Fudo Myoo w British Museum |
W British Museum w salach poświęconych kulturze Japonii można
znaleźć rzeźbę przedstawiającą niejakiego Fudo Myoo - postać
otoczoną płomieniami, z mieczem w jednym ręku, sznurem w drugim, z
jednym kłem wystającym z ust. Podobno jest to postać z panteonu
buddyjskiego.
Że jak? Jaki to może mieć wiązek z mistrzem pielgrzymującym po
równinie nad Gangesem i głoszącym pochwałę prostoty i ubóstwa?
Ano taki, że czasy się zmieniają. Mistrz Śakyamuni zwany Buddą
pielgrzymował po równinie nad Gangesem w szóstym wieku przed naszą
erą. Tysiąc lat później jego nauka nadal rozkwitała na tej samej
równinie nad Gangesem, ale sytuacja w kraju była zupełnie inna niż
wtedy, kiedy ów mistrz chodził po ziemi. W międzyczasie powstały
i upadły imperia, nawiązane zostały kontakty z krajami na krańcach
znanego świata, inaczej wyglądały instytucje państwa, inny był
język. Zakon buddyjskich mnichów również się zmienił. Na
równinie Gangesu powstawały wielkie klasztory, które z biegiem
czasu stawały się wielkimi ośrodkami nauki, prawdziwymi
uniwersytetami. Najstarszy i najsławniejszy z nich to ufundowany
przez cesarzy z dynastii Gupta uniwersytet w Nalandzie.
Najprawdopodobniej jest to najstarszy uniwersytet na świecie.
Nazwa
„uniwersytet” może być dla dzisiejszego czytelnika nieco
myląca. Na starożytnych indyjskich uniwersytetach studiowano
szeroki wachlarz przedmiotów, ale nie było wśród nich fizyki,
geografii ani historii. Były to wszystko szkoły ściśle religijne,
wszelkie badania miały zawsze jeden cel – doprowadzenie człowieka
do spostrzeżenie Niewidzialnej Rzeczywistości. Studiowano
w tym celu filologię, logikę, a także filozofię i medycynę.
Filozofia zdaje się oczywista w tym zestawie. Logika chyba też –
nikt przecież nie zrozumie rzeczywistości, również tej
niewidzialnej, kto nie potrafi logicznie myśleć. Ale filologia? W
Indiach nie była to nauka języków obcych, ale badanie i analiza
jednego konkretnego używanego wówczas języka – sanskrytu.
Buddyjskich uczonych fascynowało jedno – jak to jest że dźwięk
działa na umysł, wywołuje w nim obraz lub uczucie. Badano język,
opracowano doskonałą gramatykę sanskrytu. Badano znaczenia i
zestawy znaczeń, badano w jaki sposób sekwencje znaczeń wywołują
uczucia i inne stany umysłu. I wyciągano wnioski – powstawały
teksty, w których sekwencja znaczeń miała doprowadzić umysł
recytującego do stanu sprzyjającego – oczywiście –
dostrzeżeniu... Tak właśnie skonstruowane są sutry Wielkiego
Wozu. Badano również zestawy dźwięków pozbawione znaczeń, w
jaki sposób same dźwięki i ich sekwencje wpływają na umysł.
Działają one podobnie jak muzyka – indyjscy uczeni uznali, że
same sylaby pozbawione znaczenia też mogą w umyśle wywołać
konkretny stan uczuciowy. Ta wiedza została również wykorzystana,
powstały pozbawione znaczenia teksty przeznaczone do regularnej
recytacji. Ich funkcją miało być „odpędzanie demonów”, czyli
niepożądanych stanów umysłu, natrętnych myśli itd. Nikt jednak
działania sutr i dharani nie uważał za automatyczne. Uniwersytecki
buddyzm bynajmniej nie odrzucił wcześniejszej nauki o tym, że
czyny człowieka maja wpływ na późniejszy stan jego umysłu.
Recytacja sutr i dharani jest techniką pomocna w zmianie kursu, tek
że nowe czyny mogą mieć pozytywny skutek, nie jest natomiast
mechanicznym działaniem mającym zawsze ten sam efekt.
Vairocana w japońskim tantrucznym klasztorze Toji w Kyoto |
Tym
niemniej (a może właśnie dlatego) powstały wówczas
bardzo ciekawe obrazy świata. Rozszerzyło się przede wszystkim
znaczenie słowa budda
(czyli „obudzony”) oraz uważanego za jednoznaczne z nim
wyrażenia tathagata
(„takprzeszedł”). Obudzony, czyli Takprzeszedł, to nie tylko
mędrzec Śiakyów, który nauczał kiedyś nad Gangesem, a potem
zmarł. Takprzeszedł istnieje zawsze i wszędzie, nie ma początku
ani końca, a tylko objawia się. Jego „ciało prawdziwe” (po
sanskrycku dharmakaya)
jest nieobejmowalne nawet umysłem, jego „ciało szczęśliwe
(sambhogakaya)
może być dostrzeżone umysłem, a tylko jego ciało materialne
(rupakaya)
jest widzialne dla oka. Co więcej – może być więcej
Takprzeszłych, z których każdy jest emanacją prowadzącą w
kierunku tego najgłębszego, który niczym Wielkie Słońce (po
sanskrycku Vairocana)
rozświetla całą niewidzialna rzeczywistość. Cztery jego emanacje
niczym przewodnicy prowadzą ku Wielkiemu Słońcu przez cztery bramy
– bramę dawania, bramę świadczenia prawdzie, bramę przyjaźni i
współczucia oraz bramę słuchania ciszy w skupieniu. Ale łudzi
się kto sądzi, że do owego Świata Prawdy (po sanskrycku
Dharmadhatu)
wejdzie ktoś niepożądany. Przed każda brama bowiem stoi emanacja
wściekła w wielkimi kłami i głowa w płomieniach, wymachująca
bronią białą i gotowa na kawałki rozszarpać każdego demona –
czyli niepożądany stan umysłu. Na przykład nieszczerość. Jedną
z tych emanacji jest właśnie postać zwana po japońsku Fudo Myoo.
Ów
Świat Prawdy ma – jak twierdzą nauczyciele tantryzmu – dwa
aspekty, czy też dwie prowadzące doń drogi: kobiecą i męską,
czyli lotosu i diamentu, czyli dzwonu i piorunowego ostrza. Tu
zaczyna się symbolika seksualna, która szalenie ekscytuje
poszukiwaczy sensacji. Ekscytacja symboliką seksualna to oczywiście
ślepy zaułek. Niestety wyjaśnienie tego wszystkiego w kilku
słowach jest niemożliwe. Nie dlatego że trzeba by na to wielu
słów, ale dlatego, że nigdy nie wyjaśniano tego nieprzygotowanym
słuchaczom. Tantryczny buddyzm utrzymywał zawsze, że osiągnięcie
przebudzenia w tym życiu jest możliwe, ale trzeba prowadzić adepta
przez kolejne stopnie. Trochę tak, jak z nauka obcego języka, gdzie
rozpoczynanie podręcznika od końca nie miałoby wielkiego sensu.
Tak więc kto nie nauczy się bezinteresownego dawania, ten nie
będzie w stanie odrzucić chciwości, kto nie nauczy się
bezinteresownego przyjmowania darów, ten nie osiągnie nigdy
prawdziwej pokory, kto nie odrzuci chciwości i nie nauczy się
pokory, ten z pewnością nie przejdzie przez „Bramę Nicości”,
czyli nie będzie w stanie pojąć, że nic na tym świecie tak
naprawdę nie jest istotne. Kto przez tę bramę nie przejdzie, temu
dalej nic nie można wyjaśniać, bowiem arogancja i chciwość
zawsze będą wracać i wszystko zniekształcać i jeśli ów ktoś
czegoś się nauczy, to będzie się uważać za lepszego od innych,
a jeśli jakiegoś wtajemniczenia mu się odmówi, to będzie uważał,
że chciwy mistrz chce tajemnice zachować dla siebie. Kto jednak
przejdzie przez „Bramę Nicości”, ten może stać się
„bojownikiem o obudzenie” (czyli bodhisattvą).
Tysiącręki Avalokiteśvara w klasztorze w Ladakhu |
Pojęcie
„bojownika o obudzenie” też zostało rozszerzone. Dawniej był
to bojownik o obudzenie własne, tymczasem w systemach filozoficznych
Wielkiego Wozu jest on także, a może nawet przede wszystkim,
bojownikiem o obudzenie innych. Jest on kolejną emanacją Tahagaty.
W człowieka może wstąpić „demon”, ale może też weń
„wstąpić” bojownik o obudzenie. I tak ktokolwiek słyszy płacz
cierpiących i przychodzi im z pomocą, tan jest w pewnym sensie
emanacją Pana Słuchającego Płaczów Świata (po sanskrycku
Avalokita Iśvara),
który ma tysiąc rąk – są to ręce przychodzących z pomocą.
Ktokolwiek pomaga rozcinać złudzenia jest w pewnym sensie emanacją
Rozcinacza Iluzji (mającego sanskryckie imię Mańjuśri).
Taka właśnie jest funkcja nauczyciela tantryzmu, bowiem uczeń
łatwo może się zgubić i trafić w ślepy zaułek w labiryncie
idei i praktyk.
Centralną praktyka buddyzmu jest zawsze słuchanie ciszy w
skupieniu, czyli medytacja. Różne szkoły maja różne metody
medytacji, tantryzm uczy metody wizualizacji. Adept usiłuje
wyobrazić sobie jak najdokładniej, na przykład na otwartym lotosie
tuż nad głową, odpowiednią do swego stanu umysłu emanację z
tantrycznego panteonu. Nie mogą to być dowolne postacie, adept
powinien się stosować do rad nauczyciela, który kiedyś sam przez
podobny proces przeszedł i wie czego uczeń na konkretnym etapie
potrzebuje.
W celu ułatwienia takich wizualizacji powstała sztuka tantryzmu,
setki rzeźb i malowideł ze ścisłą ikonografią. Powstały też
całe obrazowe wykresy świata niewidzialnego, jakby obrazowe
przedstawienie tantrycznej filozofii. Wykresy te, zwane mandalami,
przedstawiają Buddę Wielkie Słońce w otoczeniu czterech jego
emanacji wprowadzających do jego świata przez cztery bramy, a przed
bramami oczywiście stoją emanacje wściekłe. Ba, żeby był jeden
obraz świata to byłoby prosto, ale są ich dziesiątki, są wersje
męskie z bramami i żeńskie z ośmiopłatkowym lotosem, a na
niektórych jest tyle różnych emanacji, że mandala robi wrażenie
gęstego tłumu. Zresztą nie tylko obrazy były w formie mandali, na
planie mandali powstawała również architektura, nawet całe
klasztory. Te które powstały w Indiach zostały później
zniszczone przez muzułmańskich najeźdźców, ale do dziś istnieje
powstały w VIII wieku w Tybecie klasztor Samyas, a świątynia
Borobudur, choć opuszczona wśród indonezyjskiej dżungli, też
stoi do dziś.
Gniewna emanacja (płci męskiej) w klasztorze w Kangding w dzisiejszym Sichuanie. |
W
VIII wieku ten nurt buddyzmu dotarł do Tybetu. Był to okres, kiedy
tantryzm rozpowszechniał się w całej Azji Wschodniej. W
tym samym czasie kiedy indyjski guru Padmasambhava głosił tajemną
naukę w Tybecie, inny mnich, imieniem Vajrabodhi, drogą morska
przez Indonezję dotarł do Chin. Japoński mnich Kukai studiował w
Chinach w klasztorze założonym przez Vajrabodhi i potem jego naukę
przywiózł do swego kraju.
Od tego czasu wiele się zmieniło. W Indiach i w Indonezji buddystów
przepędzili muzułmanie. W Chinach nurt zwany Zen zdominował
buddyzm i praktyki tantryczne raczej poszły w zapomnienie. W Tybecie
praktyki tantryczne, wraz z całą sztuką pełną mandal i emanacji,
praktykowane są do dziś. Podobnie w Japonii, gdzie założony przez
Kukai zakon Shingon istnieje nadal i tam jeszcze można w niektórych
świątyniach znaleźć figurę Fudo Myoo - groźnego strażnika
Prawdziwej Nauki. I w Tybecie i w Japonii takie figury traktowane są
jak ikony w cerkwi - ponieważ ułatwiają kontakt ze światem
transcendentnym, otacza się je najwyższym szacunkiem.
W dziewiętnastym wieku bogaci podróżnicy przywozili sobie z
egzotycznych krajów (takich jak Japonia) figurki buddyjskich
emanacji, które potem stawiali w szafkach z bibelotami. Powstawały
kolekcje egzotycznej sztuki, z czasem rozrastały się do takich
rozmiarów jak ta w British Museum, gdzie dziś można zobaczyć
otoczonego płomieniami Strażnika Prawdziwej Nauki. W British Museum
jednak niczego on już nie strzeże. Nikogo nie przenosi w świat
transcendentny, nikt go nie otacza szacunkiem, nie pada na twarz. W
British Museum jest on tak naprawdę jednym więcej bibelotem.
Japońska mandala lotosu w British Museum |
No comments:
Post a Comment