Dziś będzie o takiej kulturze, której z różnych względów postanowiłem nie nazywać po imieniu. Dlaczego? Na razie zmilczę, tym niemniej zapewniam, że pomimo dziwności opisywanych poniżej zachowań jest to najprawdziwsza kultura rozwijająca się w wysoko rozwiniętym kraju.
Otóż w pewnym kraju za górami za lasami powszechnie uznaną teorią powstania i rozwoju życia na Ziemi jest teoria ewolucji. Z teorii tej wynika, że istoty żywe ciągle się zmieniają, powstają wciąż nowe gatunki, w wyniku takiej ewolucji wzmacniane są cechy przysparzające potomstwa, natomiast eliminowane są cechy zmniejszające szanse na potomstwo. Teoria owa wydaje się być na pierwszy rzut oka całkiem sensowną, na drugi rzut oka też, dlatego dziwić może, że w owym kraju pojawił się w pewnym momencie ruch dążący do odrzucenia tej teorii. Podstawą do tego odrzucenia ma być sprawiedliwość społeczna. Dziwne, prawda? Ja też się dziwię. Istnieje w owym kraju spora grupa ludzi, która zamiast normalnych zachowań seksualnych prowadzących do stosunku seksualnego pomiędzy osobnikami przeciwnej płci i ostatecznie do prokreacji – woli zachowania, które również nazywa seksualnymi, ale które seksualnymi z definicji być nie mogą, bowiem odbywają się pomiędzy osobnikami tej samej płci, czyli w żadnym razie do prokreacji prowadzić nie mogą, czyli – jeszcze innymi słowy – są całkowicie bezpłodne. Zachowania te objęte zostały tą samą nazwą, ponieważ towarzyszy im zdejmowanie majtek (które w owym kraju kojarzy się z seksem) oraz pobudzanie narządów płciowych. Osobnicy owi bardzo lubią się oddawać takim zastępczym zachowaniom, twierdzą przy tym, że odczuwana przez nich tendencja jest wrodzona. Teza o wrodzonej skłonności do erzacu dowodzi oczywiście, że teoria ewolucji jest nieprawdziwa, bowiem wedle niej cecha obniżająca szanse wzbudzenia potomstwa powinna zostać wyeliminowana wiele milionów lat temu. Tymczasem zwolennicy erzacu uważają się za inny rodzaj ludzi stanowiący mniejszość i – domagający się praw. Jednym z głównych żądań jest oficjalne uznanie tej tendencji za wrodzoną. Skoro normalne zachowania seksualne są wrodzone, to skłonność do zachowań zastępczych powinna być uznana za wrodzoną, wówczas głoszenie tezy przeciwnej byłoby nielegalne. Tak więc teorię ewolucji należy zdelegalizować.
Zwolennicy erzacu w owym kraju domagają się praw, które nazywają równymi, ale tak naprawdę chodzi nie o prawa równe, lecz równiejsze. Twierdzą oni nierzadko, że nie mają „żadnych praw”, ale jest to oczywista nieprawda, mają bowiem prawa dokładnie takie same jak wszyscy inni. Mają prawo do wchodzenia do wszystkich restauracji i autobusów, mają prawo do nauki, do opieki zdrowotnej, do służby w armii, do głosowania i do kandydowania we wszelkich wyborach, mają prawo do zawierania małżeństw z (tak jak wszyscy inni) osobami płci przeciwnej i po zawarciu takiego małżeństwa do adoptowania dzieci. Zwolennicy erzacu twierdzą jednak, że prawa do adopcji nie mają. Żądają oni, by „małżeństwami” nazywano związki dwojga osobników płci tej samej i by takie „małżeństwa” miały prawo adoptować dzieci. Żądają oni, by – jak na pewnej planecie, którą swego czasu odwiedził sławny podróżnik Ijon Tichy – oficjalnie zadekretowano, że np. mężczyzna może być matką, ewentualnie że dziecko nie potrzebuje matki (co w sumie na jedno wychodzi). Żądają oni również, by oficjalnie zadekretowano, że prawo do adopcji ma nie dziecko, że to nie dziecko ma prawo bycia adoptowanym przez najlepszą dlań rodzinę, lecz że mają je potencjalni „rodzice”, którzy dziecka potrzebują, by na nim spełniać jakieś swoje naturalne potrzeby.
Nie jest to jedyny ruch walczący w tym kraju o sprawiedliwość społeczną i posługujący się w swej walce tego rodzaju błyskotliwą inteligencją. Istnieje tam pewna grupa kobiet (mniejszość, na szczęście dla kobiet w ogólności), która uważa, że jest prześladowana ze względu na swoją kobiecość. Przykłady owego prześladowania podaje różne, jeden z nich, dość typowy, jest następujący: w dominującej w owym kraju religii funkcje kapłańskie spełniali zawsze wyłącznie mężczyźni. Kapłaństwo jest oczywiście uważane za służbę, sam ryt święceń kapłańskich zawiera szereg znaków pokory (jak leżenie przez jakiś czas krzyżem), owe bojowniczki domagają się jednak tego, by i one mogły służyć w taki sposób, w jaki one uznają za stosowne. Jakoś nie przychodzi im do głowy, że domaganie się jest niekompatybilne z pokorą. Nie przychodzi im do głowy, że służba polega na robieniu tego, o co się jest poproszonym, a nie na domaganiu się. Z tego wynika, że bojowniczki owe nie domagają na umyśle. Na całe szczęście stanowią one mniejszość stanu kobiecego, większość kobiet jest zdrowa na umyśle i potrafi zrozumieć znaczenie słów i zachowań.
Owe domagające się kobiety nie potrafią poprawnie rozumować, nawet lekcja marksizmu spłynęła po nich jak po kaczce. Przypomnijmy na wstępie na czym polegał marksizm. Otóż w owym systemie wniosek był z góry ustalony, a całe „rozumowanie” polegało na znajdywaniu „przesłanek” mających ten wniosek uzasadnić. Oczywiście tego rodzaju „rozumowanie” jest równie płodne, co zabawa dwóch facetów pobudzających wzajemnie swe genitalia. „Przesłanki” tym sposobem znalezione niczego nie udowadniają, mogą jedynie zwodzić i fałszować rzeczywistość. Prawdziwe rozumowanie jest procesem odwrotnym: jest to wyciąganie wniosków z posiadanych informacji, jest to proces stosowany po to, by wynikające zeń działanie miało sens. Człowiek stosujący prawdziwe rozumowanie nie ma problemów ze zmianą poglądów w przypadku zmiany (zwiększenia) zasobu wiedzy stanowiącego ich podstawę. Na tym polega warunkowość wszystkich teorii naukowych, na tej też zasadzie nowe technologie wypierają stare. Marksizm oczywiście nie należał do teorii naukowych, był tylko „teorią”, jednakże jej prawdziwość została zadekretowana i głoszenie poglądów przeciwnych było niezgodne z prawem. Głosiciele marksizmu na próby podważenia tej „teorii” reagowali nie polemiką, ale telefonem do odpowiedniej instytucji. Owe domagające się kobiety w kraju, o którym mówimy, z niedawnej historii marksizmu nie wyciągnęły żadnych wniosków i do dziś funkcjonują podobnie: mają gotową „tezę”, a całe ich „studia” oraz „rozumowanie” polega jedynie na szukaniu przesłanek mających ową tezę udowodnić. Są oczywiście i różnice, na przykład na próbę polemiki reagują one nie telefonem, lecz kocim wrzaskiem, choć dążą też do tego – na razie bez wielkiego sukcesu – by przynajmniej niektóre swoje tezy zadekretować prawnie jako prawdziwe tak, by głoszenie poglądów przeciwnych uznane było za dyskryminację i zwalczane przez policję. Na razie bez wielkiego sukcesu, bo na całe szczęście stanowią one mniejszość kobiecego rodzaju.
Dziwna kultura, prawda? Ja też się dziwię. A gdyby ktoś z polskich czytelników (lub czytelniczek) odnalazł jakieś znajome cechy i chciał się obrazić, to nie powinien, bowiem nazwę opisywanego kraju zataiłem świadomie, by ewentualnego kociego wrzasku uniknąć. Koci wrzask jest bowiem również czynnością bezpłodną, a na takowe szkoda energii.
PS
(napisane po przeczytaniu kilku
komentarzy)
Wygląda na to, że zbyt dużo adrenaliny nie zawsze
dobrze wpływa na odbiór tekstu. Ktokolwiek odebrał go w
kategoriach "biją naszych", ten powinien przeczytać ten
tekst jeszcze raz. Mnie nie interesuje patrzenie na świat w
kategoriach kibica sportowego, czyli podział ludzi na naszych,
których trzeba bronić, oraz obcych, którym można przysrywać.
Interesuje mnie wadliwy mechanizm myślenia, który tępiłem i będę
tępił w każdej wersji: patriotycznej, teologicznej,
feministycznej, homoseksualnej i jaka tam jeszcze może być. Chodzi
o myślenie wedle schematu: najpierw jest "wniosek", potem
szukanie przesłanek mających ten "wniosek" udowodnić.
Nie wypowiadam się na temat dopuszczalności czy też
niedopuszczalności zachowań homoseksualnych samych w sobie,
natomiast nazywam je po imieniu, to znaczy zachowaniami zastępczymi.
Natura wyposażyła człowieka w narządy rodne po to, by przekazywał
życie; to nie jest teoria naukowa, to jest oczywistość. Wynika z
niej, że wykorzystanie tychże narządów w innych celach jest
zachowaniem zastępczym. Budowanie "naukowych teorii"
mających dowieść czegoś innego jest - niezależnie od ilości
naukowych tytułów twórcy takiej "teorii" - wadliwym
myśleniem wedle wyżej przedstawionego schematu.
W powyższym
tekście mi nie chodzi o same kobiety wyzwolone (nie mam absolutnie
nic przeciwko takowym, a często mi imponują) czy mniejszości
seksualne (też mi nie wadzą póki mi nie wadzą, co zaznaczam,
bowiem parę dni temu niewiele brakowało, a dopuściłbym się
rasistowskiego ataku na pewnym Murzynie w pisuarze na stacji Finsbury
Park, który to Murzyn z takim zainteresowaniem oglądał mi kutasa,
że omal mi go nie polizał). Chodzi mi o sposób myślenia. Jest to
dokładnie ten sam sposób myślenia, który swego czasu w tekściku
"Odruch Pawłowa a sytuacja w Polsce" opisałem na
przykładzie księży oraz Hegla, bodajże użyłem nawet tych samych
sformułowań. Najpierw jest wniosek, a potem cały wysiłek
skierowany na to, żeby "wniosek" udowodnić. Jest to
gonienie w piętkę i w najlepszym razie strata czasu, tak naprawdę
sądzę, ze konsekwencje są znacznie groźniejsze. Jest to bowiem
utwierdzanie się w niezrozumieniu rzeczywistości, a to nierzadko
grozi katastrofą. Jest to dokładnie takie samo "myślenie",
co na przykład przemysłowców wydających wielkie pieniądze na
badania mające udowodnić, że ich działania nie szkodzą
środowisku, potem taki Trump im wierzy, a płacić będą przyszłe
pokolenia. Z feministkami i walczącymi mniejszościami seksualnymi
jest to samo: igrają z ludzką psychiką posługując się jedną
tylko miarą: zasadą przyjemności, ale nie wiedzą co robią, a
dżinn wypuszczony raz z butelki tak łatwo do niej nie wróci. Mój
głos brzmi może gniewnie, ale jest tak naprawdę ostrzeżeniem. Nie
jest zbyt słyszalny, no ale cóż, robię co mogę. A z całą
pewnością nie będę firmował wypuszczania dżinna z butelki.
Więcej podobnych tekstów z dodatkiem adrenaliny w mojej książce
"ADRENALINA, czyli antologia przeciwnych poglądów"
No comments:
Post a Comment