Monday, March 25, 2024

Kazimierz Nowak, czyli rowerem po Afryce?

 


Podarowano mi jakiś czas temu pewną książkę poznańskiego podróżnika, który w latach trzydziestych wybrał się na rowerze do Afryki. Przysyłał stamtąd artykuły, które publikowane były w prasie. Przysyłał też zdjęcia, które były dowodem na to, że tam był, więc pisał prawdę. Zacząłem czytać tę książkę i nie wiem czy skończę. Ja, owszem, lubię literaturę faktu, jak najbardziej lubię książki podróżnicze, ale to mi się wydaje jednak relacją naszego poznańskiego barona von Münchhausen.

Rzecz w tym, że ja tam też byłem i wiem o czym on pisze. Nie byłem akurat w Libii, ale owszem byłem na Saharze i wiem jak tam jest. Mam też pojęcie o jeżdżeniu na rowerze, bo sam robiłem wielodniowe wyprawy z namiotem na bagażniku. I wiem, że to, o czym Kazimierz Nowak pisze że zrobił, jest po prostu niemożliwe.

Pierwsza rzecz, która mnie natychmiast uderzyła, to ilość wody. Ile Nowak tej wody miał ze sobą? Mi się osobiście zdarzyło wyjść w górach Atlasu na parogodzinną wycieczkę tak jak to robiłem w Tatrach, z małą półlitrową buteleczką. W Tatrach to wystarczy, nawet jeśli cały dzień świeci słońce, w razie czego można tę buteleczkę dopełnić w przygodnym potoczku, a wieczorem wypić ze dwa litry czegoś i równowaga płynów w organizmie jest zachowana. W klimacie pustynnym przewodniki radzą wziąć ze sobą co najmniej dwa litry wody i mają rację, o czym się na własnej skórze przekonałem. Wróciłem wprawdzie tam, skąd wyszedłem, ale dowiedziałem się przy okazji czym jest pragnienie na pustyni. Pragnienie takie powoduje, że nie chce się nic robić i trzeba się zmuszać do tego, by iść. A to tylko kilka godzin marszu, powiedzmy pięć, a cały dzień pedałowania? Sądzę, że trzy litry wody na dzień to absolutne minimum, a przypuszczam, że potrzeba naprawdę więcej. Nie wystarczy żadna herbatka przy ognisku wieczorem, jak to pisze Nowak.

Ale powiedzmy, że trzy litry dziennie starczą. Przygodnych potoczków na pustyni nie ma, wszystko trzeba wziąć ze sobą. Nowak owszem podaje daty gdzie niby był, a jeden rozdział jest nawet zatytułownay "Miesiąc pustynnej włóczęgi". Miesiąc? To znaczy 90 litrów wody. Litr wody, jak wiadomo, waży jeden kilogram, zatem jest to 90 kg samej wody. Do tej wagi trzeba doliczyć jeszcze wagę pojemników, a także pozostałego bagażu, na przykład namiotu (Nowak pisze, że go miał). I niby gdzie miał to wszystko na rowerze przytroczyć? Na bagażniku?

W książce to zdanie jest po trzech tygodniach podróży przez pustynię,
a tydzień przed dotarciem do celu.
Warto zwrócić uwagę na bagażnik roweru. Gdzie ta woda?



A w czym tę wodę zabrał? Ja używam plastykowych butelek, ale takowe się pojawiły dopiero w latach osiemdziesiątych. W szklanych butelkach? To raczej ciężkie, a dodatku może się potłuc. Z czasów harcerskich w latach 60tych pamietam aluminiowe manierki, takie bodaj litrowe, albo półlitrowe. Taka manierka nada się, owszem, w Tatrach, ale na pustyni trzeba by ich wziąć kilkadziesiąt. Nowak wspomina, że miał wodę w girbach, i nie wyjaśnia co to takiego. Może dla niego to oczywiste, ale ja nie wiem co to jest. Mogę się tylko domyślać, że chodzi o skórzany bukłak, jakiego używali beduini podróżujący po pustyni.

Jest dość charakterystyczne, że Nowak nie pisze jak się do tej podróży przygotowywał. A wydawałoby się, że przygotowanie beduińskich bukłaków byłoby dla przeciętnego czytelnika w Polsce ciekawe. Skąd je wziął? Przecież nie przywiózł ze sobą z Polski! Nie kupił też w supermarkecie, za jego czasów nie było supermarketów. Więc skąd? Może dla niego samego było to oczywiste, ale na pewno nie było dla przeciętnego czytelnika w Polsce lat trzydziestych. A on podobno pisał do prasy, pod przeciętnego czytelnika! Dlaczego więc nie napisał, skąd wziął bukłaki na wodę?

Nie wspominam tu o jedzeniu, ale pedałowanie codziennie przez cały dzień przez miesiąc to też nie przelewki. Na pewno się nie da się na pusty żołądek. Jeśli się jedzie na pustynię na miesiąc, to trzeba wziąć zapas. I to nie będzie mało. Chyba że się żyje z polowania, ale do tego trzeba mieć broń, a Nowak wprost pisze (na stronie 53) że jej nie ma. Zatem żarełko też musi być niemałą częścią zapasu przytroczonego do roweru. Hm. 

No dobra, o przygotowaniach mógł nie napisać, bo mu nie przyszło do głowy, natomiast dla mnie jest jasne, że nie mógł podróżować po pustyni przez miesiąc (jak pisze) nie zabierając ze sobą minimum 90 litrów samej wody. Zwłaszcza jeśli (jak pisze) pedałował w dzień, a spał w nocy.

Arabskie karawany przez Saharę (które znam jedynie z literatury) spały w dzień, a wędrowały nocą. Chodziło o to, że w skwarze dnia (ponad 40 stopni) i bardzo suchym powietrzu człowiek się bardziej poci (czego na pustyni nie widać, bo pot natychmiast wyparowuje; a pierwsze zdanie z 54 strony dowodzi, że Nowak tam wcale nie był - na pustyni pot nigdy nie spływa strugami) więc mu się chce bardziej pić, więc trzeba zabrać więcej wody. Nawiasem mówiąc wielbłąda łatwiej obładować potrzebną wodą, niż rower.

Druga niewiarygodna rzecz w książce Nowaka to języki. Pisze on, że zna arabski, i z jakimiś beduinami bez problemu sobie gaworzy. Otóż tak się składa, ze ja też znam kilka języków i wiem jak to jest. Nie twierdzę bynajmniej, że nie można znać wielu języków, natomiast twierdzę, że nie można władać biegle jakimś językiem bez spędzenia przynajmniej kilku miesięcy w kraju, w którym się go używa. A tymczasem Nowak jest w Libii po raz pierwszy, a nigdy wcześniej nie był w żadnym kraju arabskim. I gwarzy z beduinami, który na pewno nie mówią do niego literacką arabszczyzną, tylko narzeczem pustyni. I ja mam w to uwierzyć?

I gdzie się on niby tego arabskiego nauczył? Ja się niektórych języków uczyłem z samouczka z nagraniami, ale takie nagrania są dostępne dopiero od lat najwcześniej siedemdziesiątych. W czasach Nowaka mógł istnieć samouczek, ale w przypadku języka tak fonetycznie różnego od polskiego, jak arabski, trzeba go słyszeć. Połowy spółgłosek istniejących w arabskim nie ma w polskim, albo raczej Polak słyszy jeden dźwięk tam, gdzie Arab słyszy ich kilka. Nowak mógł mieć arabskiego nauczyciela, tylko Arab w Poznaniu lat trzydziestych byłby sensacją. Dlaczego więc Nowak nic o takiej sensacji nie wspomina?

Wielu już takich spotkałem, co mi mówili, że znają jakiś egzotyczny język sądząc, że ich rozmówca nie będzie go znał. Problem w tym, ze ja znam niektóre egzotyczne języki i w takiej sytuacji zwykle zagaduję (jeśli znam akurat dany język). Mój rozmówca zazwyczaj  nic nie odpowiada w tym języku tylko twierdzi, że większości zapomniał.

No dobra, ale Nowak ma przecież te swoje fotografie. To chyba musiał tam być?

Pewnie gdzieś tam był, ale sugeruję tu, że nie trzeba przez miesiąc pedałować po pustyni, żeby sobie zdjęcie z beduinem zrobić. A nawiasem mówiąc zdjęcie przedstawiające samotnego rowerzystę na pustyni rozczuliło mnie niezmiernie. Na zdjęciu jest wprawdzie samotny rowerzysta, ale przecież ktoś mu robił to zdjęcie. Więc czy rzeczywiście był on tam sam?

"Samotny" Kazimierz Nowak na wydmie.
Nawiasem móiąc ktokolwiek próbował jechać na rowerze przez taki piasek wie,
że to niemożliwe.

Więc jacyś wydawcy się dali nabrać. Więcej już widziałem takich wydawców w Polsce, zwłaszcza jak im podróżnik Münchhausen zdjęcia podsyła. Nabrał się też Kapuściński, który najwyraźniej podróżował inaczej i nie widział tu nic nieprawdopodobnego. Ale sorki, jak się nie dam nabrać. Ale na pociechę odsyłam do słynnego nabieru, któremu uległ sam wielki National Geographic.

https://pytaniaobiezyswiata.blogspot.com/2023/03/troglodyci-czyli-wiarygodnosc-prasy.html


PS
Przeczytałem trochę więcej tej książki. I wniosek: groch z kapustą. Mieszanka nabieru z pewnie prawdą, bo chyba musiał tam być, skoro są zdjęcia. Ale nie dam się przekonać, że pedałował po pustyni przez miesiąc bez ogromnego bagażu z wodą. A kto czytał jego opis tych niby prób z haszyszem, ten się pewnie uśmieje, zwłaszcza ktoś kto sam próbował marychy (a takich już będzie z pół Polski). Ale pisze gościu potem, że zna arabski "trochę" (to jeszcze strawię, natomiast w to szwargotanie z beduinami, a zwłaszcza z Tuaregami, którzy wcale po arabsku nie mówią, nadal wątpię).