|
Figura na dziobie waka taua |
Nad
brzegiem Zatoki Wysp na wielkiej wyspie Aotearoa mieszkał lud Nga
Puhi. Był to lud w miarę wojowniczy. Po zbiorach, zaopatrzeni w
prowiant złożony przede wszystkim z patatów, wojownicy wsiadali do
ozdobnie rzeźbionych łodzi, zwanych waka
taua,
i wyruszali na wojnę. Po napotkaniu nieprzyjaciela obrzucano go
obelgami, przy czym ów nieprzyjaciel nie pozostawał dłużny i
zapraszał, by wylądować na brzegu, to się przybyszom rozłupie
czaszki. Z reguły obie strony wykonywały też strasznie groźnie
wyglądający taniec haka.
Rzecz w tym, że niewiele tych czaszek było rozłupywanych, ponieważ
nikt na wyspie Aotearoa nie znał ani żelaza ani brązu i cała broń
wykonana była z drewna. Nikt na wyspie Aotearoa nie znał też łuku,
tak że wszelkie wojny toczyły się na pałki. Wojownicy natomiast
nie mieli żadnych oporów z rozłupywaniem czaszek swoich
nieprzyjaciół. Tych ofiar jednak nie było zbyt wiele. Wiązało
się to z oprowiantowaniem - głównym pożywieniem Nga Puhi była
kumara,
czyli pataty, a te wymagały długiej pracy w polu, a zebrane nie
trzymały się zbyt długo. Ograniczało to czas możliwych wypraw
wojennych.
Na tych wyprawach wojennych ginęli głównie mężczyźni, kobiety
były raczej brane w niewolę, choć zdarzali się też niewolnicy
płci męskiej. Ci niewolnicy czasem również stanowili prowiant,
bowiem ludy mieszkające na wyspie Aotearoa nie znały zwierząt
domowych, źródłem białka były ryby i ewentualnie niewolnicy.
Natomiast
bogato rzeźbione łodzie były istnymi pływającymi dziełami
sztuki. Na dziobie siedziało stworzenie patrzące gdzie łódź
płynie. Na rufie siedział osobnik bez żadnej wątpliwości płci
męskiej. Ponadto i dziób i rufę zdobiła starannie wyrzeźbiona
filigranowa plecionka. Te cudeńka sztuki snycerskiej były o tyle
niewiarygodne, że ani Nga Puhi, ani też nikt inny na wyspie
Aotearoa, nie znał żelaza ani brązu, tak że te wszystkie cudeńka
wyrzeźbione były kamiennymi narzędziami. To prawda, że do
rzeźbienia używane szczególnie twardego kamienia zwanego pounamu
(gdzie indziej jest on zwany jadeitem lub nefrytem), ale mimo
wszystko to tylko kamień.
Nga Puhi pływali po morzu w pięknie zdobionych wojennych łodziach
popychanych wiosłami, ale nie pływali daleko. Na pewno nie
wybierali się nigdy za morze. Wprawdzie dawne legendy głosiły, że
przodkowie Nga Puhi przybyli zza morza, ale musieli mieć chyba
jakieś inne łodzie, na pewno nie takie popychane tylko wiosłami.
Nga Puhi w swoich łodziach pływali tylko wzdłuż brzegu na wyprawy
wojenne przeciwko innym ludom.
|
Rufa waka taua |
Oczywiście ludy zamieszkujące wyspę Aotearoa nie tylko wojowały
ze sobą. Niektóre ludy były w przyjaźni i ich przedstawiciele
składali sobie przyjazne wizyty. Wizytujący wodzowie podejmowani
byli jedzeniem, natomiast na noc dawano im do towarzystwa dziewczyny.
Była to oczywista forma gościnności; seks przedmałżeński w
żadnym razie nie wiązał się z poczuciem winy.
Pewnego
dnia, ponad dwieście lat temu, do Zatoki Wysp przypłynęła łódź
ewidentnie zza morza. Nie była popychana wiosłami, lecz miała nad
sobą rozwieszonych kilka płócien, które łapały wiatr, i to
wiatr ją popychał. Nga Puchi swoim zwyczajem wysłali ozdobnie
rzeźbioną łódź pełną wojowników, by ludziom na tej dziwnej
łodzi naubliżać, odtańczyć haka,
a także zaprosić na brzeg, by im rozłupać głowy. Wrzucono też
na tę łódź kilka włóczni. Wtedy ludzie na tej dziwnej łodzi
wyciągnęli coś, co wyglądało jak kije, ale robiło wielki huk i
wtedy jeden z wojowników Nga Puhi padał trupem. Ludzie na tej
dziwnej łodzi wydawali z siebie jakieś dźwięki, ale nic z tego
nie można było zrozumieć. Tylko jeden nich mówił wprawdzie
jakoś dziwnie, ale zrozumiale. Ten ktoś powiedział, że jak
przestaną włócznie lecieć, to również podłużne przedmioty
przestaną huczeć i będzie można pokojowo zamieniać różne
przedmioty na - na przykład - żywność.
Była to dziwna sytuacja, bowiem wszystkie ludy mieszkające na
wyspie Aotearoa mówiły w zasadzie tak samo. Czy to Nga Puhi na
północy, nad Zatoką Wysp, czy Waikato na zachodnim wybrzeżu, czy
Te Arawa mieszkający wśród gorących źródeł, czy Taranaki
mieszkający daleko, u stóp wysokiej dymiącej góry. Tymczasem
Tupaia (tak się przedstawił) mówił jakoś dziwnie, choć można
go było zrozumieć. Twierdził on, że sam pochodzi z kraju za
morzem zwanego Hawai'ki (tak się właśnie nazywał kraj, z którego
według legend przybyli przodkowie Nga Puhi). Wyspa Hawai'ki była
stosunkowo niedaleko, tylko kilka tygodni żeglugi, natomiast reszta
załogi dziwnej łodzi pochodzi z kraju odległego o parę lat
podróży.
Nga Puhi byli ludem bitnym. W pewnym momencie doszło do bijatyki z
nowoprzybyłymi. Wtedy się okazało, że walczą oni nie drewnianymi
pałkami, lecz przedmiotami wykonanymi z czegoś bardzo twardego i
tak ostrego, że przy uderzeniu rozcinało ciało. Mieli też te
podłużne przedmioty potrafiące zabić kogoś na odległość. Nga
Puhi nie byli w ciemię bici, wiedzieli że te cudeńka to po prostu
narzędzia, których obsługi można się nauczyć. No tak, ale
trzeba je (te cudeńka) najpierw posiąść. Jak? Najprostszy sposób
to byłoby po prostu rozłupanie czaszek ich dotychczasowym
użytkownikom. Skoro jak dotąd nigdy nie przypłynęli, to jaka jest
szansa, że jak się im rozłupie czaszki, to przypłyną jacyś
inni? Tylko niestety trudno im jest te czaszki rozłupać, bo skubani
nie tylko umieją tych cudeniek używać, ale co gorsza w razie
potrzeby używają. A mają się, skubani, na baczności.
Tak się jednak złożyło, że po pierwszej łodzi zza morza zaczęły
coraz częściej przybywać inne. Na przykład takie, których załoga
polowała na wieloryby, a które musiały na jakiś czas rozbić się
na brzegu, żeby z wielorybów wytopić tran. Nga Puhi robili wiele,
by z owymi przybyszami kultywować przyjazne kontakty. Nie można
przeciw nim wysłać wojowników, trzeba ich spróbować jakoś
inaczej przekonać, by wymienili na coś te podłużne przedmioty
zabijające człowieka na odległość. W końcu znalazł się
sposób. Owi wielorybnicy to byli sami faceci, co niepomiernie
dziwiło Nga Puhi, bo przecież ich własne społeczeństwo składało
się w połowie z kobiet. Tyle że ci faceci z zamorskich łodzi
chcieli jak najbardziej korzystać z usług kobiet Nga Puhi. Lud Nga
Puhi nie miał tu oporów, przedmałżeński seks nie wiązał się u
nich z poczuciem winy, a gościnność rozumiana jako dostarczanie
dziewcząt gościom płci męskiej była rzeczą normalną. W dodatku
ci faceci z zamorskich łodzi ofiarowali coś w zamian. Dlaczego nie
zażądać owego podłużnego przedmiotu, co z wielkim hukiem potrafi
zabić człowieka z odległości stu metrów? Tak się właśnie
zaczął ten zwyczaj: wielorybnicy zawijali do brzegów Zatoki Wysp
na kilka tygodni, brali sobie tymczasowe żony i taka żona dostawała
w zamian suknię oraz muszkiet. Przy okazji przechodziła szybki kurs
zwyczajów i języka przybyszów zza morza.
|
Przodek płci męskiej |
To kobiety. Mężczyźni mogli się nauczyć co się robi na takim
statku i zatrudnić się w roli członka załogi. To też był
błyskawiczny kurs zwyczajów i języka. Można było przy takiej
okazji pojechać do kraju po drugiej stronie morza. Niektórzy to
właśnie zrobili i w ten sposób odkryli dla Nga Puhi ów kraj.
Pierwszym,
który pojechał do kraju zwanego Anglią był Moehanga. Tyle, że
Moehanga nie był wodzem, tylko zwykłym członkiem ludu Nga Puhi i
kiedy po kilku latach wrócił, nie bardzo mu wierzono. Opowiadał
jakieś farmazony o wsiach, w których domy były z kamienia, a
pomiędzy tymi domami poruszały się inne domy, z drewna, ciągnione
przez zwierzęta większe od psów. Opowiadał coś o ludziach,
którzy coś mówili, potem stawiali jakieś znaki na liściu, potem
jakiś inny człowiek, który tego pierwszego nawet nie widział,
potrafił spojrzeć na te znaki i powiedzieć to samo. Opowiadał też
przedziwne rzeczy o tamtejszych zwyczajach kulinarnych. Mieszkańcy
tego kraju nie jedli niewolników, ale mieli coś, co wyglądało jak
skrzyżowanie niewolnika ze szczurem: chodziło na czterech nogach
jak szczur i nie umiało mówić, ale było duże jak niewolnik i też
różowe; to wolno było jeść. Opowiadał też coś o bulwach
podobnych do kumary,
których uprawa wymagała mniej pracy, a plon był znacznie większy.
Wszystko to brzmiało bardzo ciekawie, tyle że Moehanga był nikim i
nawet jeśli niektórzy mu wierzyli, nie miało to większego
znaczenia.
Co
innego, jeśli za morze pojechał syn wodza. Na przykład Ruatara,
który pojechał tam następny. Ten nie marnował czasu, tylko uczył
się jak hodować ziemniaki, co robić ze świniami, a przede
wszystkim jak obsługiwać muszkiet. Był to czas, kiedy stosunkowo
niedaleko za morzem, zaledwie kilka dni żeglowania, powstawało
miasto Sydney. W tym mieście byli misjonarze, których można było
namówić do przyjazdu do Zatoki Wysepek na stałe, a nie tylko na
jakiś czas, jak to robili wielorybnicy. Wprawdzie misjonarze nie
byli skłonni dostarczać Nga Puhi muszkietów, a już na pewno nie
korzystali z usług tymczasowych żon, tym niemniej stanowili stałe
łącze z zamorskim krajem Anglia. Bardzo cenne łącze, które
znakomicie potrafił wykorzystać następca
Ruatary, imieniem Hongi Hika.
Hongi Hika popłynął za morze, był w Londynie, spotkał nawet
króla. Sam był uważany za króla wyspy Aotearoa, zwanej przez
Anglików Nową Zelandią. Tej ostatniej informacji Hongi Hika nie
prostował. W Londynie dostał mnóstwo prezentów, które przybywszy
do Sydney wszystkie sprzedał i kupił za to muszkiety. Kiedy
wreszcie wrócił nad Zatokę Wysepek, miał ich ponad trzysta.
Dzięki temu Nga Puhi stali się potęgą militarną.
Nie
czekali, aż inne ludy się dozbroją, tylko od razu ruszyli na
wojnę. Tym razem to Nga Puhi w odpowiedzi na haka
nieprzyjaciela mogli strzelić z muszkietu i zabić kogoś z
odległości. I nie było z nimi żadnego Tupai, który by
wytłumaczył, że wszystko może się skończyć pokojowym handlem
wymiennym. To nie była już wojna na pałki, tylko na muszkiety i
stalową broń białą.
|
Maoryska Matka Boska z Dzieciątkiem |
To znaczy tylko Nga Puhi mieli tę broń, pozostali przegrywali
wszystkie bitwy i kończyli jako prowiant. Na przykład lud Waikato
na zachodnim wybrzeżu. Te Wherowhero, wódz ludu Waikato, zaczął
szukać kontaktu z przybyszami zza morza, by zbroić się w
muszkiety, a także dostosowywać obronne wsie do broni palnej. Kiedy
Waikato się dozbroili, też wyruszyli na wojnę, ale nie przeciw
uzbrojonym po zęby Nga Puhi, tylko przeciw mieszkającym dalej na
południe Ngati Toa. Ci najpierw uciekli, ale dozbroiwszy się pod
wodzą Te Rauparaha, zaatakowali inne ludy. Natomiast ludy Te Arawa
mieszkające wśród gorących wód i Ngati Porou na wschodnim
wybrzeżu dozbroili się stosunkowo późno; to z nich rekrutowali
się niewolnicy pracujący na polach u Nga Puhi.
Tak toczyły się te wojny zwane "wojnami muszkietów",
podobno najkrwawsze wojny w historii wyspy Aotearoa.
Misjonarze
byli przerażeni. Nie dość, że mieszkańcy wyspy Aoteatoa
mordowali się wzajemnie w celach kulinarnych, to jeszcze w
niemoralny sposób zdobywali muszkiety używane do tego mordowania.
Misjonarze głosili religię zakazów: nie wolno zdobywać muszkietów
uprawiając przedmałżeński seks, nie wolno jeść pieczeni z
niewolnika, nie wolno pracować w niedzielę. Mieszkańcy wyspy
Aotearoa rozumieli zakazy same w sobie, ich własne życie było ich
pełne, w ich własnym języku zwane były tapu,
tylko że to były zupełnie inne zakazy. Wojownik z Aotearoa nie
miał żadnych problemów z wypożyczeniem własnej córki lub
siostry za muszkiet. A wielorybnicy traktowali tę ziemię jako
ziemię niczyją, żadbych władz nie trzeba było pytać o zgodę o
rozbicie się na brzegu.
Ale była nadzieja. Wodzowie poszczególnych plemion bardzo chcieli
mieć własny kontakt z zamorskim krajem, by mieć niezależny dostęp
do Wielkiego Świata. Dlaczego nie namówić mieszkańców wyspy, by
przyjęli królową Wiktorię jako swoją protektorkę? Wtedy
przyjechaliby osadnicy i stworzyliby osiedla takie jak Sydney, nie
trzeba będzie wybierać się za morze. Trzeba by też do tego
pomysłu namówić rząd Jej Królewskiej Mości, który zdaję się
nie miał zbyt wielkiej ochoty kolonizować kolejnego kraju. W końcu
jednak rząd Jej Królewskiej Mości się zgodził, większość
wodzów - już dozbrojona i zmęczona ciągłą jatką - też się
zgodziła i w roku 1840 w miejscowości Waitangi nad Zatoką Wysepek
podpisano traktat przekazujący wyspę Aotearoa, zwaną też Nową
Zelandią, pod protektorat królowej Wiktorii.
|
Kościół w Rotorua |
Wtedy niektórzy mieszkańcy wyspy zaczęli się zastanawiać: jak to
jest, że ci przybysze zza morza mówią jednym językiem, nazywają
się Anglikami, mają swoją królową i zachowują się, jakby
podlegali jednej władzy, a my na Aotearoa też mówimy jednym
językiem, ale ciągle się między sobą tłuczemy, nawet nie mamy
jednej nazwy, tylko nazwy plemion. Może by wybrać dla nas jakaś
nazwę, na przykład Maori, i wybrać spośród wodzów jednego króla
wszystkich Maorysów. I tak się stało, część wodzów wybrała
spośród siebie Te Wherowhero, wodza ludu Waikato i kombatanta wojen
muszkietowych, na swojego króla. Ale wcale nie wszyscy go uznali. Na
przykład Nga Puhi znad Zatoki Wysepek nie widzieli powodu, by
przywódca ludu, który zupełnie niedawno dostał od Nga Puhi niezłe
lanie, miałby być nad nimi królem. A w ogóle to wojny pomiędzy
plemionami wcale się nie skończyły wraz z traktatem w Waitangi,
tylko we wszystkich późniejsze konfliktach angielskie wojsko
popierało jedną ze stron, zatem można je zaklasyfikować jako
wojny Maorysów z angielskim okupantem. Oczywiście strona popierana
przez angielskie wojsko zawsze wygrywała. Wolni i nieujarzmieni
Maorysi chcieli tak jak zawsze prowadzić wojny, a angielscy
kolonialiści im na to nie pozwalali.
Skończył
się wzmożony handel muszkietami, natomiast wzmógł się handel
ostrymi stalowymi przedmiotami ułatwiającymi zwykłe życie. Na
przykład dłutami. Narzędzia
z pounamu
nie miały nawet porównania ze stalowym dłutem, rzeźbienie przy
pomocy dłuta było bez porównania łatwiejsze. Rzecz w tym, że
wraz z coraz powszechniejszym użyciem żaglowych statków malało
także zapotrzebowanie na ozdobnie rzeźbione łodzie. Zatem maoryscy
snycerze zaczęli swymi rzeźbami dekorować inne rzeczy. Na przykład
kościoły. Tylko tu pojawił się problem.
Hongi Hika miał pod swoją opieką anglikańską misję, ale ani on,
ani jego wojownicy nie śpieszyli się z przyjęciem nowej wiary z
jej przedziwnymi zakazami. Pozwolił jednak swoim niewolnikom
(ostatnio, w wyniku wojen z użyciem muszkietów, całkiem licznych)
na naukę w misyjnej szkole. Niektórzy z nich byli pilni i nawet
nauczyli się czytać i pisać.
To właśnie było dla nich chrześcijaństwo: nowe tabu, ale też
czytanie i pisanie. A dla misjonarzy, zwłaszcza protestanckich,
nauka czytania i pisania była bardzo istotna, bo przecież każdy
powinien móc czytać Biblię. Kiedy wojny wszystkich ze wszystkimi
się skończyły i plemiona zawierały pokój - niewolnicy byli
zwalniani i mogli wrócić do domu. I wracali, również ci
wyszkoleni w misyjnych szkołach. Oni głosili Dobrą Nowinę wśród
swoich. Całą Dobrą Nowinę: nowe tabu, ale i naukę czytania i
pisania.Dobra
Nowina to było też budowanie kościołów, czyli budynków znacznie
większych i solidniejszych, niż tradycyjne domostwa Maorysów.
Kościół był oczywiście miejscem świętym, ale pod dachem.
Dotychczas Maorysi mieli miejsca święte, gdzie się zbierali w
ważnych momentach, te miejsca nazywały się marae,
ale były one pod gołym niebem. Kościół natomiast mógł
pomieścić całą ludność wsi, a był pod dachem. Można by go
pewnie udekorować, byłoby wtedy to miejsce do popisu dla snycerzy.
Tylko...
|
Tradycyjne maoryskie domostwo |
Misjonarze niekoniecznie chcieli tę tradycyjną maoryską rzeźbę w
kościele. Protestanci mieli problem z figuratywną rzeźbą w ogóle,
choć nie mieli nic przeciw abstrakcyjnym wzorom. Katolików mniej
raziły postacie, natomiast inne rzeczy były problematyczne. Na
przykład : Maorysi zaznaczali płeć przedstawianej osoby wyraźnie
rzeźbiąc jej genitalia, ale czy można taką rzeźbę wstawić do
kościoła? Albo tatuaż na twarzy Maorysa był oznaką statusu, ale
czy można wyrzeźbić Matkę Boską z wytatuowaną twarzą i w
dodatku wstawić tę rzeźbę do kościoła?
Ale
był jeszcze inny problem, który nie był problemem Maorysów, tylko
misjonarzy. Maorysi byli tego lub innego wyznania tylko dlatego, że
w danej okolicy pojawił się misjonarz tego akurat wyznania. Spory
teologiczne sprzed iluś tam stuleci prowadone po drugiej stronie
globu nie miały żadnego znaczenia dla Maorysów. Tym niemniej w
owym czasie misjonarze głosili dodatkowe tabu: nie wolno wchodzić
do kościoła innego wyznania nawet jeśli są to również
chrześcijanie. Zatem budynek kościelny mógł być miejscem zebrań
całej wsi tylko tam, gdzie cała wspólnota była jednego wyznania,
a wcale nie zawsze tak było. Stąd pojawiło się zapotrzebowanie na
domy spotkań, zwane wharenui,
które byłyby neutralne wyznaniowo, zatem nie nazywano ich
świątyniami, choć były tapu.
Stawiano je przy marae,
które też były tapu,
acz pod gołym niebem. Te domy można było dekorować na sposób
tradycyjny.
W
XIX wieku zaczęło tych domów powstawać sporo, zwłaszcza we
wschodniej części północnej wyspy. Takie domy były budowane w
podobny sposób, co zwykłe domostwa Maorysów. Dziś oczywiście
nikt w takich domach nie mieszka, ale jeden można zobaczyć w
Wellingtonie w muzeum Te Papa Tongarewa. Jest on sporo niższy od
stojącego człowieka, zatem można się domyślać, że służył
głównie do spania. Zarówno dach jak i ściany mają tam ramową
konstrukcje z drewna, natomiast ściany wypełnione są trzcinową
plecionką, a dach kryty strzechą. Wharenui
były z reguły większe i bardziej ozdobne, w wielu miejscach miały
rzeźby, a ściany plecione były w charakterystyczny wzorek. Ustalił
się schemat gdzie w takich domach powinna się pojawiać rzeźba, a
gdzie dobrze by się pojawiła, a także gdzie powinny być ozdobne
ściany plecione z trzciny, które również stały się stałym
elementem. Praktycznie zawsze na szczycie dachu wyrzeźbiona jest
twarz, nad nim często też stoi postać wojownika. Nazywa się on
tekoteko
i ma przedstawiać przodka, którego imieniem nazwany jest ten dom.
Pionowo stojące drewniane elementy ściany nazywają się poupou
i są zwykle płaskorzeźbione. Przedstawiają przodków, więc wokół
domu jest cała genealogia. Czasem ci przodkowie nie są rzeźbieni
tylko malowani, a czasem poupou
pozostawione jest bez niczego. Pomiędzy poupou
są ozdobie plecione z trzciny panele zwane tukutuku.
Belki więźby dachowej są pomalowane charakterystycznym
abstrakcyjnym wzorem, zwanym kowhaiwhai.
Z
wharenui
wiąże się skomplikowany rytuał. Tu odbywają się najważniejsze
momenty w życiu wspólnoty. Na przykład pogrzeby; przez kilka dni
trumna ze zmarłym stoi w wharenui,
a krewni i znajomi przyjeżdżają (dziś czasem z daleka), by
spędzić choć jedną noc śpiąc w obecności zmarłego. Jeśli
przyjeżdża grupa gości z daleka, jest skomplikowana ceremonia
powitania, zwana powhiri,
w czasie której kobiety witają gości na progu krzycząc jak przy
porodzie, a wewnątrz budynku mężczyźni wygłaszają mowy szukając
wspólnego przodka.
|
Wharenui w Rotorua |
Takie domy budowano na pewno już w latach czterdziestych XIX wieku,
bowiem wtedy powstał najstarszy z istniejących do dziś. Nazywa
się on Te Hau Ki Turanga, a stanął we wsi o nazwie Orakaiapu
niedaleko Gisborne. Jest niewątpliwie bardzo ozdobny. W tym właśnie
rejonie budowano takie domy. Budowano je także w okolicach gorących
źródeł w Rotorua. Te gorące źródła w drugiej połowie XIX
wieku stały się miejscem, gdzie zamożniejsza część populacji
Nowej Zelandii jeździła "do wód". Oznaczało to ruch
turystyczny, a turyści widzieli bogato rzeźbione domy w maoryskich
wioskach. Wkrótce zaczęła się moda na odwiedzanie tych domów, co
zwęszyli ich właściciele i pobierali za to opłaty. Oczywiście
dla białych turystów sztuka widziana w bogato rzeźbionych domach
Maorysów w Rotorua to była sztuka maoryska.
Bo dla białych Nowozelandczyków Maorysi to po prostu Maorysi, nie
rozróżniali oni (i do dziś nie rozróżniają) różnych
maoryskich plemion. A tymczasem Nga Puhi to wcale nie Te Arawa. Nga
Puhi w tym okresie zaczynali budować domy takie jak ich biali
sąsiedzi, pokryte rzeźbą domy spotkań to były dla nich jakieś
obce nowinki. Podobnie było na południowej wyspie, gdzie Ngati Tahu
owszem budowali domy spotkań, ale były to solidne domy na wzór
domów białego człowieka. Ale biali Nowozelandczycy jeździli do
wód do Rotorua i byli pod wrażeniem tamtejszych rzeźbionych domów.
A skoro tak, to przecież te domy trzeba otoczyć specjalną opieką.
Najstarszy z domów spotkań, bardzo ozdobny, niszczał na powietrzu,
a dzieła sztuki powinny być chronione w muzeum. W 1867 roku jakieś
władze zadecydowały, że Te Hau Ki Turanga powinien zostać
przewieziony do muzeum w Wellingtonie. Do dziś można go tam
zobaczyć.
Nie bardzo to rozumiem, ale niewątpliwie można go tam zobaczyć. Czytałem gdzieś, że do 1017 roku powinien być on zwrócony prawowitym właścicielom, kimkolwiek oni są, ale najwyraźniej muzeum w Wellingtonie nie jest prawowitym właścicielem. Nigdzie nie znalazłem informacji że on tam jest, ale jest. Jeśli się wejdzie do Te Papa Museum w Wellingtonie, można go zobaczyć. Jest tylko informacja, że nie należy robić zdjęć. Może on stoi w muzeum, ale muzeum nie jest właścicielem? Nie wiem o co chodzi, ale widziałem go tam jesienią 1024 roku (więc sporo lat po tej dacie zwrotu).
|
Wnętrze Hotonui |
To oczywiście nie jedyny dom spotkań wart tego, by go wystawić w
muzeum. W Auckland w War Memorial Museum jest (oprócz pamiątek z
Wielkiej Wojny) kolekcja rzeźby maoryskiej i tam jest też dom
spotkań, zwany Hotonui. Był on zbudowany w 1878 roku przez lud
Ngati Maru tam, gdzie dziś jest miasto Thames. Kiedy w 1920 roku
stał raczej zniszczony, muzeum w Auckland zaproponowało przywódcom
ludu Ngati Maru, by wypożyczyli ten dom do muzeum. Stoi tam do dziś
i o ile wiem nikt nie ma z tym problemu. Tyle, że dziś jest
tabliczka informująca, że nie wolno robić zdjęć (ale kiedy tam
byłem w 2018 roku, tej tabliczki nie było, bo zdjęcia mam).
Niektóre z tych rzeźbionych domów spotkań wylądowały bardzo
daleko, nawet na antypodach. Tak było w przypadku domu zwanego
Hinemihi, który wylądował w Anglii. Zbudowano go w 1881 roku w Te
Whairoa niedaleko Rotorua, jako atrakcję turystyczną. Powstał on
wprawdzie na zamówienie szczepu Hinemihi, ale niewątpliwie żeby
zwabić turystów. Ci turyści podobno przyjeżdżali w tak dużej
ilości, że ten dom zasłynął jako "dom o złotych oczach",
bowiem niektóre rzeźbione postacie miały złote monety wstawione w
miejsce oczu (zamiast masy perłowej, używanej normalnie do tego
celu). To trwało do 1886 roku, kiedy wybuchł pobliski wulkan i
zasypał wieś. Co ciekawe, kilka osób schroniło się w domu
spotkań i dzięki temu ocalało. Tym niemniej wieś przestała
istnieć, turyści nie przyjeżdżali, a dom kupił gubernator Nowej
Zelandii William Onslow, który go zabrał do Anglii. Postawił go
przy swojej rezydencji w parku Clandon pod Londynem. Nie można
jednak go tam zobaczyć. Ostatnio potomkowie jego twórców się o
niego upomnieli mimo tego, że ich przodkowie go najzwyczajniej
sprzedali. Nie wiem nic o ewentualnych wątpliwościach dotyczących
legalności tej sprzedaży, no ale taka jest teraz moda. Ktoś żąda,
to trzeba zwrócić.
O dom zwany Rauru nikt nie powinien się upominać, bowiem nigdy nie
był on domem spotkań żadnej społeczności, tylko od razu był
zamówiony przez białego Nowozelandczyka (w roku 1900), niejakiego
Charlesa Nelsona, właściciela hotelu. Stał początkowo w Rotorua,
później (w 1912 roku) został zakupiony przez Museum für
Völkerkunde w Hamburgu. Tam go można do dziś zobaczyć.
|
Wharenui w centrum Auckland |
Inny dom spotkań, zwany Ruatepupuke, można też do dziś zobaczyć
w Chicago w Field Museum. Otwarty był w 1881 roku w pobliżu
Gisborne, ale dziesięć lat później podupadł i też był kupiony.
Jak dotąd nie słyszałem o żadnych wątpliwościach dotyczących
jego miejsca pobytu.Jak
wspomniałem, Nga Puhi woleli w tym czasie naśladować zachowania
białego człowieka i budowali domy takie jak biali sąsiedzi. Ale
wcale nie tylko Nga Puhi naśladowali zachowania białych. Na Nowej
Zelandii Maorysi mają zagwarantowanych kilka miejsc w Parlamencie
trochę tak, jak mniejszość niemiecka w Polsce, tak że maoryskich
posłów jest więcej, ale jeden z członków Ngati Porou został
nawet ministrem w rządzie i dziś jest jego portret na banknocie
pięćdziesięciodolarowym. Był to urodzony w 1875 roku Apiranta
Ngata. Wychował się on w okolicach Gisborne, czyli tam, gdzie
bogato rzeźbione wharenui
były rzeczą normalną. Jednocześnie obracał się w świecie
białych ludzi i niejako patrzał na sztukę maoryską ich oczami.
Jeśli dla białych turystów odwiedzających Rotorua rzeźba
widziana w tamtejszych domach spotkań jest przejawem kultury
Maorysów, to trzeba tę ją podtrzymywać. Na przykład finansując
z rządowych pieniędzy szkołę maoryskiego snycerstwa. Apiranta
Ngata otworzył właśnie w Rotorua taką szkołę, która istnieje
do dziś. Można też budować zdobione rzeźbą wharenui
w okolicach, gdzie dotychczas były nieznane, na przykład nad Zatoką
Wysepek (czyli na terenach Nga Puhi). W 1940 roku nadarzyła się
okazja - setna rocznica traktatu w Waitangi - i wykwintny wharenui
został tam zbudowany. Apiranta Ngata zaczął też budować
wharekai,
czyli budynki przeznaczone do tego, by w nich jeść. Rzecz w tym, że
wharenui
jest tapu
(czyli święte) i w żadnym razie nie wolno nic w nim jeść.
Jedzenie jest noa
(czyli nie-tapu)
i powinien być odrębny budynek do tego celu. Albo namiot. Do czasów
Ngaty w przypadku wspólnego posiłku stawiano wielki namiot, dziś
przy marae
buduje się wharekai,
które jest podobnie zdobione płaskorzeźbą przedstawiającą
przodków. Często częścią marae
jest kościół, też w końcu miejsce święte. Apiranta Ngata był
rónież inicjatorem budowania anglikańskich kościołów
dekorowanych podobnie, jak warenui.
W 1924 roku powstał maoryski anglikański kościół poświęcony
Maorysom poległym w Wielkiej Wojnie. Oczywiście nie było tam
takich rzeźb, gdzie płeć postaci można było natychmiast
zidentyfikować, tym niemniej były jak najbardziej maoryskie w
stylu. Później powstało więcej takich kościołów.
Najciekawsza
była jednak inna inicjatywa Ngaty: zdecydował on udekorować swój
gabinet tak, jak wharenui,
czyli płaskorzeźbami przodków i plecionkami tukutuku
pomiędzy nimi. Nie wiem, czy miał tam szafkę z bibelotami, ale
mówiąc szczerze - mi ten cały gabinet wygląda jak jeden wielki
bibelot (ale jeśli ktoś chce sobie kupić dzieło maoryskiego
rzemiosła artystycznego w sklepiku z pamiątkami, żeby w takiej
szafce sobie postawić, to takie sklepiki na Nowej Zelandii również
są).
|
Maoryskie rękodzieło na sprzedaż |
Zdaniem
Ngaty sztuka maoryska powinna być prawdziwie maoryska. Farby kupione
w sklepie nie powinny być używane, należy użyć naturalnych
barwników - Apiranta Ngata odnawiając wharenui
potrafił zastąpić stare plecionki farbowane sztucznymi barwnikami
- nowymi, farbowanymi naturalnie. Stalowe dłuta były najwyraźniej
OK, dom Te Hau Ki Turanga (o którym wiadomo, że był wykonany przy
użyciu stalowych dłut) stanowił nawet wzór do naśladowania.
Gorzej było z dachami z falistej blachy. Były przypadki
zastępowania falistej blachy strzechą podczas renowacji. Ciekawy
jest też jego nacisk na snycerstwo, a niechęć do malowanych
przodków w wharenui.
Podobno zwolennikiem malowanych wharenui
był Te Kooti, który zwalczał rząd, ale plemię, do którego
należał Apiranta Ngata, walczyła z Te Kooti po stronie rządowej i
stąd się brała niechęć do tego, co Te Kooti popierał.
Imiona
snycerzy tworzących rzeźby przed przybyciem białych nie są znane.
W XIX wieku imiona snycerzy są gdzieś zapisane, ale najwyraźniej
istotniejsza była informacja kto był inicjatorem powstania tego czy
innego obiektu, niż informacja o samym twórcy. Tak jak Apiranta
Ngata, o którym wiadomo, że zainicjował budowę kościoła w
Tikitiki, a znalazł do tego snycerza imieniem Hone Ngatoto. Kiedy w
1940 roku powstawał wharenui
w Waitangi, również z inicjatywy Ngaty, snycerzem był Pine Taiapa.
Obecnie jest moda na identyfikowanie artysty, więc ktoś szpera po
starych dokumentach, by zidentyfikować imię (i ewentualnie
nazwisko) snycerza.
Apiranta Ngata zmarł w 1950 roku, ale zapoczątkował ruch, który
ciągle nabiera rozpędu.
Tak
jak na całym świecie, również na Nowej Zelandii ludzie przenoszą
się ze wsi do miast, tyle że na Nowej Zelandii to są w dużej
części Maorysi. Zaczęły więc powstawać wharenui
w miastach. Nie są to wioskowe domy spotkań, ale są za to tak samo
jak tamte bogato udekorowane rzeźbą. Jeśli jacyś Maorysi z
północnej wyspy emigrują w poszukiwaniu pracy na południową
wyspę, to i tam można zbudować wharenui,
mimo że tamtejsi Ngati Tahu tej tradycji nie znali; w 1960 roku
otwarto w Christchurch pierwszy wharenui
zbudowany na południowej wyspie w XX wieku. Spora część
maoryskiej młodzieży studiuje, dlaczego więc nie zbudować
wharenui
na uniwersytecie? W 1986 roku zbudowano pierwszy uniwersytecki
wharenui
na Victoria University w Wellingtonie. Można przypuścić, że owa
studencka młodzież pochodzi z różnych szczepów, więc i rzeźby
na poupou
muszą przedstawiać rozmaitych przodków, ale dla białych widzów,
a także dla maoryskich widzów wychowanych w białej kulturze, to
nie ma znaczenia. Rzeźby są maoryskie w stylu, to jest istotne.
Ale to wcale nie koniec. Najwyraźniej maoryscy snycerze dostają
zamówienia od władz miejskich, o czym świadczą wolno stojące
figury w różnych miejscach miast. Kilka takich figur, bez żadnej
wątpliwości przedstawiających postacie płci męskiej, stoi nawet
w porcie lotniczym w Auckland, wszyscy przybysze zza morza muszą
obok nich przejść. Nowa Zelandia jest krajem anglojęzycznym, ale
ze swoją specyfiką. Europa ma swoje romańskie kościoły, Kolumbia
Brytyjska ma totemy, Australia ma obrazy złożone z kropeczek; Nowa
Zelandia też ma coś.
|
Męskie powitanie na lotnisku w Auckland |