Wednesday, January 8, 2020

CUD SZAHA NEMATULLAHA

Safi Ali Shahi khanaqa

Przy ulicy Safi Ali Shahi w Tehranie stoi małe mauzoleum pod srebrną kopułą. Nie jest to obiekt tłumnych pielgrzymek, tłoku i jazgotu nie ma nawet w niedzielne popołudnie. Właśnie w niedzielne popołudnie wszedłem tam na dziedziniec i natychmiast zostałem serdecznie przywitany przez brodatych mężczyzn. Oczywiście od razu wyszło też na jaw, że moja znajomość języka perskiego jest wysoce ograniczona, więc wkrótce znaleziono mi anglojęzycznego rozmówcę. Od niego mogłem się dowiedzieć nieco więcej o tym miejscu.
- Czy tutaj jest khanaqa (miejsce spotkań derwiszów)? Czy mógłbym być obecny w czasie zekru, mimo że nie jestem derwiszem?
Owszem, to jest khanaqa derwiszów Nematullahi, a mauzoleum jest nad grobem jednego z wielkich szejków tego zakonu. Leży tu pochowany Safi Ali Shah, zmarły pod sam koniec XIX wieku. O tym, czy będę mógł być obecny w czasie zekru, musi zadecydować Darvish Muhammad, który ten zekr poprowadzi. Po chwili w towarzystwie pojawił się jegomość w garniturze, z bródką jak Rafał Grupiński i szelmowskimi oczkami; co chwilę opowiadał dowcipy, z których wszyscy rozgłośnie się śmiali. To właśnie Darvish Muhammad; jedno spojrzenie szelmowskich oczek wystarczyło, by mnie zaakceptować.
- A czy mogę zrobić zdjęcie mauzoleum?
- Na zewnątrz tak, ale w środku teoretycznie nie wolno – mówi mój anglojęzyczny rozmówca. – Derwisze nie mieliby obiekcji, ale władze je mają. Nie ma tak naprawdę żadnego istotnego powodu, oni chyba chcą się czuć ważni. Dali nam tu oficjalnego nadzorcę nad derwiszami, to ten co tam stoi w rogu. Początkowo bardzo nas zwalczał, ale w końcu oswoiliśmy gościa i sam został derwiszem. Teraz nawet czasem prowadzi spotkania. Tak jest lepiej. Więc tu na razie mamy coś w rodzaju spokoju, ale tak naprawdę to rząd republiki islamskiej tępi derwiszów. Większość spotyka się w ukryciu. Jeden z głównych szejków zakonu Nematullahi mieszka obecnie w Londynie, a w Iranie ma wyrok śmierci i ścigany jest listem gończym. –
Ten ścigany listem gończym szejk to doktor Javad Nurbakhsh, spotkałem go kiedyś w Londynie. Ale kto to właściwie są ci derwisze? Dlaczego ich tak nie lubi rząd muzułmańskiej republiki? Czyżby w jakiś sposób byli przeciw islamowi?
Na początek trzeba rozwiać pewien mit: derwisze wcale nie muszą wirować, nie muszą też ubierać się w śmieszne stroje. Jeden z zakonów w Turcji taką ma właśnie praktykę i pewnie dlatego jest taki znany, zwłaszcza że taki zekr wirujących derwiszów jest atrakcją turystyczną w tureckim mieście Konya. Inne zakony derwiszów takich praktyk nie stosują. Zekr derwiszów Nematullahi w Tehranie zaczynał się recytacją poezji, a kończył powtarzaniem imion Bożych w całkowiej ciemności, przy czym wszyscy zebrani siedzieli na podłodze.
Darwisz Muhammad (z lewej) i inni sufi w Safi Ali Shahi khanaqa
Sufi, czy też derwisze ( te słowa najczęściej używane są wymiennie, choć czasem ‘sufi’ traktowani są jak przebudzeni mistrzowie zen, podczas gdy derwisze dopiero się uczą) to mistycy islamu, od średniowiecza zorganizowani w zakony. Dla nich istotne są nie zewnętrzne zachowania, ale wewnętrzna przemiana człowieka, doprowadzenie go to bezpośredniego kontaktu z Bogiem. Chodzi przede wszystkim o przełamanie dominacji egoistycznego „ja”, zwanego przez derwiszów „nasf”, by móc wewnętrznym uchem usłyszeć głos Boga we własnej duszy. Zewnętrzne zachowania są ważne tylko w tym zakresie, w jakim wpływają na psychikę, ponieważ chodzi o doprowadzenie do takiego stanu psychicznego, w którym kontakt z Bogiem będzie możliwy. Przy czym owe zewnętrzne zachowania derwiszów nigdy nie są przepisane raz na zawsze, zmieniają się one w zależności od tego w jakim społeczeństwie zakon funkcjonuje. Niegdyś Nematullahi byli zakonem żebraczym, dziś natomiast wszyscy są zatrudnieni, czasem na wysokich stanowiskach. Doktor Javad Nurbakhsh przed wyjazdem z Iranu był ordynatorem szpitala psychiatrycznego w Tehranie, a spośród derwiszów, z którymi zdołałem się zaprzyjaźnić jeden był restauratorem, inny robotnikiem przemysłowym. Niegdyś derwisze nosili specjalny habit, zwany ‘kherqa’, dziś chodzą ubrani jak wszyscy inni obywatele, a habit zakładają jedynie na specjalnie uroczyste ceremonie. Niegdyś kobiety i mężczyźni spotykali się w odrębnych pomieszczeniach, dziś w miejscu spotkań derwiszów doktora Nurbakhsha w Londynie kobiety i mężczyźni siedzą zupełnie przemieszani, w dodatku ubrane z europejska kobiety nie zasłaniają włosów! Zgroza! Czy za samo dopuszczenie do takiej sytuacji nie należy się kara śmierci? W Iranie, gdzie nawet w miejskich autobusach panuje ścisła segregacja płciowa, a za pojawienie się na ulicy z odsłoniętymi włosami kobiecie grozi kara chłosty – takie coś jest nie do pomyślenia. Przy grobie Safi Ali Shaha są dwa odrębne wejścia i w czasie zekru kobiety i mężczyźni siedzą w odrębnych pomieszczeniach.
Darvish Muhammad, usłyszawszy że wybieram się do centralnego Iranu, namawiał mnie żebym też pojechał do miasteczka Mahan w pobliżu Kermanu, tam bowiem leży pochowany Shah Nematullah Wali, twórca ich zakonu. Oczywiście nie jest to jakiś tam grób na wiejskim cmentarzu, tylko (w końcu jesteśmy w Iranie) wspaniałe mauzoleum, piękna architektura, urocze miejsce. Wcześniej rozważałem możliwość pojechania do Mahan jeśli znajdę czas, ale skoro Darvish Muhammad tak usilnie mi to poleca – postanowiłem pojechać tam na pewno.
Mauzoleum Saha Nematullaha w Mahanie
A zatem stacja kolejowa, bo zdecydowałem, że pojadę pociągiem. Ciekawy jest w Iranie kontrast pomiędzy najzupełniej normalnymi i bardzo często serdecznymi zwykłymi ludźmi, a funkcjonowaniem tamtejszego policyjnego państwa, które chwilami do bólu przypomina mi PRL. Na przykład niewiarygodna nieefektywność państwowych instytucji, takich jak kolej. Pomiędzy stolicą a Kermanem – miastem wielkości Krakowa – jest tylko jeden pociąg na dobę, wobec czego przed kasą dzieją się dantejskie sceny. Tłum przypuszcza istny szturm, policja ławką blokuje wejście, ale przepuszcza turystę za okazaniem paszportu, tłum się rozstępuje i turysta kupuje sobie bilet bez kolejki (to nie jest ten tytułowy cud). Paszport potrzebny jest też przed wejściem na peron, bowiem jest kontrola dokumentów przy podróży z miasta do miasta. Stan wojenny? Kogo ten reżym się boi? Może derwiszów? A może najzupełniej normalnych i serdecznych zwykłych ludzi?
W końcu po perypetiach dojechałem do Mahanu i wysiadłem przed wejściem do sanktuarium Shaha Naematullaha. Przewodniki turystyczne ostrzegają, że do wielkich sanktuariów wejście dla niewiernych jest wzbronione, więc pierwszy raz wchodziłem z pewnym niepokojem, ale okazało się, że niepokój ów był płonny. Nie tylko mogłem wejść, przejść przez wszystkie dziedzińce i w końcu nawet dotknąć grobowca brodatego świętego (nad sarkofagiem wisi jego portret), ale zauważyłem też (dopiero po jakimś czasie, bo w pierwszej chwili nie wydało mi się to niezwykłe) że nie ma tutaj obecnej wszędzie w Iranie segregacji płci. Kobiety i mężczyźni w mieszanych grupach podchodzili dotknąć sarkofagu, a także modlili się bijąc pokłony w kierunku Mekki. W mieszanych grupach! Coś podobnego! W Iranie!
Atmosfera też była nieco inna niż w sanktuariach szyickich świętych, takich jak w mieście Rey pod Tehranem. Mniej ludzi, nie ma jazgotu, nie ma też lusterek na ścianach, piętnastowieczna architektura dobrze zachowana do dziś. Owszem, grupki przybyszów rozmawiają przyciszonym głosem, ale generalnie cisza, czuć atmosferę modlitwy. Wnętrze, a raczej kilka wnętrz, wyłożone dywanami, można usiąść pod ścianą i chłonąć atmosferę.
Siedziałem tak właśnie chłonąc atmosferę, a w pewnej odległości ode mnie siedziała grupka młodych ludzi i rozmawiała przyciszonym głosem. W pewnej chwili podeszła do mnie dziewczyna z tej grupy i zapytała, czy nie chciałbym się do nich przysiąść. Przysiadłem się i dzięki temu dowiedziałem się, po co niektórzy pielgrzymi przyjeżdżają do grobu Shaha Nematullaha. Bo nie wszyscy są derwiszami.
Swoją historię opowiedzieli mi Asma – ta dziewczyna, która zaprosiła mnie do towarzystwa – oraz Nima, jej mąż. Otóż oni przez sześć lat byli w sobie zakochani po uszy, ale ich rodzice nie zgadzali się na małżeństwo. Ojciec Asmy był podobno najtrudniejszy, był tradycjonalistą i ciągle miał obiekcje. Oni więc, bynajmniej nie bezbożni libertynowie, co tydzień przyjeżdżali do Mahanu, by u Shaha Namatullaha prosić o wstawiennictwo. I podziałało! Po sześciu latach rodzice w końcu się zgodzili i dwa miesiące temu Nima i Asma wzięli ślub. Teraz przyjeżdżają co tydzień, by podziękować.
Czy naprawdę można mi się dziwić, że czasami czuję się w tym kraju jak w Polsce, w której tylko ktoś pozmieniał dekoracje?

Niesłychana w Iranie koedukacyjna modlitwa




Tę opowieść, a także parę innych, można znaleźć w mojej książce Pytania Obieżyświata. Wszystkie opowieści w niej zawarte są na niniejszym blogu. Jednakże witryny mają to do siebie, że są czas jakiś, potem znikają, a książka raz wydrukowana, już zostanie. Nikt tej książki nie wydał, ale lulu.com wydrukuje egzemplarz, jeśli się go zamówi.  


No comments:

Post a Comment