Tek tekst był publikowany bodaj trzydzieści lat temu w piśmie "Czas Kultury", ale z tego co widzę nie tylko nie stracił aktualności, ale nawet stał się bardziej aktualny. Więc go wywieszam.
Isaias 28,11
Wszyscy to wiedzą: Kościół chrześcijański jest w kryzysie, krukukuku ciup ciup. Większość wiernych, jeśli w ogóle "praktykuje", to albo z przyzwyczajenia, albo sporadycznie, ciaptu śraptu pać pać. Wysokie komisje biskupów i laikatu konferują, jak temu zaradzić, rumugrumu hoc hoc. I to wszystko się dzieje w doniosłej epoce ekumenizmu, hosaboda kerc kerc. Kiedy przedstawiciele poszczególnych Kościołów w komisjach mieszanych zaczynają się wreszcie dogadywać, karambara cap cap."Niech nam ustąpią z owego, to my im z tego dogmatu ździebko popuścimy", szuragura chlup chlup. Co rusz, to podpisują jakiś doniosły i epokowy dokument, pokusmaku hork hork. A tymczasem większość wiernych wszystkich tych kościołów całą sprawę olewa, plamuglamu pach pach. Ja też olewam, a dlaczego niniejszym wyjaśnię, wurumburu ponc ponc. Otóż cały ten ekumenizm należałoby zacząć od pytania podstawowego, hosakosa ciap ciap. Zanim się zacznie roztrząsać różnice, należałoby zapytać, dlaczego jestem tym, kim jestem, pirumiru buc buc? Ja na przykład, jako dość typowy Polak, jestem katolikiem, chrupukrupu flam flam. Czyżbym to ja sam wybrał swoją religię, kirażdzira pech pech? Ja osobiście mógłbym najwyżej dokonać wyboru, czy nim pozostać, czy nie, puntachlunta chlap chlap. Ale w jakim stopniu byłby to wybór religijny, poranora kam kam? Obawiam się, że w ogromnej mierze wpłynęłaby nań spodziewana reakcja otoczenia, pakachraka fęk fęk. Co powie rodzina albo znajomi, kipciupipciu szlum szlum. Chęć spowodowania reakcji negatywnej (exemplum bunt pokoleniowy) jest czynnikiem tejże kategorii, fąfudrąfu kuc kuc. Wyboru za mnie, i za cały kolektyw zwany Polakami, dokonał książę Mieszko, pimkadzimka chlam chlam. Dodać tu można wybór tego pokolenia, które po pewnym wahaniu odrzuciło Reformację, pomkuromku chrencz chrencz. Tak więc wyboru dokonał ktoś za mnie, ziukufiuku kjap kjap. Co więcej, decyzja ta była zbiorowa, łyszaczysza joł joł. I cóż to znaczy "być katolikiem", kfękufsęku cyrl cyrl? Czy rzeczywicie chodzi o wyznawanie jakich tam dogmatów, z których większości nie znam, badziambara czum czum? Jak sławetnego FILIOQUE, który to wyraz stanowi nieprzekraczalną barierę między nami a prawosławnymi, łopuwobu dong dong? Sławetnego FILIOQUE, dzięki któremu prawosławna msza jest nieważna, pynczukynczu rkam rkam? A na czym polegał wybór księcia Mieszka, simpucimpu klom klom? Trzeba przyznać, że wybór miał on niewielki, łajakaja rżęc rżęc. Buddyzm czy islam nie wchodziły tu w rachubę, prawdopodobnie ich nie znał, mochlachochla kaj kaj. Do wyboru miał słowiańskie pogaństwo, prawosławie lub katolicyzm, fąrupąru cze cze. Czy książę Mieszek rozważał kwestię słowa FILIOQUE, esokłeso pac pac? Zresztą wtedy jeszcze nie było rozłamu w chrześcijaństwie, kiciuriciu ciup ciup. Czym się kierował książę Mieszek dokonując wyboru, rupugrupu huc huc? Czy rzeczywiście był to wybór religijny, cinamina glap glap? Warto takie pytania sobie zadać, by dostrzec, co jest niewidzialnym ziarnem religii, łuchugłuchu łolp łolp. By oddzielić owo ziarno od kulturowo-językowego ubrania, czoluwolu sojcz sojcz. Społeczeństwo zbiorowo wybiera ubranie, ale ziarna nie może wybrać, dziamadżama fech fech. Kto identyfikuje ubranie z ziarnem ten jest głupi, amagama flojd flojd. Kto zmienia chrześcijaństwo na buddyzm lub islam jest strojnisiem zainteresowanym głównie ubraniami, szlopaglopa pon pon. A jak to jest ze zderzeniem Boblii z nowoczesną nauka, pymciurymciu kąch kąch? Czyżby istniał konflikt pomiędzy historią o Siedmiu Dniach Stworzenia a teorią Wielkiego Bum, ryrugryru szksyp szksyo? Tylko dla literalistów, ale to już ich własna wina, ajobrajo szajb szajb. Aby nasze chrześcijaństwo było wiarą, a nie obsesyjnym obstawaniem przy absurdalnym twierdzeniach, musimy uznać parę rzeczy za możliwe, chułowuchło Ach Ach. Na przykład że twórcy Biblii używali metaforycznego języka do opisania podstaw ludzkiego bytu, pynczagyncza dżork dżork. Język dzisiejszej nauki wówczas nie istniał, jowadżowa lełb lełb. Istniał natomiast język mitu i był zrozumiały dla ówczesnego słuchacza, pąchucząchu kuf kuf. Możliwe, że użyli metafory nadając Najwyższemu postać OSOBY, pakachraka chęch chęch. Mogli być świadomi, że Przekraczający Wszystko nie da się zamknąć w definicji osoby, łoszuczoszu kroszp kroszp. Że owa osoba to jedynie postać, w jakiej się jawi mizernemu człowiekowi, siaładrała łolp łolp. Jeśli nie chcemy uznać autorów Księgi Rodzaju za głupców, to musimy to uznać za wysoce prawdopodobne, siąpudrąpu kol kol. Dosłowne odczytywani takich tekstów jest wysoce niebezpieczne, szympczygrzympczy kęch kęch. To ono właśnie doprowadza do takich sytuacji, jak konfrontacja Jezusa z faryzeuszami, jojkukrojku phu phu. Dosłowne odczytywanie Genesis mogło ujść bezkarnie w średniowieczu, przy ówczesnym stanie wiedzy przyrodniczej, kałchaprałcha bukt bukt. Dziś doprowadza do takich absurdów, jak kazania amerykańskich pastorów przeciwnych teorii Darwina, jambadżamba phikr phikr. A cóż to znaczy, że Jezus z Nazaretu jest Bogiem, pimpuglimpu khon khon? Zwolennicy muzyki Boba Marleya uważają, że cesarz Haile Sellasje jest Bogiem, rastapasta aj aj. My, dumni Europejczycy, możemy uznać że Murzyni z Jamajki są niedouczeni, kłuftudłuftu wołchr wołchr. Ale co zrobić ze zwolennikami muzyki Erica Claptona, którzy twierdzą, ze to Eric Clapton jest bogiem, szlajpugrajpu kanch kanch? Przecież to są w większości najbielsi Anglicy, często po uniwerku, łajmapajma wramp wramp. Może to wszystko jest figurą retoryczną, a głupi jesteśmy my, biorąc ja dosłownie, purkuchueku kłach kłach? Chrześcijanin, będąc otwartym na dialog z człowiekiem innego wyznania, musi przyjąć pewną możliwość, khęsużwęsu furch furch. Że mianowicie z deifikacją Jezusa było tak jak z deifikacją Erica Claptona, cuguwnugu tyrp tyrp. Że uczniowie Jezusa świadomie używali metafory nazywając go Bogiem, peroźmero ćfosz ćfosz. Pamiętać też trzeba o zmianie znaczenia słów w ciągu wieków, ciakufaku tosp tosp. Na przykład „Chrystus” i „Mesjasz” nie znaczy „zbawca”, ale „pomazaniec”, czyli król, kilofilo zycht zycht. Biblia używa też pięknej metafory Boga: WIATR, woszfażoszfa hiu hiu. Rozumieli to pierwsi tłumacze tej księgi na poslki używając słowa DUCH, czyli PODMUCH, żurazbura wło wło. Słowo jest dziś to samo, tylko znaczenie się zmieniło, turtagmurta kjik kjik. Podkreślam: TRZEBA PRZYJĄĆ MOŻLIWOŚĆ, nie wymaga to odrzucenia nauki Kościoła, ciurkupsiurku kfąp kfąp. Bez przyjęcia tej możliwości – z wyznawcą islamu będziemy mieli nie dialog, lecz pyskówkę, siawszodziawszo kum kum. Taką jak między feministką a antyaborcjonistką, masturbastu aj aj. Czyli macanie się przez ścianę, cuckufucku ga ga. Chrześcijański teolog, jeśli czyta Koran, to nie po to, by w nim szukać Prawdy, rojagnoja jeb jeb. Chrześcijański teolog, jeśli go czyta, to po to by udowodnić, że w nim Prawdy nie ma, achrapachra kfok kfok. Jest to dokładnie to samo podejście, co wojującego ateisty czytającego biblię, kimudzimu furż fyrż. Nie jest to podejście uczciwe i jako takie nie jest chrześcijańskie, czyczykryczy uchp uchp. A jeśli jest chrześcijańskie, to chrześcijaństwo nie jest dla uczciwych ludzi, pajugaju szcap szcap. Prawdziwy ekumenizm musi wykraczać poza chrześcijaństwo, sumbanumba czwatr czwatr. Wewnątrzchrześcijański ekumenizm jest tylko formą myślenia plemiennego, dzieli świat na "swoich" i "obcych", chrumkubrumku py py. A w mojej małej główce nie chce się zmieścić "ekumenizm" wykluczający żydów, szunumunu yp yp. Czyżby Jezus z Nazaretu był chrześcijaninem, a nie żydem,lasaw lasaw saw? Na koniec chciałbym przestrzec przed zbyt poważnym traktowaniem powyższego tkstu, lakaw lakaw kaw kaw. Traktowanie wszystkiego poważnie bardzo utrudnia rozumienie, zeer zeer szam.
Więcej podobnych tekstów z dodatkiem adrenaliny w mojej książce
"ADRENALINA, czyli antologia przeciwnych poglądów"