Namiot łaźni |
Wczoraj wieczorem najpierw
rozpalone zostało wielkie ognisko, w którym ułożono trzydzieści
dwa duże okrągłe kamienie i poprószono je tytoniem. Kiedy
kamienie rozżarzyły się do białości, przeniesiono je do dołu
wykopanego pośrodku namiotu łaźni. Następnie weszli uczestnicy
odziani tylko w to, co mogło być kompletnie przepocone. Dwóch
chłopaków weszło z bębenkami, prowadzący ceremonię usiadł przy
wejściu, obok pojemnika z wodą i chochli. Jego pomocnik, który
wnosił kamienie z ogniska, pozostał n zewnątrz, jego zadaniem było
zasłanianie i odsłanianie wejścia. Namiot łaźni pokryty jest
ciężkimi kocami i nie ma ujścia na szczycie, tak ze kiedy jest
zasłonięte wejście, wewnątrz robi się kompletnie ciemno. Wtedy
prowadzący polewa kamienie wodą, która z sykiem natychmiast
wypełnia wnętrze parą. Temperatura błyskawicznie wzrasta i po
kilku minutach człowiek zaczyna ociekać potem. Tymczasem chłopacy
z bębenkami śpiewali pieśń w języku Lakota. Chyba dopiero po pół
godzinie ktoś, najwyraźniej z trudem wytrzymujący ociekanie,
zapytał czy można wpuścić trochę świeżego powietrza.
Prowadzący przerwał na chwilę ceremonię, wejście zostało
odsłonięte i wpadło światło ogniska, ale chłodnego powietrza
można było zaczerpnąć tylko pochyliwszy się całkiem do ziemi.
Przerwa nie trwała długo, po chwili wejście znów zostało
zasłonięte, ciemno choć oko wykol, polane wodą kamienie syczały,
temperatura wzrastała, człowiek ociekał potem, a chłopcy śpiewali
pieśni do miarowego rytmu bębenków. Potem były jeszcze dwie takie
krótkie przerwy, cała ceremonia trwała około dwóch godzin. Na
koniec wszyscy wyszli i założywszy nieprzepocone odzienie stanęli
wokół ogniska, ze stojaka podniesiona i zapalona została święta
fajka, najpierw prowadzący tchnął obłoki dymu w cztery strony
świata, potem puścił fajkę w krąg. Na sam koniec jeszcze każdy
każdemu uścisnął rękę.
Przyznam się, że czułem się
zaszczycony mogąc wziąć udział w tej ceremonii. Czytałem o niej
sporo i wiedziałem, że praktykowana jest tylko przez szczególnie
przywiązanych do tradycji Sjuksów. Nie jest też praktykowana
codziennie, a tylko jako przygotowanie, jako coś w rodzaju
oczyszczenia przed innymi ceremoniami, na przykład przed tańcem
słońca. Istotnie wychodząc z takiej łaźni człowiek czuje się
fizycznie oczyszczony. No ale na podstawie lektur przypuszczałem, że
trzeba kogoś z tych tradycyjnych Sjuksów dobrze znać żeby być na
taką ceremonię zaproszonym. A ja tymczasem do rezerwatu
przyjechałem przedwczoraj, a do obozu w Białej Glinie, gdzie
wziąłem udział w ceremonii, ledwie kilka godzin wcześniej. O
istnieniu tego obozu dowiedziałem się dzień wcześniej.
Obóz w Białej Glinie |
Mówiła mi o nim Indianka
Bernadette w Zranionym Kolanie. Akurat kiedy tam byłem obozowali tam
też jeźdźcy, członkowie klubów jeździeckich, głównie
indiańska młodzież, która jechała kawalkadą przez rezerwat w
proteście przeciw sklepom w Białej Glinie. Biała Glina to mała
miejscowość tuż za granicą rezerwatu, która liczy około
dziesięciu mieszkańców, ale są tam cztery sklepy sprzedające
piwo. Na terenie rezerwatu alkohol jest zakazany, ale któż zabroni
komukolwiek sprzedawać piwa poza jego granicami, w dodatku już w
sąsiednim stanie Nebraska? Przez całe lata Biała Glina była
miejscem, gdzie można było bez problemu zobaczyć przysłowiowych
zaprutych Indian idealnie pasujących do obowiązującego obecnie w
Ameryce stereotypu. Dumni niegdyś Sjuksowie tu przychodzili zalewać
robaka. Ale trzeźwe organizacje Indian, w tym władze rezerwatu,
próbowały proceder ukrócić i ostatnimi czasy wygrały sprawę w
sądzie w stanie Nebraska, który tym sklepom cofnął licencję
sprzedaży alkoholu. Właściciele się oczywiście natychmiast
odwołali i na dniach miała się odbyć rozprawa w sądzie stanu
Nebraska. Tymczasem młodzież protestowała przeciwko ewentualnemu
otwarciu sklepów biorąc udział w konnych kawalkadach. Inni
(niekoniecznie młodzież) brali udział w protestacyjnym obozie
rozbitym od jakiegoś czasu w Białej Glinie. Zatem kiedy o świcie
młodzież konną kawalkadą objechała cmentarz w Zranionym Kolanie
i ruszyła w kierunku Białej Gliny, dla mnie był to sygnał: na
koń! No powiedzmy (w końcu młodzieżą już nie jestem) za
kierownicę! Jazda do Białej Gliny!
Pijani Indianie to problem w
Ameryce dobrze znany. Dumni Sjuksowie, których należy się bać, to
daleka przeszłość. Takim może był Szalony Koń, którego
gigantyczną rzeźbę jakiś szalony Polak kuje w Czarnych Górach
zupełnie niedaleko słynnych skalnych portretów czterech
prezydentów. Dumni Sjuksowie dziś pojawiają się może w filmach o
przeszłości, natomiast stereotyp współczesnego Indianina to
pijaczyna żebrzący pod supermarketem. Przeciętny biały Amerykanin
ma równie często szansę spotkać białego pijaczynę, tylko że
ten nie jest reprezentantem białej rasy, bo biały Amerykanin widzi
białych ludzi cały czas w innych sytuacjach: w domu, w pracy, w
kościele, w sklepie, w pociągu itd., więc biały pijaczyna jest
jednym z bardzo wielu spotykanych białych ludzi. Natomiast jeśli
biały Amerykanin zobaczy pijanego Indianina żebrzącego pod
supermarketem (na przykład jeśli jadąc w Czarne Góry zobaczyć
kute w skale figury i zatrzyma się po drodze w Białej Glinie), ale
nie widzi Indian w innych sytuacjach, to ten pijaczek będzie dla
niego reprezentantem całej rasy.
Joe Pulliam |
Co nie znaczy, że problemu
pijaństwa wśród Indian nie ma. Moje pierwsze doświadczenie było
również takie – zaraz po wjechaniu do rezerwatu zatrzymałem się
w pierwszej miejscowości, gdzie był supermarket i jakieś bary
szybkiej obsługi, podszedł do mnie pijaczyna i coś mamrotał że
jest głodny i chce pieniądze, powiedziałem mu, ze mogę mu kupić
jedzenie, co zrobiłem, ale za chwilę miałem wokół siebie siedmiu
następnych. Problem musi być, skoro na terenie rezerwatu alkohol
jest zakazany. I mimo tego zakazu nadal chyba jest problem, skoro pod
napisem „CAMP WHITECLAY JUSTICE” jest dodane „no alcohol”.
Dzięki
tej tablicy znalazłem obóz bez problemów. Kilka namiotów, kilka
rozstawionych tipi (ale nie takich, w jakich mieszkał Szalony Koń,
tylko nowoczesnych, krytych brezentem), polowa kuchnia. Kilka osób
siedziało w kręgu. Podszedłem, mężczyzna w czerwonej koszulce
wstał żeby mnie przywitać, przedstawił się jako Joe Pulliam,
który prowadzi ten obóz. Chętnie wyjaśniał mi o co chodzi. Ten
protest jest po to, by podtrzymać świadomość, że trzeźwość
jest istotna. Słysząc, że przyjechałem właśnie ze Zranionego
Kolana, mówi, że tam popiera protest grandmothers,
a nie nowowiekowców, którzy często sobie popijają albo biorą
jakieś narkotyki. Tak było pod koniec protestu w Standing Rock,
gdzie on sam też sobie popijał. Ale tu nie, tu ma być trzeźwo.
Nie bierze też pieniędzy od żadnej organizacji, utrzymuje obóz
jedynie z darów oraz ze sprzedaży swoich obrazów. Bo Joe jest
artystą. Pokazuje mi swoje obrazy, całkiem dobre, indiańskie
motywy namalowane na kartach wyrwanych z jakichś
dziewiętnastowiecznych zeszytów, na kartach których ręcznie
zapisano jakieś statystyki dotyczące rezerwatu. Sprzedaje oryginały
po kilkaset dolarów, a odbitki po kilkadziesiąt. To właśnie Joe
wspomniał, że prawie każdego wieczoru mają tutaj w obozie
oczyszczającą ceremonię łaźni parowej, a jeśli zostanę z nimi
na noc, to mogę wziąć udział. A tymczasem około południa mają
tu przyjechać protestujący jeźdźcy i trzeba ich wszystkich
nakarmić.
Jeźdźcy
dotarli wczesnym popołudniem, słysząc ich tętent mieszkańcy
obozu wyszli do owej wsi składającej się z czterech sklepów.
Nigdy wcześniej tam nie byłem, ale i tak odniosłem wrażenie, że
coś się tam skończyło, że przy takim zagęszczeniu sklepów
powinien tam być większy ruch. Jeźdźcy przejechali kawalkadą
przez wiś, potem zawrócili i wjechali ponownie od strony Nebraski,
z flagami łopoczącymi n wietrze. Z łopoczącą flagą szczepu
Ogalala i chyba flagami klubów jeździeckich. Ustawili się w kręgu,
kilku jeźdźców zsiadło by odśpiewać pieśń Lakotów z
towarzyszeniem trzymanego w rękach bębna. Kilka osób wygłosiło
przemowy. Nie mam pojęcia kto to był, ale później się
dowiedziałem, że jednym z mówców był Brian Brewer, który
jeszcze niedawno był wodzem rezerwatu. Potem jeźdźcy wjechali do
obozu, gdzie znów były pieśni Lakotów, znów były mowy ku chwale
trzeźwości, a
w końcu konie puszczono na popas, a jeźdźców również na popas
zaproszono.
A
potem były rozmowy wokół ogniska, do nocy, a potem kontynuowane
rano przy kawie. Towarzystwo przy ognisku mieszane, i biali i
Indianie. Sam Joe jest chyba mieszany, twierdzi że jest Lakota, ale
na Indianina wygląda średnio. Jest kilku białych gości, jak Carl,
młody bluesowy muzyk z Nowego Jorku, czy Byron, starszy gościu z
Nebraski podróżujący sędziwa furgonetką ze swym równie sędziwym
psem Nickiem. Jednakże chyba większość obozowiczów to smagli
Indianie. Takim jest Rudel Niedźwiedziakoszula, pochodzący ze
Zranionego Kolana. Takim jest Curly, który prowadzi w obozie
religijne ceremonie. Taką jest bezzębna staruszka, tutejsza
grandmother,
której imienia nie znam, ale która w rozmowie często zbiera głos.
Takim jest też Frank Zabójcaniedźwiedzi, który tu przyjechał z
krótką wizytą ze swą córką i wnuczką. Różne to były
rozmowy. Frank Zabójcaniedźwiedzi opowiadał historię swojego
życia, jak wychował się w rezerwacie, ale rezerwat był ciasny, a
jego ojciec prenumerował National Geographic, więc Frank był
ciekaw świata poza rezerwatem, w końcu pewnego dni wyjechał i
objechał całą Amerykę, co mu zabrało dwa i pół roku. Opowiadał
też o tym, jak przestał pić. Było to po rozmowie z babcią, którą
pytał o rady na życie, a która mu coś takiego zasugerowała. A
jak wiadomo, jeśli grandmother
coś sugeruje, to szanujący się Indianin nie odmawia.
Jeźdźcy w Białej Glinie |
To w sumie ciekawe –
wielokrotnie słyszałem z ust trzeźwych Indian opowieść o tym,
jak przestali pić. Najwyraźniej sami uważają to za ważny moment
w życiu. Słyszałem również, jak Indianie, działacze tej czy
innej akcji, spotkawszy się pierwszy raz, pytają siebie wzajemnie:
„When did you quit drinking?”
Była
też rozmowa o figurze Szalonego Konia w Czarnych Górach. Rozmowa
zeszła na ten temat, kiedy moi rozmówcy się dowiedzieli, że ja –
podobnie jak ten szalony rzeźbiarz – jestem Polakiem. Dla moich
rozmówców rzeźbienie czegokolwiek w świętych Czarnych Górach to
świętokradztwo. „Dlaczego u siebie czegoś tkiego nie zrobicie?”,
pytał mnie Curly. No właśnie, dlaczego jeszcze nikt nie wpadł na
pomysł, by w ścianie Mięguszowieckich szczytów nad Morskim Okiem
wyrzeźbić facjatę prezydenta Kaczyńskiego? Ale ja odpowiedziałem,
że nie mogę na ten temat nic powiedzieć, bo mnie to nie
interesuje. „No jak to? Przecież masz tam zdjęcie?” Ja na to,
że wcale tam nie pojechałem, co wywołało salwę śmiechu.
Siedząca w kręgu grndmother
dodała, że Szalony Koń niedawno jej się śnił. „Oni tej figury
nigdy nie skończą”, mówiła. „Ta figura pokazuje na miejsce,
gdzie zdaniem białych Sjuksowie mają mieszkać, a kiedy mi się
Szalony Koń śnił, to pokazywał w przeciwnym kierunku”.
Ciekawe są te stereotypy. My
mamy stereotyp Indianina, a oni mają stereotyp białego człowieka,
który przecież w Czarnych Górach musi sobie zrobić zdjęcie na
tle rzeźb prezydentów. Salwa śmiechu na moją deklarację, że
nawet tam nie pojechałem sugeruje, że takie zachowanie jest dla
nich zaskoczeniem nie mniejszym, niż dla Polaka widok wodza Indian
jadącego na mustangu – najnowszym modelu z fabryki w Detroit.
A tymczasem Curly, który w
obozie prowadzi ceremonie religijne, opowiada całkiem ciekawe
rzeczy. Na przykład:
„Robicie
mnóstwo zdjęć, ale w czasie ceremonii zdjęć robić nie wolno, a
jak zobaczę, że ktoś robi zdjęcia, to zabiorę aparat i nie
oddam. Bo potem pojedziecie do dalekiego kraju, a tam ta
sfotografowana ceremonia ma moc i może działać, a mnie tam nie
będzie, żeby was ochronić.”
„Tu
jest święta ziemia. Tu się modlimy, ale nie nazywamy nikogo po
imieniu. Jak się nazywa po imieniu, to się nie daje spocząć. Wy
nazywacie po imieniu i dlatego ten nazywany po imieniu nie wysłuchuje
was, bo nie dajecie mu spocząć. My nie nazywamy po imieniu i
dlatego mamy dary.”
„Ta
wasza Biblia tu nie przynależy. Biblia mówi o przeszłości, wy
chcecie przywrócić przeszłość. Macie Biblię, tam jest napisane
o Jezusie, ale czy tego Jezusa ktoś spotkał albo spotka? A mądrość
można przekazać tylko z serca do serca.”
„Młodzież
ciągle o coś pyta, a jak pyta, to znaczy że nie słucha, bo trzeba
mieć oczy i uszy otwarte. Kto ma mądrość, ten ją przekazuje
wtedy, kiedy wie, ze słuchacz jest zdolen ją przyjąć.”
W pewnym momencie Joe wspomniał,
że ktoś z Rady Rezerwatu przekazał mu jakieś pieniądze i teraz
chce rozliczenia z działalności. Joe mówi, że prosił tylko o
dofinansowanie dla kilku osób, żeby pojechały do Lincoln (stolicy
Nebraski), gdzie za trzy dni ma być w sądzie najwyższym rozprawa
na temat losu sklepów w Białej Glinie. Ktoś z kręgu sugeruje,
żeby te pieniądze oddać. Większość zebranych się zgadza.
Jak on to powiedział? Za trzy
dni w Lincoln ma być rozprawa w sądzie najwyższym? Wygląda na to,
że będzie to kolejny odcinek opowieści o moich spotkaniach z
Sjuksami.
No comments:
Post a Comment