Saturday, August 24, 2024

Czy feminizm poniża kobiety? (cykl tekstów z adrenaliną)

 Jestem zdecydowanym przeciwnikiem feminizmu. Nie dlatego, bym miał coś przeciw facetom wracającym z pracy i zabierającym się do gotowania obiadu. To jest praktyczna strona współczesnego życia i tak naprawdę nie ma nic do rzeczy. Nie mam też nic przeciw kobietom na przykład latającym na myśliwcach, jeśli chcą i potrafią, byle nie chodziło o wypełnienie jakiegoś parytetu. Chodzi o to, że feminizm jako ideologia tak naprawdę poniża kobiety.

Brzmi dziwnie?

Może, ale ja mam dowody. Dwa dowody. Zdroworozsądkowe i logiczne.

Po pierwsze - feministki z założenia deprecjonują to, co kobiety zawsze robiły, we wszystkich społeczeństwach. Cokolwiek robiły kobiety jest z definicji gorsze, niejako w definicji feminizmu zawarte jest twierdzenie, że cokolwiek tradycyjnie robili mężczyźni, jest lepsze. We wszystkich społeczeństwach kobiety zajmowały się opieką nad dziećmi, zwłaszcza małymi, ale wedle feministek właśnie to zajęcie jest gorsze od tego, czym w tym samym czasie zajmowali się faceci. Czymkolwiek by się nie zajmowali, zawsze jest to lepsze i kobiety powinny być do tego "dopuszczone". Ale czy deprecjonowanie tego, co kobiety zawsze robiły, nie jest poniżaniem kobiet?

Drugi dowód tak naprawdę dyskwalifikuje feminizm jako spójną ideologię. Czego bowiem domagają się feministki? Ano domagają się jakichś praw, których one same nie mają. Takie domaganie się zakłada, że jakieś takie prawa są i ktoś je może przyznać. Kto te prawa ma i kto je może przyznać? Oczywiście nie kobiety, które - zdaniem feministek - tych praw nie mają. Kto zatem? Logicznie z powyższego wynika, że owe prawa ma i może je kobietom przyznać druga połowa ludzkości, czyli mężczyźni. Wiec jak to jest - występowanie przeciw drugiej połowie ludzkości, a jednoczesna proszenie, by ta druga połowa jakieś prawa przyznała? Czy nie brzmi to jak sprzeczność?

Owszem, wygląda na sprzeczność, a żeby nie tak nie wyglądało trzeba założyć, że feministki tylko tak wyglądają, jakby się czegoś domagały, a w rzeczywistości nie domagają się, tylko uniżenie proszą, by im jakieś prawa przyznać.

Sorki, ale w moim słowniku to właśnie jest poniżanie kobiet.

Poniżaniem kobiet jest oczywiście sama wizja świata, w którym kobiety są w jakiś sposób gorsze. Ja tej wizji świata nie podzielam. W mojej wizji świata kobiety i mężczyźni wzajemnie się uzupełniają. Jest to wizja niejako ewangeliczna: kobieta i mężczyzna będą "jednym ciałem i jedną duszą", będą wzajemnie dla siebie "druga połową" (po angielsku wyrażenie "my other half" oznacza współmałżonka, a polskie słowo "połowica" też zapewne taki ma źródłosłów).

W mojej wizji świata kobiety i mężczyźni są partnerami. Najbardziej oczywistym miejscem, gdzie takie partnerstwo jest widoczne, jest małżeństwo. Przy czym żeby nie było niejasności - nie chodzi mi o jakąś magiczną formułkę, którą nad głowami dwojga ludzi wypowiada przedstawiciel jakiejś wspólnoty religijnej. Nie chodzi też o prawną formułkę wypowiadaną w analogicznej sytuacji przez przedstawiciela instytucji państwa. Chodzi mi o fakt: kobieta i mężczyzna żyją ze sobą przez całe życie, a kiedy jedno z nich umiera, drugie nie wie co ze sobą zrobić. Nie chodzi o zależność praktyczną; w dzisiejszych czasach automatycznych pralek i prefabrykowanych obiadów, kiedy kobiety pozostające "przy mężu" są raczej rzadkością, tradycyjny podział zajęć domowych przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Chodzi o taką zależność psychiczną, która zapewne nie jest udziałem wszystkich, ale która jest wystarczająco częsta, by być uznana za normę. Chodzi o sytuację, kiedy egoistycznie pojęte dobro własne ustępuje miejsca dobru wspólnemu.

Takie partnerstwo nie jest udziałem wszystkich, pary patologiczne istnieją, ale słusznie nazywa się je "patologicznymi". Przemoc domowa jest niewątpliwie patologią. A w mojej wizji świata patologią jest każda sytuacja, gdzie egoistycznie pojęte dobro własne jest nadrzędne wobec dobra wspólnego.

Jest to wizja świata nie do pogodzenia z feminizmem. W feministycznej wizji świata oczywistością jest nadrzędność egoistycznie pojętego dobra własnego. Mężczyźni dbają o swoje dobro kosztem kobiet i w tym celu tworzą tajemną strukturę, którą feministki nazywają "patriarchatem". Kobiety w tej wizji walczą o swoje przeciwko mężczyznom, ale nadal dobro własne jest nadrzędne. Sytuacja, która w mojej wizji świata jest patologiczna, w feministycznej wizji świata zdaje się być normalna.

"Dobro własne ustępuje miejsca dobru wspólnemu" - do tej wspólnoty należy nie tylko współmałżonek, ale też owe tak zwane "owoce małżeństwa". A ja, inaczej niż feministki, pełen jestem podziwu dla tego, do czego tylko kobiety są zdolne: tylko kobiety są zdolne do bycia mamą. Feministkom może się to wydawać niewiarygodne, ale jednak jest prawdą: każdy Napoleon i każdy Bach miał swoją mamę. Może i byli wielcy, niech im będzie, ale ta mama też w owej wielkości ma swój udział. (A tak nawiasem - każda Joanna d'Arc też swoją mamę miała).


Więcej podobnych tekstów z dodatkiem adrenaliny w mojej książce 

"ADRENALINA, czyli antologia przeciwnych poglądów"