Monday, January 29, 2018

Zwycięstwo miejskich Indian

Frank LaMere na schodach kapitolu w Lincoln
To będzie pierwsze zwycięstwo Lakotów od czasu bitwy nad Little Bighorn! Przez prawie sto pięćdziesiąt lat Lakotom nie pozwolono zwyciężyć”, mówił Frank LaMere stojąc na schodach kapitolu w Lincoln.
Jeżeli zwyciężymy, to nie będzie czas na to, żeby sobie gratulować, bo tak naprawdę osiągnęliśmy coś oczywistego, czyli właściwie nic. To dopiero początek drogi. Będzie czas na modlitwę dziękczynną, ale też czas na prośbę o przebaczenie, choćby za to, że dotychczas zrobiliśmy tak mało.”
Dziękuję wam wszystkim, że tu jesteście. To nie jest przypadek, że tu jesteście. Nie wierzę w przypadki. Jesteśmy tu wszyscy po to, by się wzajemnie od siebie czegoś nauczyć.”
Frank LaMere stał na schodach kapitolu w Lincoln, gdzie przed chwilą odbyło się posiedzenie Sądu Najwyższego stanu Nebraska dotyczące małej miejscowości, liczącej zaledwie dwunastu mieszkańców, na dalekim północnym zachodzie stanu, przy granicy rezerwatu Sjuków Pine Ridge. Mieszkańcy tej miejscowości, zwanej Biała Glina (Makasan w języku Sjuksów) żyli dotychczas z tego, że że na terenie rezerwatu alkohol jest traktowany jak nielegalny narkotyk, zakazane jest jego posiadanie i spożywanie, natomiast na terenie stanu Nebraska można sprzedawać piwo w dowolnej ilości. W Białej Glinie, której ludność liczyła dwanaście osób, były cztery sklepy sprzedające piwo, hektolitry piwa. Jeśli więc ktoś chciał popatrzeć sobie na zapijaczonych Indian i poodczuwać trochę rasowej wyższości, mógł się wybrać do Białej Gliny, a widok miałby zapewniony. Powiadają nawet, że jeżeli ktoś chciał skorzystać z usług spragnionej dziewczyny, która tych usług dostarczała na tyłach sklepu za kilka piw, to też tam. Podobno zdarzały się i morderstwa pod wpływem odurzenia. Można by pomyśleć, że rozwiązaniem mogłaby być legalizacja alkoholu w rezerwacie, tylko że ten zakaz wcale nie był narzucony. W rezerwacie panuje demokracja i sugestie legalizacji alkoholu odrzucane były w referendach przez trzeźwą większość mieszkańców. Zatem władze rezerwatu wytoczyły proces właścicielom sklepów, proces wygrały i wiosną 2017 roku sklepom cofnięto licencję na sprzedaż alkoholu. Jedyna ulica we wsi opustoszała, tylko czasem przejeżdżała przez nią kawalkada jeźdźców w proteście (to znaczy ja widziałem jeden taki protest konny). Właściciele sklepów odwołali się od wyroku i właśnie przed chwilą odbyło się posiedzenie sądu w tej sprawie. Zbiegiem okoliczności ja się też znalazłem i na sali sądowej, i na schodach kapitolu chwilę później. (Jak słusznie mówi Frank LaMere, nie znalazłem się tam przypadkiem, tylko po to, żeby się czegoś nauczyć. A może i moi czytelnicy też się czegoś przy okazji dowiedzą).
Kapitol w Lincoln
Ciekawe jest otoczenie tego, jak się wyraził Frank, „pierwszego zwycięstwa Lakotów od czasu bitwy nad Little Bighorm”. Żadne prerie ani Góry Skaliste, tylko środek miasta Lincoln, stolicy Nebraski. Kiedyś może tu i były prerie, ale dziś stoi kapitol stanowy. Nawet zgrabny budynek w stylu art-deco, jedyny wieżowiec w mieście, zwieńczony (jak na kapitol przystało) złotą kopułą. Frank LaMere nie należy wprawdzie do szczepu Lakota tylko Winnebago (niegdyś wrogiego Lakotom), ale jest obecnie wysoko postawionym działaczem Partii Demokratycznej w stanie Nebraska, a w latach siedemdziesiątych był działaczem Ruchu Indian Amerykańskich. Ubrany w garnitur (jak przystało na parlamentarzystę) przemawiał na schodach kapitolu, ponieważ tego od niego oczekiwała prasa. Wokół niego stała skupiona młodzież indiańska ze sloganami wypisanymi na tablicach. „Skończyć z ciekłym ludobójstwem!” „Nebraska nie potrzebuje zarabiać na nędzy Indian!” Prasa robi zdjęcia. Gdzieś na tych zdjęciach jestem też ja (sprawdziłem, jestem na zdjęciu ilustrującym reportaż z tego wydarzenia z dnia 30 sierpnia 2017, w portalu Omaha World-Herald, tyłem do obiektywu, z długimi włosami, w wojskowej panterce).
Przyjechałem tu, ponieważ dowiedziałem się o tym planowanym posiedzeniu sądu kilka dni wcześniej, w obozie protestujących w Białej Glinie, gdzie trafiłem po trosze przypadkiem (przypadkiem? Frank miałby inne zdanie). Przyjechałem i od razu trafiłem w środowisko miejskich Indian. Radzono mi pojechać prosto do Indian Center w Lincoln, tam ma być i posiłek, i noclegi przygotowane dla tych protestujących z Białej Gliny, którzy przyjadą na rozprawę do Lincoln. Zajechałem tam wieczorem, na parking pod drzewami przed budynkiem o ładnej architekturze, wszedłem do budynku i tam w dużym hallu zastałem Byrona ze swym nieodłącznym psem Nickiem. Był to ten sam Byron, którego kilka dni wcześniej spotkałem w Białej Glinie. Rozmawiał właśnie z Indianinem z tutejszego szczepu Omaha, Byron mi go przedstawił jako szamana, który właśnie przed chwilą prowadził modlitwę dla przyjezdnych z daleka. Szaman opowiadał Byronowi o swoich metodach leczenia, bardzo różnych od medycyny zachodniej. Opowiadał, jak u jakiejś jego krewnej zdiagnozowano schizofrenię, bo słyszała jakieś głosy. „Ale my to inaczej widzimy”, mówił. „Ona słyszała głosy duchów zmarłych, które zostały na ziemi, bo nie dano im spocząć. A ja tym duchom w czasie ceremonii powiedziałem: zostawcie ją w spokoju, chodźcie za mną. A potem przekazałem je wysłannikom Stwórcy, którzy zabrali je na Drogę Mleczną.”
Indianka Michelle
W hallu kręciła się również Michelle, korpulentna Indianka w czerwonej koszulce, którą też wcześniej spotkałem w Białej Glinie. Widząc mnie powiedziała, że mogę rozbić namiot na trawniku za budynkiem, potem wyszła i po chwili wróciła z dwiema innymi Indiankami, które mnie zaprowadziły wokół budynku i pokazały miejsce. Na trawniku rozstawione było też duże tipi. „Jeśli chcecie możecie spać z nami w tipi”, powiedziała jedna z Indianek, na co ja chętnie przystałem.
W tipi spały Felicja oraz Lucinda ze swoją mała córeczką. Dziewczyny miały w tipi wielki kocioł zupy nagotowanej dla przyjezdnych, bo miało być tu więcej protestujących z Białej Gliny, ale oni dostali dofinansowanie na tę podróż od władz rezerwatu w Pine Ridge, dofinansowanie obejmowało hotele i oni woleli spać w hotelach. Zatem w tipi oprócz mnie spał jeszcze tylko jeden gość, który przyjechał z Minneapolis i nie miał dofinansowania na hotel. Okazało się, że podobnie jak Felicja i Lucinda był on kombatantem z protestu w Standing Rock ubiegłej zimy. W Standing Rock pewna grandmother nie chciała pozwolić, by rurociąg transportujący ropę ze złóż łupkowych był poprowadzony przez miejsce pochówku jej przodków, na jej wezwanie zjechała się indiańska młodzież z całej Ameryki i rozbiła się obozem na drodze proponowanego rurociągu. Były starcia z policją, która chciała protestujących usunąć. Gość z Minneapolis miał filmiki tych starć, pokazywał je na swoim laptopie. Pół nocy w tipi to było oglądanie najnowszych filmów.
Następnej nocy Lucinda opowiadała mi o tym, jak ona i Felicja zaangażowały się w ten protest. Po posiedzeniu sądu wszyscy się rozjechali, Felicja poszła spać do domu, a w tipi zostałem tylko ja i Lucinda z córeczką. Gadaliśmy długo w noc i Lucinda mi opowiadała, jak Michelle, ta korpulentna Indianka, którą spotkałem w Białej Glinie, zapytała ją i Felicję, czy by z nią nie pojechały dostarczyć prowiant dla protestujących. Pojechały autem zapakowanym po uszy, z wielkimi zgrzewkami wody na kolanach, jechały całą noc przez kilka godzin, ale to nic, kiedy dotarły do obozu poczuły niesamowitą energię. To był obóz Strażników Wody, ten obóz w Standing Rock został zlikwidowany, ale powstały inne w innych miejscach, na przykład w Białej Glinie. Ktoś chciał stworzyć taki obóz w Zranionym Kolanie, ale tam były jakieś problemy. Tu na trawniku za Centrum Indian w Lincoln też miał był taki obóz przez kilka dni. Lucinda i Felicja to takie miastowe Indianki, mieszkają i pracują w Lincoln, ale gotowe są wspierać protesty w rezerwatach, kupować i dowozić prowiant.
Nocleg w tipi

Lucinda opowiadała także o szamance René, która tego wieczoru odprawiała ceremonię w hallu Centrum Indiańskiego. Ona i Felicja chciały się od niej uczyć i początkowo René przyjęła je jako uczennice, ale potem traktowała je jakby były na posyłki, dzwoniła na przykład, żeby coś jej kupić i przywieźć. A co to ma wspólnego z jej tajemną wiedzą? (A ja w tym momencie sobie pomyślałem, że każda tajemna wiedza wymaga pokory, pokora jest warunkiem koniecznym zrozumienia tajników i zupełnie możliwe że była to lekcja, której dziewczyny nie zdały.) A najbardziej szamanka René jest w konflikcie z Felicją. Mówi, że Felicja jest New Age, a ona wcale nie jest New Age, tylko z każdej tradycji wybiera to, co dla niej dobre. (A ja sobie w tym momencie pomyślałem, że to dziwny sposób uczenia się, takie wybieranie sobie czego się chce człowiek uczyć, to tak jakby dziecko samo decydowało których liter się będzie uczyć z kilku różnych alfabetów).
Byłem na tej ceremonii. Usłyszałem indiańską pieść śpiewaną z towarzyszeniem bębenka, wszedłem do hallu i zobaczyłem kilka osób siedzących wokół tlącej się gałązki preriowej szałwii leżącej w muszli ostrygi na środku podłogi. Dosiadłem się do kręgu, szamanka skończywszy śpiewać podała mi dymiącą muszlę, by mnie okadzić. Ceremonia była poświęcona młodej mamie, której ciało znaleziono niedawno w rzece, a która zostawiła dzidziusia. Duchy zmarłych trzeba odprowadzić tam, gdzie powinny odejść. Taka jest rola szamana. Bo duchy po śmierci wcale nie są mądrzejsze tylko dlatego, że umarły. Niektóre duchy nawet po śmierci nie wiedzą, że umarły i są zaszokowane, kiedy się tego dowiadują. Tak mówiła szamanka René.
Na koniec ceremonii jeszcze palenie kalumetu. Jego nabijanie to cała ceremonia. Nabija się cztery szczypty, każdą gestem ofiarując w jedną z czterech stron świata. Fajka krąży wokół zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Każdy ma się zaciągnąć. Było to moje pierwsze sztachnięcie od chyba dwunastu lat, aż mi się zakręciło w głowie. Mocne święte ziele.

Była to najzupełniej autentyczna indiańska ceremonia, nic z picu dla turystów, w świetlicy Centrum Indiańskiego w Lincoln, przy sztucznym świetle. Moje wrażenie spotkania z tą osobą było zupełnie inne niż Felicji i Lucindy. Miałem wrażenie, że szamanka René przekazuje swoją obecnością coś, czego nie da się przekazać słowami. Może to tylko wrażenie, ale takie właśnie było. 



Jeśli kto woli czytać z papieru, to zarówno niniejsze opowiadanie, jak i wiele innych na temat amerykańskich Indian,

 znajduje się w papierowej książce:




 


No comments:

Post a Comment