie
wiedziałem z kim rozmawiać, ale pytając uparcie o drogę dotarłem
w końcu do starszyzny. Z przeprowadzonych rozmów wnioskuję, że
Irokezja to bardzo ciekawy kraj.
*
* *
Tom
Hill jest dyrektorem Muzeum Kultury Lasów w Brantford. Mieszka w
Ohsweken, w jednym z owych domków położonych pośród drzew.
Odnalazłem go tam w niedzielę wieczorem; nie miał czasu, ale
umówił się ze mną na następny dzień rano w swym muzeum.
Przyjmuje mnie w gabinecie pełnym książek.
“Co
chcesz wiedzieć?”
“Interesują
mnie dwie rzeczy. Po pierwsze: jak wygląda sytuacja polityczna
terytorium nad Grand River. Po drugie: chciałbym się czegoś
dowiedzieć o religii Długiego Domu, czy jest ona nadal żywa.”
Nie
mam gotowych pytań; raczej chciałbym usłyszeć to, co najbardziej
nurtuje moich rozmówców. Tom opowiada o roku 1924, o Deskaheh Levim
Generalu, który podróżował do Genewy. Deskaheh Levi General był
royaneh, który to tytuł zwykle się określa (nieściśle) polskim
słowem “wódz”. Tego roku wodzowie doszli do wniosku, że rząd
w Ottawie zbytnio miesza się w wewnętrzne sprawy terytorium,
którego oni, royaneh Konfederacji Sześciu Narodów, bynajmniej nie
uważali za część Kanady. Postanowili więc, aby sprawa była raz
na zawsze jasna, zapisać Irokezję do Ligi Narodów; w tym celu
Deskaheh Levi General pojechał do Genewy. Pojechał tam z paszportem
Konfederacji Sześciu Narodów, który to paszport Szwajcaria uznała
za ważny. Niewiele brakowało, by osiągnął swój cel, sprawa była
już dyskutowana na forum Ligi, jednakże nacisk mocarstw
kolonialnych, przede wszystkim Wielkiej Brytanii, okazał się zbyt
silny. Tymczasem rząd w Ottawie postanowił ukrócić sprawę na
miejscu: do sali obrad w Ohsweken wkroczyła Królewska Konna i
wypędziła z niej wodzów, poczem ogłosiła, że odtąd zapanuje tu
demokracja na wzór kanadyjski. Dotychczas irokeskich wodzów
wybierały kobiety, a konkretnie lakoyaneh, czyli matki klanów,
tymczasem w 1924 roku w Kanadzie kobiety nie miały prawa głosu. Dla
Irokezów było to niewiarygodne barbarzyństwo. Władze Kanady
ogłosiły, że w radzie Rezerwatu Grand River zasiadać będzie 12
radnych. W wyborach wzięło udział ok. 50 (słownie: około
pięćdziesięciu) osób. Rada została wybrana i władze Kanady
uznały ją za legalną.
“Od
tego czasu”, mówi Tom, “nie było prób wejścia do Ligi
Narodów, ani później do ONZ. Ale więcej ci powie na ten temat
któryś z royaneh, na przykład Arnie General. On ci też powie
więcej na temat naszej rodzimej religii, bo zwykle przewodniczy
ceremoniom w Długim Domu w Sour Springs. Ale najlepiej porozmawiaj z
Amosem Keye, strażnikiem wiary. Pracuje w sąsiednim budynku, zaraz
do niego zadzwonię.”
Stela ku czci Deskaheh Levi Generala, w tle długi dom w Sour Springs |
*
* *
W
sąsiednim budynku mieści się studium językowe, którego Amos jest
kierownikiem. Ubrany schludnie, jak na kierownika przystało, ale na
plecy opadają mu długie czarne włosy związane w kitkę.
Uprzedzony przez Toma o moim przybyciu przygotował sobie odpowiedź
na pytanie o ceremonię w Długim Domu. Ja tymczasem chciałbym taką
ceremonię zobaczyć. Czy to możliwe?
“W
zasadzie na ceremonie nie wpuszcza się obcych”, mówi Amos. “W
Długim Domu Onondagów w Ohsweken jest to ściśle przestrzegane. W
Długim Domu Kajugów w Sour Springs jest nieco bardziej liberalna
atmosfera; musiałbyś porozmawiać z Arnim Generalem, który tam
przewodzi ceremoniom. Ale ceremonia dojrzałych malin odbyła się
właśnie wczoraj, a kiedy będzie następna ceremonia, jeszcze nie
wiadomo.”
Amos
jest strażnikiem wiary, więc go pytam o zasady irokeskiej religii.
Odpowiada, że zgodnie z tym co głosi prorok Piękne Jezioro, należy
się wystrzegać czterech głównych grzechów: picia alkoholu,
przerywania ciąży, czarnej magii i zabijania. A przede wszystkim
należy pamiętać, że wszystko, z czego człowiek korzysta na
ziemi, jest darem Stwórcy. Temu właśnie służą ceremonie: są
one dziękczynieniem za dary, za to, że można zbierać syrop z
klonów, że dojrzewają poziomki i maliny, że przyszedł czas
zbioru kukurydzy. Należy też pamiętać, że śmierć nie jest
zagrożeniem. Smierć jest przejściem do kraju poziomek. Tak głoszą
dawne proroctwa: kiedy człowiek umiera, wówczas otacza go aromat
poziomek. Dlatego w czasie ceremonii wszyscy dostają do picia napój
poziomkowy. Należy pracować, ale pogoń za pieniędzmi, karierą
czy celem politycznym to obsesja, a obsesja też jest grzechem.
Pytam o język; Amos jest kierownikiem studium, w którym
Irokezi uczą się własnych języków. Czyżby byli tacy Irokezi,
którzy po irokesku nie umieją mówić? Odpowiedź mnie przyznam
się zaskakuje.
“Jeśli w całym rezerwacie liczącym 20 000
mieszkańców jest 200 osób, dla których język irokeski jest
rodzimym, to dobrze. Jeszcze do niedawna w Kanadzie prowadzono
świadomą politykę wypierania języków indiańskich. Dzieci
indiańskie brano przymusowo do szkół z internatem, gdzie
pozbawoine kontaktu z rodzicami zapominały własnej mowy. Ta
polityka prowadzona przez parę pokoleń zrobiła swoje. Dziś to
nasz największy problem. Cała nasza tradycja przechowywana jest
ustnie w rodzimych językach. Ta szkoła istnieje właśnie po to, by
Irokezom przywrócić ich własną mowę.”
*
* *
Wódz Arnie General z autorem |
Wódz
Arnie General i jego towarzyszka Mary czekają na mnie na dworcu w
Brantford. Arnie nie jest urzędnikiem państwowej instytucji i nie
musi się elegancko ubierać: ma na sobie stare dżinsy, koszulkę z
napisem GRAND CANYON i czapkę do baseballa. Wśród znajomych słynie
on z poczucia humoru, który zaprezentował już na wstępie.
Wyszliśmy na parking i Arnie, wskazując na swój samochód ze
zbitym reflektorem i wgniecioną blachą, powiedział:
“Zobacz
co biali ludzie mi zrobili”
Arnie
wie z wcześniejszych telefonów, że interesują mnie Długie Domy,
wiezie mnie więc do Muzeum Kultury Lasów. Jest tam rekonstrukcja
irokeskiej wsi z czasów przed przybyciem białego człowieka z
mieszkalnym długim domem krytym gontem z kory od czubka dachu aż do
ziemi. Wyjaśniam Arniemu, że mi nie chodzi o atrakcje turystyczne,
tylko o Długie Domy w religijnym sensie i o ich znaczenie w życiu
dzisiejszego irekeskiego społeczeństwa. W końcu jedziemy do Sour
Springs, tam mogę sobie obejrzeć Długi Dom z zewnątrz i zajrzeć
do środka przez okno. Do wnętrza wolno wchodzić tylko w czasie
ceremonii. Jest to miejsce święte. Przed domem stoi kamienna
tablica pamiątkowa ku czci Deskaheh Levi Generala, który podróżował
do Genewy.
Długi
Dom w Sour Springs nie jest kryty gontem z kory drzewnej. Dach jest
zupełnie nowy, ale ściany są z bali drewnianych wzniesione na wzór
domów wczesnych kolonistów. Pnie są zniszczone zębem czasu; jest
to jeden z najstarszych budynków nad Grand River. Mary mówi, że w
tym miejscu czuje się odwieczną tradycję. Zaglądam do wnętrza.
Wokół ściam stoją proste ławy, a pośrodku dwa żelazne piecyki
o charakterystycznym kształcie. Pytam Arniego, gdzie jest ten
niegasnący płomień, o którym czytałem w książkach.
“Płomień
jest symboliczny. Wampum jest płomieniem”, słyszę w odpowiedzi.
Jedziemy
jeszcze do Długiego Domu Seneków i trzeciego Onondagów. Długi Dom
Onondagów jest nowy, ale zbudowany podobnie jak ten w Sour Springs
z wielkich bali drzewnych. Tutaj spotykają się royaneh Konfederacji
odkąd wygnano ich z budynku w Ohsweken. Pytam, czy nad Grand River
jest Długi Dom Mohawków. W odpowiedzi słyszę, że był, ale
spalili go chrześcijanie, bowiem wśród Mohawków chrześcijanie
stanowią większość.
Religia
Długiego Domu nie ma świętych ksiąg. Cała tradycja jest ustna,
raz do roku całe Wielkie Prawo Konfederacji oraz proroctwo Pięknego
Jeziora recytowane jest w całości w jednym z Długich Domów nad
Grand River; taka recytacja trwa bite cztery dni. Pamiętanie
Wielkiego Prawa oraz umiejętniść wyjaśniania świętych wampumów
to funkcja Strażników Wiary. Pytam, czy jest coś na ten temat po
angielsku. Mary radzi mi odszukanie książki Jake’a Thomasa, który
proroctwo Pięknego Jeziora spisał piękną angielszczyzną. Jake
Thomas był wpierw Strażnikiem Wiary, a później royaneh Kajugów,
a oprócz tego wykładowcą University of Trent, Ontario; niestety
zmarł rok temu. Jego śmierć to ogromna strata, miał on
niewiarygodną pamięć był kopalnią wiedzy na temat tradycji.
Podobno był ostatnim ze Strażników Wiary, który potrafił
wyrecytować całe Wielkie Prawo w rodzimym irokeskim języku.
Pytam
Arniego, co sądzi o wybieralnej radzie rezerwatu. Odpowiada, że ta
rada nadaje się może do administracji, do utrzymywania dróg i
szkół, ale suwerenną władzą nad Grand River jest rada royaneh.
“Rząd Kanady sądzi, że może nam dyktować prawa, ponieważ
kiedyś Korona Brytyjska podarowała nam ziemie nad Grand River za
zasługi w wojnie ze Stanami Zjednoczonymi. W rzeczywistości było
odwrotnie: całe południowe Ontario należało do Irokezów, którzy
po owej wojnie scedowali resztę ziem na rzecz Kanady, zatrzymując
sobie jedynie Grand River. W zamian Kanada miała finansować takie
rzeczy, jak utrzymywanie dróg i szkół. Nie jest to cena
wygórowana. To był układ międzynarodowy; Irokezi nigdy nie byli
poddanymi Korony Brytyjskiej, lecz jej sojusznikami.”
Mary
nie jest żoną wodza, lecz jego przyjaciółką; nie mieszka w
rezerwacie, lecz w odległym wielkim mieście, gdzie jest
nauczycielką. Zaprasza nas obu do restauracji w Ohsweken na
tradycyjne irokeskie danie: zupę kukurydzianą na sarninie.
Potem
jedziemy do domu Arniego, gdzie Mary, zmorzona upałem popołudnia,
kładzie się na drzemkę. Arnie tymczasem zagląda do silnika
swojego cadillaca, który mu się psuje.
“Tamten”
mówi Arnie wskazując na drugiego cadillaca na podwórzu, “jest
taki sam, ale przeznaczony tylko na części. Zawsze miałem
samochód, ale myślę, że ten będzie ostatni. Musi mi posłużyć
do śmierci, która pewnie niedługo nastąpi.”
Arnie
ma 66 lat i zdrowie mu szwankuje, choć nadal tryska humorem. We
wczesnej młodości zarabiał razem z ojcem polując na zwierzęta
futerkowe. Nadal, jak twierdzi można by to robić, bowiem las nad
Grand River jest dziewiczy i pełen zwierzyny.
Tyle,
że roboty wysokościowe, do których chętnie angażowano
nieustraszonych Irokezów, okazały się bardziej popłatne. Zarabiał
na nich spore pieniądze, które jednak szybko się rozpływały,
póki pił. W pewnym momencie przestał pić i wkrótce okazało się,
że zaoszczędził sporą sumkę. Od tego czasu zupełnie nie pije.
Później prowadził trupę folklorystyczną wykonującą tradycyjne
irokeskie tańce, podróżował z nią po całej Ameryce. Dziś
podobną trupę prowadzi jego syn, Brian. Ta młodsza trupa podróżuje
po całym świecie, choć czasem ma problemy. Niektórzy członkowie
odmawiają przyjęcia paszportu kanadyjskiego i podróżują z
paszportem Konfederacji Sześciu Narodów, a nie wszystkie kraje
świata ten paszport uznają.
Po
dłuższym czasie z domu wychodzi Mary przecierając oczy. Spoglądam
na zegarek. Za pół godziny odjeżdża mój ostatni autobus do
Toronto.
“Ależ
ten czas leci!” wykrzykuję.
“Prawda?”
mówi Mary. “Tu w rezerwacie czas płynie zupełnie inaczej. Za
każdym razem kiedy tu przyjeżdżam jestem oczarowana...”
*
* *
Yvonne Thomas na tle flagi Irokezji |
Ktoś
mi podał informację, że w Toronto też jest gdzieś Długi Dom i
nawet mi podał telefon. Zadzwoniłem; osoba po drugiej stronie
potwierdziła informację oraz powiedziała, że właśnie mają cykl
spotkań ze starszyzną irokeską i jedno zaczyna się za godzinę.
Pojechałem natychmiast; “Długi Dom” okazał się pomieszczeniem
na szóstym piętrze Urzędu do Spraw Indian, a “starszyzną”
dwie obiety w średnim wieku. Jedna z kobiet przedstawiła się jako
Kontonhonkwas i prowadziła wykład, druga się nie przedstawiła i
nagrywała wykład na wideo. Kontonhonkwas to imię indiańskie, jego
nosicielka znana jest na codzień jako Yvonne Thomas. W czasie
wykładu raz po raz wspomina swego zmarłego męża, w miejsce
którego jak odnoszę wrażenie została zaproszona. Opowiada o
irokeskich prorokach: Przynosicielu Pokoju i Pięknym Jeziorze.
Przynosiciel Pokoju żył w czasach przed przybyciem białego
człowieka, jego matką była kobieta, lecz ojcem Stwórca Swiata.
Potrafił on pogodzić zwaśnione szczepy Seneka, Kajuga, Onondaga,
Oneida i Mohawk, które za jego radą utworzyły Konfederację Pięciu
Narodów. We wsi Onondaga w pobliżu dzisiejszego miasta Syracuse
zasadzone zostało Wiecznie Rosnące Drzewo Pokoju i odtąd w
tamtejszym Długim Domu spotykają się royaneh Konfederacji, by
wszystkie konflikty rozwiązywać pokojowo. Później dokooptowany
został jeszcze jeden szczep Tuskarora, dlatego dziś jest to
Konfederacja Sześciu Narodów. Piękne Jezioro natomiast był
prorokiem wówczas, gdy potęga Konfederacji została złamana przez
nowopowstałe Stany Zjednoczone. Głosił on upadłemu ludowi dobrą
nowinę nawrócenia, przede wszytkim odwrócenia się od czterech
głównych grzechów: picia alkoholu, który ogłupia naród;
przerywania ciąży metodą ziołowych leków, co wyniszcza naród;
czarnej magii oraz zabójstwa. Słuchaczami Yvonne są młodzi
Indianie, studenci w Toronto; w większości Kri, acz jest też kilku
Irokezów.
Po
wykładzie rozmawiam z ową dwuosobową starszyzną, to znaczy
głównie z Yvonne, podczas gdy Barb - jej towarzyszka - głównie
się przysłuchuje. Po dłuższej rozmowie Yvonne dochodzi do
wniosku, że najlepiej by było, gdybym zamieszkał choć na parę
dni w rezerwacie i spotkał niektóre osoby. Jest to zapewne tak
zwany łut szczęścia: kilka dni później jestem gościem w domku
na skraju dziewiczego lasu. W domku tym mieszka Yvonne z
trzydziestoletnim już synem.
Yvonne
jest wdową już od roku, ale należy do tych, które długo nie mogą
się otrząsnąć; mam wrażenie, że jej zmarły mąż ciągle jest
w jakiś sposób obecny. Pewnego wieczoru słyszę nawet jak mówi -
niestety jest to tylko nagranie wideo. Jest to kolejny łut
szczęścia: mężem Yvonne był Jake Thomas, który potrafił
wszystkie proroctwa opowiedzieć z pamięci. Kiedyś taka recytacja
została nagrana w całości, ale nie w języku Kajugów, tylko po
angielsku; jest to kilkadziesiąt godzin taśm wideo. Oglądam tylko
króciutki, parogodzinny fragment.
Irokezi
słynęli kiedyś z umiejętności oratorskich, nazywani byli nawet
“Rzymianami Ameryki”. Rozumiem o co chodzi słuchając Jake’a:
opowiada on dawne mity, a potrafi trzymać słuchacza w napięciu.
Nie jest to właściwie recytacja, lecz za każdym razem opowiadanie
własnymi słowami. Jake opowiada o tym, jak Przynosiciel Pokoju
przynosił pokój. Nie głosił on kazań o potępieniu wiecznym dla
grzeszników. On czekał, aż w grzeszniku obudzi się Dobra Myśl,
aż on sam zrozumie, że zło jest złem i trzeba się od niego
odwrócić. “Bądźcie Dobrej Myśli” mówi Przynosiciel Pokoju,
“a świat będzie pachniał poziomkami.”
*
* *
Wódz Harvey Longboat |
Konhontonkwas,
indiańskie imię Yvonne, znaczy Otwierająca Drzwi. Istotnie, dzięki
jej pomocy otwierają się przede mną drzwi, o których istnieniu
nawet nie wiedziałem. Yvonne wie z kim powinienem rozmawiać i
kilkoma telefonami organizuje spotkania. Pierwszą osobą, do której
jedziemy, jest royaneh Harvey Longboat.
Harvey
ma już przygotowane pod rozłożystym drzewem stolik i trzy krzesła,
a na stoliku termos z mrożoną herbatą i trzy szklanki. Wita nas w
czapce ze wzorem wampum Wiecznie Rosnącego Drzewa Pokoju i napisem:
Haudenosaunee Six Natoions Confederacy. Haudenosaunee to nazwa
Irokezów w ich własnym języku, oznacza Budowniczych Długiego
Domu.Yvonne mnie uprzedziła, że jej obecność może wpłynąć na
to, co Harvey ma do powiedzenia. Istnieje tu bowiem konflikt: mąż
Yvonne znany był ze swej niechęci do jakiejkolwiek współpracy z
Urzędem do Spraw Indian, podczas gdy Harvey, choć sam jest wodzem
Konfederacji, zatrudniony jest przez tenże Urząd w administracji
szkolnictwa. Konflikty wśród Irokezów rozwiązywane są w drodze
rozmów, co nie znaczy, że tych konfliktów nie ma.
Harvey
opowiada o tym, jak obraduje rada royaneh. W radzie zasiada po kilku
lub kilkunastu przedstawicieli każdego z pięciu narodów
założycielskich, a dokooptowany później lud Tuskarora
reprezentują royaneh Oneida. Razem powinno ich być pięćdziesięciu,
przy czym wszyscy wodzowie są równi, wszystkie decyzje powinny być
jednomyślne. Każdy royaneh ma swoje ustalone miejsce: Seneka i
Mohawk siadają po jednej stronie, Kajuga i Oneida po drugiej,
Onondaga pośrodku; najwyższy rangą (ale nie zakresem władzy) wódz
tych ostatnich, zwany Tadodaho, pełni funkcję marszałka sejmu.
Każdy problem dyskutowany jest najpierw przez jedną stronę, potem
przez drugą, a na końcu przez Onondagów. Tyle że nad Grand River
- mówi Harvey rada Konfederacji nie odgrywa już właściwie
politycznej roli, jedynie religijną. Wśród Mohawków większość
stanowią chrześcijanie, a ci nie powinni obejmować funkcji wodzów,
bowiem wodzowie powinni również przewodniczyć ceremoniom w Długim
Domu. Każdej ceremonii przewodniczy dwóch royaneh, z których każdy
ma do pomocy jednego Strażnika i jedną Strażniczkę Wiary.
Rzeczywistą rolę polityczną nad Grand River odgrywa wybierana rada
rezerwatu.
Inaczej
jest w stanie Nowy Jork. Tam w Onondaga koło Syracuse również
spotyka się pięćdziesięciu wodzów i tam mają oni rzeczywistą
władzę, uznawaną przez rząd Stanów Zjednoczonych. Jest to jakby
lustrzane odbicie tutejszej rady. Ta sytuacja powstała 200 lat temu:
po okresie rozbicia Konfederacji rada wodzów odregenerowała się w
Ohsweken i jednocześnie tam, w Onondaga. “Tutaj od 1924 roku nie
było starań o uznanie niepodległości; jeśli to cię interesuje,
powinieneś pojechać do Syracuse. Osobą, z którą powinieneś
przede wszystkim rozmawiać, jest Oren Lyons. Zresztą może nie
musisz jechać aż tak daleko, Oren Lyons jest wykładowcą na
uniwersytecie w Buffalo, a to jest stąd bliżej niż Toronto.
*
* *
Ken
Maracle jest Strażnikiem Wiary. Zajeżdżamy do niego, choć Yvonne
nie jest pewna czy go zastaniemy. Mamy szczęście: widzimy go w
otwartych drzwiach szopki przed domem, gdzie pilnie jest czymś
zajęty. Wchodzimy tam i widzimy rozpięte na specjalnej framudze
nitki, przez które Ken przewleka osnowę ciasno na nią nanizując
białe i fioletowe koraliki. Tak się robi wampum: pas koralików
układających się we wzorek. Każdy wzór wampum upamiętnia jakieś
ważne wydarzenie historyczne: przybycie Przynosiciela Pokoju,
utworzenie Konfederacji, układy z białym człowiekiem. Wampum jest
rzeczą świętą; dla Irokezów to wampum jest ważny, a nie
zapisany papier. Ken robi właśnie kopię wmpumu upamiętniającego
jeden z traktatów między Irokezami a Stanami Zjednoczonymi.
Po
podwórzu biegają dzieci, z których niektóre mają złociste blond
włosy. Od samego początku uderzyło mnie, że tutejsi Indianie
niewiele się różnią od swych “białych” sąsiadów. W tym
przypadku sprawa jest jasna: żona Kena nie jest Indianką, pochodzi
ze środkowego zachodu Stanów Zjednoczonych. Ken opowiada jak się
poznali: jechał autostopem do Kalifornii, gdzie podówczas odbywała
się indiańska okupacja wyspy Altacraz, gdzieś pod Kansas City
spotkał autostopowiczkę, z którą następnie podróżował razem
tam, następnie z powrotem, a po powrocie wzięli ślub. A w
rezultacie to nie on wyemigrował z rezerwatu, tylko ona zamieszkała
wśród Indian.
Rozmawiamy
o wielkim powwow, który ma się odbyć w przyszłym tygodniu. Powwow
to jest wielki zjazd Indian z całej Ameryki Północnej na wielkie
bębnienie, tańce w pióropuszach, takie rzeczy. Ken jednak mówi,
że dla nich te wszystkie tańce są kompletnie egzotyczne, że to
jest kultura Indian z zachodu, nie irokeska. Owszem, przyjemnie jest
popatrzeć na kolorowe widowisko, ale to nie jest ich. Powwow nie ma
żadnego związku z tym, co się dzieje w Długim Domu. Taki powwow,
szczególnie zorganizowany w Ontario, jest trochę dla turystów.
Ceremonie w Długim Domu przeznaczone są dla uczestników, turystów
tam się nie zaprasza.
*
* *
Isabel Maracle z Yvonne |
Isabel
Maracle jest osobą w podeszłym wieku: Ken Maracle jest jej synem, a
złotowłosa dziatwa uganiająca się po podwórku Kena to jej wnuki.
Isabel mieszka w zupełnie innym miejscu w niewielkim domku
wyposażonym w klimatyzację, co pozytywnie wpływa na klimat
rozmowy, bo upały tego lata sięgają 40ºC. Isabel jest lakoyaneh,
czyli matką klanu. Lakoyaneh odgrywają ważną rolę w życiu
irokeskiej Konfederacji. To wprawdzie royaneh, czyli wodzowie,
podejmują decyzje, ale lakoyaneh wybierają wodzów i mają władzę
ich odwołać. Isabel ma przytępiony słuch i słaby wzrok,
zachowała jednak ostrość myślenia i wyraziste poglądy na
politykę.
“Słabi
jesteśmy dziś” mówi do mnie. “Słabi jesteśmy, ale nie tylko
ze względu na nacisk rządu Kanady. Sami nie możemy rozwiązać
własnych problemów. Mamy radę Konfederacji, powinno w niej
zasiadać 50 royaneh, a tymczasem zasiada około 20. Wiele miejsc
jest nieobsadzonych, a niektórzy wodzowie nie przychodzą w ogóle
na zebrania. Raz po raz coś uchwalają, ale i tak nie jest to
wiążące, bo ława Mohawków jest pusta. A przecież Mohawkowie
stanowią tu większość ludności! Mówię im, że powinni
zaakceptować royaneh chrześcijan. Przecież przed 1924 rokiem byli
wodzowie chrześcijanie i nie było problemu. Nie rozumiem o co są
te wszystkie spory. Przecież nauki chrześcijańska i Długiego Domu
są bardzo do siebie podobne, ten sam system wartości, tylko
wyłożony innym językiem. Przecież wśród chrześcijan też można
znaleźć uczciwych ludzi, którzy mogliby pełnić odpowiedzialne
funkcje. Naprawdę, oni są czasem jak mali chłopcy, którzy dostaną
do ręki lizaka, a potem biegną do przodu na oślep...”
Isabel
obecnie zajmuje się głównie uprawą swego warzywnego ogrodu.
Wychodzimy tam, by popatrzeć jak rosną rośliny. W równych rzędach
posadzone są kukurydza, fasola i dynia “Trzy Siostry”, które
Stworca (wedle irokeskiego mitu stworzenia) dał kobietom, by je
uprawiały. W osobnym rzędzie rośnie tytoń święte ziele, które
Stwórca dał ludziom po to, by jego dym przenosił ludzkie prośby
do nieba.
“Często
wychodzę do ogrodu i rozmawiam z roślinami” mówi Isabel. “Z
roślinami trzeba rozmawiać, żeby wiedzały że są potrzebne...”
*
* *
Barb
Garlow, która towarzyszyła Yvonne w Toronto, jest Strażniczką
Wiary. Przychodzi pewnego popołudnia z kasetami wideo nagranymi
podczas wykładu. Yvonne, która chce się uczyć na błędach, z
uwagą obserwuje swe wystąpienie w telewizorku, podczas gdy ja
rozmawiam z Barb. Opowiada mi o tym, jak na nowo odkryła dla siebie
Długi Dom.
“Jake
Thomas, mąż Yvonne, przez kilkanaście lat prowadził szkołę
rodzimych języków dla tych, którzy ich zapomnieli. Yvonne, której
pierwszym językiem był mohawk, też uczyła w tej szkole, podczas
gdy Jake był jednym z tych nielicznych, którzy biegle władali
językiem kajuga. Otóż Barb kilka lat temu zobaczyła ogłoszenie i
przyszła zobaczyć co to jest. Sama we wczesnym dzieciństwie
rozmawiała z rodzicami w kajuga, ale przestała odkąd poszła do
szkoły. W szkole nauczyciele powiedzieli jej, że język kajuga jest
gorszy i nie powinna go używać, więc przestała. Dopiero w wieku
lat trzydziestukilku przyszła ponownie na kurs i bardzo szybko go
sobie przypomniała. Wtedy też zaczęła się interesować
tradycyjną religią. Zaczęła regularnie brać udział w
ceremoniach, a po półtora roku wybrano ją Strażniczką Wiary. Nie
bardzo wie czemu, jej zdaniem były osoby lepiej się do tego
nadające, ale wybór zaakceptowała.
Ciekawe
jest jej widzenie chrześcijaństwa. Barb uważa, że chrześcijaństwo
nie jest błogosławieństwem dla Indian, wręcz przeciwnie.
Chrześcijaństwo w jej oczach przynosi tylko niezgodę i rozłamy.
Irokeska tradycja kładła wielki nacisk na tolerancję, a dla niej
chrześcijanie to ludzie, którzy gotowi są spalić świątynię
wyznawców innej religii, tak jak spalili Długi Dom Mohawków nad
Grand River. Nigdy nie słyszała o tym, że Jezus z Nazaretu posłany
był do grzeszników, do prostytutek i złodziei i że nawrócenie
miało oznaczać odwrócenie się od grzechu...
*
* *
Wellington Staats |
W
centrum Ohsweken stoi nowy budynek rady rezerwatu. Tam w recepcji
pytam, czy mógłbym spotkać Wellingtona Staatsa. Recepcjonistaka
mówi mi, że musi wpierw zadzwonić do jego sekretarki. Sekretarka
przez telefon odpowiada, że teraz nie ma czasu, a jutro wyjeżdża
do Vancouver na jakieś ważne spotkanie, więc dopiero kiedy wróci
po tygodniu będzie można się dowiedzieć, czy możliwe jest
spotkanie z Wellingtonem Staatsem.
Yvonne
nie chce wierzyć, kiedy jej po chwili relacjonuję moją rozmowę z
recepcjonistką. Wellington Staats jest przewodniczącym rady
rezerwatu i ona sądziła, że lepiej żebym się z nim zetknął
niezależnie od niej. Jednakże ta zdumiewająca biurokracja
powoduje, że pomoc Yvonne będzie nieodzowna. Późnym popołudniem
zajeżdżamy do jego domu i umawiamy się na następny dzień:
Wellington wpadnie na godzinkę do Yvonne.
Nazajutrz
Wellington wpada na godzinkę by ze mną porozmawiać, podczas gdy
Yvonne krząta się w ogrodzie by nie peszyć mego rozmówcy.
Wellington ma inne spojrzenie na rzeczywistość niż wodzowie
Konfederacji, acz dla mnie - obserwatora zza oceanu - nie różni się
ono aż tak diametralnie. Wellington pochodzi z rodziny wodzów, jego
wuj był royaneh, jego matka lakoyaneh, a dziś funkcję lakoyaneh
pełni jego siostra. Za młodu chodził do Długiego Domu Kajugów w
Sour Springs, acz w pewnym momencie doszedł do wniosku, że to do
niczego nie prowadzi. Nominalna suwerenność, o której mówią
wodzowie, to bardzo piękna rzecz, ale ważniejsza jest rzeczywista
niezależność, na przykład finansowa. Dlatego na przykład w
ostatnich latach rada rezerwatu próbuje budować infrastrukturę
przemysłową, aby być finansowo niezależnym od rządu Kanady.
Niedługo na ziemi przylegającej do rezerwatu i kupionej przez radę
powstanie nowoczesna fabryka nici, z udziałem kapitału indyjskiego.
Nie chodzi o to, by rząd Kanady zwolnić z obligacji zawartych w
dawnych traktatach. Chodzi o to, by kanadyjskie pieniądze rządowe
nie były jedynym źródłem dochodu.
Od
fabryki znacznie ciekawsza jest sprawa procesu sądowego. W 1994 roku
rada rezerwatu, czyli owo ciało finansowane przez kanadyjski Urząd
do Spraw Indian, wytoczyła rządowi Kanady proces. Chodzi o
kurczenie się rezerwatu. Zgodnie z pierwotnym układem Irokezi
otrzymali pas ziemi po 6 mil po obu stronach Grand River od źródła
aż do ujścia. Później część tej ziemi po kawałku
odsprzedawano lub wydzierżawiano. W 1865 roku rząd Kanady doszedł
do wniosku, że za dużo przy tym zamieszania i przejął nad
wszystkim powiernictwo. Dziś terytorium rezerwatu stanowi jedynie
ułamek tego, co Irokezom pierwotnie przyznano i nikt tak naprawdę
dokładnie nie wie jak to się stało. Wychodząc z założenia, że
podstawowym obowiązkiem powiernika jest dostarczanie sprawozdań
swemu mocodawcy, rada rezerwatu nad Grand River wytoczyła rządowi
proces: gdzie są sprawozdania?
“Rząd
się próbuje bronić różnymi sposobami” mówi Wellington, “ale
my oczywiście nie czekamy biernie na rządowe sprawozdania.
Prowadzimy własne badania, sprawdzamy archiwa. Zrobiliśmy program
komputerowy, który porządkuje zebrane przez nas informacje i
pozwala w ciągu kilku minut zapoznać się z historią każdego
kawałka ziemi. Tak że jeżeli rząd rzeczywiście przygotuje
sprawozdania, jesteśmy gotowi sprawdzić ich prawdziwość. Nie
jestem jednak pewien, czy rzeczywiście możemy się tych sprawozdań
spodziewać. Tu nie chodzi o kilka kartek papieru, tu chodzi o duże
pieniądze. Pomijając osiedleńców nielegalnych, dużo jest takich
miejsc, gdzie ziemia była odnajęta białym osadnikom, ale nie
wiadomo co się stało z czynszem. Dwa miasta Kitchener i Brantford
zbudowano na ziemi należącej do Irokezów, mieszkańcy tych miast
płacą podatki, a więc rząd Kanady na tym zarabia. A co z
właścicielami tej ziemi?”
Wellington
wychodzi dokładnie po godzinie rozmowy. Kiedy później opowiadam
Yvonne co usłyszałem, ta z niedowierzaniem mruży jedno oko.
*
* *
Irvin Powless |
Syracuse
to miasto znane w Polsce z piosenki Maryli Rodowicz, ale ja nie z
tego powodu tu przyjechałem. Przyjechałem tu za radą Yvonne i
innych moich rozmówców znad Grand River by spotkać tutejszych
royaneh. Yvonne została w Kanadzie, więc muszę w pewnym sensie
zaczynać od początku. Udaje mi się jednak niektóre osoby namówić
przez telefon do spotkania.
Irvin
Powless ma dla mnie tylko dwie godziny czasu, spotyka mnie w czasie
lunchu. Rozmawiamy w małej restauracyjce na obrzeżach Syracuse.
Irvin jest royaneh Onondagów w tutejszej Radzie Konfederacji. Rada
wodzów w Onondaga, w przeciwieństwie do tej nad Grand River, nie
została nigdy przez nikogo odrzucona i stanowi do dziś legalną
władzę, uznawaną również przez Stany Zjednoczone. Sprawa
suwerenności nie jest jednak wcale jasna: USA uważają kwestię
indiańską za problem wewnętrzny. Irokezi uważają, że zrzekli
się większości swych ziem na rzecz stanu Nowy Jork, ale nigdy nie
zrzekli się suwerenności nad pozostałymi skrawkami. Mówi Irvin:
“We
wczesnych latach siedemdziesiątych był zjazd indiańskich narodów
Ameryki i na tym zjeźdie wzywano nas, byśmy wznowili naszą
międzynarodową dyplomację. Wzywano właśnie nas, ponieważ inne
ludy mają układy tylko z USA, dlatego Stany traktują układy z
nimi jako sprawę wewnętrzną. My natomiast mamy wcześniejsze
układy z Holandią, Francją i Koroną Brytyjską. Nasi delegaci
wrócili do Onondaga i przedstawili tę propozycję w Długim Domu,
gdzie wodzowie uznali, że istotnie trzeba na nowo podjąć
dyplomację.
Wówczas
pojawił się problem paszportu. Bo przecież nie można jeździć z
paszportem amerykańskim na - na przykład - międzynarodowe
konferencje i twierdzić, że się jest przedstawicielen zupełnie
innego kraju. Zresztą myśmy się nigdy nie uważali za obywateli
Stanów Zjednoczonych. Wówczas zaczęliśmy wydawać własne
paszporty wypisane w języku onondaga. Jest nawet numer National
Geographic z artykułem na ten temat i ze zdjęciem, na którym Oren
Lyons pokazuje swój nowy irokeski paszport. Dziś wielu ludzi
podróżuje z tym paszportem. Owszem, często są problemy, ale ok.
30 krajów świata ten paszport uznaje.
Te
międzynarodowe konferencje to wcale nie myślenie życzeniowe, na
kilku mamy swoją stałą reprezentację. Oren Lyons na przykład od
kilku lat regularnie przewodzi naszej delegacji na ONZ owskiej
Konferencji Organizacji Pozarządowych. Nie mamy własnej
reprezentacji na Zgromadzeniu Ogólnym, ale zgodnie z Kartą Narodów
Zjednoczonych spełniamy wszystkie warunki kwalifikujące do
członkostwa w ONZ. Mamy własne terytorium, własne prawo,
niezawisłe władze i traktaty z różnymi państwami. W 1924 roku
próba wprowadzenia Konfederacji do Ligi Narodów nie powiodła się.
Nie podejmowaliśmy podobnych prób z ONZ. Zresztą tak naprawdę
nasza konfederacja jest wcześniejsza. Jest to najwcześniejsza na
świecie organizacja niezależnych ośrodków politycznych, które
tworząc ją zdecydowały się odrzucić wojnę i rozwiązywać
wszelkie konflikty w drodze rozmów. Wiecznie Rosnące Drzewo pokoju
zasadzone było najpierw tu, w Onondaga, i stąd jego korzenie
rozchodzą się na wszystkie strony...”
*
* *
Oren Lyons |
Oren
Lyons stoi na brzegu boiska sportowego, na którym grupa nastolatków
świczy lacrosse. Omawia coś z jednym z młodych zawodników,
przymierza do ręki jego rakietę ruchem wskazującym, że sam kiedyś
grał w tę grę. Do stojącego obok trenera mówi:
“Tamtego
chłopaka trzeba koniecznie włączyć do drużyny.”
Oren
ma dla mnie również tylko pół wieczoru, ale zabrał mnie z
Syracuse do rezerwatu, żebym mógł choć rzucić okiem. Oren nie ma
zbyt wiele wolnego czasu, bowiem oprócz wykładów na uniwersytecie
w Buffalo prowadzi żywą działalność polityczną. Jest jednym z
wodzów Konfederacji i jej reprezentantem na międzynarodowych
konferencjach. W owych rzadkich wolnych chwilach interesuje się żywo
lokalnym sportem. Lacrosse to narodowa pasja, jest dla Irokezów tym,
czym dla Brazylijczyków piłka nożna.
“Mamy
własną reprezentację na międzynarodowych mistrzostwach” mówi
Oren, “i całkiem dobrze się ona spisuje. Ostatnio zajęła
trzecie miejsce na mistrzostwach świata w Adelaide w Australii. W
takich sytuacjach jak międzynarodowe zawody sportowe trzeba mieć
zewnętrzne znaki. Stąd się wzięła nasza flaga, którą pewnie
widziałeś powiewającą w wielu miejscach. Zaprojektowana ona
została na wzór wampum upamiętniającego powstanie Konfederacji.
Jest na niej symbol Drzewa Pokoju, które zasadzono w Onondaga, a po
bokach są cztery kwadraty symbolizujące narody Kajuga, Seneka,
Oneida i Mohawk. Symbole takie jak flaga ważne są dla ludzi,
których polityka specjalnie nie interesuje.”
Pytam
o kasyna, które w innych rezerwatach robią dużą karierę, a
których tutaj nie ma. Oren odpowiada:
“Nie
chcemy tutaj kasyna. Za takie coś zbyt drogo trzeba płacić.
Musielibyśmy to ustalać z władzami stanu Nowy Jork, a to
oznaczałoby przyznanie, że stan Nowy Jork ma nad nami jurysdykcję.
To zbyt wysoka cena. Ale jest też inny problem. Na terytorium
Mohawków w Akwesasne, na granicy z Kanadą, otwarto kasyno. Prowadzi
je organizacja zwana” Wojownicy Mohawków”. Oni są zbyt chciwi
na pieniądze, to prowadzi do rozłamów. W Akwesasne dochodziło
nawet do strzelaniny. Nie chcemy tego tutaj. Tu mieliśmy podobny
problem ze sklepami tytoniowymi. Zgodnie z traktatami terytoria
Indian wyłączone są z opodatkowania na rzecz USA, więc
sprzedawane tu papierosy są dużo tańsze. “Wojownicy” z
Akwesasne zarabiają ogromne pieniądze na przemycie papierosów,
część ich towarów była sprzedawana tutaj. Jedna rodzina otwarła
kilka sklepów i robiła duże pieniądze. Rzecz w tym, że rada
wodzów ustaliła kilka lat temu, że tutejsze sklepy tytoniowe muszą
mieć licencję, a oni tej licencji nie mieli. Robili pieniądze nie
dając ani grosza na cele wspólnoty; chcieli korzystać z tutejszych
przywilejów nie respektując tutejszego prawa. Wielokrotnie byli
ostrzegani, wodzowie i matki klanów przychodzili do nich do
ostatniej chwili, oni uparcie odmawiali zamknięcia sklepów. Aż
pewnego dnia ludzie przyszli tłumem, rozebrali dom belka po belce,
ułożyli wszystko na jeden wielki stos i podpalili. Tony
przemyconego towaru też wrzucono na ten stos i spalono. I wszystkie
znalezione pieniądze też zostały wrzucone na ten stos i też
spalone. To był trudny moment, ale tutejsza wspólnota jest po tym
silniejsza. Niektórzy oskarżają nas o chciwość. Nie wiem czemu.
Żaden royaneh nie bierze ani centa za pełnienie swej funkcji.
Wszystko odbywa się w czasie wolnym od pracy.”
Oren
zawozi mnie do tutejszego Długiego Domu, wprowadza do środka. Tu
panują inne reguły niż nad Grand River: na ceremonie gości nie
zaprasza się nigdy, natomiast poza ceremonią można wejść. Jest
to niski dom z pni drzewnych, istotnie długi, wewnątrz wszystko w
surowym drewnie. Minimum sprzętów, tylko wokół ścian ławy, a
pośrodku dwa żelazne piecyki.
“Tutaj
wszystko się zaczęło” mówi Oren. “Tu przybył do
Haudenosaunee Przynosiciel Pokoju i tu zostało zasadzone Wiecznie
Rosnące Drzewo Pokoju. Stąd jego korzenie rozchodzą się na cały
świat.”
“Gdzie
jest to drzewo?” pytam. “Czy jest jakieś rzeczywiste drzewo?”
“Nie
ma. Drzewo jest symboliczne. Ono jest w umysłach ludzkich.”
Wychodzimy
z Długiego Domu. Oren mówi, że mnie zaraz odwiezie do Syracuse,
ale mi jeszcze pokaże bizony. Zapada już zmrok. Jedziemy krętymi
drogami przez las, w końcu wyjeżdżamy na odkryte wzgórze
porośnięte trawą. Wychodzimy z samochodu by popatrzeć na stado
bizonów, które po chwili powoli się oddala.
“Zwietrzyły
nas” mówi Oren. “Przywieźliśmy je kilkanaście lat temu, ale
nie próbowaliśmy ich oswoić. Są zupełnie dzikie.”
Panuje
zupełna, niemal kłująca w uszy cisza. To miejsce ma jakiś
niezwykły urok.
“Czy
jest jakiś konkretny cel przywożenia tu bizonów?” pytam. Po
chwili milczenia Oren odpowiada:
“Duchowy.”
Wnętrze długiego domu Onondagów |
Jeśli kto woli czytać z papieru, to zarówno niniejsze opowiadanie, jak i wiele innych na temat amerykańskich Indian,
znajduje się w papierowej książce: