Góra Baboquivari |
Misja San Xavier Le Bac leży prawie na przedmieściach
Tucson. Patrząc stamtąd na wschód widać autostradę i miasto,
jeśli patrzeć na zachód, widać porośniętą kaktusami pustynię.
Za pustynią, w oddali, widać błękitny zarys górskiego łańcucha,
którego najwyższy szczyt sterczy wysoko ponad resztą jak wystający
palec. Jest to góra Baboquivari, na której mieszka...
O
tym potem, skupmy się na misji świętego Ksawerego. Po pierwsze
temperatura, jaka tam panuje: jest to samo południe (sic) Arizony,
najniżej położone tereny, a zatem najgorętsze – temperatura pod
koniec września (wtedy tam jestem) spada do 40ºC.
W Stanach jest więcej miejsc, gdzie temperatura tak spada, natomiast
zupełnie wyjątkowy (jak na stany) jest kościół: jest to zupełnie
autentyczny, niepodrabiany osiemnastowieczny barok. Poziom
artystyczny figur może trochę prowincjonalny, ale też kiedy go
budowano była to naprawdę daleka prowincja. W kontynentalnej
Europie jest takich kościołów na pęczki, ale w Stanach? Ze świecą
szukać (chociaż tutaj akurat słońce leje się z nieba żarem i
świeca by się raczej redundowała). Ale jest jeszcze inny powód,
dla którego ten kościół jest wyjątkowy. Jest on pod wezwaniem
świętego Franciszka Ksawerego, jezuickiego misjonarza Dalekiego
Wschodu, którego figura odziana w biała komżę (prawdziwą szytą,
nie rzeźbioną) stoi w głównym ołtarzu. Do świętego Ksawerego
licznie przychodzą się pomodlić tutejsi Indianie. Bo misja stoi na
terenie rezerwatu Indian Papago, którzy przychodzą się pomodlić
przy figurze świętego Ksawerego, ale nie tej w głównym ołtarzu.
(Jak ja to napisałem? Indian Papago? Oj chyba muszę uważać, bo
mogę po łapach dostać. „Papago” to nazwa ostatnimi czasy
niepolitycznie poprawna, jakieś gryzipiórki uznały, że jest ona
uwłaczająca godności i teraz należy używać nazwy „Tohono
O'odham”. Co piszę na wypadek, gdyby ktoś szukał na mapie
rezerwatu Papago; na nowszych mapach takiego nie będzie, będzie
natomiast na jego miejscu rezerwat Tohono O'odham. Ja będę nadal
używał nazwy Papago, a gryzipiórki mogą mnie ugryźć w piórko.
Wracając...) W lewym transepcie jest leżąca figura tego świętego
i to do niej przychodzą Indianie, przychodzą się pomodlić i
podnieść świętego za głowę. Święty Franciszek Ksawery należał
do tych świętych, których zwłoki się nie rozkładały (podobnie
jak zwłoki niektórych papieży wystawione do dziś w szklanych
trumnach w bazylice św. Piotra w Rzymie), dlatego czasem jest on
rzeźbiony w postaci figury leżącej na katafalku. Tak właśnie
jest on przedstawiany w sanktuarium w Magdalena del Kino w północnym
Meksyku. Dla Papagów, zamieszkujących tereny po obu stronach
granicy, sanktuarium w Magdalena jest czymś takim jak dla nas
Częstochowa, pielgrzymują tam tłumnie, a leżąca figura świętego
powielana jest w licznych kaplicach na terenach zamieszkałych przez
Indian. Ale... Ale...
Pierwsze ale: na początku XX wieku w Meksyku zwyciężyła
rewolucja i władzę przejęli antyklerykałowie, czego efektem była
m.in. Oficjalna walka z kultem świętych. Całkiem ostra walka, w
1934 roku sanktuarium w Magdalenie zostało zamknięte, a wszystkie
figury porąbane i spalone w piecu browaru.
Ha! Wcale nie wszystkie. Oni tylko myślą, że porąbali
figurę świętego Ksawerego. Indianie twierdzą, że w St. Xavier le
Bac, po amerykańskiej stronie granicy, leży ta właśnie figura,
która kiedyś leżała w sanktuarium w Magdalenie. Figura w Bac nie
ma nóg, bo pewnej nocy wstała i szła całą drogę aż tam, gdzie
dziś leży, nogi jej się przy tym starły. Legenda? Pewnie tak,
wedle innej legendy figura z Magdaleny ukryła się na czas represji,
a kiedy te minęły, wróciła na swoje miejsce. A wedle jeszcze
innej uciekła do miejscowości San Francisquito, (przy granicy ze
Stanami), gdzie do dziś leży w kaplicy.
Do
meksykańskiej Magdaleny nie pojechałem, ale w San Xavier le Bac
byłem (pod koniec września, kiedy temperatura spada do 40ºC)
i widziałem tamtejszą figurę świętego Ksawerego. Dwa rodzaje
ludzi przychodzą do tego kościoła. Jest on opisywany w
przewodnikach jako zupełnie autentyczny, niepodrabiany
osiemnastowieczny barokowy kościół, zupełnie wyjątkowy w USA,
zatem przychodzą tam turyści z aparatami fotograficznymi i robią
zdjęcia (tak jak ja). Niektórzy z nich są katolikami (tak jak ja)
i przyklękają wchodząc. Większość rozmawia po angielsku, ale są
też przybysze zza granicy, którzy rozmawiają po francusku lub
hiszpańsku. Przewodniki nic nie wspominają o leżącej figurze
świętego Ksawerego, zatem większość turystów nie jest świadoma
znaczenia, jakie ta figura ma dla drugiej grupy ludzi tam
przychodzących. Kościół jest położony na terenie rezerwatu
Papagów, którzy też tu przychodzą licznie. Wizualnie się
specjalnie nie odcinają, ubrani są tak jak wszyscy Amerykanie, choć
mają indiańskie rysy twarzy i czasem rozmawiają w języku, którego
nie rozumiem. Ci wchodząc przyklękają przy wejściu i natychmiast
kierują się do lewego transeptu, by pomodlić się przy leżącej
figurze i podnieść ją za głowę. Przychodzą całe rodziny, małe
dzieci są brane na ręce, żeby też mogły głowę świętego
podnieść.
Pytam potem spotkanych Indian o co chodzi a tym
podnoszeniem głowy. Młody człowiek w sklepiku z pamiątkami
(przede wszystkim ręcznie plecionymi koszykami, z których Papago
słyną) wyjaśnia: jeśli uniesiesz świętego, to znaczy że
przyszedłeś z czystym sercem i modlitwa będzie wysłuchana. Inny
Indianin, autostopowicz, którego podwozimy jadąc przez rezerwat,
pyta o którego świętego chodzi. Ach, tego w San Xavier le Bac? To
jest Francisco Kino, który ewangelizował ten kraj.
Zaraz zaraz, jak to Francisco Kino? Czy jest taki
święty? Nie wiem nic o tym, by był on kiedykolwiek kanonizowany.
Może sekret jest ukryty w znaczeniu słowa kanonizacja.
Kanonizacja to jest włączenie do kanonu, oficjalne uznanie przez
władze kościelne że dany ktoś jest święty, nikt nie staje się
świętym przez kanonizację. Kiedyś okoliczna ludność uznawała
jakiegoś zmarłego za świętego i robiła pielgrzymki do jego
grobu. Zdarzało się w średniowieczu, że świętym uznany został
osobnik, którego Kościół za świętego uznać nie mógł ze
względu na głoszoną doktrynę, na przykład kiedy ludność w
pewnej miejscowości we Francji zaczęła czcić świętego
Guineforta, Kościół musiał zakazać tego kultu, ponieważ święty
Guinefort był psem, a wedle kościelnej nauki pies nie ma duszy, a
więc nie może iść do nieba (czyli być świętym). Tym niemniej
Kościół nikogo nie robi świętym, a tylko uznaje że dany zmarły
jest już w niebie, a do procesu kanonizacyjnego konieczny jest jakiś
udowodniony cud (bo tylko święci, którzy już są w niebie, mogą
mieć bezpośredni kontakt z Bogiem, a sprawcą cudu jest Bóg, a nie
święty). Zatem można, a nawet trzeba się modlić do zmarłych,
którzy nigdy nie zostali kanonizowanie. Z tego prawa korzystają
Indianie Papago modląc się do świętego Francisco Kino.
Indianie przy leżącej figurze świętego Ksawerego |
Eusebio Francisco Kino był jezuitą, który pod koniec
XVII wieku spędził dwadzieścia kilka lat w rejonie zwanym Pimeria
Alta głosząc tam Ewangelię. Niestrudzenie jeździł po okolicy i
zakładał misje, wśród nich w miejscowości Magdalena (dziś w
meksykańskim stanie Sonora) i w San Xavier le Bac (w Arizonie). W
1711 roku zmarł w Magdalenie, gdzie go pochowano. W głównym
kościele tego miasta jest figura zmarłego świętego, który też
ma na imię Francisco. Czy można się dziwić, że niektórym się
oni mylą? W końcu święty Franciszek Ksawery to odległa postać,
zmarł gdzieś za ogromnym oceanem, pochowany jest za innym oceanem,
natomiast ojciec Kino jeździł po tym właśnie kraju i to on
zakładał tu misje i jest zupełnie naturalne, że to jego czci
lokalna ludność. A żeby dodać jeszcze trochę zamieszania -
wielka fiesta w Magdalena odbywa się w dzień świętego Franciszka,
ale... tego z Asyżu.
Pimeria
Alta to kraj przez długi czas ignorowany przez Hiszpanów. Nie było
żadnych legend o ogromnych bogactwach, nie było też murowanych
indiańskich wsi tak jak nad Rio Grande, była tylko pustynia, na
której żyli jacyś Indianie mieszkający w szałasach. Skoro w
szałasach, to pewnie prymitywni. Taka ocena, oparta na pozorach,
była (jak to często bywa) złudna. Mieszkający tu Indianie Pima i
Papago żyli z rolnictwa, a żeby z rolnictwa wyżyć na pustyni –
trzeba nie lada umiejętności. Od niepamiętnych czasów ci Indianie
uprawiali kukurydzę, starannie nawadniając pola. Tym niemniej
prowadzili życie na poły koczownicze, schodząc w doliny dopiero
kiedy temperatura spadała do 40ºC,
gorętsze miesiące spędzając w wyższych rejonach gór. Papago nie
przeszli do popularnej literatury o Dzikim Zachodzie, bo mieli na
pieńku z Apaczami, którzy (jak mi powiedział młody człowiek w
sklepie z pamiątkami) napadali na nich, zabijali mężczyzn i kradli
kobiety. Aby ułatwić okiełznanie wspólnego wroga, Papago służyli
jako wywiadowcy dla amerykańskich oddziałów uganiających się za
Geronimem. No i dzięki wysiłkom ojca Kino byli to pilni katolicy,
przychodzący do swego świętego pomodlić się i podnieść go za
głowę. Udało im się wynegocjować duży rezerwat i w tym
rezerwacie budują swemu świętemu kapliczki i zapalają w nich
setki świeczek, tak że człowiek wchodzi z dworu, gdzie temperatura
spadła do 40ºC,
jak do rozżarzonego pieca. Co bardzo istotne – na terenie
rezerwatu znalazła się też góra Baboquivari. Jest to bardzo
istotne, ponieważ mieszka tam...
No właśnie, o to też pytałem napotkanych Indian. I
nieodmiennie dostawałem odpowiedź – mieszka tam I'itoi, Stwórca
Świata. Mieszka w jaskini na samej górze, Indianie przynoszą mu
ofiary i kwiaty. Czasami można go spotkać, jawi się jako zgarbiony
staruszek. A czy ja też mógłbym pójść do tej jaskini? Słyszę,
że mógłbym, ale musiałbym dostać pozwolenie od władz rezerwatu.
Niestety na takie pozwolenie trzeba czekać dwa tygodnie, a my za dwa
dni mamy odlot. Więc nic z tego.
Tak że widziałem górę, na której mieszka Stwórca
Świata, zrobiłem jej nawet zdjęcie, ale nie mogłem pójść do
wrót jaskini, bo nie mogłem czekać na pozwolenie władz rezerwatu.
A właściwie to ciekawe. Przecież z tego można by zrobić
znakomitą atrakcję turystyczną. Spacer do miejsca, gdzie mieszka
Stwórca Świata – to dopiero byłaby gratka! Władze Rezerwatu
mogłyby zarabiać na wydawaniu pozwoleń za opłatą, a okoliczna
ludność na sprzedaży ręcznie plecionych koszyków, albo
podkoszulek z odpowiednim nadrukiem.
Tylko
ze spotkaniem Stwórcy mógłby być kłopot. Powiadają, że żeby
go spotkać, trzeba mieć czyste serce, a tego od władz rezerwatu
kupić się nie da.
Jeśli kto woli czytać z papieru, to zarówno niniejsze opowiadanie, jak i wiele innych na temat amerykańskich Indian,
znajduje się w papierowej książce:
No comments:
Post a Comment