Tuesday, September 12, 2023

Na czym polega buddyzm?

Tangen Roshi
Znam wielu buddyjskich mnichów, ale Tangen Roshi jest zupełnie nie­zwykły", mówił do mnie mój japoński przyjaciel, a ja zgadzałem się, że w tym coś jest, sam bowiem byłem w Bukkokuji przez całe cztery tygodnie i dwa dni. Po co tam pojechałem? Pewnie żeby się dowiedzieć, na czym polega buddyzm. W każdym razie to pytanie wisiało w powietrzu, kiedy przecho­dziłem przez bramę Bukkokuji pierwszy raz; pojechałem do Obama auto­stopem, odnalazłem świątynię na samym skraju miasta, u stóp góry wyrasta­jącej jak głowa cukru z płaskiej jak stół równiny, przeszedłem przez bramę i znalazłem się na dziedzińcu. Na wprost mnie stał zabytkowy budynek o papierowych ścianach, z tyłu za nim wznosiło się pokryte bambusowym gajem zbocze, z lewej i prawej też budynki oraz cmentarzyk z kamiennymi pagodami, wszystko bardzo urocze, ale absolutna cisza i ani żywej duszy mimo że drzwi wszystkie porozsuwane. Stałem przez chwilę zdezoriento­wany, kiedy z budynku po lewej stronie (zendo - jak się później dowiedziałem) zaczęli wychodzić ludzie. Pierwszym był starszy mnich o lśniącej łysi­nie, ubrany w szarą szatę; podszedł do mnie i ująwszy za rękę, w milczeniu wyprowadził za bramę. Nic nie mówił, ale zdawał się pilnować żebym nie uciekł, tymczasem przywołując kogoś z dziedzińca; znikł dopiero kiedy zja­wił się Jikaku-san, młody mnich w zwykłym czarnym habicie, i kiepską angielszczyzną wyjaśnił, że w tym momencie nie mogę się zatrzymać, ponieważ mają tygodniowy sesshin. Zapytałem, czy mógłbym się włączyć w sesshin, na co Jikaku-san znikł za bramą i po chwili wrócił z odpowie­dzią: w tej chwili nie ma miejsca w zendo, mogę przyjechać po tygodniu, kiedy część ludzi wyjedzie. Na czym polega buddyzm? Byłem pod wraże­niem tego milczącego dotknięcia. Już sam fakt jest niezwykły w Japonii, gdzie unika się nawet wzroku nieznajomych, ale w dotknięciu Tangen Roshi było coś specjalnego, jakieś przesłanie czy coś.

Kiedy przyjechałem po tygodniu, pierwszą rzeczą, jaką mi Jikaku-san powiedział, było, że mam iść do zendo i siedzieć w zazen tak długo, aż mnie Roshi-sama nie zawoła. Zaprowadził mnie, pokazał mi miejsce gdzie mam siedzieć i powiedział: Możesz iść jedynie do toalety, poza tym nie wolno ci opuszczać tego miejsca; pokazał mi jeszcze toaletę, pomieszczenie lśniące czystością, z ołtarzykiem bodhisattwy oczyściciela na ścianie, i zostawił mnie przez następne prawie dwie godziny siedziałem twarzą do ściany i do­świadczałem po raz pierwszy, na czym polega buddyzm: polega na bólu w kolanach. Owszem, umiałem już wówczas siadać w półlotosie, ale siadać to nie znaczy siedzieć; po dziesięciu minutach przyszedł pierwszy ból, prze­szedł po piętnastu, wrócił po półgodzinie i wkrótce stał się nie do wytrzyma­nia, zmiana nogi pomogła tylko na krótko, wyjście do toalety też, wszystko czego się naczytałem o zenistycznej koncentracji przestało mieć znaczenie, całe moje siedzenie było jedynie wytrzymywaniem bólu; cóż, zostałem za­szczycony namiastką tradycyjnej zenistycznej próby czekania, która w daw­nych klasztorach trwała wiele dni; co to jednak znaczy w porównaniu z Drugim Patriarchą, który tygodniami siedział ignorowany przed jaskinią Bodhidharmy, gdzie już go śnieg przysypywał, i który w końcu, by zwrócić na siebie uwagę, obciął sobie jedną rękę i wrzucił ją do jaskini?

Ulga, że można wreszcie zrobić kilka kroków, była głównym odczu­ciem, kiedy Jikaku-san po mnie przyszedł i zaprowadził mnie do hondo, gdzie trzeba było jednak znowu usiąść po japońsku na podłodze. Pod ścia­ną, przy niziutkim stoliku, czekał na nie Roshi-sama.

  • Po co przyjechałeś do Bukkokuji?

  • Chciałbym się nauczyć zazen.

  • Po co chcesz się uczyć zazen? Będziesz tu sobie siedział jakiś czas, a potem wrócisz do domu i znowu będziesz robił pieniądze?

Te pozornie nieprzyjazne słowa Roshi-sama wypowiadał takim tonem, jakby witał syna marnotrawnego, miałem wrażenie, że się za chwilę rozpłacze.

  • Jak długo chcesz się zatrzymać?

  • Miesiąc, jeśli możliwe. Ale jest jeden problem: mam bardzo mało pie­niędzy i nie mógłbym płacić za swój pobyt.

  • Jeżeli szczerze przyszedłeś tu, by się uczyć zazen, możesz zostać bez pieniędzy, ale jeśli chcesz zatrzymać swoje ego, jeżeli nie chcesz być w har­monii, nic zostawaj. Tylko miesiąc? Dobrze, na początku przyszłego mie­siąca mamy znowu tygodniowy sesshin, to będzie dla ciebie dobry począ­tek. Ale musisz być cierpliwy - to jest biedna świątynia i nie zawsze jest dosyć jedzenia...

Posiłek w Bukkokuji

Następnego dnia miałem przydzieloną poduchę do siedzenia i kawałek ściany w zendo, miałem przydzielone zadanie w czasie samu, czyli pracy (bez której zazen jest nieważne), było nim opróżnianie szamba; robiłem to z Avishaiem, chłopakiem z Izraela, który naczytał się o Zen i przyjechał z zamiarem osiągnięcia Przebudzenia; szambo było typowo japońskie, malutkie i opróżniane ręcznie za pomocą wielkiej chochli na długim kiju, substancję przelewało się do dwudziestolitrowego wiadra, zawieszanego na­stępnie na bambusowym drągu i wynoszonego do ogrodu celem użyźniania grządek; miałem też przydzielone oryoki używane do rytualnych zenistycznych posiłków. A w Bukkokuji wszystkie trzy posiłki dnia są rytualne, spożywane w całkowitym milczeniu i skupieniu, poprzedzane śpiewaniem sutry, w czasie którego oryoki - trzy miseczki włożone jedna w drugą i za­winięte w chustkę-rozwija się, nakłada się potrawy i odkłada kilka ziare­nek ryżu na ofiarę dla Głodnych Demonów; posiłki są też w Bukkokuji nad­zwyczaj skromne, iście żebracze: rano wodnisty ryż z japońską kiszoną mordką, do tego koniecznie plasterek kiszonej rzodkwi, w południe brą­zowy ryż, zupa z pasty sojowej i jakieś warzywo; koniecznie też ten plaste­rek rzodkwi używany po posiłku do mycia miseczek - rozlewana jest gorąca woda - i tym plasterkiem trzymanym w pałeczkach czyści się wszystkie miseczki i następnie zawija, wszystko przy stole.

Posiłki są iście żebracze. Buddyzm bowiem polega na żebraniu.

Przynajmniej raz w miesiącu, a bywają okresy, że co trzeci dzień, Buk­kokuji wychodzi na takuhatsu: wszyscy wychodzący ubrani w specjalne habity, w plecionych kapeluszach, w których wyglądają jak wielkie grzy­by, w słomianych sandałach, podzwaniając dzwoneczkami idą ulicą; tylko jeden z mnichów trzyma żebraczą miseczkę. Zatrzymują się przed pierw­szym domem, śpiewają sutrę; bez stukania w drewnianą rybę, ale równie rytmicznie:

Kan-ji-zai bo-satsu gyo-jin Han-nya Ha-ra-mi-ta ji... (Słuchający-głosów-świata bojownilc-o-przebudzcnie zgłębiwszy Przekraczającą Mądrość...)

Drzwi się otwierają staruszka z miną osoby zaszczyconej wizytą wrzu­ca monetę do żebraczej miseczki. Lecz sutra śpiewana jest do końca:

...shiki fu i ku, ku fu i shiki, shiki soku ze ku, ku soku ze shiki... (...forma nie różni się od pustki, pustka nie różni się od formy, forma dokładnie odpo­wiada pustce, pustka dokładnie odpowiada formie...)

Grzyby kłaniają się staruszce w pas, podzwaniają dzwoneczki. Przed następnym domem ta sama sutra od nowa; jest krótka, to Hannya shingyo, czyli „Serce Mądrości”.

Takuhatsu

...mu hen ni bi zes shin i, mu shiki so ko mi soku ko, mu ken-kai nai-shi mu i-shiki-kai... (...niczym jest ucho oko nos język ciało umysł, niczym bar­wa dźwięk zapach smak dotyk przedmiot, niczym świat widzialny, niczym świat uświadomiony...)

Długo nikt nie otwiera drzwi, dopiero z sąsiedztwa przybiega gospodyni w fartuszku i wrzuca banknot. Grzyby kłaniają się i idą dalej uliczką pomię­dzy domkami w ogródkach, gdzie kępy bambusów i sosenki tresowane, by rosły nisko i krzywo. Przed jednym z domów nikt nie wychodzi, by wrzucić pieniążek, lecz ukłon po odśpiewaniu sutry taki sam...

...mu mu-myoyaku, mu mu-myo jin... (...niczym ignorancja, niczym ko­niec ignorancji...)

A może buddyzm polega nie na żebraniu, tylko na czymś wręcz przeciw- nym? Cóż może znaczyć owa czarka do herbaty najwyższej jakości? Było to w „dzień kąpielowy”, co piąty dzień nie ma samu, a jest ofuro, czyli japońska gorąca kąpiel, oraz czas wolny i w czasie tego wolnego czasu Roshi-sama siedział na stopniach hondo z kimś rozmawiając, podczas gdy przez dziedzi­niec przebiegał najpierw w jedną potem w drugą stronę Kornelius z czarką do herbaty w dłoni; Roshi-sama skomentował: Kornelius tak biega tam i sam, to nie jest dobre dla zazen. Korneli us słysząc to zbliżył się ze zwieszoną głowią Rozumiem, na co Roshi-sama podskoczył: O! Czarka z mojego skarbczyka!, Z jakiego skarbczyka? Roshi-sama sam mi ją dal kiedy byłem tu ostatnim razem!, Tak? To mam bardzo podobną w skarbczyku Roshi-sama wstał, wszedł do hondo i po chwili wrócił z drewnianym pudełkiem w dłoni, otwarł je i wyjął czarkę, rzeczywiście podobną w kolorze i bardzo piękną seledyno­wą i pokrytą mnóstwem ciemnozielonych pęknięć na glazurze. Najwyższa kla­sa. Kiedyż lego pijesz, zawsze z wewnętrznym spokojem. Bez biegania tam i sam. Kornelius oglądał ją przez chwalę z podziwem, obracał w dłoniach; Roshi-sama wyjął mu ją z ręki, włożył do pudełka, zamknął je i podał Korneliusowi mówiąc: Napisz tu na pudelku datę, kiedy ją ode mnie dostałeś.

Recytacja sutr

Tak czy owak Bukkokuji żyje, jak Budda przykazał, wyłącznie z żebra­nia oraz darów, które są przynoszone do świątyni, często są to dary w natu­rze, które stoją czas jakiś przed ołtarzem w hondo, wielkie pudło ryżu albo butelka oleju, kiedyś stała przez dzień pralka, niekiedy jest to wielkie pudło ciastek i wtedy robiony jest dodatkowy nieformalny posiłek, podwieczorek, bez sutr, bez milczenia. Roshi-sama też czasem przychodzi i łatwo się daje wyciągnąć na pogaduchy, bo lubi opowiadać; jak wtedy kiedy w przedsion­ku między hondo a kuchnią przy zielonej herbacie i ciastkach z kremem zapytany o to, jaką lubi muzykę, opowiadał o Beethovenie: W ostatni wie­czór przed moim odejściem do armii, w czasie wojny, było rodzinne przyję­cie w głównym pokoju, a potem wszyscy rozeszli się do swoich pokojów, a ja siedziałem u siebie i słuchałem gramofonu, takiego starego, nie elek­trycznego, słuchałem Beethovena, symfonii nr 9, i jeszcze raz, i jeszcze, a o drugiej w nocy napisałem na kopercie: ,,Słucham tego teraz, być może ostatni raz”. Byłem w lotnictwie i dokładnie jeden dzień przed moim ostat­nim lotem wojna się skończyła. Gdyby mój ostatni lot był o jeden dzień wcześniej, nikt z was by tutaj nie siedział. Ale ja wróciłem do domu, płyta leżała na stole tak jak ją zostawiłem i napis na kopercie był: „może ostatni raz”. Ale już nie słuchałem więcej. Po wojnie spotkałem mniszkę, która wprowadziła mnie w naukę Buddy. Byłem na zazen w świątyni Kannon w Tokyo i kiedy usłyszałem sutrę SHISEIGANDO, minio że nie rozumiałem znaczenia słów, bo nie miałem tekstu, wiedziałem, że to jest harmonia, któ­rej szukałem. Nie mogłem powstrzymać łez, padało kiedy wracałem do domu, ale deszcz moich łez był jeszcze większy. Już nie słuchałem klasycz­nej muzyki. Beethoven jest potężny, ale milczenie jest potężniejsze. To jest Dziesiąta Symfonia Beethovena.

Milczenie; na czymkolwiek buddyzm polega, milczenie jest głównym za­jęciem w Bukkokuji: w zwykły dzień pięć razy po czterdzieści minut, od czwar­tej rano począwszy, o trzeciej pięćdziesiąt jeden z mnichów przebiega wszystkie korytarze z dzwonkiem, a o czwartej wszyscy mają być już w zendo, czterdzieści minut milczenia z prostym kręgosłupem, twarzą do ściany, gdy za plecami powolutku, powolutku chodzi jeden z mnichów z kijem kyosaku w dłoniach. Tylko chodzi, uderzy wyłącznie gdy ktoś go o to poprosi: należy, czując jego obecność za plecami, złożyć dłonie i skłonić się. ku przodowi; ostry ból uderzenia pomaga w skupieniu, kiedy myśli rozbiegają się niczym stado małp. W czasie drugiego porannego zazen Roshi-sama daje znak dzwonkiem z hondo i wtedy kto chce zrywa się i biegnie, i czeka w milczeniu na swoją kolej w przedsionku między hondo a kuchnią bowiem tylko jedna osoba może wejść na dokusan do pomieszczenia za ołtarzem, gdzie Roshi-sama siedzi przed portretem swojego mistrza, Harada Sogaku; w pozy- cj i lotosu, na kolanach kyosaku, z zamkniętymi oczyma, z zagadkowym uśmie­chem; otwiera oczy, każda wchodząca osoba jest dla niego niespodzianką uśmiech staje się ciepły. Mój pierwszy dokusan: na nic zadane pytanie Roshi- -sama odpowiedział: Zawsze koncentruj się tutaj, to mówiąc uderzył się pię­ścią w brzuch. Obserwuj swój oddech. Oddychaj powoli. Wdech, wydech, wdech, wydech, ale nie tylko powietrze. Duch. Co zrobić z bólem w kola­nach, Roshi-sama? Ból jest, ale ciało jest puste. Jeżeli nie możesz wytrzy­mać, spróbuj siedzieć inaczej. Malutkim dzwoneczkiem Roshi-san daje znać, że dokusan skończony, następna osoba wchodzi. Niekiedy Roshi-san wcho­dzi do zendo i przechodzi między rzędami, czasem z własnej inicjatywy przy­łoży komuś kijem, jak wtedy kiedy zatrzymawszy się na chwilę za nami-po mojej lewej stronie siedział Avishai, po prawej Klaus - ryknął niczym nie­dźwiedź: Zawsze jak wielka góra! Zawsze jak wielka góra!, podszedł do Klausa, leciutko dotknął jego ramienia, a potem CHLAST, CHLAST, przez jedno ramię i CHLAST, CHLAST, przez drugie; potem tak samo z Avishaiem: CHLAST, CHLAST przez jedno, CHLAST, CHLAST przez drugie, z całej siły, nawet z okrzykiem, myślałem, że mu się kij złamie. W czasie sesshinu jest jeszcze więcej milczenia, jedenaście razy po czterdzieści minut dziennie, a do tego zakaz wszelkich rozmów przez cały tydzień, z wyjątkiem dokusanu. Przez cały czas sesshinu w czasie południowego zazen jest teisho, czyli buddyjskie kazanie; rozpoczyna się czytaniem z księgi koanów, a potem godzinna mowa, Tangen Roshi lubi mówić. Z księgi koanów Roshi-san czy­ta zmienionym głosem, śpiewnie: Mistrz Gutei zapytany o Naukę Buddy zawsze tylko w milczeniu podnosił wskazujący palec. Pewnego razu pod nieobecność mistrza jego służący, chłopiec, odpowiedział przybyszom w ten sam sposób. Gdy Gutei, wróciwszy, dowiedział się o tym, obciął chłop­cu palec ostrym nożem. Chłopiec zaczął z krzykiem uciekać, lecz Gutei zawołał za nim:,,Zaczekaj! ”. Chłopiec się obejrzał, Gutei podniósł wska­zujący palec i chłopiec doznał Przebudzenia.

Dzwonnica i hondo w Bukkokuji

Wskazujący palec? No tak, gdzieś już kiedyś czytałem, że lepiej sobie nawet oko wyłupać, jeżeli stoi na przeszkodzie. Ale co było dalej w tym kaza­niu? Było w nim takie zdanie: Kyorei podnosi rękę i góra Kansan rozpada się na dwoje. Było też inne: Jeśli jest choćby jedna osoba, która płacze i ty czujesz jej ból jak własny, mogę przerwać ten wykład i już nic nie mówić.

Wdech, wydech, ale nie tylko powietrze... Na czym polega buddyzm? To pytanie nie padło w czasie mojego ostatniego dokusanu, kiedy Roshi-san py­tał: Gdzie jest twój kwiat? (nawiązując do poprzedniej rozmowy), ja odpowie­działem: Roshi-sama mówił, że nie... (nawiązując do jego odpowiedzi), na co on zatoczył ręką wielki krąg i powiedział: Wielki kwiat...; to pytanie nic padło, kiedy po zakończeniu sesshin u rozmawiałem z Tomem i Tom mówił: To mój siódmy sesshin, ale psychicznie najcięższy, przedtem miałem fizyczny ból w kolanach, jak ty, ale teraz prawie się modliłem, żeby ból wrócił, szczegól­nie po trzecim dniu, kiedy rzeczy zaczynają wypływać: przeżyłem już różne rzeczy, na Węgrzech byłem w komunistycznej armii, sam wiesz co to znaczy, w Australii przez dziesięć lat ćwiczyłem karate i czasem na treningach my­ślałem, że flaki wypluję, ale to wszystko jest nic w porównaniu z tym tutaj, a tu cię nic nie trzyma, w każdej chwili możesz wstać i iść, tylko że nie uciek­niesz, bo to wszystko to tylko twój własny śmietnik... To pytanie nic padło w czasie mojego ostatniego pożegnania z Roshim; Roshi-san, który z równą radością wszystkich wita i z równą łatwością żegna, mówił: Idź już, idź, bo zaraz tu zaczynamy ceremonię herbaty, i kiedy z plecakiem wychodziłem przez bramę, z hondo dobiegał głos bębna wzywającego na ceremonię; szedłem uliczką pomiędzy ogródkami z kępami bambusów i skarłowaciałymi sosenkami, wszyst­ko było mokre po nocnym deszczu. Na czym polega buddyzm?

Na sośnie kropla 

        zwiesza się nad przestrzenią, 

                upływa chwila.



Tę opowieść, a także parę innych, można znaleźć w mojej książce Pytania Obieżyświata. Wszystkie opowieści w niej zawarte są na niniejszym blogu. Jednakże witryny mają to do siebie, że są czas jakiś, potem znikają, a książka raz wydrukowana, już zostanie. Nikt tej książki nie wydał, ale lulu.com wydrukuje egzemplarz, jeśli się go zamówi.  






No comments:

Post a Comment