Wednesday, February 27, 2019

Po co wiosłować po morzu do Bella Bella?

Indiańskie łodzie w Alert Bay

Gilakasla, gilakasla”
Słowa powitania w języku Kwakwala skierowane są do podpływających do brzegu łodzi. Kilka łodzi wymalowanych w fantazyjne stwory podpływa po kolei do kamienistej plaży, w każdej kilkoro wioślarzy w kapeluszach plecionych z tujowego łyka. Wiosła, też wymalowane w fantazyjne indiańskie wzory, w ostatnim momencie wznoszone są w górę. Sternicy każdej łodzi po kolei wstają i w kwiecistych słowach proszą o zezwolenie wylądowania. Na brzegu wódz wsi w otoczeniu starszyzny stoi pod ścianą Długiego Domu też wymalowanego po indiańsku, na dachu domu ktoś w masce z wielkim dziobem tańczy taniec orła. Na prośby wioślarzy wódz w nie mniej kwiecistych słowach zaprasza do zejścia na ląd.
Gilakasla”
Dzieje się to we wsi Namgis na jednej z licznych wysp północnego Pacyfiku. Pośród tych wysp indiańscy wioślarze przebywają ogromne dystanse wiosłując po morzu w otwartych dłubankach. Wyspy roszone są regularnym deszczem i porośnięte puszczą, w której rosną kilkusetletnie gigantyczne tuje. To właśnie z tych drzew robi się dalekomorskie łodzie, a z ich łyka wyplata się stożkowate kapelusze. Z tych drzew robi się również deski, z których zbudowane są długie domy.
Wieczorem w Długim Domu, zgodnie z zapowiedzią, przyjęcie zgotowane specjalnie dla wioślarzy. Wśród dań lokalne smakołyki, przede wszystkim wędzony łosoś, który co roku ogromnymi ławicami wpływa w górę tutejszych rzek na tarło. Jest go tu tyle, że wystarczy stać w rzece nad wodospadem i tylko otwierać paszczę, a łososie same w nią wskakują – tak właśnie robią tutejsze niedźwiedzie. Ale wśród smakołyków są nie tylko łososie. Jest też na przykład ikra śledziowa przylepiona do gałązek świerka – specjalnie włożonych do wody w miejscu, gdzie śledzie regularnie przypływają na tarło. A przede wszystkim olej z ryby zwanej olakon. Ten olej jest uważany za specjał nad specjałami i rozdawany jako cenny prezent w czasie potlaczów. Uczta dla wioślarzy to wprawdzie nie potlacz, ale tak jak potlacz wydana jest w Długim Domu i tak jak po potlaczu następują po niej tańce. Różnorakie tańce. Ze skrzyń wyjmowane są wielkie drewniane maski, a na środek wychodzą tancerze w barwnych strojach. Jest taniec hamatsa, podczas którego młodzi chłopcy zawinięci w kępy łyka wyją jak ludożercy. Taniec kobiet, który uspokaja chłopców, tak że staja się ludźmi. Taniec wioślarzy, podczas którego tancerze machaj wiosłami jakby pływali po morzu. Taniec bukuosa, złośliwego leśnego duszka, w którego zamieniają się rozbitkowie dopłynąwszy do nieznanego brzegu. Bo łódź na otwartym morzu może się zawsze wywrócić, a wtedy co?
Taniec orła na dachu długiego domu
Wiosłowanie w dłubance po otwartym morzu to nie przelewki. Do Namgis nie dopłynęły dwie z łodzi, które wedle planu miały tam dopłynąć. Kiedy mocniej powiało i na falach zaczęły się pojawiać grzywy, czółna się wywróciły i wioślarze wylądowali w wodzie. Na całe szczęście nikt nie musiał dopływać do nieznanego brzegu, bo za czółnem jechała zmotoryzowana obstawa i wszystkich wyłowiła. Mogli być obecni w Długim domu na uczcie i tańcach.
Wszystkie te łodzie płyną do Bella Bella, indiańskiej wsi położonej na innej wyspie na Pacyfiku, jeszcze dalej na północ. Dwa tygodnie później ma tam być wielki spływ indiańskich wioślarzy. Będą tam płynąć łodzie ze wszystkich kierunków. Indianie Tlingit będą wiosłować z Alaski, Indianie Haida z wysp Królowej Charlotte, Indianie Quinault ze stanu Washington, Indianie Chinook aż z Oregonu. To znaczy nie będą wiosłować, tylko już wiosłują, bo ci z Oregonu są już w drodze od ponad tygodnia.
Kiedyś dłubanki były głównym środkiem lokomocji na tym archipelagu. Wykonywane z jednego pnia morskie łodzie miały spore rozmiary, pływało w nich po kilkunastu wioślarzy. Rosnące w tutejszej dziewiczej puszczy tuje potrafią osiągać wiek kilkuset lat i ogromne rozmiary. Indiańscy szkutnicy wycinali całą łódź z jednego pnia, ale znaleźli sposób na zmienianie jego kształtu, na przykład poszerzanie kadłuba przez rozginanie burt. Odkryli oni, że drewno tui staje się giętkie pod wpływem gorącej wody, nalewali więc wody do wyżłobionego już kadłuba i wrzucali do niej rozżarzone do białości kamienie, a kiedy woda się zagotowała, rozginali burty. Budowa łodzi nie była po prostu czynnością mechaniczną, związany był z nią cały rytuał. Budowniczy musiał wykonywać swoją pracę z miłością, łódź uważana była za zazdrosną kobietę. Na czas budowy musiał się on rozstać z żoną, budowa trwała kilka miesięcy, a łódź potrafiła się zemścić, jeśli budowniczy nie dochował wierności. Do dziś można usłyszeć opowieści o łodzi, która pękła kiedy jej budowniczy spłodził dziecko w czasie jej budowy. Najbardziej ze swych pięknych łodzi słynęli Indianie Haida, budowali je również na eksport do innych szczepów. Bo w tych łodziach prowadzony był handel na całym archipelagu, a nawet dalej, wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki. W dzisiejszym stanie Oregon mieszkał szczep Chinook, którego język używany był jako lingua franca w handlu od Oregonu aż po Alaskę.
Powitanie wioślarzy
Nie wszystko było takie pokojowe. Haida zasłynęli jako „Wikingowie Ameryki”, w swoich długich łodziach, drewnianych zbrojach i hełmach rzeźbionych w fantastyczne stwory napadali na wsie innych szczepów, łapali tam niewolników i znikali z nimi za horyzontem. Inne szczepy nie były wcale bardziej pokojowe, łapanie niewolników było tak naprawdę dość powszechnym procederem. Natomiast tylko Indianie Nootka z zachodniego wybrzeża wyspy Vancouver wypływali na morze polować na wieloryby. Zabitego wieloryba nie wciągano do łodzi, na to rzeczywiście były one za małe; przebijano mu harpunem serce za jednym ciosem i holowano do brzegu. Polowanie na wieloryby też się wiązało z rytuałem. Załoga łodzi przygotowywała się długo do tego zadania. Musiała działać jak jeden organizm, dlatego razem wychodziła do lasu na medytacje, posty i kąpiele w zimnej źródlanej wodzie. Żona harpunnika, który z reguły był wodzem wsi, na czas wyprawy musiała pościć i w medytacji identyfikować się z wielorybem, tak żeby się w jej mężu zakochał i chciał być blisko niego.
To było kiedyś. Dziś nikt nie musi wiosłować po morzu w dłubankach. Indianie w swoich rezerwatach mieszkają jak inni Amerykanie, mają motorówki i samochody, a w razie potrzeby mogą samochodem wjechać na prom i w ten sposób zniknąć za horyzontem. Dlaczego więc komuś przychodzi do głowy, by wiosłować przez ileś tam tygodni, w dodatku z narażeniem skąpania się w zimnej wodzie kiedy mocniej zawieje i czółno się wywróci.
Wieczorny taniec a Alert Bay
Jest to próba powrotu do tradycji. Zainteresowanie własną tradycją wywołane chyba było zainteresowaniem, jakie tej tradycji okazywali antropolodzy. Museum of Anthropology w Vancouver w latach pięćdziesiątych zaczęło zlecać wykonanie nowych totemów rzeźbiarzom, którzy we własnych wsiach zamówień już dawno nie mieli. Kiedy jednak w latach osiemdziesiątych postanowiono dawną metodą wykonać nowe czółno, okazało się, że nie żyje już nikt, kto by kiedyś takie czółna wykonywał, choć żyło jeszcze kilka osób, które było świadkami takiej budowy. Bill Reid, mieszkający w Vancouver rzeźbiarz ze szczepu Haida (ten, którego rzeźba jest na kanadyjskiej dwudziestodolarówce), postanowił na tej podstawie wykonać nowe czółno. I wykonał! A w 1987 roku zespół wioślarzy odstawił tę łódź do Skidagate na Wyspach Królowej Charlotte.
W ten sposób poruszona została lawina. No, może mała lawinka, tym niemniej takich łodzi powstało więcej, a w 1993 roku zorganizowano pierwszy zjazd w Bella Bella. A teraz (2014) jest drugi taki zjazd, a ja zupełnie przypadkowo jestem jego świadkiem. Nie w Bella Bella, tylko w Namgis – rezerwacie leżącym na drodze łodzi płynących do Bella Bella z południa. Jestem świadkiem powitania łodzi przybywających na nocleg. Do Namgis dopłynęło kilkadziesiąt łodzi, w Bella Bella ma być ich jeszcze więcej,. To już nie jest zamówienie muzeum antropologii, Indianie robią to dla siebie. I nie jest to tylko sport, to ma dla nich większe znaczenie.
Nie jadę do Bella Bella, ale przez trzy dni jadę za łodziami. Najpierw do Tsa'xis, gdzie wioślarze też są podejmowani w Długim Domu (acz nie tak efektownie jak w Namgis), potem do Gwa'sala, gdzie Długiego Domu nie ma wcale, a wioślarze podejmowani są w świetlicy. Tam lokalni tancerze nie tańczą, bo dnia poprzedniego zmarło dwoje członków starszyzny i wieś jest w żałobie, ale grupy wioślarzy prezentują swoje śpiewy. Przewodnicy grup w manierze indiańskiego krasomówstwa obwieszczają ważne decyzje. Oto co powiedział przewodnik grupy wioślarzy z rezerwatu Squamish z południowej Kolumbii Brytyjskiej:
Jesteśmy przed trudnym przejściem. Przed nami Cieśnina Królowej Charlotte, do której wpływa oceaniczna fala. Kiedy 21 lat temu wpływałem w tą cieśninę, pogodziłem się z Panem Bogiem, pożegnałem się z dziećmi – tak poważnie je traktowałem. Teraz jestem odpowiedzialny za młodzież. Jak wszyscy wiemy – dwie łodzie się już wywróciły. Nasz statek towarzyszący jest nieduży, nie ma gwarancji, ze wszystkich wyłowi, gdyby coś się stało. Zdecydowałem, że nie będziemy płynąć dalej.
To nie znaczy, ze wracamy do alkoholu i narkotyków. Jesteśmy rodziną wioślarzy i trzymamy się zasad...”
Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że w tym tłumie nie ma w ogóle pijanych Indian!


Łodzie w Fort Ruoert


Jeśli kto woli czytać z papieru, to zarówno niniejsze opowiadanie, jak i wiele innych na temat amerykańskich Indian,

 znajduje się w papierowej książce:






No comments:

Post a Comment