1.
Ojciec Oshida |
Cztery
razy nie: I. Nie wybieramy; 2. Nie posiadamy; 3. Nie mamy reguły; 4.
Nie planujemy. „Nie wybieramy ” oznacza, że każdy może tu
przyjechać i włączyć się w Życie, nie odrzucamy nikogo, nie
dokonujemy żadnych wyborów. „Nie posiadamy "jest postulatem
ubóstwa, również całej wspólnoty, ustaliliśmy, Że wspólnota
nie może posiadać więcej kapitału niż to konieczne na
hospitalizację jednego jej członka przez miesiąc. „ Nie mamy
reguły ” oznacza, że wszelka aktywność członków wspólnoty,
udział w modlitwach itd., ma wypływać z wewnętrznej potrzeby, a
nie z zewnętrznego nakazu, dlatego nic nie stanowi bezwzględnego
obowiązku dla każdego.
Oznacza
to również, Że formy, które obecnie przyjęliśmy, mogą się
zmienić. „Nie planujemy ” dotyczy rozwoju na przyszłość.
Żyjemy tu w prostocie z dnia na dzień i polegamy na Bożej
Opatrzności. Oczywiście, nie mam na myśli roku czy dwóch naprzód;
będąc wspólnotą rolniczą, musimy planować dziś, co będziemy
jeść za rok, ale nie mamy żadnych planów rozwoju, a także
przywiązania do tego, co już jest. Gdyby wspólnota miała przestać
istnieć za trzy lata, jesteśmy na to przygotowani.
Ojciec
Oshida odpowiada mi na pytania o zasady życia wspólnoty. Siedzimy w
pokoju jego domku o niedokładnie prostych ścianach, krytego
połataną, falistą blachą. Na niskim japońskim stole i wokół,
na całej podłodze, mnóstwo kartek papieru poukładanych w stosiki.
Ojciec Oshida zataczając ręką krąg, mówi:
- To
wszystko korespondencja, na którą muszę odpowiedzieć.
Ojciec
Oshida ma twarz sześćdziesięciopięcioletniego człowieka, który
nie wygląda na zmęczonego życiem. Siwe włosy sczesane do tyłu,
ciemnobrązowe kimono, niebieskie spodnie luźne w biodrach i wąskie
w kostce, wygodne do pracy. Siedzi na podłodze w pozycji pół-lotosu.
-
Zaczęło się to od wizji kilku ludzi dwadzieścia pięć lat temu.
Najpierw przyjechałem tu sam, pracowałem u chłopów na polu, mieli
mnie trochę za dziwaka, ale im to nie przeszkadzało, przeciwnie,
odpowiadało, że mieli kogoś, kto im za darmo pracuje, tylko za
posiłki. Wtedy nauczyłem się uprawy ryżu. Tę kaplicę
zbudowaliśmy sami. Żadni cieśle, kilku ludzi, z których jeden był
niewidomy, pracował z nami, trzymał slupy. Kaplicę i ten domek, w
którym siedzimy. Któregoś roku właściciel pól położonych
bardzo wysoko, nieużywanych i łąk zarośniętych chwastami i
krzakami,iż wydawało się, że nic się nie da z nimi zrobić,
powiedział nam, że jeśli chcemy, możemy próbować oczyścić i
uprawiać te pola, z czego on miałby tylko część ryżu. Myśmy
się do nich zabrali i teraz możesz zobaczyć, jak one wyglądają.
To są te pola za głównym budynkiem. Potem, widząc efekty, inni
ludzie we wsi chcieli nam też wydzierżawić podobne pola, ale my
nie chcemy za wiele, tylko tyle, ile jest konieczne na nasze
potrzeby.
Okno za
plecami ojca Oshidy jest na całą ścianę, od sufitu do podłogi,
szklane, ale w rozsuwanych na boki ramach, lak jak tradycyjne
japońskie shoji. Za oknem ogrodzenie ze snopków ryżowej słomy,
ustawiane tu zawsze wokół domów na zimę, w dwóch celach: dla
przechowania słomy i ochrony przed mroźnymi wiatrami. Zimy są tu
śnieżne, Takamori położone jest 1000 metrów nad poziomem morza.
- Nasze
życie koncentruje się tu na pracy i modlitwie. Praca na polu
ryżowym jest bardzo ważna dla głoszenia Ewangelii. Uprawa ryżu to
pod- stawa życia i codzienna rzeczywistość całej AZJi. Tu na tym
polu ryżowym, robiąc po kolana w błocie, dzielłmy życie
większości mieszkańców lego rejonu Świata. I modlitwa.
Codziennie godzina rano i godzina wieczo- rem, w większości
milczenie, jak sam widziałeś, a w niedziele rano mamy tu msze. Raz
VI' miesiącu robimy też kilka dni zupełnego milczenia polączonego
z postem. Kiedyś robiliśmy zawsze tydzień, ostatnio tylko trzy
dni, przez wzgląd na moje zdrowie.
Dźwięk
dzwonu z podwórza wzywa do głównego budynku; dziś ma być robione
miso,
czyli pasta z fasoli sojowej , tradycyjnym wiejskim sposobem i
wszyscy mają się zejść. Ten dzwon to nie jest dzwon tylko nieco
pordzewiała butla po gazie uderzana drągiem, ale brzmi jak dzwon i
reguluje życie wspólnoty. Wpierw uderzana rano o piątej
trzydzieści, na pobudkę, potem o szóstej na modlitwę, potem o
siódmej trzydzieści na posiłek, potem po południu, też na
posiłek, znów o piątej trzydzieści, na zakończcnie pracy, o
szóstej znów na modlitwę i o siódmej trzydzieści na posiłek. Na
poranne rozpoczęcie pracy normalnłe nie ma sygnału, ale dziś jest
rzecz szczególna, zdarza się raz na rok. Ojciec Oshidajest tym,
który zna dawne sposoby.
- Muszę
tam iść, potrzebują mnie.
Podnosi
się, wychodzi. W drzwiach jeszcze mówi:
- Żyjemy
tu w prostocie i staramy się czuć podziemny nurt Kościoła.
Produkcja miso |
2.
Posiłek
przy długim stole, japońskim, niziutkim. Wszyscy siedzą na
pięłach, na tatami. Ryż, pałeczki, zupa w miseczkach. Rozmowa w
dwóch językach. Ojciec Oshida zwraca się do mnie po angielsku, z
chochlikowym błyskiem w oku:
- Czy
jesteś prawowiernym katolikiem'?
- Mówiąc
szczerze, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Bo u nas
możesz się natknąć na rzeczy, które szokują czasem
prawowiernych katolików. Na przykład klauzurowa siostra, która
przyjechała tu na wakacje.
Wskazuje
na siedzącą obok siostrę w dominikańskim habicie.
- Ta
siostra jest w klauzurowym klasztorze. Dosłała od przełożonej
pozwolenie na wyjście do dentysty. Dentysta jest o dwieście metrów
od klasztoru, ale ona przyjechała do nas na dwa tygodnie. Albo nasza
komunia w czasie mszy. Katolicy są często uczeni, że mają łykać
komunikant nie dotykając go zębami, a my pieczemy jako hostię
całkiem spory chlebek i łamiemy go na kawałki. Była u nas kiedyś
taka kobieta, która usiłowała to w całości przełknąć i potem
„hrrr, hrrr” krztusiła się. Ha, ha, ha!
3.
Kaplica w
Takamori. Malutki domek strzechą, bez sufitu, z jednym oknem.
Tabernakulum z pnia drzewnego wmontowane w ścianę, ołtarz stanowi
kawałek podłogi pośrodku kaplicy przykryty serwetką. Obok z
jednej strony świeca, a z drugiej żelazny trójnóg wypełniony
chrustem.
Szósta
rano, modlitwa w kaplicy. Ojciec Oshida nie przychodzi, wstaje zawsze
później. Siostra Kawasumi zawsze przychodzi, zawsze siada na tym
samym miejscu z boku ołtarza, pod oknem. Zapala świecę. Siedzi
albo po japońsku na piętach, albo w półlotosie, zwykle prosto, z
głową nieco przechyloną na bok, ale czasem pochylona z czołem
opartym o ziemię. Inni siedzą wokół w róznych miejscach,
niektórzy po japońsku, inni w pełnym lub półlotosie, jeszcze
inni po japońsku z pomocą niziutkiego stołeczka.
Milczenie.
Milczenie. Milczenie i bezruch. Długie milczenie, pól godziny,
dłużej. Na modlitwie nie bądźcie gadatliwijakpoganie. Po godzinie
siostra Kawasumi przerywa milczenie, unosząc złożone ręce. Ktoś
rozdaj e książeczki ze stosika przed ołtarzem; to psalmy. Czytanie
psalmu: jeden wers Kawasumi-san, jeden wers chórem reszta obecnych,
na przemian. Potem czytanie z Pisma. Na koniec „Ojcze nasz",
mówione przez wszystkich ci- cho, po każdej z próśb modlitwy
długa chwila milczenia...
4.
Goście
zaglądający do Takamori-soan.
Mieszkańcy
wsi. Staruszek złamany wpół, mający we wsi zadbany ogród,
przynosi zwykle albo pęk warzyw, albo na przykład własnoręcznłe
ugotowaną zupę dla wszystkich mieszkańców soanu, dwunastu osób.
Albo młody chłopak imieniem Takashi-kun, przychodzi tu, ponieważ
Sueyoshi-san, od roku mieszkaniec wspólnoty, zapisał się na naukę
do warsztatu budującego dachy, strzechy i dachówki, a Takashi-kun
pracuje w tym samym miejscu, przychodzi zwykle rano w czasie
śniadania i czeka aż Sueyoshi skończy. Kagami-san, wieśniak w
gumiakach, zwykle nieogolony, jeden z przywódców ruchu walki o wodę
(czystość źródeł, z których wieś Takamori czemie wodę, jest
zagrożona; pewna bogata kompania kupiła ziemię powyżej wsi, w
miejscu gdzie formują się źródła i zamierza tam budować pole
golfowe, a mieszkańcy wsi oba- wiąią się, że pestycydy i
herbicydy używane do utrzymywania trawnika zatrują wodę i
zwalczająprojekt), zapalony amator-fotograf, obnoszący się -
gumiaki nie gumiaki - z wielkim Canonem cum zoom teleobiektywem.
Chrześcijanie
przyjeżdżający niekiedy na niedzielną mszę, niektórzy nawet z
Tokio. Ichikawa-san, pracująca w Tokio wśród umysłowo chorych,
ochrzczona kiedyś przez ojca Oshidę tu, w Takamori, w źródle
bijącym ze skały.
Grupa
Filipinek pracujących jako hostessy w jakiejś knajpie w pobliskim
miasteczku; przyszły na mszę, nie w niedzielę, bo wtedy
najbardziej zajęte, w dzień powszedni po południu. Po mszy
herbatka i rozmowa o wszystkim. Dziewczęta czarnookie i zalotne.
Twarze azjatyckie, ale coś iberyjskiego w zachowaniu, ta zalotność
niekiedy z domieszką bezczelności: Jesteś
piękny, mówi do mnie jedna z błyskiem
kpiny w oku. Pogaducha o wszystkim i o niczym, o ich „pracy” itd.
- Proszę
ojca - mówi nagle jedna z wyrazem twarzy osoby zmieniającej
zupełnie
temat.
- Słucham.
- Czy jest
ojciec otwarty na spowiedź?
Umawiają
się na kiedy indziej, teraz nie ma czasu, one muszą wracać na
wieczór
do pracy.
- No
pewnie, ja mam bardzo dużo do powiedzenia, opowiem ojcu wszystko
dokładnie, ze szczegółami - mówi ze śmiechem inna, ta bezczelna.
Odchodzą.
Odprowadzamy je do samochodu, którym przyjechały. Kie-
dy
wracamy, ojciec zwraca się do mnie:
- To
miejsce, gdzie one pracują, nie jest dobre. Ale one są dobrymi
katoliczkami, trzeba im pomagać.
5.
Msza w
Takamori-soan. Absolutna prostota. Wszyscy siedzą jak zwykle na
podłodze, Kawasumi-san na swoim miejscu pod oknem, ojciec Oshida
przed serwetką służącą za ołtarz, w półlotosie. Absolutna
prostota. Przed rozpoczęciem długa chwila ciszy, pół godziny,
może dłużej. Szaty liturgiczne: stuła utkana przez siostrę
Kawasumi z grubej włóczki, szary koc służący za ornat. Minimum
słów, tylko najważniejsze. Na Kyrłe wszyscy padają na twarz. W
czasie ofiarowania siedząca obok żelaznego trójnogu Suzuki-san
zapala chrust, który po chwili bucha wysokim płomieniem. Przed
komunią patena z Hostią - przaśnym chlebkiem połamanym na tyle
kawałków, ilu obecnych - przechodzi z rąk do rąk, każdy bierze
kawałek, ale czeka, trzymając go w rękach, na resztę. Potem
kielich z winem krąży podobnie.
Czytania i
kazania po japońsku, ale jeśli sąjacyś obcokrajowcy -
Oshida-shimpsan dodaje zwykle parę słów po angielsku:
- Mamy
wiarę nie dlatego, że rozumiemy. Mamy wiarę, ponieważ słyszymy
echo z Głębi...
Takamori Soan |
6.
Praca w
ryżu: kusatori, czyli rwanie chwastów i rozgniatanie robaków.
Wszyscy po kolana w błocie, pochyleni ku ziemi. Ojciec Oshida w
słomkowym kapeluszu. Siostra Sato w chustce na głowie, ma przy boku
koszyk, do którego wrzuca wyrwane zielsko. Claudia w długich
gumowych spodniach, dla ochrony przed insektami; nie ma koszyka.
Imai-san też nie ma koszyka, obie popychająprzed sobą kulkę
wyrwanych chwastów.
- Taki
koszyk to dobry pomysł - mówi Claudia.
- Sama go
zrobiłam. On jest z pocztowej taśmy do wiązania paczek. Nauczyła
mnie tego pewna siostra, która mieszka w Nagano-ken, w górach.
- Czy to
ta siostra, która tu była w zeszłym roku? Chyba ją spotkałam.
Claudia
nie jest Japonką. Mieszka na stałe w Buenos Aires, do niedawna
wykładała tam teologię na uniwersytecie. Ma sześćdziesiąt lat i
zupełnie siwe włosy. W zeszłym roku odwiedziła Takamori, a w tym
roku przyjechała tu na sześć miesięcy. Woli pracę w błocie i
milczenie niż wykłady teologii.
- Możliwe,
ona przynajmniej raz w roku przyjeżdża do Takamori. To bardzo
potężna siostra.
6.
Wskazując
na trawnik nie koszony pewnie nigdy, Oshida-shimpsan (tak się do
niego wszyscy zwracają, „shimpsan” znaczy „ksiądz”) mówi
do mnie:
- Czy
mógłbyś przyciąć nieco tę trawę? To wszystko zaczyna być
trochę rozlazłe. To miejsce powinno wyglądać jak świątynia. Nie
ma wonieć zbytnio świadomością, ale rozlazłością też nie.
Dziwi mnie
to porównanie do świątyni. Japońskie świątynie z zagrabionym
piaseczkiem bez chwaścika, z pieczołowicie zmiecionymi kamiennymi
ścieżkami, gdy tu błotnista droga prowadząca do głównego
budynku krytego łatanym - trochę dachówką, a trochę falistą
blachą - dachem, słoma i bobki rozsypane wokół koziej szopy, a
takich ścieżek, wzdłuż których można by równiutko wydzióbać
chwaściki, w ogóle nie ma. Więc mówię:
- Ale
przecież to miejsce wygląda zupełnie inaczej niż świątynia. Z
pewnością nie tak, jak ogród w Ryoan-ji.
Ojciec
Oshida odpowiada prawie z gniewem:
- Nie
chcę, żeby to miejsce wyglądało jak jakaś świątynia w Tokio.
Większość świątyń zbytnio wonieje świadomością. Wszystko ma
ścisłą funkcję, brak otwarcia na Głębię. To miejsce ma być
otwarte! „MU” rozszczepione na dwoje, otwarte na Głębię!
- Czy
ojciec uważa, że ogród w Ryoan-ji wonieje świadomością?
8.
Kumitori
oznacza ręczne opróżnienie szamba, służy do tego chochla na
drągu i wiadro. Każda ubikacja ma swoje osobne szambo, wszystkie
zaczęły się już przepełniać, dlatego rano siostra Kawasumi
poprosiła mnie, żebym za domami wykopał wielki dół.
- Po
południu będziemy przelewać powiedziała.
Wykopałem
dół, a po obiedzie, założywszy gumowce, pytam, gdzie są
narzędzia.
- Chochle
i wiaderka są tam, za szopką. Ale ty chcesz przelewać? Nie, nie,
ja to zrobię. Prosiłam tylko, żebyś wykopał dół, bo to trochę
ciężka praca.
Chodzi
potem do wieczora z wiaderkiem, od szamba do dołu, od szam-
ba do
dołu, chlupu, chlupu.
9.
-
Przychodzę do Yamada Roshi na, jak ty to nazwałeś, „dokusan”,
a on siedzi - tu Douglas przedrzeźnia jego poważną minę - i pyta:
Na jakim jesteś koanie?
ja mówię: Jak zatrzymać dźwięk góry
Fuji, on na to: Dobrze,
i jaką masz odpowiedź?, ja mówię:
Przetnę go mieczem mojej mądrości,
on na to: To do niczego, to jest
racjonalne myślenie. Daj mi odpowiedź jutro.
Bimbimbimbim (dzwoneczek).
Douglas
naprawia drzwi, ja mu je przytrzymuję przy wstawianiu zawiasów.
Doug podjął się tego, ponieważ sam sobie zbudował swój dom w
Kalifornii i wie, jak się to robi. Doug objeżdża świat, głównie
zaglądając w takie miejsca jak San 'um Zen-do Yamady Roshi w
Kamakura, Takamori-soan, potem planuje klasztory w Syjamie i aśramy
w Indiach. W Takamori zatrzymał się tylko na cztery dni, przez
które niemal bez przerwy rozmawiamy i nasze rozmowy są głównie w
takim właśnie stylu:
-
Innym razem on mnie pyta: Jak góra Fuji
robi trzy kroki w przód? . - Ja
wstałem i zrobiłem trzy kroki. Dobrze,
on na to: Ty i góra to jedno.
To wszystko o tym, jak oni to nazywają, „kensho”. Niektórzy są
w tym zendo lata całe i ciągle tego nie mają.
- A co, o
tobie mówi, że masz?
- Tak,
powiada, że mam „MU” .
- I jak
samopoczucie?
- Wiesz, w
porząsiu, moje ego czuje się dobrze. Ale to wszystko zbytnio mnie
nie bierze. Za bardzo usystematyzowane. On mówi, że przed samym
odlotem mam jeszcze do niego przyjść, żeby mu odpowiedzieć na
ostatni koan, jaki mi dał; mówi, że jestem blisko. Nie wiem, czy
pójdę.
Ale
tam właśnie się dowiedziałem o Takamori. Yamada Roshi kładzie
duży nacisk na zbliżenie z chrześcijaństwem, nawet usunął z
zendo kilka osób, które były przeciwne. On sam jest w bliskich
kontaktach z Jezuitami z Sophia University, a parę osób z tych co
siedzą u niego w zendo było jakiś czas tutaj. To oni mi o tym
powiedzieli: Koniecznie musisz tam
pojechać..
10.
Milczenie
dominuje w czasie mszy w Takamori. Słowa ojca Oshidy w czasie
czytania Ewangelii, w czasie kazania, padają z głębi ciszy.
-
Prowadzimy życie duchowe żyjąc w prostocie, słuchając Głosu.
Żaden znak nie był dany, tylko znak Jonasza..
Siostra
Kawasumi, nagle, pochyla się twarza do ziemi. Szlocha, głośno
szlocha.
Kawasumi-san |
11.
Wieczorem
po kolacji, w tej sali co posiłki, jest rozmowa o Biblii. Zupełnie
inaczej niż w kaplicy, gdzie dostojność i milczenie. Claudia z
notesem pilnie zapisuje słowa ojca Oshidy, on sam natomiast, z
wyrazem twarzy wizjonera, drapie się raz w głowę, raz w piętę,
czyta Ewangelię św. Jana po grecku, tłumaczy na gorąco na
japoński i na angielski, porównuje z tłumaczeniami, które ma
przed sobą, niekiedy wykrzykuje:
- To
zupełnie nie tak, oni w ogóle nie rozumieją! Więźniowie
świadomości, wszystko chcą wytłumaczyć logicznie! To niemożliwe!
To jest wizja, czytając św. Jana, musimy wczuć się w tę wizję!
Niekiedy
zagląda do gigantycznego grecko-japońskiego słownika. Siostra
Kawasumi siedzi oparta o ścianę z łagodnym uśmiechem osoby, która
wie. Siostra Sato wpatrzona w shimpsana, jakby zahipnotyzowana.
Claudia pilnie notuje. Sueyoshi-san, ten od dachów, raz po raz
zadaje proste pytania, na które shimpsan wykrzykuje:
- Głupi!
Nic nie rozumiesz!
Ojciec
kończy gestem złożenia rąk - gassho - po czym wstaje, przeczesuje
palcami włosy, zmienia wyraz twarzy, podskakuje, śpiewa japońską
ludową piosenkę. Claudia patrzy na niego w zdumieniu. Ojciec
wykrzykuje w jej kierunku:
Więzień
świadomości !
12.
Siostra
Kawasumi mieszka w czymś, co tu zwą hermitażem, a co jest naprawdę
szopką zbitą z desek. Siostra Komoda mieszka w czymś podobnym,
nieco tylko większym i krytym słomą. Siostra Sato mieszka w
ziemiance, której połowa stanowi magazyn, a połowa jej pokój.
Żadna z nich nie ma u siebie elektryczności, używają wyłącznie
świec, jedynie w domku ojca Oshidy jest światło. Siostra Kawasumi
je dwa posiłki dziennie: obiad i kolację. Siostra Komoda też je
tylko dwa posiłki: śniadanie i obiad.
Przy
herbacie (zwykle o trzeciej po południu jest przerwa w pracy na
herbatę) ojciec Oshida rozmawia z siostrą Kawasumi, po japońsku.
Po chwili zwraca się w kierunku Claudii i moim po angielsku:
- Ona
mówi, że mimo iż mieszka tu w swoim hermitażyku, podświadomie
szuka stabilizacji. My tu mieszkamy już tyle lat, wydaje się, że
tak zawsze musi być, to przychodzi podświadomie...
13.
Przypadkowa
rozmowa na ścieżce:
- Ojcze,
mam pytanie na temat mszy. Dlaczego nie ma żadnej wymiany znaków na
'Pokój Pański'?
-
Dla nas jest to śmieszne! Myśmy się już zebrali w tym miejscu w
pokoju, po co wracać do świadomości? To śmieszne! Wszyskie te
msze, gdzie ludzie się sobie kłaniają i mówią słodko Pokój
z tobą.
Błeee...
14
Na moje
opowiadanie, że jedynie z nielicznymi wyjątkami, świątynie Zen
biorą pieniądze za medytacje (pieniądze, których ja nie mam,
dlatego mogę się zatrzymać tylko w tych nielicznych wyjątkach),
ojciec Oshida odpowiada:
-
Pobierają opłaty? Nie mogę tego oceniać. Jeśli muszą kupować
całą żywność, to wypada drogo. Jeśli mają własne pola ryżowe,
owszem, ale jeśli nie... 2500 jenów za dzień? Hm, myślę, że
mogłoby być trochę mniej...
-
Bukkoku-ji żyje tylko z darów oraz z takuhatsu
(czyli odwiecznej buddyjskiej praktyki żebrania na ulicy)
- No
tak, jeśli wychodzą na takuhatsu,
to w porządku...
- Tak
naprawdę to większość darów jest przynoszona przez ludzi do
świątyni i zostawiana przed ołtarzem, wielkie pudło ryżu na
przykład.
- Jeśli
są doceniani, to dostają dary, ale jeśli nie... Muszą na przykład
pobierać opłaty za pogrzeby. Tu u nas we wsi bonza w świątyni
bierze 300 000 jenów za pogrzeb. Kiedyś umarła samotna staruszka,
nie miała nic w banku, rada wsi prosiła bonzę o obniżenie ceny, a
ten odmówił. To jest fakt. On myśli, że za te pieniądze odnowi
świątynię, a to jest dobry uczynek, więc on jest przekonany, że
zrobił dobrze. A Kościół katolicki dostaje pieniądze z innych
krajów, więc nie chce pieniędzy od ludzi. Przychodzą
najprzeróżniejsi dziwacy, a ksiądz mówi tylko: „Chodźcie,
chodźcie, proszę, proszę”. W tym kraju największy procent
chrześcijan jest w więzieniach i szpitalach psychiatrycznych. Oni w
ogóle nic zmieniają swojego życia. A księża tylko liczą chrzty.
To jest chora sytuacja!
-Tak
naprawdę to myślę, że miejsce chrześcijańskich misjonarzy po-
winno być w więzieniach.
- Ależ
oni nie zmieniają życia! A misjonarzy interesują tylko statystyki!
- O to mi
właśnie chodzi: misjonarze sami powinni iść do więzienia.
Zgodnie z tym, co ktoś powiedział: „Nie potrzebują lekarza
zdrowi, ale ci, co się źle mają' .
- Ale ja
nie o tym mówię. Myśmy zaczęli tę rzecz tutaj bez grosza od
Kościoła i do dziś oni nas nie rozumieją. Kościół nas nie
rozumie, ale prości ludzie, buddyści, ludzie ze wsi, ci rozumieją.
Kozia szopa w Takamori |
15.
W czasie
wieczornej dyskusji nad Pismem ojciec Oshida czyta Ewangelię, po
angielsku, z Biblii Jerozolimskiej:
Rzekł do
niego urzędnik królewski: „Panie, przyjdź zanim umrze moje
dziecko”. Rzekł do niego Jezus: „Idź, syn twój żyje'
Ojciec
podnosi głowę, szczerzy zęby:
-
Ha, ha, ha!
Potem znów
pochyla się nad Biblią:
-
"Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego i
szedł
w drogę
powrotną."Dlaczego Jan pisze o tym cudzie w tym miejscu?
Dlaczego w tym miejscu mówi, że bez znaków i cudów nie będą mu
wierzyć? Do czego to się odnosi? Syn był uzdrowiony o pierwszej
godzinie. Do czego to się odnosi? Co się wydarzyło o pierwszej
godzinie? Pod krzyżem nie było znaku ani cudu, apostołowie byli w
absolutnej ciemności. Nie wierzyli. Ale Jan w tym miejscu nie
odkłada pióra. Odkłada je dopiero pod koniec rozdziału piątego.
Ale tu, w Biblii Jerozolimskiej , dodano tytuł: „Święto w
Jerozolimie” . Oni wszyscy myślą w ten sposób. Ale tym sposobem
nigdy nie zrozumieją Jana. Biedni ludzie.
Ojciec
puka się w głowę, mówiąc:
- Oni
wszyscy mają to tutaj, ale rozumienie Jana nie jest tu! Wszystkie
przekłady są zniekształcone, a zmiany są nawet wprowadzone do
wydań greckiego oryginału! Jest tak, ponieważ oni są niewolnikami
świadomości! Spotkanie z Bogiem nie wyniknie ze studiów
teologicznych! Wyrywając chwasty na polu ryżowym, macie większe
szanse!
16.
Imai-san
przyjechała do Takamori tylko na trzy tygodnie, z początku
małomówna, w typowo japoński sposób nieśmiała, potem się
trochę rozgadała, całkiem dobrze jak na Japonkę mówiąc po
angielsku. Oto konwersacja przy myciu i wycieraniu naczyń po
obiedzie. Imai-san pyta mnie:
- Czego
się nauczyłeś przez ten cały czas w Takamori?
- Nic -
odpowiadam, ale po chwili namysłu dodaję z uśmiechem: - Mówić
po
japońsku.
Imai-san
nie dowierza:
- Czy
przyjechałeś do Takamori uczyć się japońskiego?
- Nie,
przyjechałem, bo czuję się tu jak u siebie w domu.
Taka
odpowiedź jest bliższa temu, co Imai-san rozumie.
-
Oshida-shimpsan jest jak prawdziwy ojciec, nieprawdaż?
- Hm...
Nie zastanawiałem się nad tym. Mój własny ojciec zostawił
rodzinę,
kiedy jeszcze byłem bardzo mały - mówię, a po chwili jeszcze
dodaję: -
Czuję się tu u siebie, ponieważ to miejsce wygląda jak komuna
hippisów.
- Co! ? Co
rozumiesz przez hippisów!?
Imai-sanjest
przerażona. Typowa reakcja Japończyków. Najwyraźniej w japońskich
mediach hippis jest wcieleniem diabła, ostatecznym wyrzutkiem
społeczeństwa. Ta sama rozmowa podjęta została wieczorem przy
ugniataniu chleba - bo to była sobota, a w Takamori w sobotę
wieczór zawsze robi się chleb, żéby był świeżutki w niedzielę
rano, a ponieważ ja, Europejczyk, mam do chleba taki stosunek jak
Japończycy do ryżu - zawsze ja go ugniatam, i właśnie ugniatając,
mówię do ojca Oshidy:
- Ojcze,
mówiłem Imai-san, że to miejsce przypomina mi komunę hippisów, a
ona była bardzo zaskoczona.
Ojciec
Oshida w odpowiedzi głośno się roześmiał.
- Czyżby
pierwszy raz ojciec to słyszał?
-
Tak, pierwszy raz.
- Co
najmniej jedna osoba miała podobne wrażenie: Douglas. Właśnie tak
to sformułował: to miejsce przypomina komunę hippisów z lat
sześćdziesiątych.
Znów to
samo przerażenie wszystkich, z wyjątkiem ojca. Lubię droczyć się
z Japończykami mówiąc, że jestem hippisem - przecież mam długie
włosy. Ci, co mnie lubią, z reguły mnie pocieszają: „Nieprawda,
ty nie jesteś hippisem”. Ale ja wyjaśniam:
- Bardzo
wiele podobieństw. Otwartość dla każdego, każdy może przyjechać
i wyjechać kiedy chce, domy zbudowane własnoręcznie, organiczna
uprawa ziemi. Także niechęć do wszelkich instytucji, rządów,
koncernów... W ogóle myślę, że główna różnica między
Takamori a komuną hippisów jest w tym, że Takamori-soan jest na
liście klasztorów dominikańskich.
Reakcja
ojca Oshidy:
-
Ha, ha, ha, ha!
17.
Suzuki-san,
oglądając pudełko duńskich ciasteczek, które ktoś przyniósł
w
prezencie, mówi:
- Hoshii!
Itsu tsukuttan deska? (Mam chętkę, kiedy wyprodukowane?)
Odszukuje
datę produkcji, odczytuje. Siostra Sato mówi do mnie po angielsku:
-
Czarnobylskie ciasteczka.
Typowa
japońska panika z powodu Czarnobyla. Owa sprawa miała ogromny
rozgłos w japońskiej prasie i większość Japończyków nie je
nic, co pochodzi z Europy, a zostało wyprodukowane w tym okresie.
- Ja byłem
w Polsce w czasie wybuchu w Czarnobylu, Więc ja mogę je
zjeść -
mówię - umrę i tak, więc nie ma sprawy.
Siostra
Sato marszczy czoło:
- To
nie tylko chodzi o ciebie, ale też o dzieci.
-
Moja żona była w tym czasie w ciąży.
- W
ciąży!!! - siostra Sato jest przerażona.
- Tak, ale
ona została wtedy w Londynie.
—-W
Londynie? Sato-san jest tym uspokojona. To w porządku.
- Nie
całkiem w porządku, ponieważ wiele dziewczyn było w ciąży i
musiało być w Polsce. A co powiedzieć o dziewczynach na Ukrainie?
18.
Ojciec
Oshida:
- W
Chinach, jeśli się wieść rozejdzie, że katolicki ksiądz jest w
okolicy, ulice są zablokowane z powodu tłumu, który chce iść do
spowiedzi. Chcą się spowiadać. Tam podziemie jest niemożliwe.
Ojciec
mówi to w odpowiedzi na moje opowiadanie o podziemnym kościele w
Rosji, księdzu Bukowińskim itd. Odpowiadam:
- Nie znam
skali chińskich represji wobec religii, ale w Związku Radzieckim
gdyby to się nie działo w ukryciu — wkroczyłaby policja, miejsce
byłoby otoczone kordonem.
- W
Chinach wszystkie domy są otwarte, takie coś jest niemożliwe. Ale
czasem udają grę w karty. W czasie mszy karty są na stole, kiedy
ktoś obcy przychodzi grają w karty, kiedy ten ktoś wychodzi msza
jest kontynuowana. To wszystko wygląda tak jak japoński kościół
męczenników. Ci w czasie mszy udawali ceremonię ślubną. I
używali suszonej ryby jako hostii, a sake jako wina. Ryby, jak Jezus
w Ewangelii św. Jana. Oni jeszcze to robią, na wyspach w pobliżu
Kyushu. Siedzą na ziemi tak jak my, używają suszonej ryby jako
hostii, a dwóch ludzi zawsze stoi na straży, dla zachowania
tradycji.
- Jeszcze
dziś?! To bardzo ciekawe!
-
Ale oni nie zapraszają turystów, trzeba być naprawdę dobrym przy-
jacielem, żeby być zaproszonym na taką mszę. Ci ludzie mają żywą
tradycję, daną im przez Boga. Ale nowy Kościół, od czasów
Meiji, jest zupełnie inny, pozbawiony tego naturalnego ducha. Oni
chcą tylko naśladować Europejczyków. Biskup przyjeżdża do tych
ludzi na Kyushu i pyta: „Gdzie jest kościół?” oni mu pokazują:
„Tutaj”, „Co? To ma być kościół? Nie”. Mają piękny
japoński kościół, a on chce budować nowy, naprawdę katolicki, w
gotyckim stylu. Dlatego ci ludzie czują się u nas znakomicie,
mówią: „Cóż to jest? To jest prawdziwy japoński kościół!”
Ja też kiedyś byłem stąd wygnany. Ale później mogłem wrócić.
Kiedyś mieliśmy tu wizytę kardynała, nuncjusza papieskiego. Z
początku był bardzo formalny: „Tak, proszę ojca, nie, proszę
ojca”. Ale my żadnych gości nie traktujemy specjalnie; kiedy po
posiłku powiedziałem: „Teraz myjemy
naczynia”, on był zaszokowany. Ale następnego dnia mi powiedział:
„Wie ojciec co? Teraz czuję się wolny”. Apotem Watykan chciał
nam przekazać jakieś dofinansowanie.
-Watykan?!
—-Tak,
ten nuncjusz mnie pytał, czy chcemy jakieś dofinansowanie. Ale ja
nie chciałem.
Komoda-san |
19.
Kimoto-san:
-
Przyjmuję objawienie Jezusa, ale niektóre elementy, które przyszły
z Zachodu, tlildno mi jest przyjąć.
- J akie
elementy?
Na
przykład pozycję do modlitwy, zawsze klęczącą, ze złożonymi
rękami. Uważam, że równie dobrze jest się modlić siedząc w
pozycji lotosu. Zniechęca mnie także brak głębi życia duchowego
w kościele zachodnim, sztywność rytuału. Kiedy byłem w
Jerozolimie, chodziłem na msze raczej do etiopskiego kościoła
koptyjskiego niż do rzymskokatolickiego.
Kimoto-san
jest członkiem wspólnoty i wraca tu „do domu”, ale większość
roku spędza w Tokio, gdzie wykłada na uniwersytecie. Spędził też
kilka lat w Izraelu i w ogóle sporo podróżował, dziwię się więc
jego przekonaniu o „zachodniej pozycji modlitwy” oraz „braku
głębi życia duchowego”. Pytam go, czy w czasie swych podróży
był w Taizé.
- Owszem,
byłem w Taizé, ale wcale na mnie nie zrobiło wrażenia.
-
Czemu? - Dziwię się, zupełnie mnie zaskoczył. - Mnie właśnie
Takamori bardzo
przypomina
Taizé, a ojciec Oshida powiada, że jest między nimi kontakt.
-
Zetknąłem się tam z ambicją, zwykłą ludzką ambicją.
- Z
czym? Z ambicją? Z kim tam rozmawiałeś? Rozmawiałeś z bratem
Rogerem?
- Nie,
powiedziano mi, że brat Roger nie ma czasu, a...
-
Rozmawiałeś z którymkolwiek z braci?
- ... nie
wiem, czy ten ktoś z kim rozmawiałem był bratem, ale powiedziano
mi, że to sekretarz brata Rogera.
- A
w ogóle uważasz, że tutaj nikt nie ma ambicji?
-
Tak uważam. I gdyby ojciec Oshida okazywał taką ludzką ambicję,
ja bym raczej opuścił to miejsce.
20.
Ojciec
Oshida w czasie mszy:
- Tylko
ci, którzy są głodni, mogą poczuć smak tego chleba. Ale jakże
wielu idzie do komunii codziennie - bez głodu? Tylko dlatego, że to
jest dobry zwyczaj w Kościele? Ci nie poczują smaku. Ci, którzy
nie są głodni, nie poczują smaku. Którzy polegają na tym
świecie, nie poczują smaku. Którzy polegają na pieniądzach w
banku, na reputacji, na wykształceniu..
Tego
samego dnia wieczorem, komentując świętego Jana:
-
„Chlebem, który ja wam dam, jest moje ciało za życie świata”.
Sprzeczali się tedy między sobą Żydzi mówiąc: „Jak on może
nam dać swoje ciało na pożywienie?”
Podniósłszy
głowę, przeczesując włosy:
-
Cóż to znaczy: „Jeść Jezusa?' Dziś nam polecają chodzenie do
komunii każdego dnia, ale ludzie nie są przygotowani. Owszem, idą,
ot tak, po prostu, jedna z rzeczy w ciągu dnia... - Przedrzeźnia
czyjąś leniwą minę. - Kościół nie przygotowuje ludzi. Jeśli
idziesz do komunii i jesz ją jak jedną z materialnych rzeczy - nie
poczujesz, nie możesz poczuć smaku. Ale są na świecie ludzie,
którzy poczuli ten smak. W Trzecim Świecie, na froncie wojny w
Nikaragui widziałem ludzi, którzy poczuli ten smak. Człowiek,
który nie mógł chodzić, bo jego nogi spalono, ale pełen radości!
Jego syn był księdzem, jego samego namawiano do wstąpienia do
partii komunistycznej, odmówił, więc go zmuszono do przejścia
przez pole płonących Biblii. I on przeszedł, ale potem już nie
mógł chodzić. Widziałem tego człowieka! Bito go kijami, miał
złamany kręgosłup... — ojciec Oshida garbi się wpół ale ... -
ojciec uśmiecha się błogo— .. .pełen radości! On jadł
Jezusa!!! Musimy o tym pamiętać: jedzenie Jezusa nie jest jedną z
tanich rzeczy..
21.
- Mówię
to w związku z pustelnią siostry Kawasumi. Niektórzy czują takie
powołanie, inni nie. Siostra Kawasumi czuje, ja się na to zgodziłem
pod warunkiem, że połowę swojego czasu spędzi we wspólnocie.
Pustelnia jest ważna, ale życie wspólnoty też jest ważne i
siostra Kawasumi też go potrzebuje. A my jesteśmy tutaj po to, by
pomagać sobie w realizacji powołania.
Ojciec
Oshida mówi to w głównym pokoju, po skończonej rozmowie na temat
Pisma. Kawasumi-san, niby do wszystkich, ale wychylając się przede
wszystkim w stronę, gdzie siedzi siostra Komoda, mówi:
- Ii
desu ka? (Czy dobrze?)
Komoda-san
milczy, wpatrzona w nieokreślony punkt w przestrzeni.
22.
- Ale te
posiłki! - Claudia zwraca się w stronę Furukawa-san, która w tym
tygodniu urzęduje w kuchni. - Jutro nie robię postu (jutro piątek,
Claudia w piątki jadła zwykle tylko kolację) - znów zwraca się w
naszą stronę. - Posiłki tam jedzą tak szybko i tak małe! Kiedy
to zobaczyłam, od razu pomyślałam o tobie - zwraca się w stronę
Kimoto-san i o tobie, - Włodku. Jak wyście mogli tam wytrzymać
cały tydzień?
- Ja tam
byłem pełen miesiąc.
-
Cały miesiąc? Naprawdę nie wiem.
Claudia
właśnie wróciła z Bukkoku-ji, klasztoru Zen, gdzie była kilka
dni. Rozmowa jeszcze w drzwiach, Claudia zdejmuje buty, ale nie może,
bo musi wszystko opowiedzieć natychmiast. Już jest po kolacji, ale
Furukawa-san odgrzewa jej ryż i misoshiru, zanosi wszystko dla niej
na stół.
- Czasem
zjesz swoją miseczkę ryżu i już nic więcej nie ma na dokładkę.
A jeszcze tam był ten chłopiec, który jadł tak powoli i wszyscy
musieli na niego czekać..
- To
pewnie musiał być Carlos - przypominam sobie. - Spotkałaś
Carlosa, tego Hiszpana?
-
Tak, to bardzo dziwny chłopak. Pytałam go, czy umie po hiszpańsku,
a on na to: „Troszeczkę”. A przecież to Hiszpan. Wszyscy tam
jacyś tacy poważni, tak mało rozmawiają.
- Tangen
Roshi ma widać taki styl, nic nie zakazuje oficjalnie, ale każdemu
osobno mówi, że zbyt wiele gadania szkodzi medytacji. Szczególnie
cudzoziemcy traktują to śmiertelnie poważnie; Japończycy też nie
są gadatliwi, ale jak już, to żartują, śmieją się, a ludzie z
Zachodu łażą poważni i wszelkie żarty zbywają.
Kimoto-san
wtrąca:
-
Wykorzystałaś tę okazję, żeby pójść na dokusan?
- Tak,
poszłam.
- Ze
wszystkimi pokłonami i ze wszystkim?
-
Tak. I bardzo dziwne. Nagle w czasie porannego zazen słyszę
„łubudu”, niektórzy pędem wybiegają z zendo,
myślałam, że to bardzo dziwne, bo wiedziałam, że z zazen trzeba
wstać powoli, ale potem przypomniałam sobie, co mi powiedziała
Priscilla i pomyślałam sobie, że lepiej będzie, jeśli ja też
tam popędzę. I poszłam. Ale najlepszą rozmowę z Roshi-sama
miałam kiedy indziej, kiedy przyjechała nowa kobieta z Ameryki i ja
jej wszystko pokazywałam, chciałam jej pokazać ten pokój, gdzie
jest dokusan i weszłyśmy tam, a tam był Roshi-sama z jakimiś
ludźmi. Pomyślałam sobie „Ojej”, ale Roshi-sama powiedział:
„Chodźcie, chodźcie” i wtedy najlepiej nam wyjaśnił, na czym
polega zazen, robiąc to sam, kiedy tak siedział, ze spokojem
promieniującym z twarzy, to mnie najbardziej po- ruszyło...
-
Właśnie, właśnie, Tangen Roshi promieniuje czymś specjalnym,
prawda? Kimoto-sanjest entuzjastyczny. Ja dodaję:
-Myślę,
że Bukkoku-ji jest jednym z najniezwyklejszych miejsc w Japonii.
-
Tak, masz rację! - mówi stanowczo Kimoto. Claudia tymczasem
kontynuuje:
- A kiedy
tam siedziałam, myślałam o was dwóch, gdzie siedzieliście w tym
zendo.
- To nie
siedziałaś w korytarzyku przed zendo? - dziwię się.
-
Nie. Najpierw tam usiadłam, ale potem Roshi-san przyszedł i
powiedział, że mam miejsce w zendo,
zaprowadził mnie do wewnątrz i tam było moje miejsce z imieniem
wypisanym na górze.
-
Zadziwiające. Zwykle nowo przybyli siedzą w korytarzu. Ja tam
siedziałem przez pierwszy tydzień.
-
Tak, ja też tylko tam siedziałem - wtrąca Kimoto.
Claudia
ciągle nie może się nadziwić nad skąpym jedzeniem.
- Ale te
posiłki! Cały czas byłam głodna!
Sueyoshi-san |
23.
Dźwięk
butli po gazie uderzonej drągiem wzywa na mszę. Niektórzy już
dawno są w kaplicy, niektórzy dopiero idą ścieżką pośród
drzew i wysokich traw. Ojciec Oshida siedzi twarzą do wszystkich w
pozycji lotosu.
Długie
milczenie poprzedza obrzęd mszy.
Stuła z
grubej włóczki, stary koc jako ornat. Na „Kyrie” wszyscy padają
na twarz. Czytanie: słowa Pisma padają z głębokiej Ciszy. Słowa
homilii ojca Oshidy też padają z Ciszy.
-
Ten koan, Boża łamigłówka: „Jedzcie, moje ciało jest naprawdę
waszym pożywieniem, moja krew jest naprawdę waszym napojem” .
Jesteśmy zaproszeni do odpowiedzialności. Nie rytualnej
odpowiedzialności. Nie etycznej odpowiedzialności. Jesteśmy
zaproszeni do odpowiedzialności wobec całej Opatrzności.
Jedzcie,
moje ciało jest naprawdę waszym pożywieniem, moja krew jest
naprawdę waszym napojem. Kiedy je spożywamy, nasz rodzaj istnienia
się zmienia. Apostołowie, aż do dnia Zesłania Ducha i z wyjątkiem
krótkiego momentu Przemienienia, nie widzieli prawdziwego rodzaju
istnienia Jezusa. Ale my jesteśmy zaproszeni do odpowiedzialności
wobec całej Opatrzności.
Wysoki
płomień strzela w górę z żelaznego trójnoga. Podniesienie:
wszypadąją na twarz, dwakroć. Komunia: każdy bierze z pateny
kawałek chlepije z kielicha łyk wina...
24.
- Czy
chcesz zobaczyć inną gałąź Takamori, 0 50 kilometrów stąd, w
górach Nagano-ken?
Kimoto-san
woła do mnie, podczas gdy Sueyoshi-san biegnie założyć
buity.
Specjalista od dachów, szef Sueyoshi, czeka w furgonetce, zaraz jadą
do Ina obejrzeć jakąś strzechę wymagającą naprawy.
-
Pewnie - też biegnę założyć buty. Furgonetka to toyota z otwartą
paką, w szoferce ciasno, wsiada tam tylko Sueyoshi; ja i Kimoto na
pace. Akcja błysk, po chwili wyjeżdżamy. Stara szosa wzdłuż
autostrady, przed Suwa skręcamy w prawo, w stronę Takato, pod górę.
Zatrzymujemy się na moment, na parkingu na zboczu, skąd widok
jeziora Suwa i gór wokół. Potem w górę, przez przełęcz, i w
dół do Ina, w Ina znów w lewo, przez rzekę i w głąb drogą
coraz węższą, zwężającą się doliną. W pewnym miejscu znów
zjechawszy w bok, w zupełnie wąziutką drogę, zatrzymujemy się na
przełączce, wychodzimy z auta, Kimoto-san wskazując na długą
stronę małej dolinki mówi:
- To
tam, tylko droga nieprzejezdna, zerwana przez powódź. Ale może się
da przejechać tamtędy, górą.
Wsiadamy,
jedziemy wąską wijącą się drogą wokół doliny. Tylko
gdzieniegdzie, pośród gajów bambusa, pojedyncze zabudowania.
Dojeżdżamy wreszcie do domku na samym końcu wysuniętego ramienia,
tylko z jednej strony dojazd, z pozostałych strome zbocze pokryte
częściowo warzywnym ogrodem, częściowo bambusowym gajem. Wychodzi
naprzeciw nas stara kobieta w szarej sukni, w chustce na głowie,
promienna twarz, w oczach energia.
-
Witajcie, witajcie - mówi - właśnie zjadłam obiad; czy coś wam
zrobić do jedzenia?
Kierowca
woli najpierw obejrzeć tę strzechę, więc siostra (tak się do
niej zwracają) wyjaśnia drogę. Jedziemy tam; właścicieli domu
nie ma, ale kierowca i Sueyoshi oglądają dokładnie dach, włażą
nań, obchodzą dookoła, wyciągają jedną słomkę i długo nad
nią dyskutują. W końcu wracamy do siostry-pustelniczki.
Teraz jest
więcej czasu, by się rozejrzeć, siostra chce przygotować jakiś
podwieczorek, a Sueyoshi-san znosi z gaju bambusowe tuby, które
kiedyś wcześniej naciął. Wokół domku trochę nieporządek,
narzędzia ogrodnicze porozrzucane tu i tam, kilka koszy w rodzaju
który kiedyś widziałem, z żółtej i niebieskiej pocztowej taśmy.
W pokoju za szklanymi drzwiami (szklanymi zamiast papierowych shoji)
ręczna maszyna tkacka, taka sama jak w Takamori w bibliotece. Słońce
zachodzi, komary tną niemożliwie.
Podwieczorek
w ciasnym pokoiku, przy niziutkim stoliku. Siostra zapaliła dymek
przeciwko komarom; zaaferowana, co chwilę pyta:
- A
może, może byście zjedli to? A może tamto by wam zrobić? - Jeśli
zwraca się do mnie, to za pośrednictwem Kimoto - Spytaj go o to czy
owo, bo ja nie umiem po francusku. - W końcu wracamy, jest już
ciemno. Ciemną drogą przez góry, Kimoto i ja na pace.
-
Kimjest ta osoba, którą właśnie odwiedziliśmy?
- To
siostra Takuchi. Kiedyś była przełożoną klasztoru dominikanek,
ale go opuściła i teraz mieszka tutaj, w Ina. Tu jest bardzo twarde
życie. Ojciec Oshida wysłał tu więcej sióstr, ale żadna nie
wytrzymała.
-Czemuż
takie twarde życie tutaj? Twardsze niż w Takamori?
-
Tak. Ponieważ praca w polu jest bardzo trudna, wszystko jestna
stromych zboczach. A także na takim odludziu nikt nie przynosi
żadnych darów. W Takamori całkiem często ktoś przychodzi z
jakimś darem, ale tu bardzo rzadko.
- Przecież
w pustelni nie mieszka się, żeby dostawać dary?
- Tak,
tak. Ona ma bardzo twardy charakter. Już dwadzieścia lat mieszka w
tym miejscu.
Zupełnie
niezwykła to podróż. Nie dlatego, że na pace toyoty nocą przez
góry, ale z powodu odwiedzanych miejsc, spotykanych ludzi.
Przypominam sobie, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Takamori, ktoś
mi powiedział, jak mam iść. „Idź tą drogą, Soan będzie przed
autostradą po lewej stronie”. Szedłem tą drogą asfaltowym
poboczem, po lewej stronie stało kilka schludnych - jak zawsze w
Japonii - domków, a dalej kawałek lasu i już most nad autostradą,
więc gdzie jest ten Soan? Przyjrzałem się jeszcze raz, w głąb
lasku prowadziła rozciapkana błotna droga, jakich się normalnie w
tym kraju nie widzi, a między drzewami stało kilka szałasów
krytych strzechą. „To jest ten klasztor?” , myślałem, ale
wszedłem na wszelki wypadek, a tam, z głównego szałasu wybiegła
ku mnie zakonnica w szarym roboczym fartuchu. „To tutaj,
zabłądziłeś?”, czekali na mnie, bo telefonowałem poprzedniego
wieczoru. To właśnie był ten klasztor, a siostra, która mnie
przywitała, to była Kawasumi-san.
- A gdzie
siostra Kawasumi teraz mieszka?
Kimoto-san
wskazuje ręką w głąb gór.
- O, ona
jest w jeszcze odleglejszym miejscu. Ona jest tam, w samym sercu Alp
Japońskich. Ona mieszka w zupełnie odosobnionym miejscu.
Ci wszyscy
pustelnicy i żebracy z Takamori, w szarych połatanych ubraniach, w
głębi gór, w domkach pomiędzy chaszczami. Mam wrażenie, jakbym
się zaplątał między wczesnych chińskich mistrzów Zen. A
przecież to Japonia XX wieku, autostrada przecinająca kraj wzdłuż
jest o dwieście metrów od Takamori-soan, domy z telewizorami są w
tej samej wsi.
Oshida-shimpsan, Kawasumi-san i autor, Takamori, 1988 rok |
25. POST
SCRIPTUM
Byłem w
Takamori latem 1988 roku, przyjeżdżając i wyjeżdżając trzykroć,
wszystkiego razem dwa miesiące; dowiedziałem się o tym miejscu od
mojego przyjaciela, oj ca Juliana. Wszystkie powyższe rozmowy wtedy
właśnie miały miejsce, choć zapisane zostały tylko w
przybliżeniu, bo z pamięci (najczęściej tego samego dnia
wieczorem).
Czym jest
Takamori-soan? Jeśli obraz nie wyłonił się z powyższych dialogów
- oto bardziej zwarta informacja. Założony przez japońskiego
dominikanina ojca Oshidę Shigeto (Oshida jest nazwiskiem, wedle
japońskiego zwyczaju na pierwszym miejscu) w górach centralnej
Japonii, we wsi Takannori, w prefekturze Nagano. Wieś jest malutka,
ale łatwo to miejsce znaleźć na mapie, leży bowiem przy samej
granicy między prefekturami Nagano i Yamanashl oraz tuż przy
autostradzie z Tokio do Matsumoto i Kofu. Wspólnota opiera się na
zasadach prostoty życia i otwartości dla każdego, dlatego, mimo że
Soan jest oficjalnie uznany za dominikański klasztor, mieszka tam na
stałe, oprócz ojca Oshidy i trzech sióstr dominikanek, kilka osób
świeckich, a znacznie więcej przyjeżdża tylko na krótki czas.
Ojciec
Oshidajest postacią znaną w Japonii. Pisze sporo (niestety, prawie
wyłącznie po japońsku). Będąc w Japonii, odwiedziłem kilka
klasztorów Zen i wszędzie słyszałem podobne zdanie:
„Oshida-shimp- san? Czytałem jego książkę. On jest znany w
Japonii. Spytaj Roshi-sama, mogą się znać osobiście”. Ojciec
Oshida pochodzi z rodziny związanej z buddyzmem Zen i będąc
katolickim księdzem, nie stracił bynajmniej respektu dla tego
mistycznego ruchu. Ma opinię człowieka próbującego łączyć te
dwie rzeczy; nacisk na długie milczące modlitwy zdaje się mieć
swoje źródło w Zen, tym niemniej waga, jaką ojciec Oshida
przywiązuje do Eucharystii, nie pozwala budzić wątpliwości, że
Takamori-soan jest wspólnotą chrześcijańską. To bynajmniej nie
przeszkadza zaprzyjaźnionym mnichom buddyjskim, którzy nierzadko
odwiedzają Soan. Początkowo niezrozumiany, ostatnimi czasy ojciec
Oshida ma pewne uznanie, nawet jest zapraszany jako opiniodawca na
konferencje biskupów Azji (przyjeżdża potem z tych konferencji
międzynarodowych do swojego szałasiku koło koziej szopy).
Rozmowy
wyżej zapisane prowadzone były nie tylko z ojcem Oshidą, ale
wszystkie miały miejsce w Takamori, które jest jego dziełem.
Autoryzowane nie są (ojciec Oshida zna wprawdzie biegle kilka
języków, polski jednak do nich nie należy), ale kiedy pod koniec
pobytu zapytałem go, czy ma coś przeciw opublikowaniu podobnego
tekstu w polskim podziemiu' powiedział mi: „Czuj się wolny”
Na
zakończenie jeszcze jedna ciekawostka. W głównym budynku w Soan, w
jadalnym pokoju jest mała szafka, w której leżą albumy z
fotografiami, kilka grubych tomów ilustrujących życie wspólnoty i
liczne podróże ojca Oshidy. Pewnego wieczoru oglądaliśmy albumy,
otwarłem pierwszy i na drugiej stronie co widzę? Kilka zdjęć ze
znajomą fasadą kościoła, białe mury, jońskie kolumny.
Oczywiście, Dominikanie w Poznaniu. Na moje widoczne zaskoczenie
ojciec powiedział: „Widocznie musiałem tam być. Poznań? W
Polsce byłem kilka dni, byłem w Warszawie, w Krakowie, w Poznaniu..
no tak, oczywiście, trzy dni byłem w tym klasztorze. To musiało
być jakoś na początku lat siedemdziesiątych
To tyle.
Powyższe
zapisano w listopadzie A.D. 1988
Tę opowieść, a także parę innych, można znaleźć w mojej książce Pytania Obieżyświata. Wszystkie opowieści w niej zawarte są na niniejszym blogu. Jednakże witryny mają to do siebie, że są czas jakiś, potem znikają, a książka raz wydrukowana, już zostanie. Nikt tej książki nie wydał, ale lulu.com wydrukuje egzemplarz, jeśli się go zamówi.