Friday, March 15, 2019

Dlaczego nie wolno wywozić totemów z indiańskich wsi?

Wyspy Haida Gwaii
Deszcz chlasta po twarzy, łódź skacze na falach jak narowisty koń, ale ma dwa silniki i porusza się szybko. Jedziemy do słynnej na cały świat atrakcji turystycznej, którą stanowi kilka spróchniałych i porośniętych mchem słupów, na których kiedyś dawno było coś wyrzeźbione. Dziś z tych rzeźb widać zaiste niewiele, gdzieś jakieś oko wyzierające spod mchu albo wyszczerzony drewniany kieł. Jeszcze jakieś dziesięć lat i już pewnie nic z tego nie zostanie. Może właśnie to dogorywanie jest magnesem dla turystów? Ale żeby jechać na kraj świata, żeby zobaczyć próchniejące drewniane zębiszcza? I jeszcze płacić kilkaset dolarów firmie, która cię tam zawiezie skaczącą po falach łódką?

Inaczej niż skaczącą łódką dojechać się tam nie da. Można ewentualnie dopłynąć jachtem lub kajakiem, ale skakania na oceanicznej fali uniknąć nie można. Próchniejące rzeźby to pozostałości wsi Indian Haida, którzy zamieszkiwali archipelag nazwany pod koniec XVIII wieku Wyspami Królowej Charlotte. Są to wyspy należące dziś do Kanady, ale położone daleko na oceanie i niewidoczne ze stałego lądu. Indianie Haida mieszkali na tych wyspach od tysiącleci, budowali znakomite łodzie i niczym Wikingowie napadali na wsie Indian mieszkających na stałym lądzie. Mieszkali w solidnych domach zbudowanych z desek, żyli przede wszystkim z połowów łososia wpływającego co roku tłumnie na tarło w górę rzek. Rzeźbili totemy, dzięki którym zdobyli światową sławę jako artyści. Inne szczepy tego regionu tez rzeźbiły totemy, ale każdy szczep miał własny styl, a totemy Haida mają w sobie najwięcej uroku dla widza z innych kręgów cywilizacyjnych.
Totem we wsi Skedans
Haida rzeźbili totemy jeszcze przed nawiązaniem kontaktów z białymi żeglarzami. Istnieje rysunek jeszcze z XVIII wieku przedstawiający dom z totemem służącym jako wejście – groteskowe rozdziawione usta, przez które wchodziło się do wnętrza. Jednakże kontakt z białymi spowodował eksplozję tej sztuki, a to dlatego, że biali przywieźli stalowe narzędzia, które znacznie ułatwiły rzeźbienie. Handlarze za stalowe narzędzia chcieli futra morskiej wydry, wówczas pospolitej w tych okolicach. Futra te były następnie sprzedawane w Chinach z wielokrotnym przebiciem. Tak więc rozkwit sztuki rzeźbionego totemu znacznie się przyczynił do tego, że wydra morska została prawie całkowicie wytępiona.
Biali handlarze jednakże przywieźli ze sobą nie tylko stalowe narzędzia. Przywieźli również zarazki czarnej ospy, o czym sami nie wiedzieli, bo byli na nią odporni. Nie wiedzieli o tym również dlatego, że nie wiedzieli o istnieniu zarazków, doktor Pasteur nie dokonał jeszcze swoich epokowych odkryć. Ale niezależnie od tego co kto rozumiał a czego nie rozumiał – proces był nieubłagany: w drugiej połowie stulecia Haida prawie poszli w ślady morskiej wydry, niemal wszyscy wymarli. W wyniku europejskich chorób, zwłaszcza w epidemiach czarnej ospy w latach sześćdziesiątych XIX wieku wymarło 90% ludności archipelagu. To więcej niż żydowski holokaust podczas drugiej wojny światowej. Wymarła starszyzna pamiętająca ustnie przekazywaną tradycję. Wsie opustoszały, po bujnym rozwoju sztuki pozostały rzeźbione słupy stojące pośród chaszczy. Dziś nie wiadomo dokładnie co przedstawiały rzeźby na niektórych totemach, ponieważ wymarli ci, którzy mogli to opowiedzieć. Opuszczone półtora stulecia temu, próchnieją i upadają, wracają do Matki Ziemi, z której niegdyś wyrosły.
Tymczasem totemami stojącymi wśród opustoszałych wsi zainteresowali się kolekcjonerzy. Niektórzy przypływali tam na jachtach i po prostu brali to co było. Zapewne wychodzili z założenia, że skoro stoi to opuszczone i nikt się tym nie interesuje, to można sobie brać. Niektóre z tych rzeźb wylądowały w muzeach, inne w zbiorach prywatnych.
Problem w tym, że właściciele wcale nie całkiem wymarli. Wymarło ich 90%, ale 10 % przeżyło. Wśród ludu Haida prawo własności było bardzo rozwinięte, w tym prawo do użytkowania ziemi, a co za tym idzie sprecyzowane było prawo dziedziczenia. Ci, którzy przeżyli epidemie, zgromadzili się w dwóch wsiach na największej wyspie archipelagu, ale do dziś wiadomo kto jest dziedzicznym wodzem każdej z opuszczonych wsi na innych wyspach. Ci wodzowie wprawdzie tam nie mieszkają, ale to nie znaczy, że zgadzają się by ktoś ot tak po prosty wywoził sobie stamtąd rzeźby. Te rzeźby powstały w konkretnym celu i maja pozostać tam, gdzie je postawiono.
Stary totem Haida w muzeum w Vancouver
W międzyczasie społeczeństwo Haida przeszło sporą ewolucję. Niegdyś wódz obejmował swoją pozycję w czasie ceremonii zwanej potlacz, wielkiej uczty z muzyka i tańcami, w czasie której rozdawano prezenty wszystkim zaproszonym gościom. Goście przybywali nie tylko z jednej wsi, ale z całej okolicy, również z daleko położonych miejscowości. W czasie potlaczu wódz rozdawał wszystko co miał; było to w czasach, kiedy respekt zyskiwało się nie dzięki temu ile się ma, ale ile się rozdaje. Każdy obecny na potlaczu był świadkiem tego, co tam zostało ogłoszone, potlacz spełniał funkcję prawną w społeczeństwie nie znającym pisma.
Zyskiwanie respektu przez rozdawanie wszystkiego, co się ma? Przecież to oczywisty przejaw barbarzyństwa! W każdym razie władze Kanady uznały tę praktykę za barbarzyńska i zakazały jej w 1884 roku. Nie tylko za organizację, ale za sam udział w potlaczu groziło więzienie. Kanada wprowadziła także obowiązek szkolny, przy czym dla Indian organizowano szkoły z internatem, gdzie dzieci mieszkały z dala od rodziców. Przemieszane z uczniami z innych szczepów, z którymi można się było porozumieć tylko po angielsku, dzieci zapominały swojego języka. Dziś językiem Haida mówi tylko kilkudziesięciu staruszków.
Co nie znaczy, że Haida zapomnieli kim są. Biali Kanadyjczycy nie próbowali zrozumieć systemu prawnego opartego na zgromadzeniach z muzyką i tańcami, ale młodzież Haida, przeszedłszy przez kanadyjski system szkolnictwa, z czasem zrozumiała system prawny oparty na posiedzeniach facetów w togach i perukach. I wynikły z tego ciekawe rzeczy.
Kanadyjskie prawo wcale nie pozwala ot tak po prostu brać sobie rzeźb, których nikt nie pilnuje. Pewnego dnia dziedziczny wódz wsi Skedans, który pracował jako rybak na kutrze bazującym w porcie Prince Rupert, dowiedział się, że na jednym z cumujących w porcie jachtów znajduje się rzeźba właśnie zabrana ze Skedans. Zawiadomił policję, rzeźba została skonfiskowana i zwrócona prawowitym właścicielom. Aby zapobiec tego rodzaju kradzieżom powstała organizacja Haida Watchmen, której członkowie (dziś w większości młodzi ludzie) przebywają w opuszczonych wsiach i pilnują, by nikt niczego nie wywoził.
Haida Watchmen we wsi Skedans
Zainteresowanie kolekcjonerów rzeźbami z opuszczonych wsi spowodowało inną ciekawa reakcję – produkcję totemów dla nowego odbiorcy. Pierwotnie totem stał przed domem, w którym mieszkała liczna rodzina i stanowił coś w rodzaju herbu – ogłaszał wszem i wobec jaka rodzina w tym domu mieszka. Istniały też totemy grobowce, na których szczycie umieszczano bogato rzeźbioną trumnę ze szczątkami wielkiego wodza. Dzisiejsi Haida mieszkają w takich samych domach, co inni mieszkańcy Kanady, przed domami na podjeździe stoją samochody, tym niemniej sztuka rzeźbienia totemów nie wymarła. Kolekcjonerzy spowodowali, że sztuka ta stała się sławna w całym świecie, z czego ich twórcy są najzwyczajniej w świecie dumni. Ostatnio nawet UNESCO jedną z tych opuszczonych wsi (tą, w której zachowało się najwięcej nieprzegniłych totemów) ogłosiło skarbem ludzkości. Obecnie powstają totemy na zamówienie instytucji, które chciałyby postawić totem przed swoim biurowcem. Na potrzeby kolekcjonerów powstał nawet nowy gatunek sztuki – miniaturowy totem rzeźbiony w argilicie, czarnej skale występującej tylko na Wyspach Królowej Charlotte.
Zupełnie przypadkiem tego samego dnia, kiedy rano skaczącą po falach łodzią płynąłem do opuszczonej wsi Skedans, wieczorem byłem w centrum Kultury w Skidagate na wernisażu wystawy współczesnych artystów. Żeby nie było wątpliwości – nie były to żadne postmodernistyczne bohomazy, lecz rzeźby w tujowym drewnie i argilicie, tkaniny z tujowego łyka, a także maski używane do tradycyjnych tańców. Tańce i tradycyjna muzyka były także częścią wernisażu, ale to nie były ludowe tańce dla turystów, zgromadzony na wernisażu tłum składał się prawie wyłącznie z Indian. Całą ceremonię otwierał Taniec Rozsypywania Orlego Pierza, które jest symbolem pokoju i dobrej myśli, mającej zapanować wśród zebranych. A śpiewacy wykonywali tradycyjne pieśni z dynamiką współczesnej grupy folkowej, a nie etnograficznego dokumentu.
Sztuka Haida najwyraźniej żyje, póki żyją młodzi ludzie tworzący ja z entuzjazmem. Żyje i kontynuuje dawne formy, choć tworzona jest w innym celu i innego rodzaju są dziś odbiorcy. Po części tworzona jest po to, by być wystawiona w muzeum i by wystawę otwierał wernisaż. Ta dawna sztuka, mimo podobnych form, nie po to była tworzona. Totemy grobowe nie po to powstały, by je kiedyś zabrać do muzeum, one miały z czasem upaść i wrócić do Matki Ziemi, z której wyszły. Taki jest cykl życia, nawet wielcy i sławni wodzowie i całe ich bogactwo kiedyś do Matki Ziemi wrócić muszą. A dzisiejsi młodzi Indianie pilnują, by tak się właśnie stało.

Taniec pokoju 


Jeśli kto woli czytać z papieru, to zarówno niniejsze opowiadanie, jak i wiele innych na temat amerykańskich Indian,

 znajduje się w papierowej książce: