Monday, November 26, 2018

Selfie z artystką

Busz austalijski z lotu ptaka

Czerwone serce Australii jest usiane kropkami. Tak wygląda z wysoka, czerwona ziemia i mnóstwo różnokolorowych kropek. Jasnobrązowych, ciemnobrązowych, prawie czarnych, szarozielonych, a kiedy spadnie deszcz, to także żywozielonych. Kiedy spadnie deszcz, wtedy suchymi korytami zaczyna płynąć woda, a na płaskich terenach pojawiają się rozlewiska. Kiedy spadnie deszcz, wtedy brzegi rzek i rozlewisk na krótko się zielenią, a z mułu na dnie wygrzewają się śpiące żaby. Nie trwa to długo, woda z rozlewisk szybko wysycha lub wsiąka w ziemię, żaby zakopują się w mule, a żywozielone kropki stają się znów szarozielone. Woda w niektórych miejscach zostaje, ale jej nie widać, bo ukryta jest głęboko pod ziemią. Jest tam, gdzie ukryli ją praprzodkowie.
Wśród tych kropek od pokoleń, od tysiącleci mieszkają ludzie. Oni wiedzą, gdzie ukryta jest woda, bowiem praprzodkowie zostawili im mówiące o tym śnienia. Praprzodkowie zostawili śnienia, które trzeba regularnie opowiadać i tańczyć, żeby następne pokolenia wiedziały jak żyć. Na przykład jak znaleźć ukrytą w ziemi wodę, jak się nią dzielić i na jak długo ona starczy. W niektórych miejscach ukryta jest w ziemi woda, ale nie ma jej tam wiele, dla biwakującej rodziny starczy jej zaledwie na kilka dni. Nie wolno się nią myć, mycie to marnowanie drogocennego surowca. Prać? Kiedyś nie było czego prać, bo ludzie mieszkający na pustyni chodzili nago. Od święta malowali ciało kolorową ziemią, bo przecież trzeba odświętnie wyglądać. Malowali ciało w kropeczki, w kreseczki, w paski albo w kółeczka, na każde święto był odpowiedni wzorek. Istniała cała sztuka malowania ciała przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ale to tylko od święta, na co dzień mieszkańcy pustyni chodzili nago. To było racjonalne zachowanie. Racjonalne wykorzystanie tego, co natura dała.
Odświętnie przybrana musiała być też ziemia, na której tańczone były śnienia. Każde śnienie związane było z jakimś miejscem, na ziemi usypany był wzorek z kolorowej ziemi przedstawiający to miejsce. Śnienia były własnością poszczególnych rodzin, nie każdy miał prawo tańczyć każde śnienie. W rodzinach śnienia przekazywane były z pokolenia na pokolenie, to te właśnie rodziny opiekowały się miejscami, które powierzyli im praprzodkowie. Takie było odwieczne prawo.
Mniej więcej dwieście lat temu zaczęli do Australii przybywać ludzie, którzy nie znali odwiecznego prawa. Ci ludzie mieli inne prawo, które głosiło, że ziemię można kupić za pieniądze, a nabywca może potem na tej ziemi robić co chce. Może tam wyciąć wszystkie drzewa, może zastrzelić wszystkie zwierzęta, może wywiercić dziurę w ziemi i wyssać wszystką wodę, która jest tam ukryta. Nie musi się przejmować tym, że wtedy woda zniknie też z innych miejsc, w których wcześniej była ukryta.
Zresztą w Australii ci nowoprzybyli kupowali ziemię nie od tych ludzi, którzy mieszkali tam od tysiącleci, tylko od własnej królowej. No bo jak kupić ziemię od koczowników, którzy chodzą po pustyni w małych grupkach, a przy jednym źródełku zatrzymują się zaledwie na kilka dni? Chodzą nago, nie myją się, nie wznoszą żadnych budowli i w ogóle są niewiarygodnie prymitywni.
Obraz Emily Kame Ngwareye
Ci nowoprzybyli nie byli prymitywni, o nie. Potrafili cały świat opłynąć na wielkich statkach. Potrafili robić narzędzia z żelaza i tymi narzędziami wycinać lasy. W swoim własnym kraju wycięli lasy po to, by mieć gdzie wypasać owce. Owce wypasali, bowiem w swoim kraju ci ludzie nie chodzili nago, tylko sporządzali sobie ubrania z włosia ukradzionego zwierzętom. Owce się do tego nadawały, bo miały ciepłe futerko, a właściciele regularnie strzygli je na łyso i sami użytkowali tak pozyskane włosie. W dodatku to włosie mogli sprzedawać i zarabiać na tym pieniądze, dlatego chcieli hodować jak najwięcej owiec. Kiedy już wycięli wszystkie lasy w swoim kraju, przenieśli się do Australii, gdzie nawet nie musieli lasów wycinać, bo duża część kraju porośnięta była tylko trawą. Kupowali więc tę ziemię od swojej królowej i hodowali owce.
Nowoprzybyli nie mieli w zwyczaju malowania ciała, dla nich ważniejsze było wdziewanie ubrania zrobionego ze zwierzęcego włosia. Tak jak krajowcy malowali odpowiednie wzory na odpowiednie okazje, tak przybysze wdziewali na każdą okazję odpowiednie ubrania. Mieli też swoje śnienia uczące ich jak należy postępować w życiu, ale te śnienia nie mówiły nic na temat tego gdzie znaleźć wodę na pustyni (trudno się temu dziwić, w ich własnym kraju ciągle padało i znalezienie wody nie stanowiło żadnego problemu). Nie usypywali też na ziemi obrazów z piasku ilustrujących śnienia, ilustracje do ich śnień malowane były na deskach albo na płótnie rozpiętym na ramie. Obrazy tak powstałe umieszczane były pionowo w specjalnych budynkach z kamienia, w których odbywały się ceremonie związane ze śnieniami.
Tych stawianych pionowo obrazów nie niszczono po zakończeniu ceremonii, zostawały one w tym samym miejscu długo, przez wiele lat. Dla samej ceremonii wszystkie obrazy były tak samo ważne, ale niektóre z nich były szczególnie piękne, czasem tak piękne, że ludzie przybywali z daleka tylko po to, by zobaczyć ten właśnie a nie inny obraz. Z czasem twórcy takich szczególnie pięknych obrazów zdobywali sławę i dostawali zamówienia, by malować obrazy w konkretnych miejscach, dostawali za to dużo pieniędzy. Dostawali również zamówienia na malowanie innych obrazów, nie tylko takich związanych ze śnieniami. Na przykład portretów tych osób, które sprzedawszy dużo zwierzęcego włosia miały dużo pieniędzy. Kiedy te osoby umarły, ich bliscy wieszali sobie te portrety na ścianach dla przypomnienia chwil z nimi spędzonych. A kiedy coraz więcej ludzi zaczęło mieszkać w miastach, niektórzy zamawiali sobie portrety pięknych krajobrazów poza miastem, dla przypomnienia dalekich wycieczek i pięknych chwil w tych miejscach spędzonych.
Świat białego człowieka zmieniał się, nie trwał niezmiennie przez tysiąclecia. Nie tylko, że wymyślono nowe, szybsze sposoby przeróbki zwierzęcego włosia na ubrania, tak że zwiększał się popyt na to włosie (a tym samym na ziemię, na której można by hodować owe zwierzęta). Wymyślono także maszynę, która potrafiła namalować portret w ciągu kilku sekund, i to bardzo wierny portret, wierniejszy niż jakikolwiek portret namalowany ręką malarza.
Wtedy niektórzy malarze zaczęli malować inaczej. Pewna grupa zaczęła malować krajobrazy rozmazane, bardzo różniące się od tego, co mogłaby zrobić maszyna. Ci malarze byli kontrowersyjni, pisano o nich duża w gazetach, a skoro o nich pisano, stali się sławni. Skoro stali się sławni, wiele osób chciało kupować ich obrazy, w związku z tym ceny tych obrazów rosły. Następne pokolenia malarzy widząc, że kontrowersyjność można przełożyć na pieniądze – zaczęły malować obrazy przedstawiające nie rozmazany krajobraz, tylko po prostu nic, czyste abstrakcje. Jeśli dzięki tym obrazom byli kontrowersyjni, a co za tym idzie sławni, ich obrazy rosły w cenie. Te obrazy nie przedstawiające nic wieszane były na ścianach domów bogatych ludzi.
Fragment Obrazu Emily

W tym momencie zeszły się ścieżki dwóch kultur pozornie zupełnie do siebie nieprzystających.
Pierwotni mieszkańcy Australii też przeszli ewolucję, w dużej mierze pod wpływem tego, co robili ci nowoprzybyli. Kiedy hodowcy kupowali od swojej królowej ziemię i wprowadzali się ze swymi owcami, pierwotni mieszkańcy musieli stamtąd uciekać, a to dlatego, że owce zjadały całą trawę i z tej okolicy znikały kangury, które dla krajowców stanowiły podstawę pożywienia. Rząd Jej Królewskiej Mości wcale nie chciał być okrutny i gotów był karmić wygnanych pierwotnych mieszkańców, a żeby to umożliwić, budował osiedla skupiające wypędzonych koczowników. Rząd chciał też tych dzikusów ucywilizować, posłać dzieci do szkoły. I na szkolnym podwórku nastąpiło pierwsze spotkanie. Pierwsze rzeczywiste spotkanie, a nie tylko wzajemne przyglądanie się sobie z daleka.
Pierwsze z tych spotkań miało miejsce w 1971 roku w osiedlu Papunya położonym paręset kilometrów na zachód od Alice Springs. W tamtejszej szkole nauczycielem zajęć plastycznych był Geoffrey Bardon, który zachęcał dzieci do rysowania tradycyjnych wzorów. Na te zachęty odpowiedzieli przede wszystkim ojcowie tych dzieci, na murze szkoły namalowali Śnienie Miodnej Mrówki. Bardon nie przestawał zachęcać, a dodatku przywiózł dużą ilość farb akrylowych, w związku z czym owi ojcowie malowali dalsze śnienia, już nie na ścianach, tylko na przenośnych płytach pilśniowych, albo i na płótnie. Te śnienia na płótnie bardzo przypominały abstrakcyjne obrazy, w dodatku były bardzo wyważone kompozycyjnie i znakomicie nadawały się na to, by je powiesić na ścianie rezydencji. A na dobitkę pojawiła się kontrowersja, która przysporzyła autorom sławy. Kontrowersja dotyczyła podejmowanego tematu, acz zrozumiała była tylko dla australijskich krajowców, biali zupełnie nie rozumieli o co chodzi. Te obrazy tylko przypominały abstrakcje, w rzeczywistości przedstawiały one jak najbardziej konkretne rzeczy, w dodatku takie, które mogli oglądać tylko wtajemniczeni. Kiedy w Alice Springs zorganizowano wystawę tych obrazów, w mieście wybuchły zamieszki. Wtajemniczonymi mogli być tylko dorośli mężczyźni, kobiety w żadnym razie nie powinny tych obrazów oglądać. Wystawę zamknięto po paru dniach, obrazów więcej nie pokazywano, ale o autorach pisano w gazecie, więc od razu podskoczyły ceny ich malowideł. Malarze ci zmienili temat i nie podejmowali tematów objętych tajemnicą, ale sława kontrowersji robiła swoje i ceny obrazów rosły. Najsłynniejsi malarze z Papunya, tacy jak Clifford Possum i Johnny Warrankula, sprzedawali obrazy za dziesiątki, a czasem nawet za setki tysięcy dolarów.
Drugie spotkanie miało miejsce w osiedlu Utopia położonym paręset kilometrów na północny wschód od Alice Springs. Tam nauczycielki w szkole zauważyły, ze kobiety odprowadzają dzieci do szkoły, a następnie czekają na te dzieci cały dzień na szkolnym podwórku. Może by w takim razie wymyślić jakiś program dla mam? Może na przykład mogłyby robić coś, co by potem mogły sprzedać? Byłyby wtedy mniej zależne od państwowych zasiłków. Na przykład farbować wzorki na koszulkach metodą batiku? Kilka kobiet entuzjastycznie podjęło ten pomysł i farbowało koszulki w fantazyjne wzory. Potem te koszulki sprzedawane były turystom w sklepie w Alice Springs.
Tymczasem Rodney Gooch, kierownik tego sklepu w Alice Springs, uznał że te wzory są znakomite, można by z nich zrobić wystawę i pokazać w wielkich miastach na wybrzeżu, tylko lepiej zrobić je nie na koszulkach, tylko na całym zwoju jedwabiu. Projekt został omówiony, jedwab i wszelkie materiały dostarczone uczestniczkom i w 1988 roku wystawa była gotowa. Na jedwabiach pojawiłysię nie pstre wzorki, tylko (jakżeby inaczej) śnienia. Wystawa okazała się niezwykłym sukcesem, pokazywana była nie tylko w miastach Australii, ale także w Europie i w Ameryce. Ale nie na tym koniec.
Emily Kame Ngwareye
Rodney Gooch uważał, że trzeba iść za ciosem. Malarze z Papunya (ci, których obrazów nie powinny oglądać kobiety) byli już wtedy znani w świecie, za ich obrazy płacono tysiące dolarów. Tak się jednak składa, że w świecie białego człowieka batik uważany jest za rzemiosło artystyczne, mimo że jest znacznie trudniejszy do wykonania niż obraz malowany farbami akrylowymi. Obraz akrylowy uważany jest za prawdziwą sztukę i można go sprzedać za znacznie większe pieniądze, nawet jeśli przedstawia to samo, co batik. A przecież batik to nie jest tradycyjne rzemiosło australijskich krajowców, technika ta została podsunięta kobietom z Utopii przez osoby z zewnątrz. Dlaczego nie podsunąć im farb akrylowych? Następna wystawa objazdowa mogłaby się składać z obrazów malowanych akrylem przez mamy z Utopii.
Pomysł zrealizowano, efekt był piorunujący. Szlak był już przetarty przez tatusiów z Papunya, więc pewnie trochę można się było tego spodziewać, tym niemniej dla samych autorek musiało to być zaskoczenie – w ciągu krótkiego czasu z mam nie wiedzących co zrobić ze swoim czasem i czekających przed szkołą na dzieci zmieniły się w artystki o światowej sławie. Zwłaszcza niektóre z nich, a zwłaszcza tak naprawdę jedna.
Do osiedli krajowców na pustyni zaczęli przyjeżdżać właściciele galerii z miast na wybrzeżu, przywozili farby i płótno i płacili za godzinę pracy. Płótno zresztą rozkładane było na podłodze, krajowcy stawiali na nim kropki tak samo jak wtedy, kiedy usypywali śnienie z piasku do ceremonii. Właściciel galerii następnie rozpinał namalowany już obraz na blejtramie i sprzedawał go w swojej galerii za tysiące. Za tysiące, bo skoro sława była międzynarodowa, to i cena musiała być odpowiednia.
Emily Kame Kngwarreye brała udział w pracach grupy tworzącej batiki od samego początku, jej prace przedstawiające śnienia były na zbiorowej wystawie w 1988 roku. Malować zaczęła dopiero rok później, kiedy Rodney Gooch przywiózł do Utopii farby. Miała wtedy około 70 lat (dokładna data urodzin nie jest znana). Od tego momentu do swojej śmierci we wrześniu 1996 roku namalowała kilka tysięcy obrazów. Są to płótna pokryte kropkami lub kreskami, podobnie jak w przypadku innych twórców z serca Australii, ale w tych obrazach jest coś, czego nie da się zdefiniować, ale co powoduje, że można się w nie wpatrywać jak w obrazy Cezanna.
Daty tej zawrotnej kariery zaczętej w późnym wieku (nigdy nie mów, że na coś jest za późno): w 1988 roku pierwsza zbiorowa wystawa batiku, która objechała świat; 1989 – pierwsza zbiorowa wystawa malarstwa akrylowego; 1990 – pierwsza indywidualna wystawa w Sydney; później szereg wystaw zbiorowych i indywidualnych, a w roku 1997 (po śmierci) Biennale w Wenecji.
Historia kołem się toczy, etnologia czasem też. W latach siedemdziesiątych biali entuzjaści dostarczali krajowcom materiałów do malowania i okazało się, że tak powstałe obrazy znakomicie się sprzedają. Później właściciele galerii sami zaczęli szukać artystów w osiedlach na pustyni, by sprzedawać ich obrazy w wielkich miastach. Dziś te kropkowane obrazy są tak popularne, że postrzegane są niemal jak tradycyjna sztuka ludowa australijskich krajowców. Oferują je turystom galerie w Alice Springs i w miasteczku turystycznym pod górą Uluru. Obrazy oferowane w galeriach kosztują po parę tysięcy dolarów, ale wszędzie tam, gdzie przyjeżdżają turyści, krajowcy z pobliskiego osiedla przyjeżdżają starymi samochodami i siedząc na ziemi oferują podobne obrazki po kilkadziesiąt dolarów.
Jak tu czegoś takiego nie kupić? Zwłaszcza że przy okazji można sobie zrobić seflie z artystką.

Selfie z atrystką


Zarówno ten tekst, jak i inne na podobny temat, można przeczytać w mojej książce "ART ETNO"
 


No comments:

Post a Comment