Wulkan Villarica |
Wulkan Villarica dymi. Dymi codziennie, biały dym z białego
stożkowatego komina. Zakopcony czubek otoczony jest kryzą wiecznego
śniegu.
„Kiedy
dwa lata temu ten wulkan wybuchł, cały ten śnieg od razu spłynął
i były powodzie. W dodatku woda niosła jakieś trujące opary i nie
wolno było podchodzić do potoków. Ale ten wybuch nie przyniósł
wielkich szkód. A potem, dwa miesiące później, wybuchł wulkan
Chalbuco, dalej na południe. Wtedy była noc w dzień, zupełnie
ciemno, jeszcze o jedenastej. Dopiero około południa zaczęło się
przejaśniać. Potem popiół padał jak śnieg.”
Ksiądz Stanisław, który mi to opowiada, mieszka w Currarehue, w
górach Araukarii, czyli w kraju Mapuczów. Powinienem pewnie jeszcze
dodać, że to jest w Chile, bo istotnie republika Chile podbiła
kraj Mapuczów jakieś sto trzydzieści lat temu. Do tego czasu
Mapucze byli całkowicie niepodlegli. Araukaria, czyli kraj Mapuczów,
to niby Andy, ale w tym rejonie niewysokie, sięgające około
półtora tysiąca metrów nad poziomem morza. Wyjątkiem są wulkany
sięgające czterech tysięcy, albo i pięciu. Niektóre dymią cały
czas, niektóre co kilkadziesiąt lat wybuchają. Pokryte wiecznym
śniegiem, a tam, gdzie śniegu nie ma, popiołem albo zastygłą
lawą, szare. Otaczające je górskie łańcuchy są zielone, pokryte
lasem, który powyżej tysiąca metrów staje się lasem araukarii.
Araukarie to potężne drzewa, które rosną tylko w tym rejonie
świata i tylko powyżej tysiąca metrów. Podobno są to relikty z
czasów dinozaurów, a istniejące do dziś stanowiska to niedobitki.
Indywidualne drzewa też potrafią osiągać imponujący wiek, ponad
dwa tysiące lat. Są pod tak ścisłą ochroną, że nie ścina się
ich nawet jeśli stoją na drodze właśnie budowanej
międzynarodowej szosy. Nieoceniony ksiądz Stanisław zabiera mnie w
takie miejsce, gdzie araukarie rosną na środku drogi. Jest to
niedaleko granicy z Argentyną, u stóp wulkanu Lanin, szarego
masywu.
Ksiądz Stanisław, rodowity góral z Beskidu Żywieckiego, jest tu w
swoim żywiole. W niedziele jeździ parafialnym jeepem do odległych
o dziesiątki kilometrów dolin i odprawia msze we wsiach
zamieszkałych przez Mapuczów. Jadę z nim na jedną z takich
wypraw. Kapliczki są malutkie, niektóre zbudowane specjalnie jako
małe kościoły stojące na wydzielonej parceli otoczonej drzewami,
a na sąsiednich parcelach pasą się woły. Inne to opuszczone domy
używane obecnie jako kaplice, mają kuchnię i łazienkę, drzwi do
łazienki za ołtarzem. Niewiele osób przychodzi na msze. W jednej
wsi tylko pięć, w dodatku trzeba jechać po klucze, bo kościelna
ma gości i na mszę nie przyszła. Do innej (tej z łazienką za
ołtarzem) przychodzi może trzydzieści osób razem z dziećmi.
Araukaria |
„Tu
nie ma frekwencji”, mówi ksiądz Stanisław. „W krajach, gdzie
rządzili Hiszpanie, wiara tak się nie zakorzeniła. Ci Mapucze mają
jeszcze swoje tradycje, odprawiają swoje ceremonie, tak zwane
ngilatun,
którym przewodniczy lonko,
wódz klanu. A jednocześnie oficjalnie są chrześcijanami.
Protestanckie sekty zwalczają tę pogańską tradycję, a Kościół
Katolicki to toleruje.”
Sami Mapucze nie widzą tu żadnej sprzeczności. Są katolikami i
jednocześnie odprawiają swoje ceremonie – dlaczego miałaby to
być sprzeczność? Jeszcze dziś mają swoich proroków, tak jak
kiedyś mieli ich na pustyni Żydzi. Przez proroków Bóg objawia
swoją wolę i Mapucze go słuchają. A Ngilatun to rozmowa z Bogiem.
Nie prywatna rozmowa, religia Mapuczów to nie prywatne wyznanie,
cały klan zbiera się na ceremonię, a inne klany też są
zaproszone. Lonko całą ceremonię prowadzi, ale jest to
święto całej wspólnoty. Lonko musi się specjalnie
przygotować, przez pewien czas musi żyć w celibacie, nie może też
przez jakiś czas spożywać żywności kupionej w sklepie. On
prowadzi ceremonię, ale prowadzi ją w imieniu całej wspólnoty.
Nie tylko ludzi, zwierzęta też są obecne, są woły i barany, one
też potrzebują Bożej opieki. Konie biorą udział w ceremonii,
młodzi jeźdźcy galopują wokół terenu, aby nie dopuścić na to
miejsce diabła. Młodzież czuwa też nocami, śpiewa pieśni,
słucha opowieści, by diabeł nie mógł się wcisnąć. Dlaczego
taka ceremonia miałaby by być sprzeczna z katolicyzmem?
Na
łąkach koło kaplic pasą się woły. To wcale nie przenośnia, są
one tu do dziś używane jako napęd do pojazdów, raz po raz mijamy
wóz ciągniony przez woły. Mijamy także szeroką łąkę, na
której zbudowane są zadaszenia z drewna i słomy otaczające
półkolem centralny plac. „To tu właśnie Mapucze odbywają swoje
ceremonie,” mówi ksiądz Stanisław. „Później pojedziemy
spotkać lonko,
będziesz sobie z nim mógł pogadać.”
Lonko Alejandro |
Mam
całkiem sporo czasu, by pogadać sobie z lonko
Alejandro, bo zatrzymuję się u niego na kilka dni. Nie ma on wołów,
jego rodzina porusza się samochodami. Ma pięć córek, trzech synów
i kilkanaścioro wnuków. Mieszka w domu w zasadzie takim samym jak
inni Chilijczycy, acz pierwszą rozmowę z turystą zainteresowanym
tradycją Mapuczów zabiera nas do specjalnie w tym celu zbudowanego
tradycyjnego domostwa, zwanego ruka.
Jest to solidna chata zbudowana z solidnych pionowo wbitych w ziemię
bali, dach też z solidnych desek. „Mapucze na wybrzeżu budowali
domy kryte strzechą, ale tu w górach musimy mieć dach solidny, bo
czasami pada kilka metrów śniegu”, mówi lonko
Alejandro. Pośrodku ruki
ułożone kamieniami miejsce na ognisko, a pod ścianami ławy
wylożone baranimi skórami.
Tak
mieszkali Mapucze kiedyś, a lonko
Alejandro specjalnie zbudował sobie taką rukę,
żeby ją pokazywać turystom zainteresowanym kulturą Indian. A
takich jest coraz więcej. Przyjeżdżają w góry uprawiać górskie
sporty, a skoro w górach mieszkają Indianie, to można zawsze w
któryś deszczowy dzień zobaczyć jak wyglądają. Kupić jakiś
ręcznie robiony bibelocik. A Mapucze nie w ciemię bici, wyczuli
popyt i teraz produkują masowo ręcznie robione bibelociki. Całkiem
ładne bibelociki. I organizują targi rękodzieła ludowego, które
trwają całe lato. Na targach można też zakosztować tradycyjnej
kuchni Mapuczów, potraw gotowanych na polowym piecyku. Dwie córki
lonko
Alejandro pracują w takiej polowej kuchni na ludowych targach w
Currarehue. Inne mają domki wynajmowane turystom, którzy
przyjeżdżają uprawiać sporty górskie. Lonko
Alejanro ma również zięcia imieniem François,
który pracuje jako przewodnik górski. Bo w Chile nie można sobie
ot tak po prostu chodzić po górach, trzeba mieć przewodnika. Góry
są albo prywatne, a wówczas właściciel takiej góry pobiera
opłaty za wejście, albo są w parkach narodowych, które też
pobierają opłaty, a w dodatku nie wpuszczają bez przewodnika.
Zatem przewodnicy mają zatrudnienie oprowadzając po górach
turystów przybywających licznie z Niemiec i Francji. Zięć lonko
Alejandro też jest Francuzem i akurat kiedy tam jestem, prowadzi
grupę ziomków na świętą górę Mapuczów. Dołączam się.
Rehue |
Chmury
tego dnia są nisko, na wysokości tysiąca metrów idziemy przez
gęstą mgłę. Las jest tu dziewiczy, pomiędzy chaszczami colinhue
majaczą wielkie drzewa, potężne konary, niektóre pnie
wypróchniałe. Colinhue
to rodaj bambusa odpornego na mrozy i pleniącego się gęsto w
górach Mapuczów, tworzącego trudne do przebycia chaszcze. W pewnym
miejscu na małej polance François
przystaje mówiąc: „Tu jest rehue,
święte miejsce Mapuczów i ołtarz, przy którym trzeba złożyć
ofiarę.” Ołtarzem jest niski przycięty pień drzewa z dużym
kamieniem wciśniętym między dwa konary. François
prosi najpierw o chwilę milczenia, w czasie której trzeba prosić
duchy tego miejsca o pozwolenie wejścia, a następnie obchodzi rehue
wkoło obsypując je ziarnem.
Idziemy
dalej, Na pewnej wysokości wśród drzew zaczynają się pojawiać
araukarie. Dla Mapuczów araukaria to święte drzewo. Na wysokich
gałęziach araukarii rosną potężne szyszki, które co dwa lub
trzy lata wysypują ogromne ilości nasion wielkich ja orzechy. Są
to tak zwane po hiszpańsku piñones,
czyli orzechy sosnowe. Indianie wtedy idą je po prostu zbierać z
ziemi. Zebrane w obfitym roku mogą być przechowywane przez trzy lub
cztery lata. Można je jeść surowe, gotować lub zmielić na mąkę
i z tej mąki zrobić chleb. W dawnych czasach było to ważne źródło
żywności i trudno się dziwić, że było traktowane jak święte.
Wieczorem
przed domem przy ogrodowym stole, popijając maté,
pytam lonko
Alejndro co to jest rehue.
„Rehue
jest po to, żeby chronić las. Póko rehue
tam jest, tego lasu nikt nie wytnie. Nie ma takiej możliwości. To
tak, jak z tym mostem, co tu niedaleko budowano przez rzekę.
Inżynierowie zaprojektowali most i przez dwa lata nie mogli go
zbudować. Nikt nie wiedział dlaczego. Benita, moją żona,
powiedziała im, żeby przyszli do mnie. W końcu przyszli do mnie i
pytali, czy coś mogę zrobić. Odprawiłem ceremonię prosząc duchy
opiekuńcze tego miejsca o pozwolenie zbudowania mostu. W czasie
ceremonii kondor zniżył lot nad nami, a to oznacza, że nasza
prośba została wysłuchana. Powiedziałem inżynierom, że mają
trzy miesiące na zbudowanie tego mostu. I zbudowali.
Tak samo dwa lata temu, kiedy wybuchł wulkan Chalbuco i słońce nie
wyszło. O jedenastej przed południem było jeszcze zupełnie
ciemno. Byli tu u nas wtedy studenci z Valparaiso i zaczęli
rozpaczać, padali na kolana i prosili Boga o przywrócenie słońca.
Benita powiedziała, że powinienem odprawić ceremonię. Odprawiłem
ceremonię i jak tylko skończyłem, zaczęło się przejaśniać.
Potem ci studenci z Valparaiso pytali mnie, jak ja to zrobiłem. Co
miałem im powiedzieć? Miałem ich uczyć co robić, żeby
zaświeciło słońce?”
Ruka - tradycyjne domostwo Mapuczów |
No comments:
Post a Comment