Wednesday, April 1, 2020

Z kim mogą się żenić Indianie Tukano?

Przekraczanie strumyków w dżungli

Ścieżka przez tropikalny las prowadzi początkowo po równinie. Raz po raz przekraczamy leniwie płynące strumyki czerwonawej wody ostrożnie stąpając po zwalonych pniach drzew przerzuconych przez rzekę jako kładki. Potem ścieżka (razem z dżunglą) wchodzi między strome skały, ostre podejścia, ciasne wąwozy. Na ostrych podejściach człowiek ma ochotę chwytać za wystające korzenie, ale trzeba uważać, bo po niektórych chodzą amazońskie mrówki, które nie znają litości.
Idziemy na górę Cabari, a prowadzi nas Guedes, Indianin ze szczepu Tukano. Ubrany jest w w podkoszulkę z wielkodziobym tukanem i napisem: „Tukano – ritos, mitos e tradiciones. XVIII Festival, São Gabriel do Cachoeira”. To tak żeby było wiadomo z jakiego jest szczepu. Ale to dziś, wczoraj miał koszulkę z trupią czaszką i napisem „Iron Maiden”, żeby było wiadomo jaką muzykę lubi.
Biwak na skale nad równiną, ognisko skrzesane w załomie, mięso pieczone na rożnie. Rozwieszamy hamaki między drzewami, tu zostaniemy na noc. Mięso nie jest z upolowanej w dżungli zwierzyny, tylko kurczaki kupione w mieście na tę wyprawę. Miasto – São Gabriel da Cachoeira, widoczne jest w oddali. Jest wprawdzie odległe o dzień marszu przez dżunglę, ale sygnał w telefonie jest i można wysłać pozdrowienia do znajomych w Europie. Widok zapiera dech: porośnięta dżunglą płaska jak stół równina, tylko gdzieniegdzie sterczą nad nią pojedyncze góry, takie jak ta, na której stoimy. Najwyższa z nich to widoczna na horyzoncie Bela Andormecida – Śpiąca Królewna – która rzeczywiście wygląda jak leżąca na plecach kobieta z obfitym biustem. Pośród lasu wije się szeroka rzeka Rio Negro, nad którą w strategicznym punkcie leży miast São Gabriel. Guedes podaje mi udziec pieczony na ruszcie. „Anią” mówię popisując się znajomością słowa w języku Tukano (nauczyłem się go wczoraj, a znaczy 'dziękuję'). Emmanuel mówi, jak to samo słowo brzmi w języku Hupida. Emmanuel jest etnologiem i ma dużą wiedzę na temat mieszkających w tej okolicy ludów. Guedes komentuje:
Hupida to byli kiedyś nasi niewolnicy.”
Indianin Guedes
São Gabriel da Cachoeira to jedyne miast w Brazylii, gdzie większość ludności stanowią Indianie. Wyglądają oni praktycznie tak samo jak kaboklowie w całej Amazonii, tylko kaboklowie twierdzą, że nie są Indianami, a mieszkańcy São Gabriel należą do konkretnych szczepów i nawet znają własne języki. Ta liczba mnoga jest istotna, ponieważ okolice górnego Rio Negro, a zwłaszcza dorzecze rzeki Uaupes, to tak zwany rejon kulturowy Tukano, który cechują dość niezwykłe zwyczaje matrymonialne: Indianin Tukano może się ożenić tylko z kobietą mówiącą innym językiem.
Cachoeira znaczy bystrzyna. Górne Rio Negro poprzecinane jest progami wodnymi. Do São Gabriel można dopłynąć z Manaus statkiem, ale powyżej już tylko indiańskim czółnem. Portugalczycy zbudowali twierdzę w strategicznym miejscu nad pierwszym progiem i dotąd sięgała ich władza, powyżej była kraina Indian i tak naprawdę jest do dziś. São Gabriel jest na styku cywilizacji. Indianie znad Uaupes przyjeżdżają tu zobaczyć wielkie miasto, zobaczyć sklepy i może nawet coś kupić. Kiedyś przywozili na sprzedaż niewolników, później kauczuk. Dziś niektórzy przyjeżdżają na stałe, znajdują pracę, a kiedy mają wolną chwilę - prowadzą grupę Gringów ścieżką przez las na górę Cabari. Większość Indian przyjeżdża tu jednak tylko na chwilę, do banku wypłacić zasiłki.
Parę dni temu Indianin spotkany na brzegu rzeki tam, gdzie cumują łodzie Indian przybyłych z daleka, opowiadał nam jak to jest. W ostatnich latach lewicowy rząd Brazylii przyznał Indianom zasiłek na każde dziecko posłane do szkoły. Szkoły są we wsiach nad Uaupes, ale zasiłek można wypłacić tylko w banku, a najbliższy bank jest w São Gabriel. Podróż czółnem z motorkiem trwa tydzień. Całe rodziny przyjeżdżają do miasta, rozwieszają sobie hamaki w opuszczonym magazynie, gotują na ognisku obiady z ryb złapanych w rzece, garnek stawiają na kilku cegłach. Nasz rozmówca pokazywał nam to miejsce, z nami rozmawiając po portugalsku, ale z innymi w języku Tukano. Mówił nam jeszcze, że powinniśmy zobaczyć jeszcze inne takie biwakowisko, pokazywał nam gdzie iść.
Hamakowisko Indian w opuszczonym magazynie
Nie poszliśmy tam. Spotkany następnego dnia Emmanuel mówił, że mieszkają tam Indianie Hupida, ale lepiej tam teraz nie iść, bo właśnie wczoraj kogoś tam zamordowano. Emmanuel mieszka w São Gabriel i wszystkich tu zna. Sugerował mi, że powinienem postarać się o wywiad z jednym z dyrektorów FOIRN. Zaoferował pomoc, również językową, jako że ja portugalski rozumiem raczej mgliście, a tutejsi Indianie wprawdzie znają co najmniej trzy języki – swój, swojej żony i portugalski – ale trudno oczekiwać, żeby znali również angielski.
Co to jest FOIRN? Przed przyjazdem do São Gabriel nie miałem pojęcia o istnieniu czegoś takiego. Federação das Organizações Indígenas do Rio Negro, czyli Zjednoczenie Organizacji Indiańskich znad Rio Negro, to forum spotkań Indian z różnych szczepów, które do niedawna prowadziły ze sobą ciągłą wojnę, a dziś wolą uzgadniać wspólne stanowisko wobec problemów współczesnego świata. Na przykład wobec rządu, który twierdzi, że terytorium nad rzeką Uaupes to terytorium Brazylii. Są podobno gdzieś w lesie jeszcze szczepy, które mają gdzieś postanowienia rządu i strzelają z łuku do każdego, kto postawi stopę na ich terytorium, ale szczepy zrzeszone w FOIRN uznały, że lepiej utworzyć grupę nacisku, która mogłaby wpływać na decyzje rządu. Jest to jedno z zadań FOIRN. W São Gabriel jest budynek, w którym organizacja ma swoje biura, od frontu jest też sklepik, gdzie turyści mogą sobie kupić tradycyjne rękodzieło prosto ze wsi ukrytych w dżungli. Dziewczęta obsługujące w sklepiku do klientów mówią po portugalsku, ale między sobą w języku Tukano. To od nich dowiedziałem się, że „anią” znaczy dziękuję. W ogródku za biurami stoi też tradycyjna, kryta strzechą maloka – tu odbywają się wydarzenia publiczne, tu spotykają się wodzowie przybyli z odległych wsi. Właśnie w przyszłym tygodniu ma się odbyć taki zjazd wodzów, możemy być nawet obecni na otwarciu uświetnionym tańcami ludu Tujuka.
Indianie w Sao Gabriel w kolejce do banku

Emmanuel kilkakrotnie pytał dziewcząt w sklepie z rękodziełem, czy moglibyśmy porozmawiać z którymś z dyrektorów FOIRN, dziewczęta odpowiadały ze owszem, moglibyśmy, ale wszyscy akurat są zajęci. Ja bym pewnie dał za wygraną, ale Emmanuel jest uparty i w końcu jeden z wodzów zgadza się z nami porozmawiać. Jest to Renato da Silva Matos, wódz ludu Tukano, w FOIRN pełniący obowiązki jednego z pięciu dyrektorów. Chętnie opowiada, nie trzeba zadawać dodatkowych pytań, a Emmanuel mu nie przerywa. Ja zwykle takie wywiady lubię, bez zadawania pytań, kiedy mój rozmówca mówi to, co dla niego jest ważne, a nie to, co pytający chce usłyszeć. Tylko że ja niestety portugalskiego nie rozumiem i muszę co jakiś czas prosić Emmanuela o tłumaczenie. No i kilka pytań jednak mam. Co to jest ten FOIRN? Kiedy powstał? Kto go powołał? Jakieś nazwiska? Jakieś osiągnięcia?
Otóż FOIRN powstał w 1987 roku w ramach ruchu brazylijskich Indian walczących o swoje prawa, jako że interesy Indian tu mieszkających nie zawsze idą w parze z interesem międzynarodowych firm chcących wykorzystać zasoby naturalne tego kraju. Jak to ujął Renato – kolonizatorzy widzą ten kraj jako potencjalne źródło zysku, podczas gdy dla Indian jest to dom. Kluczową postacią w utworzeniu FOIRN był niejaki Alvaro Tukano, którego talenty za młodu dostrzegł pracujący w tym rejonie Brazylii lekarz wojskowy i posłał go na uniwersytet. W latach osiemdziesiątych Alvaro spotykał się z spotykał się z innymi przywódcami brazylijskich Indian, tworzących grupę nacisku na władzę. W efekcie w 1988 roku wprowadzono w Brazylii prawo przyznające Indianom prawo do pewnych terytoriów, jednak nie było pieniędzy na to, by wytyczyć ich granice. W na spotkaniu w Rio de Janeiro 1992 roku FOIRN uzyskał pieniądze na ten cel od ONZ, w dużej mierze od rządu Niemiec. FOIRN ma również wpływ na szkolnictwo, na przykład obecnie lekcje w szkołach odbywają się nie tylko po portugalsku, ale też w językach plemiennych. Jednak języki plemienne zanikają i w rejonie górnego Rio Negro w użyciu są jeszcze tylko trzy: Tukano, Baniwa i Nheengatu.
To szkolnictwo przychodzące z zewnątrz, ale Indianie mają też własną tradycyjną wiedzę. Ta wiedza jest zupełnie innego rodzaju, niż wiedza białych ludzi. Na przykład wiedza pajes, czyli szamanów. Szamani potrafią osiągnąć taką koncentrację, że widza całą ziemię jak malutka kulkę. Potrafią widzieć, co będzie w przyszłości. Chociaż wśród Tukano raczej nie ma szamanów. Tukano tradycyjnie mieli myślicieli (pensadores), a szamani byli wśród innych ludów, na przykład Bare albo Baniwa. Szamani uczyli się z dala od ludzi, przez wiele lat musieli być nie tylko w celibacie, ale nawet nie mogli widzieć kobiety. Teraz jest mniej szamanów, bo misjonarze często walczą ze starymi tradycjami.
Renato da Silva
Wywiad trwał półtorej godziny, powyższe to tylko króciutkie streszczenie, ale i tak daje do myślenia. Mnie zaintrygowali zwłaszcza owi „myśliciele” wśród Tukano. Słowo „myśliciel” oznacza kogoś, kto dzięki myśleniu odkrywa coś nowego, a nie tylko uczy się na pamięć tradycji. Czyżby więc wśród Tukano była jakaś szkoła filozofii? Niby czemu nie, jeśli mogła istnieć wśród starożytnych Greków, to czemu nie wśród Tukano w XIX wieku? To tylko myśl socjalistyczna redukuje mniejszości narodowe do trwających w tępocie prymitywów, których jedynym osiągnięciem intelektualnym są stroje ludowe i wiklinowe koszyki. Indianie w dżungli to w myśli socjalistycznej „wspólnota pierwotna” (pewnie Tukano powinni być dumni z takiego określenia). Inną sprawą są ci misjonarze. Prawdą jest, że protestanccy misjonarze nawołują do porzucenia wszelkich dawnych zwyczajów, katoliccy księża od ostatniego soboru są bardziej tolerancyjni, otwarci na „inkulturację”. Prawdą jest też, że ci wszyscy misjonarze odnieśli taki sukces, ponieważ ich przyjście zapowiadali szamani! W pierwszej połowie XX wieku wśród ludu Baniwa prorok Kudui głosił koniec znanego świata (było to po strasznych epidemiach spowodowanych kontaktem z białymi ludźmi poszukującymi kauczuku), a w latach pięćdziesiątych tego wieku przybyła tam z Ameryki misjonarka Sophie Muller, która nauczyła się języka Baniwa i głosiła Ewangelie w wersji ewangelickiej. Zachowywała się dziwnie, chodziła się modlić nocą do lasu, więc dla Indian było jasne, że kontaktuje się z duchami i posiada jakieś moce. Z czasem większość nawróciła się na jej wersję chrześcijaństwa. Natomiast wśród Tukano przed przybyciem misji Salezjanów krążyło proroctwo dziewczyny imieniem Maria, która miała wizje trochę podobne do siostry Faustyny. Miała respekt swego ludu, więc kiedy przybyli Salezjanie, mieli zadanie ułatwione.
Ciekawe rzeczy o misjonarzach opowiada Auxiliadora, która mieszka w chacie obok naszego hotelu. Przedstawił mi ją i rozmowę tłumaczył nieoceniony Emmanuel, który tu wszystkich zna. Auxiliadora jest przewodniczącą związku nauczycieli indiańskich, a także wójtem swojej wsi, zamieszkałej przez Indian ze szczepu Löw. Jest to wieś wyjątkowa choćby dlatego, że tylko tam się używa języka Löw, niepodobnego do innych indiańskich języków w okolicy, z wyjątkiem języka Hupida. Auxiliadora mówi, że w zasadzie możliwe byłoby odwiedzenie jej wsi, choć odbywająca się właśnie konferencja związku nauczycieli indiańskich powoduje, że jest bardzo zajęta. Ale opowiada ciekawe rzeczy. Na przykład że ludzie w FUNAI (brazylijskim urzędzie do spraw Indian) mówią, że misjonarze niszczą indiańską kulturę (taki jest trend w naszych politycznie-poprawnych czasach), a tymczasem w jej wsi to właśnie misjonarze kupili tę ziemię, na której jej lud następnie zbudował wieś. Ewangeliccy misjonarze bezwzględnie zakazują spożywania alkoholu, a jak już coś, to właśnie alkohol niszczy kulturę. Tu w mieście widać na ulicach niszczenie kultury. Wczoraj w miejscu, gdzie mieszkają Hupida, kogoś zamordowano. To efekt alkoholu. To właśnie wśród Hupida jest najwyższe spożycie alkoholu. Ci ludzie w FOIRN owszem, działają z pewnym sukcesem, dostają teraz od rządu jakieś pieniądze na projekty w środowisku Indian, ale w FOIRN wszyscy są Tukano albo Baniwa albo Bare. Żadne pieniądze nie są przekazywane na Hupida!
Hupida to inni Indianie, niegdyś koczujący po dżungli z łukami, dziś koczujący po mieście z butelczyną. Tukano, Tujuka, Baniwa, to ludy osiadłe mieszkające w dużych wsiach nad brzegami rzek, od stuleci uprawiające maniok, od stuleci handlujące z białym człowiekiem. Hupida, być może pierwotni mieszkańcy tych ziem, to żyjący z myślistwa koczownicy wędrujący w małych grupkach po dżungli pomiędzy wielkimi rzekami. W dawnych czasach Tukano napadali na obozowiska Hupidów, zabijali mężczyzn, kobiety i dzieci brali jako jeńców, by pracowali na polach manioku albo by ich sprzedać Portugalczykom. Z czasem całe rodziny Hupida oddawały się w niewolę zapewniając sobie tym sposobem bezpieczeństwo. Pracowali na polach manioku, ale mogli też iść do lasu na polowanie. Mówili innym językiem, ale Tukano nie brali sobie kobiet Hupida za żony. Dziś też jest to nie do pomyślenia. Biały Amerykanin może się ożenić z Murzynką, ale Indianin Tukano z kobietą Hupida?

Bela Andormecida



No comments:

Post a Comment