Wednesday, August 28, 2019

Co robić, żeby zaświeciło słońce?

Wulkan Villarica

Wulkan Villarica dymi. Dymi codziennie, biały dym z białego stożkowatego komina. Zakopcony czubek otoczony jest kryzą wiecznego śniegu.
Kiedy dwa lata temu ten wulkan wybuchł, cały ten śnieg od razu spłynął i były powodzie. W dodatku woda niosła jakieś trujące opary i nie wolno było podchodzić do potoków. Ale ten wybuch nie przyniósł wielkich szkód. A potem, dwa miesiące później, wybuchł wulkan Chalbuco, dalej na południe. Wtedy była noc w dzień, zupełnie ciemno, jeszcze o jedenastej. Dopiero około południa zaczęło się przejaśniać. Potem popiół padał jak śnieg.”
Ksiądz Stanisław, który mi to opowiada, mieszka w Currarehue, w górach Araukarii, czyli w kraju Mapuczów. Powinienem pewnie jeszcze dodać, że to jest w Chile, bo istotnie republika Chile podbiła kraj Mapuczów jakieś sto trzydzieści lat temu. Do tego czasu Mapucze byli całkowicie niepodlegli. Araukaria, czyli kraj Mapuczów, to niby Andy, ale w tym rejonie niewysokie, sięgające około półtora tysiąca metrów nad poziomem morza. Wyjątkiem są wulkany sięgające czterech tysięcy, albo i pięciu. Niektóre dymią cały czas, niektóre co kilkadziesiąt lat wybuchają. Pokryte wiecznym śniegiem, a tam, gdzie śniegu nie ma, popiołem albo zastygłą lawą, szare. Otaczające je górskie łańcuchy są zielone, pokryte lasem, który powyżej tysiąca metrów staje się lasem araukarii. Araukarie to potężne drzewa, które rosną tylko w tym rejonie świata i tylko powyżej tysiąca metrów. Podobno są to relikty z czasów dinozaurów, a istniejące do dziś stanowiska to niedobitki. Indywidualne drzewa też potrafią osiągać imponujący wiek, ponad dwa tysiące lat. Są pod tak ścisłą ochroną, że nie ścina się ich nawet jeśli stoją na drodze właśnie budowanej międzynarodowej szosy. Nieoceniony ksiądz Stanisław zabiera mnie w takie miejsce, gdzie araukarie rosną na środku drogi. Jest to niedaleko granicy z Argentyną, u stóp wulkanu Lanin, szarego masywu.
Ksiądz Stanisław, rodowity góral z Beskidu Żywieckiego, jest tu w swoim żywiole. W niedziele jeździ parafialnym jeepem do odległych o dziesiątki kilometrów dolin i odprawia msze we wsiach zamieszkałych przez Mapuczów. Jadę z nim na jedną z takich wypraw. Kapliczki są malutkie, niektóre zbudowane specjalnie jako małe kościoły stojące na wydzielonej parceli otoczonej drzewami, a na sąsiednich parcelach pasą się woły. Inne to opuszczone domy używane obecnie jako kaplice, mają kuchnię i łazienkę, drzwi do łazienki za ołtarzem. Niewiele osób przychodzi na msze. W jednej wsi tylko pięć, w dodatku trzeba jechać po klucze, bo kościelna ma gości i na mszę nie przyszła. Do innej (tej z łazienką za ołtarzem) przychodzi może trzydzieści osób razem z dziećmi.
Araukaria
Tu nie ma frekwencji”, mówi ksiądz Stanisław. „W krajach, gdzie rządzili Hiszpanie, wiara tak się nie zakorzeniła. Ci Mapucze mają jeszcze swoje tradycje, odprawiają swoje ceremonie, tak zwane ngilatun, którym przewodniczy lonko, wódz klanu. A jednocześnie oficjalnie są chrześcijanami. Protestanckie sekty zwalczają tę pogańską tradycję, a Kościół Katolicki to toleruje.”
Sami Mapucze nie widzą tu żadnej sprzeczności. Są katolikami i jednocześnie odprawiają swoje ceremonie – dlaczego miałaby to być sprzeczność? Jeszcze dziś mają swoich proroków, tak jak kiedyś mieli ich na pustyni Żydzi. Przez proroków Bóg objawia swoją wolę i Mapucze go słuchają. A Ngilatun to rozmowa z Bogiem. Nie prywatna rozmowa, religia Mapuczów to nie prywatne wyznanie, cały klan zbiera się na ceremonię, a inne klany też są zaproszone. Lonko całą ceremonię prowadzi, ale jest to święto całej wspólnoty. Lonko musi się specjalnie przygotować, przez pewien czas musi żyć w celibacie, nie może też przez jakiś czas spożywać żywności kupionej w sklepie. On prowadzi ceremonię, ale prowadzi ją w imieniu całej wspólnoty. Nie tylko ludzi, zwierzęta też są obecne, są woły i barany, one też potrzebują Bożej opieki. Konie biorą udział w ceremonii, młodzi jeźdźcy galopują wokół terenu, aby nie dopuścić na to miejsce diabła. Młodzież czuwa też nocami, śpiewa pieśni, słucha opowieści, by diabeł nie mógł się wcisnąć. Dlaczego taka ceremonia miałaby by być sprzeczna z katolicyzmem?
Na łąkach koło kaplic pasą się woły. To wcale nie przenośnia, są one tu do dziś używane jako napęd do pojazdów, raz po raz mijamy wóz ciągniony przez woły. Mijamy także szeroką łąkę, na której zbudowane są zadaszenia z drewna i słomy otaczające półkolem centralny plac. „To tu właśnie Mapucze odbywają swoje ceremonie,” mówi ksiądz Stanisław. „Później pojedziemy spotkać lonko, będziesz sobie z nim mógł pogadać.”
Lonko Alejandro
Mam całkiem sporo czasu, by pogadać sobie z lonko Alejandro, bo zatrzymuję się u niego na kilka dni. Nie ma on wołów, jego rodzina porusza się samochodami. Ma pięć córek, trzech synów i kilkanaścioro wnuków. Mieszka w domu w zasadzie takim samym jak inni Chilijczycy, acz pierwszą rozmowę z turystą zainteresowanym tradycją Mapuczów zabiera nas do specjalnie w tym celu zbudowanego tradycyjnego domostwa, zwanego ruka. Jest to solidna chata zbudowana z solidnych pionowo wbitych w ziemię bali, dach też z solidnych desek. „Mapucze na wybrzeżu budowali domy kryte strzechą, ale tu w górach musimy mieć dach solidny, bo czasami pada kilka metrów śniegu”, mówi lonko Alejandro. Pośrodku ruki ułożone kamieniami miejsce na ognisko, a pod ścianami ławy wylożone baranimi skórami.
Tak mieszkali Mapucze kiedyś, a lonko Alejandro specjalnie zbudował sobie taką rukę, żeby ją pokazywać turystom zainteresowanym kulturą Indian. A takich jest coraz więcej. Przyjeżdżają w góry uprawiać górskie sporty, a skoro w górach mieszkają Indianie, to można zawsze w któryś deszczowy dzień zobaczyć jak wyglądają. Kupić jakiś ręcznie robiony bibelocik. A Mapucze nie w ciemię bici, wyczuli popyt i teraz produkują masowo ręcznie robione bibelociki. Całkiem ładne bibelociki. I organizują targi rękodzieła ludowego, które trwają całe lato. Na targach można też zakosztować tradycyjnej kuchni Mapuczów, potraw gotowanych na polowym piecyku. Dwie córki lonko Alejandro pracują w takiej polowej kuchni na ludowych targach w Currarehue. Inne mają domki wynajmowane turystom, którzy przyjeżdżają uprawiać sporty górskie. Lonko Alejanro ma również zięcia imieniem François, który pracuje jako przewodnik górski. Bo w Chile nie można sobie ot tak po prostu chodzić po górach, trzeba mieć przewodnika. Góry są albo prywatne, a wówczas właściciel takiej góry pobiera opłaty za wejście, albo są w parkach narodowych, które też pobierają opłaty, a w dodatku nie wpuszczają bez przewodnika. Zatem przewodnicy mają zatrudnienie oprowadzając po górach turystów przybywających licznie z Niemiec i Francji. Zięć lonko Alejandro też jest Francuzem i akurat kiedy tam jestem, prowadzi grupę ziomków na świętą górę Mapuczów. Dołączam się.
Rehue
Chmury tego dnia są nisko, na wysokości tysiąca metrów idziemy przez gęstą mgłę. Las jest tu dziewiczy, pomiędzy chaszczami colinhue majaczą wielkie drzewa, potężne konary, niektóre pnie wypróchniałe. Colinhue to rodaj bambusa odpornego na mrozy i pleniącego się gęsto w górach Mapuczów, tworzącego trudne do przebycia chaszcze. W pewnym miejscu na małej polance François przystaje mówiąc: „Tu jest rehue, święte miejsce Mapuczów i ołtarz, przy którym trzeba złożyć ofiarę.” Ołtarzem jest niski przycięty pień drzewa z dużym kamieniem wciśniętym między dwa konary. François prosi najpierw o chwilę milczenia, w czasie której trzeba prosić duchy tego miejsca o pozwolenie wejścia, a następnie obchodzi rehue wkoło obsypując je ziarnem.

Idziemy dalej, Na pewnej wysokości wśród drzew zaczynają się pojawiać araukarie. Dla Mapuczów araukaria to święte drzewo. Na wysokich gałęziach araukarii rosną potężne szyszki, które co dwa lub trzy lata wysypują ogromne ilości nasion wielkich ja orzechy. Są to tak zwane po hiszpańsku piñones, czyli orzechy sosnowe. Indianie wtedy idą je po prostu zbierać z ziemi. Zebrane w obfitym roku mogą być przechowywane przez trzy lub cztery lata. Można je jeść surowe, gotować lub zmielić na mąkę i z tej mąki zrobić chleb. W dawnych czasach było to ważne źródło żywności i trudno się dziwić, że było traktowane jak święte.
Wieczorem przed domem przy ogrodowym stole, popijając maté, pytam lonko Alejndro co to jest rehue.
Rehue jest po to, żeby chronić las. Póko rehue tam jest, tego lasu nikt nie wytnie. Nie ma takiej możliwości. To tak, jak z tym mostem, co tu niedaleko budowano przez rzekę. Inżynierowie zaprojektowali most i przez dwa lata nie mogli go zbudować. Nikt nie wiedział dlaczego. Benita, moją żona, powiedziała im, żeby przyszli do mnie. W końcu przyszli do mnie i pytali, czy coś mogę zrobić. Odprawiłem ceremonię prosząc duchy opiekuńcze tego miejsca o pozwolenie zbudowania mostu. W czasie ceremonii kondor zniżył lot nad nami, a to oznacza, że nasza prośba została wysłuchana. Powiedziałem inżynierom, że mają trzy miesiące na zbudowanie tego mostu. I zbudowali.
Tak samo dwa lata temu, kiedy wybuchł wulkan Chalbuco i słońce nie wyszło. O jedenastej przed południem było jeszcze zupełnie ciemno. Byli tu u nas wtedy studenci z Valparaiso i zaczęli rozpaczać, padali na kolana i prosili Boga o przywrócenie słońca. Benita powiedziała, że powinienem odprawić ceremonię. Odprawiłem ceremonię i jak tylko skończyłem, zaczęło się przejaśniać.
Potem ci studenci z Valparaiso pytali mnie, jak ja to zrobiłem. Co miałem im powiedzieć? Miałem ich uczyć co robić, żeby zaświeciło słońce?”

Ruka - tradycyjne domostwo Mapuczów