Wednesday, April 24, 2024

Słynny Podróżnik a Zenon z Elei

 

Posłuchajcie...

Pewnego dnia byłem w szkole. To samo w sobie nie było niezwykłe, ponieważ byłem w tej szkole uczniem. Było to oczywiście bardzo dawno temu. Wtedy też były modernizacje programu i w ramach takiej modernizacji wprowadzono nam do programu astronomię. Oczywiście żaden z nauczycieli nie studiował astronomii, wobec tego na osobę, która miała nam ten przedmiot wykładać, wyznaczono panią od biologii. Na pierwszej lekcji miało być coś o przewrocie kopernikańskim, zgłosiłem się do odpowiedzi i zacząłem opowiadać o systemach Kopernika, Tycho Brachego, Keplera itd. Przy którymś systemie pomyliłem nazwiska i kapnąłem się dopiero po chwili, ale pani ani nie mrugnęła okiem. Skoro tak, to doszedłem do wniosku, że pani nie ma pojęcia o czym mówię. A skoro nie ma pojęcia, to ja mogę opowiadać co chcę. Zacząłem więc te wszystkie nowożytne systemy (Kopernika, Tychona, Keplera) przypisywać zapoznanym mędrcom starożytności. Pamiętam, że system Tychona Brachego przypisałem Zenonowi z Elei, tylko że (jak twierdziłem) starożytnemu mędrcowi wtedy oczywiście nie uwierzono. Zastanawiałem się nawet, czy jakiegoś systemu nie przypisać Sedesowi z Bakelitu, ale pomyślałem sobie, że wtedy pani mogłaby się kapnąć. Tak że Sedesa z Bakelitu przemilczałem, pani się nie kapnęła i dostałem najwyższą z możliwych ocen (wtedy to była piątka). 

MORAŁ

Jak ktoś nie ma pojęcia, o czym mówisz, to mu możesz wcisnąć cokolwiek. Na przykład redakcje wydawnictw przecież nie podróżują, nie odwiedzają dzikich plemion w dżungli, więc jeśli chcesz wydać książkę podróżniczą, to możesz napisać, że byłeś u dzikich Indian i opisać wszystko, ze szczegółami. To, że tam wcale nie byłeś, nie będzie miało żadnego znaczenia, przecież nikt tego nie będzie sprawdzał. Zwłaszcza nie będzie sprawdzał, jeśli zadeklarujesz, że nie chcesz żeby przyjeżdżały tam chmary turystów, więc nie podasz namiarów.  Możesz czasem podać nazwę szczepu, ale musi ona być tak egzotyczna, żeby szansa, że jakiś czytelnik będzie wiedział o kogo chodzi, była minimalna. Nawet jeśli ktoś będzie wiedział o kogo chodzi to szansa, że zapląta się także przy jakiejś okazji nad na przykład rzekę Uaupes - będzie jeszcze bardziej minimalna. Praktycznie nie będzie takiej szansy. 

Mam wrażenie, że dokładnie tak robi pewien polski Słynny Podróżnik. W dodatku na okładkach książek Słynnego Podróżnika jest napisane, że jest on z wykształcenia antropologiem. A tymczasem na kartach jego książek widać kompletny brak zainteresowania kulturą widzianych ludów. Chwilami niewiarygodny brak. 

Słynny Podróżnik napisał parę książek o "dzikich Indianach" z amazońskiej dżungli. Wszyscy oni chodzą na golasa i żyją z polowania, tak jak dzicy Indianie z dżungli powinni. Wszyscy są tak naprawdę tacy sami, w dodatku chyba mówią jednym językiem, w którym słowo pinga oznacza męskie genitalia, pinga pinga to stosunek seksualny, a pachamama to naczelne bóstwo. Ci Indianie z kart książek Słynnego Podróżnika pasują idealnie do naszego wyobrażenia o "dzikich Indianach" z dżungli.  Pasują też idealnie do wpojonego nam przez marksistów wyobrażenia o "wspólnocie pierwotnej". Takie wyobrażenie jest użyteczne, daje poczucie, że w końcu jesteśmy lepsi, nie jesteśmy wspólnotą pierwotną. Tyle, że jest to wyobrażenie fałszywe. 

Amazońscy Indianie to w ogromnej większości rolnicy. Pisałem już o tym kiedyś, nawet na tym blogu: "Dlaczego Indianie w dżungli chodzą rozebrani?"

Indianie żyjący z polowania owszem są, ale żeby ich znaleźć, trzeba się dobrze naszukać. Słynny Podróżnik na pewno ich nie znalazł. Nawet nie wie o ich istnieniu. To, że nie wie, wiem ja, a to dlatego, że demonstruje na każdym kroku brak dociekliwości, zastanawiający jak na antropologa. 

Nic nie wie (na przykład) o Garifunach, mimo że (jak pisze, na stronie 135 jednej ze swoich książek) był w Belize. Pisze on tam, że to kraj zamieszkały w przeważającej części przez czarnoskórych potomków niewolników, zbiegów z Jamajki i Kuby. Jest to zdumiewająca konstatacja dowodząca, niestety, braku jasności myślenia. No bo jak ci zbiedzy mogli się do Belize dostać? Samolotów nie było w czasach, kiedy na Jamajce i Kubie byli niewolnicy, a statki wtedy należały raczej do właścicieli niewolników, niż do owych zbiegów. Ja też byłem w Belize i zgadzam się, że tam widać na ulicach ludzi o ciemnej skórze i rysach murzyńskich, tylko ja się dowiedziałem, że ci niby Murzyni mówią  indiańskim językiem Garifuna. Ich historia jest fascynująca, ale Słynny Podróżnik nic o nich nie wie. (Pisałem już o nich w piśmie "Nowy Czas" wydawanym po polsku w Londynie, ale na blogu mam tylko wersję angielską: "Where will the next Bob Marley come from?") (już jest i po Polsku: "Skąd będzie następny Bob Marley?")

No dobrze, nie wie. Przeciętny turysta z Polski też by nie wiedział. Tylko że Słynny Podróżnik nie jest przeciętnym turystą. Na okładkach swoich książek przedstawia się jako z wykształcenia antropolog. Więc antropolog z wykształcenia jedzie do Belize i nic nie wie o Garifunach, Indianach wyglądających jak Murzyni? Jakby mało ciekawski ten antropolog. To prawda, w Belize nie ma księgarń, książki można kupić tylko w supermarkecie, jest tam niewielka półka z książkami w ilości może 15. Z tych książek pewnie jedna trzecia (czyli pięć) jest o Garifunach. Wszystkie są po angielsku, ale ktoś, kto ma dom w Arizonie (a Słynny Podróżnik twierdzi, że ma), zna chyba również ten język? Najwyraźniej Słynny Podróżnik nie był w tym supermarkecie, a nawet jeśli był, to na półkę z książkami nie popatrzał. 

To prawda, nie byłem wszędzie tam, gdzie był Słynny Podróżnik, ale jestem też obieżyświatem i w niektórych miejscach byłem. Na przykład byłem nad rzeką Uaupes, czyli tam, gdzie Słynny Podróżnik spotkał swoich najdzikszych Indian z plemienia Carapana (ja byłem wprawdzie po brazylijskiej stronie granicy, Słynny Podróżnik był po kolumbijskiej, ale to bardzo blisko, a Indianie są ci sami). Słynny Podróżnik nie chce podawać namiarów gdzie był, ale podał nazwę szczepu, tak że wiem o kim mowa. No i nie mogę się nadziwić, bo ja zwróciłem uwagę na zupełnie inne rzeczy. Tak naprawdę to zdumiewa mnie, że Słynny Podróżnik nie zwrócił uwagi na te właśnie rzeczy. 

Ale o konkretach: w rejonie rzeki Uaupes (Vaupes po hiszpańsku) mieszka kilka plemion z grupy Indian Tucano. Jedno z tych plemion nazywa się Carapana. Otóż wszyscy Indianie Tucano to rolnicy uprawiający maniok i (do niedawna) mieszkający w wielkich malokach. Rzeczą, która natychmiast rzuca się w oczy, ponieważ jest tak niespotykana, jest to, że młodzi mężczyźni nie mogą sie żenić z dziewczętami z własnej wsi, ponieważ żona musi mówić innym językiem. (Pisałem o tym kiedyś w "nowym Czasie", a artykuł tym razem jest po polsku na tym blogu: "Z kim mogą się żenić Indianie Tucano?").

Ale druga rzecz jest nawet bardziej uderzająca: niewolnicy. Ta "wspólnota pierwotna" posiadała niewolników z innego szczepu. Ten szczep nazywa się Hupida lub Maku i wprawdzie mówi innym językiem, ale w żadnym razie żona nie może być Hupida, którzy są u wszystkich Tucano w wielkiej pogardzie. Hupida pracują u Tucano na polach manioku i chodzą na polowania do lasu, a Tucano nazywają ich niewolnikami. Dopiero nowoczesne republiki zakazały tej praktyki.  Należy się domyślać, że ci Carapana, co są poza zasięgiem nowoczesnych republik, nadal tych niewolników mają. A może prawo nowoczesnej republiki jednak tam obowiązuje, niewolników już nie ma i Carapana muszą sami chodzić na polowania? 

Najbardziej mnie zdumiał inny fragment. Otóż Carapana podobno nie mają kontaktu z cywilizacją; Indianin który "upolował" Słynnego Podróżnika nigdy nie widział białego człowieka i musiał dotykowo sprawdzić, że to mimo wszystko jest facet. Przyniósł go do wsi, gdzie były problemy z porozumienem, bo tylko dwóch Indian we wsi znało hiszpański. W dodatku jednym z tych dwóch miał być ten łowca, co to nigdy białego człowieka nie widział (na stronie 20 jednej z książek Słynnego Podróżnika). 

Jeśli ktoś z was przypuszcza, że brzmi to niewiarygodnie, to chyba przyznam mu rację. Mówiąc szczerze to przypuszczam, że Słynny Podróżnik opowiada trochę tak, jak ja opowiadałem mojej pani od astronomii o Zenonie z Elei. Pani nic nie wiedziała o Zenonie, redakcje wydające książki Słynnego Podróżnika też nic nie wiedzą o Caparanach. I nie sprawdzą. 

A mogłyby. Niektóre rzeczy można sprawdzić w internecie, wcale nie trzeba jeździć nad Uaupes ani do Belize. 

Na przykład: na stronie 160 jednej ze swoich książek Słynny Podróżnik pisze, że był w Copan i widział tam świeżo odkryte malowidła starożytnych Majów. Tu mi coś kliknęło, bo ja wprawdzie nie jestem ani archeologiem ani antropologiem, ale mam pewne pojęcie o ruinach Majów i nigdy nie słyszałem o malowidłach w Copan. Więc sprawdziłem w internecie i okazało się, że miałem rację: nie znalazłem żadnej informacji o malowidłach w Copan. Więc albo trzymają je tam w wielkim sekrecie i Słynny Podróżnik był rzeczywiście jedną z niewielu osób, które te malowidła widziały, albo - co bardziej prawdopodobne - żadnych malowideł w Copan nie widział, a pewnie tam wcale nie był. 

MORAŁ

Przecież nikt nie sprawdzi. Nawet jeśli jakiś obieżyświat trafi nad Uaupes, to sobie może tekst o tym wywiesić na swoim rzadko przez kogo odwiedzanym blogu. A nawet jeśli ktoś ten blog odwiedzi, to niby dlaczego miałby jego autorowi wierzyć? Przecież Słynny Podróżnik jest Słynnym Podróżnikiem, a mało komu znany blogger tylko mało komu znanym bloggerem.


P. S. Zobaczymy, czy jakieś nożyce się odezwą.