Safi Ali Shahi khanaqa |
Przy ulicy Safi Ali Shahi w
Tehranie stoi małe mauzoleum pod srebrną kopułą. Nie jest to
obiekt tłumnych pielgrzymek, tłoku i jazgotu nie ma nawet w
niedzielne popołudnie. Właśnie w niedzielne popołudnie wszedłem
tam na dziedziniec i natychmiast zostałem serdecznie przywitany
przez brodatych mężczyzn. Oczywiście od razu wyszło też na jaw,
że moja znajomość języka perskiego jest wysoce ograniczona, więc
wkrótce znaleziono mi anglojęzycznego rozmówcę. Od niego mogłem
się dowiedzieć nieco więcej o tym miejscu.
- Czy tutaj jest khanaqa (miejsce
spotkań derwiszów)? Czy mógłbym być obecny w czasie zekru, mimo
że nie jestem derwiszem?
Owszem, to jest khanaqa derwiszów
Nematullahi, a mauzoleum jest nad grobem jednego z wielkich szejków
tego zakonu. Leży tu pochowany Safi Ali Shah, zmarły pod sam koniec
XIX wieku. O tym, czy będę mógł być obecny w czasie zekru, musi
zadecydować Darvish Muhammad, który ten zekr poprowadzi. Po chwili
w towarzystwie pojawił się jegomość w garniturze, z bródką jak
Rafał Grupiński i szelmowskimi oczkami; co chwilę opowiadał
dowcipy, z których wszyscy rozgłośnie się śmiali. To właśnie
Darvish Muhammad; jedno spojrzenie szelmowskich oczek wystarczyło,
by mnie zaakceptować.
- A czy mogę zrobić zdjęcie
mauzoleum?
- Na zewnątrz tak, ale w środku
teoretycznie nie wolno – mówi mój anglojęzyczny rozmówca. –
Derwisze nie mieliby obiekcji, ale władze je mają. Nie ma tak
naprawdę żadnego istotnego powodu, oni chyba chcą się czuć
ważni. Dali nam tu oficjalnego nadzorcę nad derwiszami, to ten co
tam stoi w rogu. Początkowo bardzo nas zwalczał, ale w końcu
oswoiliśmy gościa i sam został derwiszem. Teraz nawet czasem
prowadzi spotkania. Tak jest lepiej. Więc tu na razie mamy coś w
rodzaju spokoju, ale tak naprawdę to rząd republiki islamskiej tępi
derwiszów. Większość spotyka się w ukryciu. Jeden z głównych
szejków zakonu Nematullahi mieszka obecnie w Londynie, a w Iranie ma
wyrok śmierci i ścigany jest listem gończym. –
Ten ścigany listem gończym szejk
to doktor Javad Nurbakhsh, spotkałem go kiedyś w Londynie. Ale kto
to właściwie są ci derwisze? Dlaczego ich tak nie lubi rząd
muzułmańskiej republiki? Czyżby w jakiś sposób byli przeciw
islamowi?
Na początek trzeba rozwiać
pewien mit: derwisze wcale nie muszą wirować, nie muszą też
ubierać się w śmieszne stroje. Jeden z zakonów w Turcji taką ma
właśnie praktykę i pewnie dlatego jest taki znany, zwłaszcza że
taki zekr wirujących derwiszów jest atrakcją turystyczną w
tureckim mieście Konya. Inne zakony derwiszów takich praktyk nie
stosują. Zekr derwiszów Nematullahi w Tehranie zaczynał się
recytacją poezji, a kończył powtarzaniem imion Bożych w całkowiej
ciemności, przy czym wszyscy zebrani siedzieli na podłodze.
Darwisz Muhammad (z lewej) i inni sufi w Safi Ali Shahi khanaqa |
Sufi, czy też derwisze ( te słowa
najczęściej używane są wymiennie, choć czasem ‘sufi’
traktowani są jak przebudzeni mistrzowie zen, podczas gdy derwisze
dopiero się uczą) to mistycy islamu, od średniowiecza
zorganizowani w zakony. Dla nich istotne są nie zewnętrzne
zachowania, ale wewnętrzna przemiana człowieka, doprowadzenie go to
bezpośredniego kontaktu z Bogiem. Chodzi przede wszystkim o
przełamanie dominacji egoistycznego „ja”, zwanego przez
derwiszów „nasf”, by móc wewnętrznym uchem usłyszeć głos
Boga we własnej duszy. Zewnętrzne zachowania są ważne tylko w tym
zakresie, w jakim wpływają na psychikę, ponieważ chodzi o
doprowadzenie do takiego stanu psychicznego, w którym kontakt z
Bogiem będzie możliwy. Przy czym owe zewnętrzne zachowania
derwiszów nigdy nie są przepisane raz na zawsze, zmieniają się
one w zależności od tego w jakim społeczeństwie zakon
funkcjonuje. Niegdyś Nematullahi byli zakonem żebraczym, dziś
natomiast wszyscy są zatrudnieni, czasem na wysokich stanowiskach.
Doktor Javad Nurbakhsh przed wyjazdem z Iranu był ordynatorem
szpitala psychiatrycznego w Tehranie, a spośród derwiszów, z
którymi zdołałem się zaprzyjaźnić jeden był restauratorem,
inny robotnikiem przemysłowym. Niegdyś derwisze nosili specjalny
habit, zwany ‘kherqa’, dziś chodzą ubrani jak wszyscy inni
obywatele, a habit zakładają jedynie na specjalnie uroczyste
ceremonie. Niegdyś kobiety i mężczyźni spotykali się w odrębnych
pomieszczeniach, dziś w miejscu spotkań derwiszów doktora
Nurbakhsha w Londynie kobiety i mężczyźni siedzą zupełnie
przemieszani, w dodatku ubrane z europejska kobiety nie zasłaniają
włosów! Zgroza! Czy za samo dopuszczenie do takiej sytuacji nie
należy się kara śmierci? W Iranie, gdzie nawet w miejskich
autobusach panuje ścisła segregacja płciowa, a za pojawienie się
na ulicy z odsłoniętymi włosami kobiecie grozi kara chłosty –
takie coś jest nie do pomyślenia. Przy grobie Safi Ali Shaha są
dwa odrębne wejścia i w czasie zekru kobiety i mężczyźni siedzą
w odrębnych pomieszczeniach.
Darvish Muhammad, usłyszawszy że
wybieram się do centralnego Iranu, namawiał mnie żebym też
pojechał do miasteczka Mahan w pobliżu Kermanu, tam bowiem leży
pochowany Shah Nematullah Wali, twórca ich zakonu. Oczywiście nie
jest to jakiś tam grób na wiejskim cmentarzu, tylko (w końcu
jesteśmy w Iranie) wspaniałe mauzoleum, piękna architektura,
urocze miejsce. Wcześniej rozważałem możliwość pojechania do
Mahan jeśli znajdę czas, ale skoro Darvish Muhammad tak usilnie mi
to poleca – postanowiłem pojechać tam na pewno.
Mauzoleum Saha Nematullaha w Mahanie |
A zatem stacja kolejowa, bo
zdecydowałem, że pojadę pociągiem. Ciekawy jest w Iranie kontrast
pomiędzy najzupełniej normalnymi i bardzo często serdecznymi
zwykłymi ludźmi, a funkcjonowaniem tamtejszego policyjnego państwa,
które chwilami do bólu przypomina mi PRL. Na przykład
niewiarygodna nieefektywność państwowych instytucji, takich jak
kolej. Pomiędzy stolicą a Kermanem – miastem wielkości Krakowa –
jest tylko jeden pociąg na dobę, wobec czego przed kasą dzieją
się dantejskie sceny. Tłum przypuszcza istny szturm, policja ławką
blokuje wejście, ale przepuszcza turystę za okazaniem paszportu,
tłum się rozstępuje i turysta kupuje sobie bilet bez kolejki (to
nie jest ten tytułowy cud). Paszport potrzebny jest też przed
wejściem na peron, bowiem jest kontrola dokumentów przy podróży z
miasta do miasta. Stan wojenny? Kogo ten reżym się boi? Może
derwiszów? A może najzupełniej normalnych i serdecznych zwykłych
ludzi?
W końcu po perypetiach dojechałem
do Mahanu i wysiadłem przed wejściem do sanktuarium Shaha
Naematullaha. Przewodniki turystyczne ostrzegają, że do wielkich
sanktuariów wejście dla niewiernych jest wzbronione, więc pierwszy
raz wchodziłem z pewnym niepokojem, ale okazało się, że niepokój
ów był płonny. Nie tylko mogłem wejść, przejść przez
wszystkie dziedzińce i w końcu nawet dotknąć grobowca brodatego
świętego (nad sarkofagiem wisi jego portret), ale zauważyłem też
(dopiero po jakimś czasie, bo w pierwszej chwili nie wydało mi się
to niezwykłe) że nie ma tutaj obecnej wszędzie w Iranie segregacji
płci. Kobiety i mężczyźni w mieszanych grupach podchodzili
dotknąć sarkofagu, a także modlili się bijąc pokłony w kierunku
Mekki. W mieszanych grupach! Coś podobnego! W Iranie!
Atmosfera też była nieco inna
niż w sanktuariach szyickich świętych, takich jak w mieście Rey
pod Tehranem. Mniej ludzi, nie ma jazgotu, nie ma też lusterek na
ścianach, piętnastowieczna architektura dobrze zachowana do dziś.
Owszem, grupki przybyszów rozmawiają przyciszonym głosem, ale
generalnie cisza, czuć atmosferę modlitwy. Wnętrze, a raczej kilka
wnętrz, wyłożone dywanami, można usiąść pod ścianą i chłonąć
atmosferę.
Siedziałem tak właśnie chłonąc
atmosferę, a w pewnej odległości ode mnie siedziała grupka
młodych ludzi i rozmawiała przyciszonym głosem. W pewnej chwili
podeszła do mnie dziewczyna z tej grupy i zapytała, czy nie
chciałbym się do nich przysiąść. Przysiadłem się i dzięki
temu dowiedziałem się, po co niektórzy pielgrzymi przyjeżdżają
do grobu Shaha Nematullaha. Bo nie wszyscy są derwiszami.
Swoją historię opowiedzieli mi
Asma – ta dziewczyna, która zaprosiła mnie do towarzystwa –
oraz Nima, jej mąż. Otóż oni przez sześć lat byli w sobie
zakochani po uszy, ale ich rodzice nie zgadzali się na małżeństwo.
Ojciec Asmy był podobno najtrudniejszy, był tradycjonalistą i
ciągle miał obiekcje. Oni więc, bynajmniej nie bezbożni
libertynowie, co tydzień przyjeżdżali do Mahanu, by u Shaha
Namatullaha prosić o wstawiennictwo. I podziałało! Po sześciu
latach rodzice w końcu się zgodzili i dwa miesiące temu Nima i
Asma wzięli ślub. Teraz przyjeżdżają co tydzień, by
podziękować.
Czy naprawdę można mi się
dziwić, że czasami czuję się w tym kraju jak w Polsce, w której
tylko ktoś pozmieniał dekoracje?
Niesłychana w Iranie koedukacyjna modlitwa |
Tę opowieść, a także parę innych, można znaleźć w mojej książce Pytania Obieżyświata. Wszystkie opowieści w niej zawarte są na niniejszym blogu. Jednakże witryny mają to do siebie, że są czas jakiś, potem znikają, a książka raz wydrukowana, już zostanie. Nikt tej książki nie wydał, ale lulu.com wydrukuje egzemplarz, jeśli się go zamówi.
No comments:
Post a Comment