Wyspy Haida Gwaii |
Inaczej niż skaczącą łódką dojechać się tam nie da. Można ewentualnie dopłynąć jachtem lub kajakiem, ale skakania na oceanicznej fali uniknąć nie można. Próchniejące rzeźby to pozostałości wsi Indian Haida, którzy zamieszkiwali archipelag nazwany pod koniec XVIII wieku Wyspami Królowej Charlotte. Są to wyspy należące dziś do Kanady, ale położone daleko na oceanie i niewidoczne ze stałego lądu. Indianie Haida mieszkali na tych wyspach od tysiącleci, budowali znakomite łodzie i niczym Wikingowie napadali na wsie Indian mieszkających na stałym lądzie. Mieszkali w solidnych domach zbudowanych z desek, żyli przede wszystkim z połowów łososia wpływającego co roku tłumnie na tarło w górę rzek. Rzeźbili totemy, dzięki którym zdobyli światową sławę jako artyści. Inne szczepy tego regionu tez rzeźbiły totemy, ale każdy szczep miał własny styl, a totemy Haida mają w sobie najwięcej uroku dla widza z innych kręgów cywilizacyjnych.
Totem we wsi Skedans |
Biali handlarze jednakże przywieźli ze sobą nie tylko stalowe
narzędzia. Przywieźli również zarazki czarnej ospy, o czym sami
nie wiedzieli, bo byli na nią odporni. Nie wiedzieli o tym również
dlatego, że nie wiedzieli o istnieniu zarazków, doktor Pasteur nie
dokonał jeszcze swoich epokowych odkryć. Ale niezależnie od tego
co kto rozumiał a czego nie rozumiał – proces był nieubłagany:
w drugiej połowie stulecia Haida prawie poszli w ślady morskiej
wydry, niemal wszyscy wymarli. W wyniku europejskich chorób,
zwłaszcza w epidemiach czarnej ospy w latach sześćdziesiątych XIX
wieku wymarło 90% ludności archipelagu. To więcej niż żydowski
holokaust podczas drugiej wojny światowej. Wymarła starszyzna
pamiętająca ustnie przekazywaną tradycję. Wsie opustoszały, po
bujnym rozwoju sztuki pozostały rzeźbione słupy stojące pośród
chaszczy. Dziś nie wiadomo dokładnie co przedstawiały rzeźby na
niektórych totemach, ponieważ wymarli ci, którzy mogli to
opowiedzieć. Opuszczone półtora stulecia temu, próchnieją i
upadają, wracają do Matki Ziemi, z której niegdyś wyrosły.
Tymczasem totemami stojącymi wśród opustoszałych wsi
zainteresowali się kolekcjonerzy. Niektórzy przypływali tam na
jachtach i po prostu brali to co było. Zapewne wychodzili z
założenia, że skoro stoi to opuszczone i nikt się tym nie
interesuje, to można sobie brać. Niektóre z tych rzeźb wylądowały
w muzeach, inne w zbiorach prywatnych.
Problem w tym, że właściciele wcale nie całkiem wymarli. Wymarło
ich 90%, ale 10 % przeżyło. Wśród ludu Haida prawo własności
było bardzo rozwinięte, w tym prawo do użytkowania ziemi, a co za
tym idzie sprecyzowane było prawo dziedziczenia. Ci, którzy
przeżyli epidemie, zgromadzili się w dwóch wsiach na największej
wyspie archipelagu, ale do dziś wiadomo kto jest dziedzicznym wodzem
każdej z opuszczonych wsi na innych wyspach. Ci wodzowie wprawdzie
tam nie mieszkają, ale to nie znaczy, że zgadzają się by ktoś ot
tak po prosty wywoził sobie stamtąd rzeźby. Te rzeźby powstały w
konkretnym celu i maja pozostać tam, gdzie je postawiono.
Stary totem Haida w muzeum w Vancouver |
Zyskiwanie respektu przez rozdawanie wszystkiego, co się ma?
Przecież to oczywisty przejaw barbarzyństwa! W każdym razie władze
Kanady uznały tę praktykę za barbarzyńska i zakazały jej w 1884
roku. Nie tylko za organizację, ale za sam udział w potlaczu
groziło więzienie. Kanada wprowadziła także obowiązek szkolny,
przy czym dla Indian organizowano szkoły z internatem, gdzie dzieci
mieszkały z dala od rodziców. Przemieszane z uczniami z innych
szczepów, z którymi można się było porozumieć tylko po
angielsku, dzieci zapominały swojego języka. Dziś językiem Haida
mówi tylko kilkudziesięciu staruszków.
Co nie znaczy, że Haida zapomnieli kim są. Biali Kanadyjczycy nie
próbowali zrozumieć systemu prawnego opartego na zgromadzeniach z
muzyką i tańcami, ale młodzież Haida, przeszedłszy przez
kanadyjski system szkolnictwa, z czasem zrozumiała system prawny
oparty na posiedzeniach facetów w togach i perukach. I wynikły z
tego ciekawe rzeczy.
Kanadyjskie prawo wcale nie pozwala ot tak po prostu brać sobie
rzeźb, których nikt nie pilnuje. Pewnego dnia dziedziczny wódz wsi
Skedans, który pracował jako rybak na kutrze bazującym w porcie
Prince Rupert, dowiedział się, że na jednym z cumujących w porcie
jachtów znajduje się rzeźba właśnie zabrana ze Skedans.
Zawiadomił policję, rzeźba została skonfiskowana i zwrócona
prawowitym właścicielom. Aby zapobiec tego rodzaju kradzieżom
powstała organizacja Haida Watchmen, której członkowie (dziś w
większości młodzi ludzie) przebywają w opuszczonych wsiach i
pilnują, by nikt niczego nie wywoził.
Haida Watchmen we wsi Skedans |
Zupełnie przypadkiem tego samego dnia, kiedy rano skaczącą po
falach łodzią płynąłem do opuszczonej wsi Skedans, wieczorem
byłem w centrum Kultury w Skidagate na wernisażu wystawy
współczesnych artystów. Żeby nie było wątpliwości – nie były
to żadne postmodernistyczne bohomazy, lecz rzeźby w tujowym drewnie
i argilicie, tkaniny z tujowego łyka, a także maski używane do
tradycyjnych tańców. Tańce i tradycyjna muzyka były także
częścią wernisażu, ale to nie były ludowe tańce dla turystów,
zgromadzony na wernisażu tłum składał się prawie wyłącznie z
Indian. Całą ceremonię otwierał Taniec Rozsypywania Orlego
Pierza, które jest symbolem pokoju i dobrej myśli, mającej
zapanować wśród zebranych. A śpiewacy wykonywali tradycyjne
pieśni z dynamiką współczesnej grupy folkowej, a nie
etnograficznego dokumentu.
Sztuka Haida najwyraźniej żyje, póki żyją młodzi ludzie
tworzący ja z entuzjazmem. Żyje i kontynuuje dawne formy, choć
tworzona jest w innym celu i innego rodzaju są dziś odbiorcy. Po
części tworzona jest po to, by być wystawiona w muzeum i by
wystawę otwierał wernisaż. Ta dawna sztuka, mimo podobnych form,
nie po to była tworzona. Totemy grobowe nie po to powstały, by je
kiedyś zabrać do muzeum, one miały z czasem upaść i wrócić do
Matki Ziemi, z której wyszły. Taki jest cykl życia, nawet wielcy i
sławni wodzowie i całe ich bogactwo kiedyś do Matki Ziemi wrócić
muszą. A dzisiejsi młodzi Indianie pilnują, by tak się właśnie
stało.
Taniec pokoju |
Jeśli kto woli czytać z papieru, to zarówno niniejsze opowiadanie, jak i wiele innych na temat amerykańskich Indian,
znajduje się w papierowej książce: