Saturday, December 12, 2020

Londyn 13 grudnia 1981 roku

Na śliskim bruku w Londynie, a właścicie nie na bruku tylko na popękanych betonowych płytach pokrytych zlodowaciałym śniegiem który najpierw nadtopniał a potem znowy zamarzł w brudne grudy lśniące szaro w mgiełce i jakoś prześwitującym przez pokrywającą całe niebo warstwą chmur słońcu, z trzema walizami przytroczonymi do wózeczka przeznaczonego na jedną i jeszcze dwoma tobołami w rękach, mieliśmy chyba ze dwa kilometry po tej nawierzchni do miejsca gdzie przybija "Inowrocław", pomiędzy wielkimi halami wypełnionymi pod dach kontenerami, czuliśmy się tam zupełnie malutcy, ciągnęliśmy tan wózek który się nam ciągle wywracał bo nie dość że przeładowany to ciągniony po tej piekielnej nawierzchni, walizy się rozsypywały, musieliśmy je znów przytraczać, więc szliśmy powoli i moja matka się zaczęła denerwować czy aby zdążymy, a kiedyśmy się w końcu dotelepali okazało się, że nie tylko zdążyliśmy, ale że będziemy musieli czekać kilka godzin bo "Inowrocław" z powodu złego stanu wody na Tamizie jest jeszcze na pełnym morzu, więc czekanie godzinami w budce jakiegoś stróża bo Purfleet jest portem kontenerowym i nie ma pomieszczeń dla pasażerów, a tymczasem było zimno i zaczynał siąpić londyński zimowy deszczyk i stróż nam pozwolił siedzieć w budce w której nie było nic oprócz szarobrązowego stołu i paru krzeseł, moja matka próbowała z kupionego rano "Guardiana" doczytać się co ją czeka w Polsce, ale "Guardian" dobrze nie wiedział, bo komunikacja odcięta, telefony odcięte, granica zamknięta, prawdopodobnie masowe aresztowania, prawdopodobnie strajki w wielkich zakładach, ale nic dokładnie nie wiadomo poza tym że na ulicach wojsko i śnieg, wojsko i na pół roztopiony czarniawo-białawy (jak gazeta "The Guardian") śnieg...


Tak, był czternasty grudnia i to właśnie poprzedni dzień był tym niewiarygodnym dniem w który również i my nie chcieliśmy uwierzyć. Nie chcieliśmy wierzyć Sue, która zbudziła nas rano z przerażeniem w oku mówiąc że w Polsce coś się dzieje, jakiś zamach stanu, Sue zawsze słuchała rano wiadomości z radia, ale myśmy wpierw myśleli że to jak zwykle zachodni dziennikarze rozdmuchują jakiś mały incydent, ale po południu tego samego dnia byliśmy na Portland Place przed budynkiem peerelowskiej ambasady, był tam już tłum ludzi, spontaniczna demonstracja, jacyś faceci stali na cokole Sir George'a Stuarta White'a który był marszałkim pełnym zasług w budowie imperium i zasłużył sobie na to by mu odlać pomnik konny z czarnego metalu i postawić przed ambasadą Peerelu, otóż jacyś faceci stali na cokole pomnika marszałka White'a i wykrzykiwali hasła, po angielsku ale z polskim akcentem: "Down with Jaruzelski!", "We support Wałęsa!" (jeden z nich przy każdym haśle wyrzucał w górę zaciśniętą piąchę), potem jakiś grubas strzelił krótką przemowę; to właśnie dlatego kiedy kilka dni później spotkałem Miklosa i okazało się że on w Anglii poszukuje tego samego co ja przekazałem mu maszynę, to było w jakiejś księgarni na Charing Cross, przeglądałem książkę o Solidarności i miałem znaczek Solidarności przypięty do kurtki, podszedł do mnie nieznajomy facet i zapytał czy jestem z Polski, a kiedy potwierdziłem on zaczął mnie pytać co sądzę o tym wszystkim, postanowiliśmy pójść pogadać do jakiejś kawiarenki, po drodze minęliśmy kiesk z gazetami, ja chciałem tylko coś kupić więc wskoczyłem podczas gdy Miklos czekał na ulicy, w kiosku akurat jakiś chłopak kupował "Dziennik Polski", ja coś do niego mruknąłem po polsku a on się zaraz zrobił rozmowny, więc poszliśmy do kawiarenki wszyscy trzej, rozmawialiśmy jakąś godzinę i kiedy Istvan chciał już iść ten drugi Polak postanowił z nim wymienić adresy, a kiedy ja zobaczyłem co on pisze - Miklos Haraszti, Budapeszt - poderwałem się: "to ty pisałeś do polskich czasopism!", tak to był on, wtedy rozmowa przybrała zupełnie inny obrót, okazało się że Istvan też poszukuje poligrafii, powiedziałem mu że mam jeden bębnowiec który nie wiem kiedy w tej nowej sytuacji będę mógł przesłać i lepiej żeby on go zabrał; tymczasem pod pomnikiem przejeżdżał autobus wycieczkowy "Orbisu", zatrzymał się i ludzie z autobusu pytali o co chodzi, a kiedy im powiedziano nie chcieli wierzyć, przecież oni dopiero wczoraj wyjechali z Polski i wszystko było normalnie" Tylko ludzie w ambasadzie się nie dziwili, okna o żaluzje były zawarte na głucho, Obcy budynek z ciemnej wiśniowej cegły. Padał śnieg z deszczem.


Znów, jak co roku
Na okno ambasady
Pada mokry śnieg.



















Tu są tylko fragmenty, całość w formie książki można zamówić w portalu lulu.com:

No comments:

Post a Comment