Monday, September 16, 2019

Dlaczego Indianie w dżungli chodzą rozebrani?

Wieś Indian Machigenga

Świst – i indiańska strzała przeszywa czubek sombrera. Łuk drży jeszcze w ręku Indianina, brzęczenie cięciwy powoli cichnie. Wychowany w dżungli Indianin nie chybia. Zapadła cisza, słychać tylko szum deszczu, wielkich kropel bijących o dach z palmowych liści. Opodal fale rzeki Madre de Dios, wielkiego dopływu Amazonki, pluskają o burty łodzi, którą tu przypłynęliśmy.
Mógłbym dalej kontynuować w tym duchu, może wtedy mógłbym uchodzić za wielkiego podróżnika i wydawać książki w wielkich nakładach. Tylko że j nie jestem takim wielkim podróżnikiem i byłby to czysty pic. Wyjaśnię poniżej jak to było.
Indiańska strzała istotnie przeszyła czubek sombrera. Łuk był jak najbardziej indiański, wykonany przez Indian mieszkających w amazońskiej dżungli, ale... było to słomiane sombrero zawieszone na kiju po to, by biali turyści mogli wypróbować strzelanie z indiańskiego łuku. Zawiesił je na tym kiju nasz przewodnik. Wizyta u krajowców („nativos”) była atrakcją turystyczną. Wszystko działo się w dżungli w pobliżu Puerto Maldonado, w peruwiańskiej części Amazonii.
Nasz przewodnik na pytania odpowiadał chętnie (co przewodnicy zwykle robią), ale nie próbował ściemniać na użytek ruchu turystycznego (a to już nie jest takie powszechne). Od przewodnika dowiedziałem się więc, że byli to Indianie Machigenga, którzy przyjechali w to miejsce autobusami jakieś dwadzieścia lat temu. Bo Machigenga to wprawdzie Indianie mieszkający w Amazońskiej dżungli, ale nie nad Madre de Dios, tylko nad Ukajali, parę tysięcy kilometrów na północ od Puerto Maldonado. W wyniku jakichś rodzinnych konfliktów mała grupka spakowała manatki i pod koniec XX wieku pojechała autobusami do innej prowincji, gdzie jest podobna dżungla. Tak że są to prawdziwi Indianie z dżungli, ale nie tej, w rejonie Puerto Maldonado są to imigranci. No i mimo tego, że mieszkają w dżungli, nie są wcale poza zasięgiem pieniężnej gospodarki. Zarabiają gotówkę choćby strzelając z łuku do zawieszonego na kiju sombrera, a za gotówkę mogą sobie kupić sprzęt elektroniczny, na przykład cyfrowe zegarki, których nie zdejmują przebierając się w swoje tradycyjne stroje.
Od mojego nie ściemniającego przewodnika dowiedziałem się też, gdzie znaleźć tutejszych Indian, którzy nie przyjechali autobusami znad Ukajali, tylko mieszkali tu od zawsze. Są to Indianie Ese'eja, którzy mieszkają we wsi zwanej Infierno, niedaleko Puerto Maldonado, można tam dojechać minibusem. Pojechałem tam, jest to zwykła wieś wyglądające trochę jak przedmieścia Puerto Maldonado. Ludzie ubrani w europejskie ubrania kupione w sklepie nie różnią się specjalnie od innych Peruwiańczyków. Bo niby dlaczego mieliby się różnić? Dzieci chodzą do szkoły tak jak wszyscy, mówią po hiszpańsku, już tylko staruszkowie używają języka Ese'eja.
Indianie w Puerto Maldonado (w porze deszczowej)
Ale czy rzeczywiście Ese'eja mieszkają tutaj od zawsze? Migracja ludów przez dżunglę wcale nie musi być nowym zjawiskiem. Przecież ludy żyjące z polowania, łowienia ryb i zbierania dzikich roślin wcale nie muszą być przywiązane do ziemi. A czyż Indianie mieszkający w dżungli nie żyli ze zbieractwa i polowania z łuku na tapiry? Takie mamy o nich wyobrażenie. Nie tylko my, ale również światowej sławy antropolodzy, którzy wśród koczujących po dżungli Indian prowadzili badania. Na przykład Allan Holmberg, który w latach 40tych XX wieku żył wśród Indian Siriono w boliwijskiej dżungli, zupełnie niedaleko od Puerto Maldonado. Indianie ci byli bardzo prymitywni, polowali z łuku, nie umieli porządnie rozpalać ognia tylko zmieniając obozowisko przenosili płonące żagwie. Holmberg wyciągnął wniosek, że skoro Siriono koczują po dżungli i jedzą to, co znajda lub upolują, to widocznie zawsze tak było. Jego wydana w 1950 roku książka „Nomads of the Longbow” mocno się przyczyniła do naszego wyobrażenia o Indianach z Amazonii. Jest to wyobrażenie romantyczne. Jest także przydatne, bo podbudowuje wyobrażenie o naszej własnej wyższości nad innymi ludami, które niegdyś nazywano „dzikimi”. Dziś mówi się o ludach „stojących na niższym stopniu rozwoju”, co może brzmi inaczej, ale w sumie na jedno wychodzi. Ale i jedno i drugie wyobrażenie jest fałszywe. Tak to bywa.
Pierwszym Europejczykiem, który zobaczył świat amazońskich Indian, był Francisco de Orellana. W latach 1541 wyruszył on z Peru, by znaleźć kraj złoconego króla El Dorado. Złoconego króla nie znalazł, ale spłynął wielką rzeką do oceanu, a po drodze widział kwitnące i ludne wsie. Dzięki tym wsiom w ogóle przeżył, bo konkwistadorzy mieli wprawdzie broń palną w postaci arkebuzów, ale nie mieli pojęcia jak upolować tapira ani gdzie go szukać, ani nawet że takie zwierzę istnieje. Ta wiedza jest jednak niepotrzebna, a po drodze są ludne wsie – jedzenie we wsiach jest gotowe do spożycia, nic tylko wystrzelić z arkebuza i zażądać. We wsiach wszystko było gotowe, nie tylko wędzone tapiry, ale też jakieś dziwne bulwy wykopane z ziemi, które ci dzicy jedli ze smakiem. Opisał to wszystko kronikarz wyprawy Caspar de Carvajal. Wśród ludów mieszkających nad wielką rzeką miało być plemię złożone z samych kobiet walczących zacieklej niż mężczyźni, stąd wzięła się nazwa rzeki. Ale tak naprawdę to wszyscy napotkani Indianie zaciekle zwalczali odkrywców, czyli obdartych i wygłodniałych rabusiów kradnących żywność gdziekolwiek dotarli. Ta żywność tam była, były wsie, w których można było jej żądać. W relacji Carvajala nie ma koczowników pętających się po pustej dżungli.
Orellana i jego kronikarz uznani zostali za kłamców, a to dlatego, że kiedy kilkadziesiąt lat później portugalscy żeglarze popłynęli w górę Amazonki, nie znaleźli ludnych wsi i w naturalny sposób doszli do wniosku, że zawsze tak musiało być. W Meksyku i w Peru Hiszpanie byli świadkami epidemii czarnej ospy, kiedy wymierało 90% ludności, ale nad Amazonką takich świadków nie było. Kraj był porośnięty dżunglą, w której mieszkali jacyś Indianie, ale prymitywni, nie wznosili wielkich kamiennych budowli, chodzili na golasa, nie znali żelaza i chętnie kupowali stalowe siekiery. Tymi siekierami łatwiej im było wytrzebić trochę dżungli i posadzić na tym miejscu maniok.
No właśnie, stalowe siekiery pochodzą z Europy, ale maniok pochodzi z Amazonii. Dziś jest to jedna z najważniejszych upraw na świecie, Afryka żywi się głównie maniokiem, ale przywieziono go tam z Ameryki. Z Ameryki również pochodzą ziemniaki, pomidory, kukurydza, tytoń, by wymienić najważniejsze uprawy. Trzy czwarte tego, co dziś jest na świecie uprawiane, udomowione zostało przez Indian. Nasze wyobrażenie Indian jako dzikusów powoduje, że o tym nie pamiętamy. Jak to – ziemniaki udomowione przez Indian? Czyż może być coś bardziej polskiego, niż ziemniaki?
Puszcza amazońska w porze deszczowej
W Amazonii udomowiono maniok, ale to nie znaczy, że Amazonia to żyzny kraj. Gleba w tropikalnym deszczowym klimacie nie jest żyzna, po części ze względu na sam deszcz. Ulewy nieporównywalne do czegokolwiek, czego można doświadczyć w klimacie umiarkowanym, powodują wymywanie gleby, a zwłaszcza substancji organicznych. Las po części chroni przed erozją, ale w lesie trudno sadzić maniok. Indianie więc regularnie wycinają kawałek lasu i tam przez kilka lat uprawiają poletka, aż do momentu, kiedy ziemia zupełnie wyjałowieje. Potem karczują inny kawałek lasu, a na poprzednie miejsce wraca dżungla. Przenoszą się regularnie z miejsca na miejsce, a dżungla zawsze wraca. To znaczy zawsze wracała, do momentu, kiedy dżunglę kupili jacyś ludzie, którzy chcieli wypasać w tym miejscy bydło i eksportować wołowinę. Kupili dżunglę, ale nie od Indian, którzy ją od pokoleń uprawiali, tylko od jakiegoś rządu w odległym mieście, który to rząd twierdził, że ma prawo dysponować tą dżunglą, a to dlatego, że ustalił to z innymi rządami w jeszcze bardziej odległych miastach. Wszystko to jest zapisane na jakichś papierkach, które zostały podpisane przez jakichś facetów w ubranych w garnitury i krawaty. Chodzących na golasa Indian uprawiających tę dżunglę nikt nie pytał o zdanie. Ale to nieprawda, że Indianie nie byli brani pod uwagę przy sprzedaży dżungli. Byli brani pod uwagę jako tania siła robocza. Mogą się przecież nauczyć jeździć konno i robić za kowbojów. Chyba że wolą uciec do lasu i tam się ukrywać. Widać mają jakiś problem z rozwojem gospodarczym. Ukrywają się w lesie i stają się tymi dzikimi koczownikami, z którymi nie nawiązano jeszcze kontaktu. Prawdopodobnie Siriono, u których przebywał Holmberg, to właśnie tacy uciekinierzy.
Ulewne deszcze wymywają glebę i niosą ją do oceanu, ale nie tylko. Kiedy w Andach jest pora deszczowa, poziom rzek spływających z tych gór podnosi się o kilka metrów, a wtedy mętna żółta woda niosąca muł z Andów wpływa pomiędzy drzewa. Potem woda opada, a muł pozostaje pomiędzy drzewami. Takie warunki panują właśnie w boliwijskiej części Amazonii, gdzie mieszkają Indianie Siriono. Tam też spore obszary kupione od rządu oczyszczono z lasu, by hodować tam bydło. Wtedy okazało się, że jest tam sieć kanałów irygacyjnych oraz innych konstrukcji ziemnych, często widocznych tylko z powietrza. Przeznaczenie tych konstrukcji nie jest znane, tym niemniej nie ma wątpliwości, że zbudowane one zostały ręką ludzką. Nie wiadomo kto je zbudował, ale na pewno nie koczownicy wędrujący z łukami po puszczy.
Dziś dochodzi jeszcze jedno: turyści z Ameryki i Europy, którzy chcą zobaczyć amazońskich Indian takich, jak ich zawsze sobie wyobrażali, czyli rozebranych i chodzących z łukami po dżungli. Więc Indianie się rozbierają, żeby zarobić na zupełnie zwykłe urania, a także na telefony komórkowe. Nawiasem mówiąc Machigenga nigdy nie chodzili nago po lesie, tylko tkali sobie bawełniane tuniki, i to narzucają na swoje zupełnie normalne ubrania, kiedy przychodzą do nich turyści trochę ich pofotografować. Jaki to ma związek z tymi Indianami, co w tej dżungli kiedyś mieszkali – to już zupełnie inna kwestia.
Indianki Machigenga w narzuconych strojach ludowych



No comments:

Post a Comment