Saturday, January 16, 2021

Londyn lat 80tych - ikonosfera miasta

1. ENTROPIA ULICY


Miasto pulsuje obrazami.

Nie w muzeum. Sztuka w muzeum nie pulsuje. Suche powietrze, którym trudno oddychać, w tym powietrzu zasuszone dzieła wyrwane ze swego środowiska. Ususzone ołtarze mistrzów średniowiecza. Ołtarze, które mistrz Memiling malował, by przed nimi klękano. Malował je, by pomóc klęczącemu w dostrzeżeniu obecności Przekraczającego Wszystko. Któż klęka przed ołtarzem mistrza Memlinga w londyńskiej Galerii Narodowej? Czy Przekraczający Wszystko może być obecny w tak suchym powietrzu? Sztuka w muzeum ma się tak do sztuki żywej, jak motyle w gablotach muzeum przyrody do motyli w dżungli. Ołtarze mistrza van der Weyden były jadowite, ale w Galerii Narodowej nie są bardziej jadowite od żmii w słoju z formaliną. Puls sztuki muzealnej nie jest większy niż puls wypchanego niedźwiedzia.

Sztuka pulsuje na ulicy. Jest oznaką żywego miasta. Oto ulica handlowa: tysiące obrazów przenikających się wzajem. Witryny sklepów przemieszane z odbiciem w szybie. Niekiedy wciśnięty między nie trzeci poziom znaków: napis na szkle. Dziwaczne witryny, wabiące oko przechodnia. Przemieszane z odbiciem w szybie, same z kolei odbijające się w lśniących maskach samochodów. A i same maski samochodów też godne nieprzeoczenia. Staroświeckie maski londyńskich autobusów: mit przeszłości. Mit jeszcze dalszej przeszłości: maska rolls-royce'a w kształcie frontonu greckiej świątyni.

Sztuka religijna? Pewnie tak, przed rolls-royce'em należy przyklęknąć.


FOLKLOR UBIORÓW

Mieniąca się barwami gama. Penerstwo: zużyta prostytutka na Kings Cross, żyjący z miejskiego zbieractwa łachmaniarz z brodą rosyjskiego patriarchy - obok zawsze się spieszących maklerów w prążkowanych garniturach albo matowych prochowcach. Ktoś ma wątpliwości, że prążkowany garnitur to stój ludowy? Ja nie. Ten sam schemat myślenia: „Trza być w garniturze w prążki na giełdzie”. Wolny wybór stroju? Chyba jedynie w zestawieniu z policjantem, który musi nosić przepisany nocnik na głowie, czy mu się to podoba, czy nie. Makler nie musi nosić melonika i dziś już bardzo rzadko go nosi, ale garnitur w prążki musi być. Jeśli zimno na ulic - wyłącznie prochowiec. W Niemczech urzędnicy w upał mogą zdjąć marynarkę, ale nie jest to w zwyczaju w Anglii. Podobnie tzw. sznurkowy krawat, czyli coś w rodzaju sznurowadła wokół szyi, choć spotykany w Ameryce iw Japonii-w Anglii wywołałby jedynie drwiące uśmieszki. ole twórczej inwencji pośród ludku maklerskiego jest naprawdę niewielkie.

O ileż bardziej wolni są punki, ludek bez szmalu. Lata osiemdziesiąte to wciąż okres radosnej twórczości na polu punkowej głowy. Reguł jest niewiele: włosy winny sterczeć w górę, kawałek czaszki powinien być wygolony, ubiór raczej czarny z metalowymi elementami, poza tym pole do popisu. Kolor włosów dowolny: czerwony, zielony, jakikolwiek. Może być grzebień włosów wzdłuż czaszki albo w poprzek, albo dwa grzebienie, albo tylko parę włosków nad czołem. Jakieś włosy powinny być, na łyso są skiny, tatuaże na czaszce to też skiny. Głowa punka to czysta sztuka, tworzona wyłącznie po to, by być oglądaną, Jest to sztuka czasu wolnego, ulice zapełniają się punkami wieczorem albo w weekendy, w szczególnym zagęszczeniu na koncertach punk rocka lub reggae. Dobrze zrobiona głowa może być nawet źródłem zarobku, jak w przypadku owych Mohikanów siedzących przed Buckingham Palace w roli atrakcji turystycznej i dających się fotografować za opłatą tak jak upióropuszony wódz w rezerwacie Siuksów.


Harikriszna: zgolona głowa z pozostawionym jedynie z tyłu kosmykiem, odcinający się od otoczenia ubiór; ale analogia z punkami jest tylko pozorna. Pomarańczowe dhoti harikrisznów wygląd egzotycznie, bo zostało przywiezione z Indii, ale jego zadaniem jest uniformizacja:jest to zakonny habit. Łysa głowa z kosmykiem z tyłu jest znakiem paktu Bogiem. Mają swoją świątynię w Soho, na głównych ulicach West Endu można nierzadko napotkać ich brzęczący korowód, niekiedy także widać ich rozmawiających z przechodniami darmo książeczki swego guru. Na koncertach nie bywają, prędzej na demonstracjach na rzecz pokoju, choć i tam ich głównym zajęciem jest rozdawanie broszurek. W takich okazjach noszą na kijach portrety swego guru Prabhupadha, tak jak kiedyś się nosiło portrety Przewodniczącego Mao.

Ciekawe, jak różne mogą być znaki paktu z Bogiem na głowie rastafarianie właśnie z tego powodu włosów nigdy nie ścinają ani nawet nie czeszą. Ta fryzura też przybyła z Indii tyle że z Zachodnich. Rasta można spotkać najczęściej na Brixton, a także na koncertach, ale tylko reggae. Zawsze spokojni, przechodzą przez tłum niczym wodzowie. Ich imponujące dredy schowane są niekiedy pod niezwykle pojemną czapką lub beretem, pod turbanem w przypadku dziewczyn. Owo nakrycie głowy jest z reguły w rastafariańskich kolorach symbolizujących Lwa Judejskiego, Dża Rasty: czerwonym, żółtym, zielonym.


Barwne stroje ludowe z najodleglejszych zakątków świata, zaiste Londyn to stolica światowego imperium. Papuzie dzioby na twarzach Arabek z Jemenu, chińska jedwabna kufajka, mudżahedin w afgańskich portkach rozdający ulotki; sari jest tak pospolite, że nieomal nie odcina się w tłumie.


III. SZTUKA OBWOŹNA



Stworzenie Adama na chodniku: sztuka wyłącznie na tui teraz, żadni potomni nie zobaczą tego arcydzieła, zmyje je bowiem pierwszy deszcz. Można się domyślić, że twórca jest przybyszem zza morza, z Germanii, tam bowiem rysowanie na chodniku dla zarobku jest bardziej rozpowszechnione. W Londynie stale uprawia ten rodzaj sztuki chyba tylko jeden dziadek, który kiedyś siedział w przejściu podziemnym na Waterloo, a potem przeniósł się na pasaż poniżej poziomu ulicy Marble Arch. Rysuje zawsze takie same kiczykowate landszafciki i wydaje się, że jest to dla niego forma spędzania czasu raczej niż twórczości czy zarobku, najczęściej go można spotkać gadającego z przechodniami.

Londyn nie jest miastem plastyków. Londyn jest miastem muzyków. Tych można spotka wszędzie: na ulicach, w korytarzach kolejki podziemnej, wszędzie tam, gdzie przewalają się tłumy. Każdy rodzaj muzyki: jazz, blues, calypso, albo i skrzypek zasuwający Vivaldiego. Człowiek-orkiestra z bębnem na grzbiecie gitarą w ręku albo wieloosobowa kapela, łupiąca na pustych beczkach po ropie. Niekiedy wokół gromadzi się tłum słuchaczy, co wcale nie zależy od poziomu muzyki. Dość często w sobotnie wieczory, zwykle około północy, na Covent Garden pojawia się pewien Murzyn, który zestawia obok siebie dwa uliczne kosze na śmieci, wyjmuje z kieszeni pałeczki do perkusji i lupie na tych koszach monotonny rytm, czasem towarzyszy mu biała dziewczyna łupiąca w trzeci kosz - wokół nich gromadzi się niezmiennie gęsty tłum. Nawet w przypadku, gdy w innym rogu tego samego placu gra jazzowa kapela, nie wzbudza ona specjalnego zainteresowania. Oczywiście widowiskowa (czyli plastyczna) strona odgrywa dużą rolę.


Tłumy przywabia zawsze miniaturowy cyrk ustawiający się raz po raz na Leicester Square. Brodaty właściciel posiada dwa małe pieski i kilka papużek, które nie umieją właściwie żadnych sztuczek, ale pieski ciągną w zaprzęgu wielki kolorowy domek na kółkach, paradują w okularach, wszystko wygląda bardzo egzotycznie. Dokładne przeciwieństwo: czysta poezja współczesna. Tekst, którego nikt nie chce czytać, ale autor, przekonany o jego ważności, wciskać go będzie w oczy niemal przemocą. MNIEJSZA CHUĆ Z MNIEJSZEJ ILOŚCI BIAŁKA. MNIEJ RYB MIĘSA PTAKA SERA JAJA GROCHU FASOLI ORZECHÓW I SIEDZENIA. BROSZURKA Il PENSÓW. Zwięzłość stylu! Aktualność problemu! Dziadek bez wytchnienia głosi swoje przesłanie, obecny chyba zawsze na którejś z głównych ulic Londynu. Ciekawe, czy wzorem współczesnych poetów ma pretensję do świata, że nikt go nie chce słuchać?


IV. EGZOTYCZNA PRZYPRAWA

Londyn: stolica światowego imperium. Na jej ulicach obecna sztuka z najodleglejszych zakątków globu. W tym miejscu dla większości widzów nieczytelna, znaczenie ma tylko jedno, zawsze to samo: dodaje egzotycznego aromatu. Brixton: rejon Indii Zachodnich. Kolory Etiopii: zielony, żółty, czerwony; judejskie lwy, liście konopi jako ornament. To wszystko jest jeszcze stosunkowo bliskie. „ZALEGALIZOWAĆ KONOPIE!” jest w końcu hasłem również brytyjskiej kontrkultury. „JEGO WYSOKOŚĆ HAJLE SELLASJE AJ JEST WCIELENIEM BOGA" jest trudniejsze do zaakceptowania, ale jest zrozumiałe. Zresztą zdarzają się również biali rastafarianie o imponujących dredach koloru blond.


Gerard Street i okolica; londyńska Chinatown. Przywabia turystów, ale tu już mniej międzykulturowego zrozumienia. Chiński pejzaż - z całą swoją taoistyczną symboliką yin-yang, gór i wód, mgieł i sosen, z całym swoim kunsztem pędzla - dla przeciętnego przybysza z Hiszpanii czy z Polski, a także z innej dzielnicy Londynu, znaczenie będzie miał akurat takie samo, co rozpłaszczona kaczka w oknie restauracji: wonieje chińszczyzną. Nie jest mu znane znaczenie wielkiego szmacianego smoka lub tygrysa tańczącego na ulicy, co najwyżej, widząc, że wykonawcy należą do jakiejś szkoły kung-fu, tygrys będzie się kojarzył ze wściekłą energią. Zawodowy kaligraf - mistrz sztuki cenionej w Chinach najwyżej ze wszystkich - znajdzie klientów jedynie wśród współplemieńców; turysta, jeśli go w ogóle dostrzeże, może go minąć nieświadom, że to w ogóle jest sztuka.

Turysta z Polski zapewne nie wybierze się na Edgware Road, a jeśli się wybierze, to nie po to, by szukać wytworów arabskiej kultury. Chinatown jest, owszem, dla turystów; arabska okolica przy Edgware Road jest dla naftowych potentatów. Turysta, rzuciwszy okiem na arabską kawiarenkę, może się nie domyślić, że ten zygzak ponad nią to napis. A jeśli się domyśli, to czy będzie wiedział, że w Arabii kaligrafia jest, podobnie jak w Chinach, najwyższą sztuką? Szyld nad kawiarenką nie jest wprawdzie wielkim dziełem, ale zawsze...

Więcej zapewne rozumie przeciętny Anglik przejeżdżający przez Portland Street przed Ambasadą PRL i widzący trzy zbite z desek. Anglik rozumie więcej, bo ma tego po uszy w telewizorze, aczkolwiek dla niego to jest również tylko egzotyczna przyprawa...


V. SZTUKA SPRZEDAJNA


Tak jak prostytutka uprawiająca miłość nie po to, by doznać rozkoszy, ani też nie po to, by mieć dziecko - tak sztuka reklamy: wabi oko, jest atrakcyjna, lecz nie po to, by się sama podobać, przejść do historii; cel jest zupełnie inny, pieniężny. Tym niemniej reklama jest sztuką, i to nierzadko najwyższej klasy. Oto charakterystyczny dla Anglii, wielowiekową tradycją uświęcony gatunek: szyld pubu. Jego ostatecznym celem jest zwiększenie sprzedaży napojów alkoholowych, ale jego treść jest zupełnie z tym nie związana. Z reguły ilustruje nazwę pubu; tradycja sięga czasów, gdy nie wszyscy umieli czytać. Nigdy nie jest sztuką masową, zawsze pojedynczy, często ręcznie malowany obraz. Nie powinien być często zmieniany, powinien wisieć w jednym miejscu długo, dziesiątki, a najlepiej setki lat.

A oto inny gatunek, sporo młodszy od szyldu, ale też mający paręsetletnią historię: afisz uliczny. Raz w historii się nawet zdarzyło, że ten gatunek sztuki trafił do muzeów - przydarzyło się to japońskiemu drzeworytowi z XVIII wieku. Dzisiejsza japońska reklama fotograficzna jest jego bezpośrednią kontynuatorką, zmieniła się tylko technika. Ciekawe, że europejskie litograficzne lub inne afisze nie dostąpiły nigdy podobnej nobilitacji. Nie ma to zresztą znaczenia, nie po to powstawały, by wisieć w muzeum, japońskie drzeworyty też nie po to. Miejscem życia reklamy jest ulica, korytarz kolejki podziemnej, gazeta. Do jej produkcji wykorzystywana jest najlepsza dostępna technika, w dzisiejszych czasach fotografia i komputer. Nigdy nie jest w jednym egzemplarzu — zawsze produkowana masowo i rozlepiana po całym mieście. Nigdy nie wisi w jednym miejscu zbyt długo, z reguły zmienia się co parę tygodni. Z reguły też treść ma związek z towarem, którego sprzedaż ma wzrosnąć, acz bywa, że związek ten jest bardzo subtelny.


Lata osiemdziesiąte w Anglii to rozkwit kalamburu i surrealistycznego humoru. Wełniany telefon („ZADZWOŃ DO AUSTRALII), telefon z parówek („ZADZWOŃ DO NIEMIEC”) reklamują urząd telekomunikacji. Pejzażowi z nalepką od piwa w miejscu zachodzącego słońca towarzyszy slogan: DOSKONAŁE ZAKOŃCZENIE DNIA. Bywają bez sloganu, jak w reklamach papierosów, gdzie niekiedy jedynym tekstem jest czasem ostrzeżenie ministerstwa zdrowia: PALENIE MOŻE BYĆ PRZYCZYNĄ GROŹNYCH CHORÓB. Oto przeciętna tkanina, fioletowa i połyskująca: reklama papierosów SILK CUT (co znaczy JEDWABNE CIĘCIE), sprzedawanych we fioletowo-białych pudełkach. Oto skrawki z temperówki od ołówków, ze złotymi brzeżkami, na brzeżkach napis EDGES, co znaczy właśnie „brzeżki”, ale każdy londyńczyk wie, że jest to reklama papierosów BENSON 8.HEDGES, sprzedawanych w złotych pudełkach; jest to gra słów z wykorzystaniem lokalnego dialektu, który w wymowie opuszcza inicjalne H. Albo niby-uliczny artysta rysujący na chodniku wzorek z puszki tytoniu do skrętów GOLDEN VIRGINIA, robiący sobie właśnie przerwę na skręta. Jest to brytyjski styl, różny od np. amerykańskiego, gdzie w reklamach papierosów wciąż króluje Prawdziwy Mężczyzna, kowboj zapalający sobie marlboro czy też traper z camelem w ustach.

Bywa i reklama religijna. Oto ogłoszenie jakiegoś protestanckiego kościoła oferującego swoje usługi, z adresem i nazwiskiem wielebnego pastora: METROPOLITAN TABERNACIE, MINISTER: DR PETER MASTERS. Wielebny dr Masters doszedł najwyraźniej do wniosku, że w tym zlaicyzowanym społeczeństwie Pana Boga trzeba trochę podreklamować. Wielebnemu doktorowi Pan Bóg jawi się jako kolejny towar do sprzedania, choć mnie ten afisz jawi się jako artystycznie kiepski. Ostatecznie reklama Pana Boga mogłaby być trochę lepsza.


VI. SZTUKA NIESPRZEDAJNA


Na zaniedbanych murach na tyłach kamienie, na ścianach widzianych wyłącznie z okien przejeżdżających pociągów, na stojących nad. rumowiskiem filarach estakady - sztuka czysta, tworzona wyłącznie ze względu na siebie samą, bez nawet myśli o sprzedaniu czy o wiekopomnej sławie. Sztuka nastolatków - lata osiemdziesiąte to mania dzikich malowideł ściennych, niekiedy wielkich przestrzeni wyraźnie wymagających sporego nakładu pracy i środków. Medium: farba do samochodów w aerozolu. Spotykane w całym mieście, ale największa koncentracja jest na Westboume Park, na filarach pod estakadą. Zawsze wyraźnie ten sam styl, krótkie hasło w charakterystycznym, bardzo ozdobnym liternictwie, rysunki raczej jako dodatek. Ślad anonimowej subkultury Jedyny motyw twórców, jaki można sobie wyobrazi, jest ten sam, co motyw twórców wszystkich nowych nurtów w dziejach sztuki: stworzyć dzieło wspaniale od poprzednika. Inie jest to wandalizm ani chuligaństwo: malowidła pojawiają się z reguły na zaniedbanych murach, na tyłach kamienic, w miejscach mało uczęszczanych.

Ciekawa rzecz że niema w Angli tak charakterystycznych dla niemieckich Die Alternativen - i tą samą techniką wykonywanych - karykatur i kwiatków malowanych na murach domów od frontu. Nie widać też w Anglii samochodów malowanych w kwiatki.


Od frontu widać głowy Roba, ale to odrębny rozdział. Głowy Roba to charakterystyczne rysunki pojawiające się od kilku lat w centralnych punktach Londynu, ale nigdy na murach, lecz w miejscach gdzie jest jasne, że rysunek nie przetrwa długo, jak na pilśniowych obudowach rusztowań albo na chwilowo niewypełnionych miejscach na reklamę, Technika: szeroki mazak. Anonimowy twórca podpisuje swe dzieła imieniem, niekiedy także datując, choć wie, że długo one nie przetrwają. A także, Oczywiście, nie może, spodziewać się zarobku. Oto sztuka czysta, nie skażona korupcją.


VII. SZTUKA OSRANA

Pomniki bohaterów. Gatunek będący bezpośrednią kontynuacją greckiego heroionu, a więc w pewnym sensie sztuka religijna, należy do przeszłości. Nawet mimo stosunkowo nowych pomników Sir Winstona czy też jego półnagiego adwersarza - wydaje się to być sztuka XIX wieku. Owszem. pełno jej w mieście, acz racze mijana wzrokiem, mało czyją zwraca uwagę, Tym bardziej dotyczy to kariatyd podpierających ściany kościołów czy gmachów publicznych.


Zdaje się, że największe zainteresowanie tymi obiektami wykazują gołębie. Czapy żołnierzy stojących wokół pomnika Wellingtona to doskonale miejsce do przysiadania. Gołębie zostawiają białe oznaki swego zainteresowania, a rytuał mycia pomników nieczęsto się zdarza. Kariatydom nie pomoże nawet to, że są kopiami bogiń Erechtejonu. Królowa Victoria na pomniku przez pałacem Buckingham (odchudzona i z dodanymi skrzydełkami) jest złocona, ale czy bardziej zadbana - trudno orzec, Stoi zbyt wysoko, nie widać. Może zresztą taka wysokość nie odpowiada gołębiom. Alez drugiej strony może jest właśnie wygodnym miejscem. odpoczynku dla wron przelatujących z Green Parku do St James Parku albo i nawet do samego królewskiego ogrodu?


VIII. SZTUKA SAKRALNA

Wbrew pozorom próżno jej szukać w kościołach. Dawno minęły czasy, gdy obraz w ołtarzu był najwspanialszym dziełem wielkiego artysty, miał wprowadzać widza w niewidzialny świat transcendencji. Nawet w kościołach katolickich w najlepszym razie widzimy dziś jedynie dekorację wnętrza, czasem nawet nie sztukę, lecz masową produkcję gipsowych figur. W protestanckich zborach jeszcze mniej śladów sztuki, Często są one zaniedbane, dawno nie remontowane, brud się szwenda po kątach. Wyznawcy przybywają tu odśpiewać hymn, ale ze sfinansowaniem utrzymania budynku się nie spieszą, Szczególnie ruiniaście wyglądają zbory różnych drobnych wyznań typu Armii Zbawienia.


Sztuka religijna, ta wprowadzająca w niewidzialną transcendencję,znalazła schronienie we współczesnych galeriach. Tak jest, sztuka współczesna jest aktywnością religijna wielce przypominającą syberyjski szamanizm. Ogromnym niekiedy nakładem środków wykonuje się przedziwne przed mioty nie posiadające żadnej praktycznej funkcji, ich jedynym zadaniem jest wprowadzenie w niewidzialny,„Świat sztuk”, jakąś transcendentną rzeczywistość. Nie chodzi tu o „piękno”, przyjemność doznawaną w trakcie patrzenia na obiekt, bowiem przedmioty te czasem są okropnie brzydkie. Chodzi, podobnie jak w przypadku przedziwnych rekwizytów szamana, o medium kontaktu między nami a Niewidzialną Rzeczywistością, Nie jest też, podobnie jak w przypadku rekwizytów szamana, obojętne, kto wykona ów przedmiot; nożyczki z miękkiego plastiku może sobie zrobić każdy, ale em sztuki stają się dopiero kiedy wykona je Claes Oldenburg, utytułowany artysta, który ukończył akademie, czyli tak właśnie jak rekwizyt nabierający swego niezwykłego znaczenia w rękach szamana, który sam wiele lat uczył się u swojego mistrza A do tego jeszcze dochodzą owe przedziwne zachowania artystów, owe.„happeningi” i „performancje”, które jako żywo narzucają porównanie z tańcem szamana. Szaman w swoim tańcu wpada w trans, który tylko on potraf osiągnąć; artysta tworzy pod wpływem „natchnienia”, które, wszyscy to wiemy, nie każdemu jest dostępne. W średniowieczu możni tego świata fundowali kościoły, kaplice, ołtarze. Dziś możni tego świata łożą na nowoczesną sztukę, Zapaćkane płótna, dziwne włochate przedmioty i spiżowe rzeźby o nieokreślonych kształtach wiszą niczym tajemnicze amalety na ścianach gabinetów w budynkach międzynarodowych koncernów, zdobią klatki schodowe, stoją w City of London na placach należących do wielkich banków. Jak w przypadku każdej religii -są i u niewierni, obrazoburcy wykrzykujący zdania w stylu: To jest dzieło sztuki? Każde dziecko tak potrafi napaśkać!”. Spotyka ich zwykły los niedowiarków: nie zostaną oni przeniesieniwświat Niewidzianej Rzeczywistości.


IX. PARTER


Last but not least”, mówi angielskie powiedzonko, „ostatnie, lecz nie najmniej ważne”. Śmieci częścią ikonosfery miasta. Sztuka odrzucona, czekająca na wywózkę, nie przestaje oddziaływać. Przechodzień czekając na autobus i z nudów patrzący na wystające z kosza na śmieci opakowanie, pener budzący się gdzieś w zakamarku dworca King's Cross i spoglądający ma opróżnioną poprzedniego wieczoru puszkę, która wciąż kłuje w oczy. Doskonale o tym wiedzą fundatorzy reklam płacący ogromne sumy za umieszczenie ogłoszenia na okładce magazynu.

Śmierć sztuki? Wywózki? Smutek i nostalgia? Nie ma się co smucić. Jest czas tworzenia sztuki, czas odbioru i czas wyrzucania na śmietnik. Nie ma zgoła żadnego powodu, by rupiecie chować dla potomności. Po cóż komu za paręset lat reklama papierosów, których i tak nie będzie można kupić?


Więcej ilustracji tu