Friday, February 10, 2023

Shinto - religia bez dogmatów

NIEWIDZIALNY ŚWIAT

Sanktuarium w Ise
W miejscowości Izumo zachodnim wybrzeżu wyspy Honshu, w lesie gigantycznych cedrów, stoi kryta strzechą drewniana chałupa. Niebylejaka to chałupa, już same rozmiary zdumiewają: wysoka jest ona na 24 metry! Ale to jeszcze nic, kiedyś ta chata była podobno kilkakrotnie wyższa. W ciągu historii była ona kilkakrotnie rozbierana i budowana na nowo, za każdym razem nowa wersja była mniejsza od poprzedniej. W czasach Heian miała ona podobno 48 metrów wysokości, a przed epoką Heian sięgała prawie stu metrów!Tak w każdym razie głosi tradycja. Mieszkańca chaty nie widać, podobnie jak jego domeny, jest nim bowiem Okuninushi, władca niewidzialnego świata wysp japońskich. Raz do roku zwołuje on wszystkie bóstwa do siebie, więc rozmiary domostwa nie powinny nikogo dziwić. Goście zjeżdżają się na niewidzialnych rumakach, dla których zbudowano specjalne święte stajnie.

POD POSTACIĄ LUSTRA

W miejscowości Ise na wschodnim wybrzeżu półwyspu Kii, w podobnym cedrowym lesie, stoi znacznie mniejsza chata, również kryta strzechą. Chata ta jest mniejsza rozmiarami, lecz nie mniej ważna: mieszka w niej we własnej osobie Słońce, czyli Amaterasu. Słońce, które zdaniem Japończyków jest kobietą, normalnie mieszka oczywiście w niebie, a w swej chałupce w Ise obecne jest jedynie pod postacią lustra. Słońce jest przodkinią cesarskiego rodu, to ona osobiście wręczyła swoim potomkom owo lustro jako insygnium cesarskiej władzy. Z tego zapewne powodu zawsze znajdują się pieniądze na regularne przebudowy co dwadzieścia lat. Jedynie w latach 1462 1585, w okresie szczególnie trudnym dla boskich władców, nastąpiła dłuższa, bo 123 letnia przerwa.  Teoretycznie Ise Jingu pochodzi z połowy VII wieku, jednakże według tradycji wtedy miała miejsce pierwsza przebudowa, a początki tego zespołu świątynnego sięgają znacznie dalej, bo aż I wieku.

KUPA NA TRONIE

W innym drewnianym budynku w miejscowości Kumano na południowym wybrzeżu półwyspu Kii mieszka brat Słońca, zwany Zawierucha, czyli Susanowo. On też kiedyś mieszkał w niebie, ale był strasznym psotnikiem i raz zrobił kupę na tronie swej dostojnej siostry, ona w to usiadła i za karę zesłała brata na ziemię. Susanowo w końcu zeszedł do podziemi, ale w Kumano jest obecny pod postacią innego przedmiotu, tylko nikt już nie pamięta jakiego. Święty ten przedmiot ukryty jest przed okiem śmiertelników i przez stulecia nikt go nie oglądał. W Kumano w podobny sposób są również obecni rodzice Słońca i Zawieruchy, którzy na początku świata wyłowili Japonię z morza. Ciekawe, że choć Słońce jest teoretycznie najwyższym bóstwem, Kumano było w ciągu wieków znacznie popularniejszym miejscem pielgrzymek. Przez całe stulecia cesarze nie ruszali się prawie z Kyoto, z wyjątkiem właśnie pielgrzymek do Kumano.

CZTERY DOMKI

Honden w Ogata-jinja niedaleko Nagoi
W Kasuga Taisha w mieście Nara mieszka w drewnianym domku Amenokoyane, boski przodek rodu Fujiwara. Nie jest to bynajmniej byle duszek, wedle starożytnej kroniki Kojiki odegrał on główną rolę w wywabianiu Słońca, kiedy panienka się na coś dąsała i schowała w jaskini. W Kasuga tak naprawdę stoją obok siebie cztery domki, obecne są tam pod postacią świętych przedmiotów jeszcze trzy inne bóstwa, wszystkie z bliskiego otoczenia mitycznych przodków rodziny cesarskiej. Jeden z tych bogów podróżował podobno na jeleniu, dlatego przy sanktuarium Kasuga hoduje się święte jelenie.

LISY NA POSYŁKI

W Fushimi Inari Taisha obecna jest Płodność pod imieniem Inari. Ma ona na posyłki lisy, dlatego w Fushimi Inari Taisha hoduje się święte lisy. W całej Japonii są tysiące sanktuariów poświęconych temu bóstwu; w większości z nich żywych lisów się nie hoduje, ale można je natychmiast rozpoznać po ogromnej ilości ustawionych wokół figurek tych zwierząt. Kronika Kojiki nic nie wspomina o Inari, choć jest to jedno z najpopularniejszych bóstw Japonii. Niekiedy identyfikuje się ją z Toyouke, Płodnością Pól Ryżowych, która ma swoje sanktuarium w Ise w pobliżu Słońca. Jest to jednak tylko luźny domysł: religia shinto nie zna teologów, którzy by podobne rzeczy dowodzili.

OSIEM CHORĄGWI

W sanktuarium Usa Hachimangu na wyspie Kyushu obecny jest pod postacią świętego przedmiotu i czci doznaje cesarz Ojin. Był on synem cesarzowej Jingu, która z nim właśnie w ciąży będąc podbiła Koreę. Może dlatego jest on czczony jako bóstwo wojowników, bo za życia podobno wielkich wojen nie prowadził. Jego kult zaczął się sporo po jego śmierci, dopiero około V wieku n.e., odkąd objawił się w mrożących krew w żyłach okolicznościach w miejscowości Usa na Kyushu. Shintoistyczne bóstwa objawiają się swoim wyznawcom tak, jak Matka Boska katolikom. Ojin objawił się w Usa jako dziecię i powiedział, że nazywa się Osiem Chorągwi, czyli Hachiman. Na miejscu objawienia zbudowano wielkie sanktuarium, które później zasłynęło cudami. Hachiman uchodzi za opiekuna samurajów i jest ogromnie popularny, tysiące poświęconych mu sanktuariów stoi w całum kraju. Jedno z największych jest, w Kamakura, średniowiecznej stolicy samurajów.

DWORZANIN CESARZA

Japońskie bóstwa nie tylko objawiają się w niezwykłych okolicznościach, ale czasem też przybierają zwykłą ludzką postać. Bogiem był na przykład Sugawara Michizane, poeta i dworzanin cesarski z czasów Heian, o czym się po niewczasie przekonali jego współdworzanie. Był on niesprawiedliwie zesłany na Kyushu i tam zmarł, a po jego śmierci nieszczęścia zaczęły spadać na dwór w Kyoto. Co rusz to palił się jakiś pałac, a po odbudowaniu na nowiutkiej ścianie korniki wygryzały wiersz zesłanego poety. Aby zażegnać nieszczęścia cesarz kazał wybudować sanktuarium Kitano Temmangu w Kyoto i drugie w miejscu śmierci wygnańca na Kyushu. To poskutkowało; odtąd Michizane czczony jest jako bóstwo pod imieniem Tenjin. Jest on do dziś popularny jako opiekun poezji i kaligrafii. W całym kraju jest wiele poświęconych mu sanktuariów, wszystkie nazywają się Temmangu

PROPAGANDA PAŃSTWOWOTWÓRCZA

Wnętrze heiden w Ogata-jinja. Widoczny w centrum gohei,
 specjalnie złożony papier oznaczający obecność bóstwa. Za nim widoczny honden.
Sanktuarium Nikko to nie tylko arcydzieło architektury i snycerki, to także arcydzieło propagandy państwowotwórczej. Shogun Tokugawa Iemitsu uznał, że jego dziad, Tokugawa Ieyasu, był wcieleniem bóstwa zwanego Tosho Daigongen. Dowiódł przecież swych boskich talentów politycznych. Wybudowano więc mu sanktuarium Toshogu w Nikko i kilka mniejszych wszędzie tam, gdzie mieszkali Tokugawowie.

POLETKA RYŻU

Boskim opiekunem kraju pod najzupełniej ludzką postacią jest oczywiście tenno, czyli cesarz. Niezależnie od politycznej funkcji musi on odprawiać cały szereg rytuałów, aby pomyślność nie opuściła kraju. Musi na przykład własnoręcznie uprawiać dwa małe poletka ryżu, aby krajowi zapewnić dobre plony. Musi składać bogom ofiary z tego własnoręcznie wyhodowanego ryżu. A co roku na terenie pałacu budowana jest chata z nieokorowanego drewna, wewnątrz której cesarz wykonuje obrzędy okryte tajemnicą i nieznane nikomu.

NIEDOPUSZCZALNA NIEDYSKRECJA

Temizuya, pojemnik z wodą do przepłukiwania ust.
Trudno jest Europejczykom zrozumieć shinto. Zachowania są niby religijne, ale co to za religia bez teorii zbawienia oraz etycznego kodu postępowania? Starożytna księga zapisująca dawne mity jest tak naprawdę kroniką i choć opisuje przypadki wielu bóstw, innych w ogóle nie wymienia. Bóstw jest razem kilka tysięcy i prawdopodobnie jedno niewielkie pismo teologiczne starczyłoby by wykazać, że wszystkie one są emanacją Jednego Najwyższego. W dodatku kronika Kojiki zaczyna się od stwierdzenia, że na początku samo się stworzyło bóstwo zwane Panśrodkanieba, czyli Amenominakanushi, a potem natychmiast się ukryło. Europejczyk tego nie rozumie, dla Japończyków natomiast rzecz się zdaje być oczywista: shinto nie zna teologii. Wszelkie spekulacje na temat natury bóstw uważane są za niedopuszczalną niedyskrecję. Shinto przekazywane jest z pokolenia na pokolenia wyłącznie jako rytuał skoncentrowany wokół sanktuariów.

UCZTA Z BOGAMI

Przybyszy spoza Japonii uderza lśniąca czystość sanktuariów. Utrzymanie czystości to jeden z podstawowych elementów rytuału, wszystkie większe sanktuaria są co dzień czyszczone i co dzień na drewnianych podstawkach ustawiane są nowe ofiary. W ofierze można składać różne rzeczy: żywność, kwiaty, gałązki świętego drzewa sakaki, papier, czystą wodę, ryżowe wino. Duże sanktuaria mają odpowiedzialnych za utrzymanie czystości kapłanów, mniejsze są pod opieką mieszkających w pobliżu świeckich. Czystość i oczyszczenie to motywy pojawiające się bardzo często w obrzędach shinto. Wierny powinien stawać przed obliczem bóstwa "z czystym sercem", idąc tam więc dokonuje rytualnego oczyszczenia. Zazwyczaj sprowadza się to do obmycia rąk i przepłukania ust w wodzie stojącej w pojemniku ustawionym w tym właśnie celu w pewnej odległości przed przybytkiem. Niektórzy przed odwiedzeniem sanktuarium stosują post od rana i biorą rytualną kąpiel. Nikt nie ma obowiązku regularnego odwiedzania sanktuarium, wierni przychodzą tam tylko wtedy, gdy sami czują potrzebę. Często celem wizyty jest tylko milcząca modlitwa ze złożonymi rękami, kończona głośnym klaśnięciem, głębokim ukłonem i wrzuceniem monetki do skarbony. Można też ustawić wotywną tabliczkę lub figurkę zakupioną w sklepiku z dewocjonaliami. Tylko w szczególnie ważnych sytuacjach, takich jak ślub, narodziny dziecka lub kupno samochodu, prosi się kapłana o poprowadzenie ceremonii. Kapłan zna odpowiednie starojapońskie modlitwy, wie też jakie gesty należy wykonywać. Wszelkie większe obrzędy tego rodzaju, w których zwykle bierze udział większa liczba osób, kończą się naorai, czyli "ucztą z bogami". Jest to obrzęd, którego uczestnicy zbierają się przy najświętszym przybytku i każdy po kolei upija łyk z podanej przez kapłana czarki ryżowego wina ofiarowanego uprzednio bóstwu. Wierni spodziewają się bliżej niesprecyzowanej opieki, ale nie powinni prosić bóstwa o pomoc w konkretnej sprawie. Modlitwy we własnej intencji uważane są za egoizm, który kala serce, a wierny powinien przychodzić przed oblicze bóstwa z czystym sercem.

W ABSOLUTNEJ CIEMNOŚCI

Kapłan shinto w czasie ceremonii.
W dużych sanktuariach co pół roku odbywa się matsuri, czyli wielkie święto, przy czym każde sanktuarium ma swoją własną datę. Kapłani przed takim świętem przechodzą specjalne przygotowanie, w niektórych sanktuariach poszcząc przez tydzień lub dłużej. Najważniejszym elementem matsuri jest reisai, czyli wysoce formalna ceremonia składania ofiar przy otwartych drzwiach najświętszego przybytku; drzwi te poza tym nie są nigdy otwierane. Ceremonią towarzyszącą jest procesja przez miasto - lub poza miastem - ze świętym palankinem zwanym mikoshi; do palankinu wkłada się na ten czas materialny znak obecności bóstwa. Inną ceremonią towarzyszącą są kagura, święte tańce ilustrujące dawne mity, wykonywane przez miko, młode dziewczyny z parafii specjalnie do tej roli przygotowywane; tańce te wykonywane są z towarzyszeniem pradawnej muzyki gagaku. Jeszcze inne imprezy towarzyszące to przedstawienia teatrów no, zawody sumo czy łucznictwa, a także nowszych systemów walki, jak judo czy aikido. Najważniejszą jednak ceremonią, wykonywaną zasadniczo tylko raz w historii każdego sanktuarium, jest ceremonia Przemienienia, kiedy to specjalnie w tym celu wykonany przedmiot staje się shintai, czyli Ciałem Boga. Ceremonia odprawiana jest zawsze o północy, zawsze w absolutnej ciemności, przy czym wygaszone muszą być światła nie tylko na terenie świątynnym, ale także w okolicznych domach. Od tego momentu tylko najwyżsi kapłani mogą dotykać, a nawet oglądać Ciało Boga; wniesione ono zostaje do przybytku i tylko w wyjątkowych przypadkach jest stamtąd wynoszone. To właśnie dzięki tej ceremonii przybytek staje się Domem Bożym. Istnieją też inne obrzędy, wykonywane rzadko i czasem bez udziału świeckich. Niektóre z nich są tak święte, że znają je jedynie najwyżsi kapłani; wtajemniczanie w nich świeckich uważane by było za profanację.

CZERWONE SPODNIE

Funkcją kapłana jest wyłącznie poprawne wykonywanie skomplikowanych obrzędów i wypowiadanie modlitw w języku starojapońskim; jest to zawód dziedziczony z pokolenia na pokolenie. W niektórych sanktuariach dynastie kapłańskie sięgają daleko w głąb historii. Na przykład w Izumo Taisha kapłani pochodzą z rodziny Senge od siedemnastu pokoleń, a przedtem była doroczna rotacja między rodami Senge i Kitajima. W Usa Hachimangu dynastia trwa podobno nieprzerwanie od momentu powstania przybytku w VIII wieku, czyli od czterdziestu pokoleń, a w Aso-jinja jeszcze dłużej, bo od dziewięćdziesięciu pokoleń, czyli od 481 roku przed naszą erą. Generalnie kapłan shinto nazywa się kannushi, ale istnieją różne rangi kapłańskiego stanu. Główny kapłan świątyni nosi tytuł guji, może mieć on jednego lub więcej pomocników zwanych negi. Dziewczęta z parafii do momentu małżeństwa mogą pełnić funkcję miko, których zadaniem jest wykonywanie świętych tańców kagura, a na co dzień asysta przy większych ceremoniach. Kapłani w czasie ceremonii noszą śmieszne ubiory o kroju z czasów Heian, miko natomiast noszą białe bluzki i szerokie czerwone spodnie.

CIAŁO BOGA

Miko asystująca przy ceremonii.
Sanktuaria shinto, zwane po japońsku miya, jinja, jingu, lub taisha, są różnej wielkości, od niewielkich kapliczek do ogromnych kompleksów. Różnią się więc ilością i rozmiarami budynków, wszystkie jednak (jeśli nie liczyć przydrożnych kapliczek) posiadają pięć niezbędnych elementów: torii, sando, temizuya, gohei oraz shintai. Torii to charakterystyczna brama oznaczająca, że za nią znajduje się sanktuarium. Zazwyczaj jest ona drewniana i najczęściej pomalowana na czerwono, bywa jednak, że przed dużym sanktuarium stoi kilka torii, a pierwsza z nich (t. j. najdalsza od głównego przybytku), jest szczególnie dużych rozmiarów i wykonana z betonu. Sando to ścieżka, po której wierny w skupieniu zbliża się do przybytku. Zazwyczaj wysypana jest białym żwirem i z reguły w którymś jej punkcie jest zakręt, jako że zbliżanie się przed oblicze bóstwa w linii prostej oznaczałoby brak respektu. Temizuya to pojemnik na wodę do rytualnego obmywania rąk i ust, na pojemniku z reguły leży bambusowy czerpak; w dużych kompleksach temizuya często stoi w specjalnym pawilonie. Gohei to stojący przed drzwiami przybytku drewniany podstawek z zawieszonym na nim złożonym w charakterystyczny zygzak papierem; jest to znak obecności bóstwa. Wreszcie rzecz bezwzględnie najważniejsza: shintai, czyli Ciało Boga; jest to przedmiot, pod którego postacią bóstwo jest obecne. Shintai nazywane bywa relikwią, trafniejsze byłoby jednak porównanie do chrześcijańskiej hostii. Jest ono tak święte, że zasadniczo nikomu nie wolno nawet na nie patrzeć, jedynie w bardzo szczególnych okolicznościach mogą się do niego zbliżyć kapłani. Za shintai mogą służyć różne przedmioty, na przykład mosiężne lustro lub antyczny obosieczny miecz, może też nim być figurka, choć w takim przypadku nigdy nie jest wystawiana na widok publiczny. Bywa, że za shintai służy cała góra, tak jak to jest w sanktuarium Omiwa w prefekturze Nara; w takim przypadku nie ma budynku przybytku, a tylko budynki towarzyszące. Zazwyczaj jednak shintai jest niewielkim przedmiotem ukrytym przez większość czasu w przybytku zwanym - jeśli budynków jest więcej - honden.

SZNUR ZE SŁOMY

W dużych sanktuariach budynków jest z reguły więcej. Najważniejsze z nich to heiden, czyli sala ofiar kapłańskich, haiden, czyli oratorium przeznaczone dla wiernych, kaguraden gdzie wykonuje się święte tańce, a także święty most nad pobliską rzeką oraz stajnie dla niewidzialnych koni. Podobnie gohei jest najważniejszym symbolem obecności bóstwa, ale często obecne są też inne znaki, takie jak shimenawa, czyli sznur z ryżowej słomy zawieszany pomiędzy słupami torii lub u okapu przybytku (shimenawa zawiesza się też wokół pni świętych drzew), barwne flagi, a także mosiężne lustra (które, jeśli wystawione są na widok publiczny, nie stanowią shintai). Duszą każdej świątyni jest bez wątpienia honden. W większości sanktuariów istnieje wyraźna tendencja do wykorzystania przyrody w celu osiągnięcia efektu estetycznego. Nawet w środku miasta przybytki stoją pośród wiekowych drzew, odcięte od zgiełku codziennego życia. Z reguły panuje tam cisza, zakłócana jedynie szmerem żwiru pod stopami, a latem terkotem cykad pośród cedrów. Jeśli takie położenie nie jest możliwe, co w przypadku mniejszych sanktuariów w wielkich miastach zdarza się często, to przynajmniej (też w miarę możliwości) otacza się je żywopłotem. Nie trzeba być wcale wyznawcą, by obecność w sanktuarium shinto budziła dreszcz niesamowitości. Albo inaczej: by budziła poczucie jakiejś zagadkowej Obecności. Owa estetyczna siła shinto jest największą, a właściwie jedyną siłą tej religii.

ŚWIADOMOŚĆ OBECNOŚCI

Małe sanktuarium w centrum Tokyo
Shintô jest religią bez świętych pism, systemu etycznego, teologii. Nie jest świętą księgą najstarsza kronika Japonii zatytułowana Kojiki, ani tym bardziej następna, napisana po chińsku Nihongi. Oba teksty są w zasadzie księgami historycznymi pisanymi na chwałę panującej dynastii. Oba przytaczają dawne mity, przede wszystkim te, które potwierdzałyby tezę o boskim pochodzeniu dynastii, nie zawierają natomiast żadnych wskazań co do postępowania. Nie ma także żadnego imperatywu co do regularnego odczytywania tych tekstów, czy też rozpowszechniania ich pośród wiernych. Niektórzy uważają je wprawdzie za święte, ale w żadnym razie nie mają one statusu choćby zbliżonego do tego, jaki wśród swych wyznawców ma Biblia, Koran czy Wedy. Nie istnieją żadne pisma zawierające religijne przykazania i zakazy, brak jest systemu etycznego. Istnieje jedynie niejasne pojęcie "czystości serca" oparte na niepisanym założeniu, że w głębi serca każdy człowiek wie co powinien robić, a czego nie. Nie istnieje też teologia, nie ma rozważań na temat tego czym są kami (czyli bogowie), nie ma żadnych definicji ani dowodów na istnienie. Są natomiast pewne oczekiwania. Nie należy do nich zbawienie duszy ani nic, co by dotyczyło świata pozagrobowego, należy natomiast pomoc w sprawach życia doczesnego. Żadnemu z bóstw nie przypisuje się wszechmocy, tym niemniej oczekuje się od nich nieznanych bliżej mocy nadludzkich, przede wszystkim niesprecyzowanego wpływania na los. Dotyczy to spraw całkiem konkretnych: bezpłodne małżeństwo będzie składać ofiary i odprawiać modły w sanktuarium bóstwa płodności, poeta z ambicjami zwróci się o pomoc do bóstwa poezji. Dotyczy to jednak również nieokreślonej bliżej opieki, jak w przypadku małżeństwa, narodzin dziecka itd. A przede wszystkim dotyczy świadomości Bożej Obecności pośród ludzi, w specjalnie przygotowanym dla tej Obecności domu: sanktuarium.

JĘZYK I UBIORY

Pień drzewa ze sznurem shimenawa.
Nie ma świętych pism, doktryn, teologii; shinto przekazywane jest z pokolenia na pokolenie wyłącznie za pomocą rytuału. Od najwcześniejszego dzieciństwa Japończyk uczy się okazywania czci bóstwu: kiedy z rodzicami przychodzi do świątyni i składa ukłony przed przybytkiem, kiedy jako młody mężczyzna niesie święty palankin lub jako młoda dziewczyna wykonuje święte tańce, czy też kiedy jako młody kapłan uczy się modlitw w języku starojapońskim niezrozumiałym właściwie dla współczesnych. Również kiedy jako widz bierze udział w rozbudowanych ceremoniach. Jest to oczywiście uwarunkowanie, którego nośnikiem jest rytuał. Rytuał jest swego rodzaju dziełem sztuki, powtarzanym wielokrotnie w ten sam sposób, tak jak muzyka. W shinto widać wyraźnie, że architektura jest jakby rekwizytem rytuału: regularna przebudowa należy do jego elementów. I tak jak muzyka jest wpierw skomponowana, a potem tylko odtwarzana, tak i rytuał ma swój początek w czasie. Początki rytuału shinto sięgają czasów przedhistorycznych, a używane w czasie ceremonii język oraz ubiory z czasów Heian świadczyłyby, że ostatecznie rytuał uformował się, przynajmniej w swym głównym zarysie, właśnie w owej epoce. 

WYBRYKI CHULIGANÓW

Tym niemniej nie jest to rytuał martwy, żyje nim do dziś miliony ludzi. Spełnia on wśród Japończyków rolę taką, jaką wśród chrześcijan i muzułmanów spełniają ich święte księgi. Ekscesy z czasów ostatniej wojny, typu wysyłania na śmierć młodych lotników, były wybrykami bandy chuliganów mającymi - jak rozumiem - tyle wspólnego z shinto, co pogromy żydowskie z chrześcijaństwem. Duch shinto stanowi podtekst japońskiej kultury w ciągu całej historii. Świątynie buddyjskie, które w Chinach są zwykle kamienne lub ceglane i często daleko im do czystości, w Japonii niemal zawsze są z drewna i zawsze nieskazitelnie czyste, ze ścieżkami wysypanymi żwirem dookoła. Ceremonia herbaty, w Chinach wykwintna i z użyciem ozdobnych utensyliów - w Japonii nabiera dramatycznej prostoty. A być może i współczesny brak postępów w propagowaniu chrześcijaństwa ma swój związek z japońskim rozumieniem szacunku dla świętości: wielkie-pseudo gotyckie kościoły, gdzie wchodzi się z butami (Japończyk wchodząc do miejsc kultu takich jak świątynia buddyjska, sanktuarium shinto, czy nawet do czyjegoś domu zdejmuje buty) nie kojarzą się mieszkańcom tego kraju z miejscem czci Bożej Obecności.

Twórcy rytuału musieli sobie zdawać sprawę jaki efekt ma on na współczesnych. Ciekawe jednak, czy zdawali sobie sprawę, jak dalekosiężny będzie jego efekt w czasie.



Więcej na temat sztuk Japonii w mojej książce "CZARKA GORZKIEJ HERBATY"

Monday, February 6, 2023

Początki japońskiego buddyzmu

Głowny pawilon świątyni na górze Hiei.
Syong myong, król Paekche, w 545 roku wysłał poselstwo do Kimmei, cesarza Japonii, z darami, wśród których było kilka sutr i posąg Buddy oraz wyjaśnienie, że jest to najwspanialsza nauka, jaką zna świat. Japończycy byli wówczas dzikim ludem, dokonującym ofiar z ludzi na pogrzebach, a po śmierci cesarza tradycyjnie zakopywano żywcem cały rząd, dwór i harem. Król Syong myong chciał podobno sojuszu z cesarzem Kimmei przeciwko królestwu Silla, ale prawdą jest też, że już następnego roku cesarz Kimmei wydał edykt zakazujący ofiar z ludzi na pogrzebach.

Nauka powstała gdzieś w dalekim kraju, nawet nie w Chinach, ale jeszcze dalej, gdzieś za siedmioma górami, stworzona przez królewicza, który dobrowolnie został żebrakiem, ale dzięki tej nauce osiągnął wiedzę o wszechświecie i teraz władcy padają na twarz przed jego posągiem - to wszystko dla Japończyków było powiewem prawdziwie szerokiego świata. Dla części elit władzy ówczesnej Japonii ta szerokość horyzontów była atrakcyjna. Ród Soga, najbardziej wpływowy na dworze cesarskim, aspirował do światowości i popierał tę nową naukę, budował w swych dobrach świątynie dla przywożonych z Korei figur i klasztory dla przybywających stamtąd mnichów. Jak to często bywa, "obce wpływy" budziły kontrowersje; konkurujące z Sogami rody Mononobe i Nakatomi podnosiły wrzask o "utracie tożsamości narodowej, obcym spisku i zagrożeniu niepodległości, o jakichś obcych kultach zagrażających rodzimej religii". W owym czasie narodowe dyskusje prowadzone były nie na papierze, lecz w czynie: na Soga napadano, świątynie palono, mnichom i mniszkom robiono krzywdę, a posągi wrzucano do kanału. Były to jednak tylko przegrane bitwy, a nie kampania, bowiem to Soga prowadzili oficjalną politykę kraju: oni wprowadzali na tron cesarzy, a jeśli cesarz stawał okoniem, to mu odrzynali głowę. Ow patronat nad buddyzmem nabrał rozpędu, kiedy głową rodu został Soga-no Umako, polityk o światowych horyzontach. W 592 roku cesarz Sujun, wprowadzony wprawdzie na tron przez Soga, ale mający obiekcje wobec ich poczynań, postradał głowę w wyniku oderżnięcia, a na tron wprowadzono cesarzową Suiko, córkę cesarza Kimmei i siostry Soga-no Umako. Wkrótce potem regentem rządzącym w imieniu cesarzowej został książę rodziny cesarskiej, Shotoku Taishi.

Shotoku Taishi był w dziejach Japonii postacią niezwykłą. Niewątpliwie był zręcznym politykiem, działał w harmonii z Umako, ale jeśli Umako był od odrzynania głów, książę Shotoku był od łagodzenia obyczajów. Istnieją o nim opowieści takie, jak o świętym Marcinie: podobno na przykład on - książę cesarskiego rodu - nakarmił i odział umierającego przy drodze żebraka. Śmierć przy drodze nie była w ówczesnej Japonii rzeczą niezwykłą, według shinto zetknięcie ze śmiercią, a więc i z umierającym, powodowało rytualną nieczystość, dlatego nie ratowano tonących ani nie pomagano umierającym żebrakom. Pomagając umierającemu książę Shotoku świadomie łamał stare religijne uwarunkowania. Był on jednak nie tylko dobroduszny, był również wysoce wykształconym buddystą, jego nauczycielem był przybyły z Korei mnich Hyecha (po japońsku Eji). Książę znał biegle chiński i nie tylko przepisywał piękną kaligrafią sutry, ale też pisał do nich długie komentarze. Jeden taki wielotomowy komentarz własnoręcznie przezeń wykaligrafowany znajduje się do dziś w zbiorach cesarskich. Wiedział on oczywiście, że do Korei buddyzm przybył z Chin i że lepiej uczyć się bliżej źródeł; w 608 roku wyruszyło z Japonii poselstwo na dwór chińskiego cesarza. Trudno mieć wątpliwości, że książę propagował buddyzm celem łagodzenia obyczajów, jego słynny "Edykt Siedemnastu Punktów" miał z całą pewnością taki cel. To za rządów księcia Shotoku, a dokładnie w 607 roku, powstał najstarszy istniejący do dziś klasztor Japonii: Horyű-ji. Wkrótce po śmierci księcia w 621 roku w kraju było już 46 klasztorów, ponad ośmiuset mnichów i ponad pięćset mniszek.

Wielki Budda w świątymi Toji w Kyoto

W następnym stuleciu kontrowersje wokół buddyzmu ucichły. Arogancki ród Soga został zręcznie wyrżnięty za sprawą najzręczniejszego polityka owego czasu, Nakatomi-no Katamari, który za zasługi otrzymał od cesarza nazwisko Fujiwara i stał się protoplastą kolejnej familii. Jako premier rządu miał on istotnie zasługi niemałe, kontynuując reformy księcia Shotoku, a skoro ze zlikwidowaniem Soga buddyzm przestał być kością niezgody - popierał również mnichów. W 653 roku mnich Dosho wysłany został do Chin, a wróciwszy po kilku latach przywiózł do kraju szkołę Faxiang, czyli po japońsku Hosso. Do tej szkoły należą najstarsze w Japonii klasztory, m. in. Horyű-ji, a także ufundowany przez ród Fujiwara i stojący do dziś w Nara klasztor Kofuku-ji. W epoce Nara, czyli w ósmym wieku, przybywali do Japonii również nauczyciele innych szkół. Była w Nara szkoła Zhushe, czyli po japońsku Kusha, studiująca teksty Vasubandhu. Była szkoła Trzech Traktatów, po japońsku Sanron, studiująca teksty Nagarjuny. W 736 roku przybył do Japonii mnich Dosen, przywożąc ze sobą szkołę Wieńca Kwiatów, czyli po japońsku Kegon. Na tym samym statku przyjechał także Bodhisena, bramin z południowych Indii, który w Japonii nauczał sanskrytu, oraz Kibi-no Makibi, który też się sanskrytu nauczył i prawdopodobnie pod jego wpływem opracował japoński alfabet zwany katakana. Innym mieszkańcem Nara był niejaki Fat-triet, mnich z Kambodży zwany z japońska Buttetsu, który uczył Japończyków opartych na indyjskiej mitologii rytualnych tańców, odtwarzanych do dziś w Horyű-ji przy uroczystych okazjach. Nara była wówczas metropolią o iście międzynarodowym charakterze. A w 747 roku cesarz Shomu postanowił uświetnić swą stolicę największą w świecie figurą Buddy odlaną z brązu.

Na początek postanowiono poradzić się wieszczków bogini Amaterasu gdzie będzie najlepsze miejsce. Minęły bowiem czasy, kiedy buddyzm uważano za zagrożenie dla rodzimej religii. Buddyzm nie głosił doktryn, nie podważał ważności rodzimych wyznań. Głównym eksponentem tezy o braku opozycji pomiędzy buddyzmem a shinto był niejaki Gyogi Bosatsu, mnich szkoły Hosso. Wedle niektórych źródeł był on Koreańczykiem, który przybył do Japonii jako świecki, wedle innych pochodził z Izumi; tak czy owak przyjął mnisi habit w klasztorze Yakushi-ji w Nara w 685 roku, studiował w szkole Hosso i podróżował po całej Japonii propagując nową naukę. W 742 roku wysłany został przez cesarza do sanktuarium bogini Słońca w Ise by zapytać jej wieszczków co bogini myśli o planie budowy posągu Buddy Wielkiego Słońca w Nara. Odpowiedź była raczej mętna, ale zinterpretowano ją pozytywnie. Wynikało z tego oczywiście, że bogini jest również opiekunką zakonu budzicieli, podobnie jak w Indiach gromowładny Indra.

W 747 roku przystąpiono do budowy. Cesarz Shomu postanowił, że ma to być przedsięwzięcie całego narodu, każdy jego poddany ma mieć szansę zdobycia zasługi na pośmiertną przyszłość. Cesarz nie zamierzał wcale całej zasługi przypisać sobie. Ktoś w owym czasie i w owym miejscu zdawał sobie sprawę, że Droga ku Obudzeniu to nie jest indywidualny wysiłek dbania o własny tyłek, lecz wysiłek całej społeczności w tym samym kierunku. Z perspektywy widzimy, że w owym czasie i w owym miejscu zachodziło niezwykłe wydarzenie, w którym brał udział cały kraj. Osobą odpowiedzialną za zbieranie w całym kraju funduszy na budowę był mnich Gyogi, który słusznie chyba miał przydomek Bosatsu, co znaczy Bodhisattva, czyli Bojownik o Obudzenie.

Tymczasem na miejscu budowę posągu nadzorował Roben, mnich ze szkoły Kegon. Bowiem klasztor Todai-ji, gdzie budowano posąg, przeznaczono dla szkoły Kegon, a sam posąg miał przedstawiać centralną postać sutry Wieńca Kwiatów, Buddę Wielkie Słońce. Budowę prowadzono z wielkim rozmachem, zniwelowano zbocze góry, przez dwa lata cierpliwie odlewano fragmenty posągu, a kiedy w 749 roku zmontowano wreszcie po kilku nieudanych próbach całość, w jednej z prowincji kraju odkryto (zdaniem uczestników owego przedsięwzięcia - wcale nie przypadkowo) złoto. Tegoż roku cesarz Shomu wydał edykt dziękczynny, w którym on - sam uważany za bóstwo - tytułuje się "Sługą Trzech Klejnotów". Trzy lata później ukończony został wielki budynek kryjący figurę; wtedy dokonano uroczystej ceremonii otwarcia oczu wielkiego Buddy.

Japońska mandala tantryczna
Najwyraźniej cesarz Shomu chciał, by cała ludność jego państwa miała możność wstąpienia na Ścieżkę prowadzącą ku Obudzeniu. Z początku próżny, chciał nawet budować nową, jeszcze świetniejszą niż Nara stolicę, przeszedł on przemianę, kiedy przez kraj przeszła zaraza ścinając z nóg niemal połowę ludności. Wtedy cesarz zaczął myśleć o życiu pośmiertnym, ale nie tylko własnym, również swoich poddanych. Jeszcze przed rozpoczęciem budowy posągu w stolicy nakazał on budowę klasztorów we wszystkich prowincjach, w każdym miała być przechowywana i recytowana sutra Wieniec Kwiatów i w każdym miał stać posąg Buddy Wielkiego Słońca co najmniej pięciometrowej wysokości. A osiemnastometrowy posąg w stolicy był nie tylko największy w kraju, był też (o czym pewnie cesarz podówczas nie wiedział) największym w świecie posągiem odlanym z brązu. W 749 roku, kiedy posąg był już gotowy, cesarz Shomu uznał, że jego rola jest skończona, postanowił zrezygnować ze statusu bóstwa i przyjąć status mnicha: abdykował i sam osobiście wstąpił na Ścieżkę prowadzącą ku Obudzeniu.

W 788 roku na górze Hiei wznoszącej się nad brzegiem wielkiego jeziora Biwa w centralnej Japonii osiadł mnich Saicho. Cztery lata wcześniej wstąpił on do klasztoru w Nara, ale zniechęcony atmosferą panującą w stolicy wkrótce przeniósł się w bardziej ustronne miejsce. Dzięki swemu ustronnemu położeniu miejsce to - zdaniem Saicho - lepiej się nadawało na studia i ćwiczenia mające prowadzić do dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości. Wkrótce na górze Hiei powstał prężny klasztor. W 804 roku Saicho wyjechał na dwa lata do Chin, gdzie większość czasu spędził na górze Tiantai, gdzie studiowano przede wszystkim Sutrę Lotosu, po japońsku zwaną Myoho Renge Kyo. Po powrocie zapoczątkował on w swoim klasztorze szkołę zwaną po japońsku Tendai.

Ustronne miejsce jednak niezbyt długo pozostawało ustronne: skoro góra Hiei nie chciała przyjść do stolicy, to stolica przyszła do góry Hiei. Nie tylko bowiem Saicho rozczarowany był atmosferą panującą w klasztorach w Nara, rozczarowani byli również czołowi politycy. W 794 roku cesarz Kammu zbudował nową stolicę na równinie u stóp góry Hiei. Miasto nosiło oficjalną nazwę Heian-kyo, ale Japończycy zwykle zwali je - i zwą do dziś - mianem "stolica", po japońsku Kyoto.

Kiedy w 804 roku poselstwo japońskiego cesarza wyruszyło do Chin, na tym samym statku pojechał do Chin mnich Kukai, by w Chinach studiować tajemną naukę tantryzmu. Wrócił dość szybko, bo po dwóch latach, i głosił naukę zwaną Słowo Prawdy, czyli po chińsku Zhenyan, a po japońsku Shingon. Początkowo mało kto zwracał uwagę na tego mnicha twierdzącego, że w przeciągu roku został mistrzem tajemnej doktryny i że posiada głęboką znajomość praktyk zdolnych przemieniać ludzką świadomość. Z czasem jednak jego nauka zyskiwała respekt. Początkowo głosił kazania gościnnie w różnych świątyniach; w 816 roku cesarz przyznał mu miejsce pod budowę własnego klasztoru na odległej od stolicy górze Koya. Datę tę uważa się zwykle za początek szkoły Słowa Prawdy (po japońsku Shingon) w wyspiarskim kraju na Wschodnim Oceanie. W 823 roku Kukai otrzymał od cesarza klasztor Toji na rubieżach Kyoto.

Kamienna stupa z sanskryckimi literami na górze Hiei

Szkoła Shingon przyniosła naukę o mandalach (zwanych po japońsku mandara), o wielorękich buddach i bodhisattvach będących w rzeczywistości personifikacjami stanów umysłu. Sztuka szkoły shingon to malowane mandale z wielkimi lotosami, gdzie na każdym płatku wielkiego kwiaty siedzi inny budda lub bodhisattva, a strzegą tych mandal postacie gniewne wymachujące mieczami i szczerzące kły. Świątyni tego zakonu pełne są też rzeźbionych postaci, które oczywiście są personifikacjami stanów umysłu.

Wszystko to brzmi pięknie i logicznie, ale inaczej odbiera tę sztukę mnich ćwiczący się w tantrycznej medytacji, a inaczej prosty lud przychodzący do świątyni bić pokłony i składający ofiary. Ów lud wcale nie musi rozumieć, że owe posągi to personifikacje stanów umysłu. Tak naprawdę to bardzo łatwo jest tego nie rozumieć i wyobrażać sobie, że bodhisattva to jakaś bezcielesna postać umiejąca czytać prośby powtarzane w myśli. Trudno więc się dziwić, że niektóre postacie z owego panteonu emanacji stały się szczególnie popularne i - poza mandalami - spotykane są w ikonografii znacznie częściej niż inne. Wszelkie rekordy popularności bije Pan Słuchający Płaczów, czyli Avalokita Iśvara, a po japońsku Kannon. Posiada on w ikonografii wiele aparycji, niektóre o tysiącu rąk i jedenastu głowach, a niektóre w ogóle żeńskie (czyli po polsku byłoby Pani Słuchająca Płaczów); w Japonii bezwzględnie najpopularniejsza jest właśnie ta żeńska wersja. Spośród pięciu głównych buddów, dzięki nurtowi religijnemu zwanemu amidyzmem, najpopularniejszym stał się Bezmiernyblask, pozostali są natomiast prawie zupełnie nieznani. Spośród czterech gniewnych strażników z jakichś względów szczególnie popularny stał się Acala, zwany po japońsku Fudo Myoo: w ikonografii postać otoczona płomieniami, z mieczem w jednej ręce, ze sznurem w drugiej, z kłami wystającymi z ust.

Na terenie japońskich klasztorów tantrycznych znajdują się również charakterystyczne kamienne stupy z wyrytymi na nich sanskryckimi literami. Znajomość sanskryckiego alfabetu jest bardzo ważna, tantryczna medytacja rozpoczyna się zwykle od wizualizacji sanskryckiej litery stojącej pośrodku otwartego białego lotosu. Litera jest oczywiście zapisem dźwięku i owa medytacja wiąże się z tezą mistrzów tantryzmu o działaniu dźwięku na umysł. Ciekawe, że Japończycy używają do tego celu liter sanskryckich, choć w czasach Kukai mieli już własny japoński alfabet. Zdaje się, że mamy do czynienia z wciąż i wciąż powracającym zjawiskiem: intencje twórców pewnych rytów i zachowań zostają zapomniane, powtarzana jest forma kosztem istoty. Indyjscy mistrzowie Wielkiego Wozu pisali swe teksty w sanskrycie, a nie w wymarłym w ich czasach języku Mędrca Sakyów, ponieważ sanskryt był językiem wówczas w Indiach używanym; w Japonii sanskryt uważany jest za język święty i do dziś w niektórych świątyniach przechowywane są sanskryckie rękopisy, które mało kto potrafi przeczytać.

Tantryczne świątynie w Japonii olśniewają wystrojem, wspaniałymi rzeźbami i malowidłami. Olśniewa również rozbudowany rytuał. Dzisiejszy widz jednak odnosi często wrażenie, że jest to rytuał skostniały, powtarzający na zasadzie uwarunkowania praktyki może niegdyś istotne, ale niezbyt przystające do dzisiejszego świata. Nie tylko dzisiejszy widz takie wrażenie odnosi, do podobnego wniosku dochodzili już niektórzy mnisi studiujący na górze Hiei w XII wieku. I - jak to nierzadko w historii buddyzmu bywało - dochodzili do kolejnego wniosku, że aby dojść do dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości, trzeba to uwarunkowanie przełamać.



Więcej na temat sztuk Japonii w mojej książce "CZARKA GORZKIEJ HERBATY"

Friday, February 3, 2023

Japoński amidyzm, czyli buddyzm shin

 (...)Istotom żyjącym w tym Kraju Obudzonego zupełnie jest nieznane pojęcie własności. Istoty przechodzące i idące przez ten Kraj Obudzonego nie czują wcale przyjemności ani cierpienia, stawiają kroki bez pragnienia, z pragnieniem nie stawiają kroków, nie myślą o istotach. I znów, Anando, istoty urodzone w tym świecie zwanym Sukhâvatî nie znają w ogóle pojęcia "innych", nie znają pojęcia "siebie", nie znają pojęcia nierówności, nie znają pojęcia zmagania, nie znają pojęcia sporu, nie znają pojęcia sprzeciwu. Pełne zrównoważonej myśli, pełne dobrej myśli, pełne troskliwej myśli, pełne czułej myśli, pełne użytecznej myśli, pełne spokojnej myśli, pełne stanowczej myśli, pełne niestronniczej myśli, pełne niezmąconej myśli, pełne myśli skupionej na mądrości wiodącej na drugą stronę, posiadłszy wiedzę będącą solidną podstawą wszelkiej myśli, wiedzą równi oceanowi, mądrością równi górze Meru, posiadając wiele rozlicznych cnót, wsłuchując się w muzykę Obudzonego, doceniając muzykę Obudzonego, porzucają one oko cielesne, patrzą jedynie okiem Mądrości(...)

(Sukhavativyuha)


Budda Bezmiernyblask, czyli Amida, przybywający na chmurze
Pewnego dnia do klasztoru Taima-dera w pobliżu miasta Nara, w owym czasie stolicy cesarstwa Japonii, przyszły trzy nieznane nikomu mniszki. Poprosiły one o pewną ilość włóczki, poczem zabrały się do pracy. Pracowały pilnie trzy dni, w ciągu tego czasu wykonały wspaniały kilim, poczem... uniosły się w powietrzu i odpłynęły w kierunku zachodnim. Kilim ten przedstawiał Kraj Bezmiernegożywota tak, jak jest on opisany w sutrach Sukhavativyuha i Amitayurdhyana. Wydarzyło się to w 763 roku.

W tym samym mniej więcej czasie w klasztorze Gango-ji w Nara żył mnich imieniem Chikô. Pewnej nocy miał on przedziwny sen: oto sam Takprzeszedł Bezniernyblask (czyli Budda Amida) wręczył mu obraz, polecił dobrze go sobie zapamiętać, po obudzeniu namalować i następnie skupiać na nim swój umysł w czasie medytacji. Obraz ten również przedstawiał Kraj Bezmiernegoblasku, choć nieco mniej skomplikowany niż tkanina z Taima.

W 996 roku mnich z zakonu Hossô imieniem Shôkai wędrował do Kyôto, by tam otrzymać dwie mandale tantryczne. Po drodze spotkał nieznanego mnicha, który wręczył mu rysunki przedstawiające Kraj Bezmiernegoblasku i powiedział, że skupiając umysł na tych przedstawieniach można sobie zapewnić odrodzenie w owym kraju. Rysunki przypominały obrazy z Taima i z Gango, ale różniły się szczegółami. Wyjaśniwszy wszystko ów nieznany mnich znikł, a Shôkai doszedł do wniosku, że był to Bojownik o Obudzenie Słuchającypłaczówświata.

Te w tak niezwykły sposób otrzymane obrazy były bardzo potrzebne w średniowiecznej Japonii. Koncentracja umysłu na Kraju Bezmiernegoblasku (zwanego Czysą Ziemia) była wówczas popularna. Zakon Tendai stosował, pośród wielu innych praktyk, coś co nazywano po japońsku jôgyô-zammai: przez dziewięćdziesiąt dni od rana do wieczora recytowano wezwanie imienia (brzmiące po japońsku Namu Amida Butsu), obchodzono w koło posąg Bezmiernegoblasku i medytowano zgodnie ze wskazówkami sutry Amitâyurdhyâna. Zakon Shingon teoretycznie bardziej się koncentrował na praktykach tantrycznych, tym niemniej skupianie umysłu na Bezmiernymblasku nie było tam nieznane, a w dwunastym wieku mnich Chingai utworzył odrębną gałąź tego zakonu zajmującą się głównie praktykami wiodącymi do odrodzenia w Czystej Ziemi. Zapotrzebowanie na obrazy przedstawiające Czystą Ziemię było duże. Kopiowano je tak jak sutry i wieszano w świątyniach jako pomoce do medytacji.

Takie przedstawienia Czystej Ziemi Japończycy nazywają słowem mandara; czyli tak samo, jak tantryczne schematy Niewidzialnego Świata. Jest to oczywiście sanskryckie słowo mandala, oznaczające dosłownie "krąg". W buddyjskiej terminologii słowem tym określano krąg ziemi u stóp drzewa, pod którym Mędrzec Sakyów dostąpił Obudzenia. Spośród japońskich mandar Czystej Ziemi najmniej skomplikowana jest Chikô Mandara. Namalowana jest w z grubsza zbieżnej perspektywie, ale ikonograficznie podzielona jest na sześć poziomych pasów. Dolny pas, a w perspektywie obrazu pierwszy plan, nazywa się bugaku-dan, czyli przestrzeń tańca i muzyki: po bokach lotosowego stawu siedzą postacie grające na różnych instrumentach, a na dwóch mostach prowadzących na centralnie położoną wyspę znajdują się dwie postacie tańczące. Następny pas, i następny plan, nazywa się hôsui-dan, czyli przestrzeń kryształowej wody: jest to staw z lotosami, z których niektóre są w pąkach, a inne otwarte z małymi dziećmi wewnątrz. Następny pas nazywa się hôchi-dan, czyli ziemia z drogich kamieni, rosną na tej ziemi drzewa również z klejnotów. Następny pas nazywa się shôson-dan, czyli przestrzeń dworu Obudzonego: centralną postacią jest tam siedzący na lotosowym tronie Bezmiernyblask, po jego lewej stronie (czyli po prawej stronie obrazu) siedzi na podobnym lotosie Słuchającypłaczówświata (czyli po japońsku Kannon), po jego prawej stronie siedzi Wielkasiła (czyli po japońsku Seishi), a wokół jest tłumek mniejszych postaci. Następny pas nazywa się rôkaku-dan, czyli przestrzeń wielopiętrowych budynków, które wznoszą się za plecami i nad głowami Amidy i jego dworu; jest to architektura w stylu chińskim, z krzywymi dachami. Najwyższy pas nazywa się koku-dan, czyli pusta przestrzeń. Mandara ta była wielokrotnie kopiowana, w świątyni Gango-ji w Nara znajduje się kilka takich kopii, najstarsza z dwunastego wieku. Cudowny oryginał mnicha Chikô niestety zaginął.

Pisana złotym atramentem sutra z ilustracją przedstawiajacą raj Bezmiernegoblasku
Istnieje natomiast do dziś owa cudowna tkanina z Taima-dera, czyli Taima Mandara; przechowywana jest obecnie w muzeum narodowym w Nara. Dzisiejsi uczeni, jak to uczeni, powątpiewają w cudowne powstanie tego dzieła i przypuszczają, że powstało ono w Chinach i być może w epoce Nara zostało do Japonii przywiezione. Niewątpliwe jest, że jego ikonografia pasuje idealnie do komentarzy chińskiego mnicha Shandao. Centralna część mandali rozplanowana jest podobnie do Chikô, tyle że jest tam znacznie tłoczniej: dwór wokół centralnej trójcy jest liczniejszy, nad budynkami w pustej przestrzeni unoszą się liczne postacie na obłokach, a u dołu obok muzykantów są sceny "ojca witającego dzieci", czyli Amidy witającego nowonarodzonych. Wokół centralnego obrazu są rzędy małych scen ilustrujących sutrę Amitâyurdhyâna. Oryginalna tkanina jest dużych rozmiarów, kopie malowano zazwyczaj mniejsze, ale w określonej proporcji, na przykład ćwierć, albo jedną ósmą, albo jedną szesnastą. Najsłynniejsza z tych kopii, zwana Kempô-shin Mandara, znajduje się dziś w świątyni Zenrin-ji w Kyôto.

Shôkai Mandara jest teoretycznie czymś pośrednim pomiędzy Taima i Chikô, ale tak naprawdę jest niewiele bardziej skomplikowana od tej ostatniej. Jej charakterystyczną cechą są dwa mosty w architekturze za Amidą. Jej kopie znajdują się dziś między innymi w świątyni Jôdo-ji w Nara oraz w Shôkô-ji w Kyôto.

W późnym okresie Heian nie tylko malowano obrazy mające przedstawiać Kraj Bezmiernegoblasku, budowano także świątynie wzorowane na owych mandalach Amidy. Najbardziej znaną z nich jest Byôdo in w Uji w pobliżu Kyôto, świątynia zakonu Tendai. Zbudował ją w 1053 roku Fujiwara Yorimichi, regent cesarza, i do dziś jest dobrze zachowana. Główny pawilon stoi na wyspie pośrodku lotosowego stawu. Pawilon jest piętrowy, co w średniowiecznej Japonii było rzadkie, ale zgodne ze wskazaniami sutry. Pośrodku pawilonu stoi złocony posąg Amidy prawie trzymetrowej wysokości. Wewnątrz posągu znajduje się mały postumencik w kształcie lotosu, na owym lotosie położony jest dysk, na którym wypisana jest wielosylabowa mantra. W pawilonie znajduje się także dziewięć obrazów przedstawiających dziewięć sposobów, w jaki Amida wita nowonarodzonych; są to te same sceny, które w Taima Mandara są w rzędzie u dołu. Taka scena powitania przez Bezmiernyblask nazywa się po japońsku Amida Raigô.

Przedstawienie Amidy przybywającego na chmurze było również częstym tematem malarstwa tego okresu. Być może miały one być pomocą w przygotowaniu na śmierć. Być może miały pomóc umierającemu w rozpoznaniu tego, co w momencie śmierci zobaczy. Istniał również specjalny amidystyczny rytuał przedśmiertny: w rękę umierającego wkładano nitkę, której drugi koniec przymocowywano do ręki posągu Amidy specjalnie w tym celu przyniesionego. Z naszej perspektywy taka praktyka wygląda trochę jak myślenie życzeniowe w rodzaju powtarzania słowa "cukier" z nadzieją na słodki smak w ustach. Historia sutry Sukhâvatîvyuha to zdaje się historia pomyłek w odczytywaniu tekstów. Ale nie tylko. Jej żywotność chwilami zadziwia; nie wiadomo właściwie dlaczego w ciągu historii pojawiały się nonkonformistyczne ruchy, które tę właśnie sutrę uważały za swoją główną inspirację. Jeden z tych ruchów pojawił się w Japonii w epoce Kamakura.

Epoka Kamakura to epoka samurajskich wojen, czasy zręcznego obcinania głów i rozcinania brzuchów. To również epoka feudalnych włości wielkich klasztorów, których bronili ćwiczący się w sztukach walki mnisi. Epoka fałszywej nauki, tak właśnie jak to pisał chiński mnich Shandao. Niektórzy już wówczas zdawali sobie z tego sprawę. W 1175 roku mnich z góry Hiei, imieniem Hônen, pod wpływem lektury pism Shandao zaczął głosić, że w epoce fałszywej nauki praktyki tantryczne i tym podobne do niczego dobrego nie doprowadzą. Wszystkie te praktyki bez szczerej wiary są pustą indoktrynacją. Do prawdziwej wiary może doprowadzić nembutsu, czyli praktyka wzywania imienia Bezmiernegoblasku. To wezwanie, jeśli wypowiedziane z czystym sercem, pozwala otworzyć się na działanie "innej mocy". Owa "inna moc" (zwana po japońsku tariki) jest w każdym człowieku, zazwyczaj głęboko ukryta; jest ona tam dlatego, że Takprzeszedł Bezmiernyblask złożył kiedyś ślub że ona tam będzie. Zazwyczaj jest ukryta, bowiem przesłania ją "własna moc" (zwana po japońsku jiriki), ale każdy może się otworzyć na jej działanie, niezależnie od tego czy jest żebrzącym mnichem, czy ojcem sześciorga dzieci.

Takie podważanie autorytetu klasztornych instytucji nie było w smak tkwiącym po uszy w schyłkowej epoce fałszywej nauki mnichom z góry Hiei. Hônen był człowiekiem o łagodnym usposobieniu, niezbyt skorym do otwartych konfrontacji. Na zarzut, że podważa wartość buddyjskiego zakonu odpowiadał, że choć nembutsu jest najważniejsze, to jednak buddyjskie zakonne śluby nie są bezużyteczne. Powiadał, że "Nawet grzeszników Amida wyzwoli, o ileż bardziej cnotliwych". Sam zresztą przestrzegał zakonnych ślubów, pozostawał w celibacie i nigdy oficjalnie nie opuścił zakonu Tendai. Tym niemniej przy głównych tezach swego nauczania pozostawał uparcie i próby łagodzenia konfliktów nie uchroniły go przed prześladowaniami: choć początkowo cieszył się respektem cesarza, w wyniku mnisich intryg został w końcu zesłany do odległej prowincji na zachodzie i dopiero przed śmiercią pozwolono mu wrócić do stolicy.

Główny uczeń Hônena, imieniem Shinran, był znacznie mniej skłonny do wszelkich ceregieli. Aby nie było wątpliwości że nie ma zamiaru dyskutować z wielce uczonymi interpretatorami sutr (nawiasem mówiąc on sam studiował dwadzieścia lat na górze Hiei zanim został uczniem Hônena), przyjął on imię Gutoku, co znaczy "głuptasek". Sformułowanie Hônena zgrabnie przerobił na: "Nawet cnotliwych Amida wyzwoli, o ileż bardziej grzeszników", co oczywiście nie było pochwałą grzechu, lecz demaskacją grzechu pychy. Nawracający się grzesznik posiada jedną cechę absolutnie konieczną do prawdziwej wiary: pokorę, której nierzadko brakuje zadowolonym z siebie "cnotliwym". Shinran nie tracił czasu na zjednywanie sobie pozerów i hipokrytów. Na przykład fałszywych celibatariuszy. Nie miał on nic przeciw prawdziwemu głębokiemu celibatowi, ale pozorny celibat grożący w najlepszym razie natręctwami myślowymi, a w gorszym rozpustą lub zboczeniami seksualnymi, jest z pewnością barierą na drodze do prawdziwej wiary. Nie jest natomiast barierą małżeństwo: sam Shinran ożenił się i miał sześcioro dzieci. A z drugiej strony to nie moralność prowadzi do wiary, lecz odwrotnie: moralność wynika z wiary. Kto choć raz w życiu z prawdziwie głęboką wiarą wezwał imienia Bezmiernegożywota, otworzył się na działanie "innej mocy", ten już potem będzie unikał złych czynów, które są zawsze wynikiem działania "własnej mocy".

Bowiem wezwanie z prawdziwie głęboką wiarą imienia Bezmiernegoblasku oczyszcza z grzechów. Zgodnie z buddyjską nauką dawne złe czyny powodują, że popełnia się nowe złe czyny. Działa tu prosty mechanizm, na przykład odwet tych, których skrzywdzono powoduje chęć kolejnego odwetu - jest to zaklęty krąg. Ale jakże popełniać zło, mścić się itd. - ze świętym imieniem na ustach? A ktokolwiek choć raz w życiu wezwał Imienia z prawdziwie głęboką wiarą, ten rozumie istotę zła i nie będzie chciał go popełniać. Taki ktoś już się urodził w Czystej Ziemi. To urodzenie się w Czystej Ziemi już za życia nazywa się po japońsku gensô, w odróżnieniu od odrodzenia po śmierci, zwanego ôsô. Sama Czysta Ziemia zwie się po japońsku Jôdo i tym mianem nazywa się zwykle zapoczątkowany przez Hônena nurt w buddyźmie.

Higashi Honganji w Kyoto
Hônena zesłano na zachód kraju, Shinran w tym samym czasie zesłany został do wschodnich prowincji, kiedy jednak cofnięto nakaz banicji - Shinran nie myślał wracać. Na wschodzie też byli ludzie, którym trzeba było głosić Dobrą Naukę. Co więcej - byli tam ludzie, którzy nigdy nie słyszeli o Buddzie. Shinran pochodził z arystokratycznej rodziny, ale głosił swą naukę wśród chłopów. Nauczanie Shinrana było reakcją na nadużycia i uwarunkowania, ale wielu jego słuchaczy po raz pierwszy zetknęło się z buddyzmem w tej właśnie formie. Tym niemniej byli to w większości chłopi, więc trudno się dziwić, że w ciągu historii utworzona przez nich szkoła wykazywała nierzadko skłonności do nonkonformizmu. Sam Shinran nie zakładał nowej szkoły, uważał że rozpowszechnia jedynie nauczanie Hônena. Dopiero uczniowie Shinrana utworzyli nową szkołę, zwaną Jôdo Shin. Była ona nonkonformistyczna od początku. Za wzorem Shinrana zarzucono obowiązek celibatu. Zarzucono przedśmiertne ceremonie z figurą Amidy i nitką, wychodząc z założenia, że istotnie jest urodzenie się w Czystej Ziemi za życia, czyli prawdziwe nawrócenie, a nie marzenia o wygodnym życiu po śmierci. Zarzucono też medytację, również ową wizualizację Amidy, wychodząc z założenia, że powoduje ona raczej samozadowolenie i indoktrynację niż otwarcie się na działanie "innej mocy", czyli prawdziwą wiarę. Zamiast takiej medytacji szkoła Shinshű zaleca analizę własnych przeszłych czynów, co pozwala zrozumienie ich przyczyn, czyli działanie "własnej mocy", a to z kolei pomaga w otwarciu się na działanie "innej mocy".

Szkoła Shin cieszyła się ogromną popularnością wśród ludu, natomiast inne zakony uważały ją za heretycką. Jej świątynie były napadane i palone. Główna świątynia szkoły, zwana Hongan-ji, była kilkakrotnie niszczona i odbudowywana w nowym miejscu. Bywało, że główny opat zakonu, zamiast rezydować we wspaniałej świątyni, pielgrzymował po kraju jako wędrowny kaznodzieja. Takim był żyjący w piętnastym wieku Rennyô Shônin, potomek Shinrana przywabiający tłumy słuchaczy i uważany za "drugiego założyciela". A w ciągu wieków wielu wyznawców, często prostych ludzi, niepiśmiennych, uznawano za myôkônin, czyli tych, którzy już na ziemi urodzili się w Czystej Ziemi. Już w tym życiu nieznane jest im pojęcie własności, przyjemności, cierpienia, nie znają pojęcia zmagania, sporu i sprzeciwu, za to pełni są dobrej myśli, troskliwej myśli, myśli wiodącej na drugą stronę...



Więcej na temat sztuk Japonii w mojej książce "CZARKA GORZKIEJ HERBATY"