Monday, January 30, 2023

Szkoła skupienia, czyli buddyzm Zen

 


Pewnego dnia ktoś usiłował namówić Dogena do podróży do Kamakura, by rozkwitała Prawdziwa Nauka. Dogen odmówił. "Jeśli ktoś chce praktykować Prawdziwą Naukę, będzie jej szukał choćby miał przekroczyć góry, rzeki i oceany. Jeśli nie ma takiego zdecydowania, wówczas nie ma wcale pewności, że przyjmie tę naukę nawet jeśli ja tam pojadę i będę go nakłaniać. Czyżbym miał ogłupiać ludzi tylko po to, by uzyskać materialne wsparcie? Czy nie byłaby to zwykła chciwość? Zmęczyłbym się tylko, nie widzę powodu do takiej podróży."

Dogen, "Shobogenzo Zuimonki"

Hondo w klasztorze zen
W 1168 roku przybył do Chin japoński mnich z góry Hiei, imieniem Eisai. Góra Hiei była w owym czasie wielkim buddyjskim uniwersytetem, gdzie ambicje i niekiedy nietolerancja ścierały się z wnikliwymi umysłami otwartymi na nowe prądy. Eisai wybierał się przede wszystkim do świętego miejsca swego zakonu, na górę Tiantai, na miejscu przekonał się jednak, że szkoła Tiantai w Chinach przygasa, natomiast bujnie rozwija się zakon zwany Skupienie, o którym opowiadają przedziwne rzeczy. W 1187 roku Eisai wyruszył ponownie na kontynent, tym razem z większą ambicją: dotarcia do Indii. To mu się nie udało, udało mu się natomiast coś znacznie cenniejszego: przez kilka lat siedział przed ścianą w klasztorze Domu Linji, otrzymał Pieczęć Obudzenia, a kiedy cztery lata później wrócił do kraju, napisał traktat o wyższości szkoły Skupienia nad innymi szkołami buddyzmu. Konserwatyści z góry Hiei oponowali, natomiast shogunowie Minamoto byli zainteresowani nowym trendem, dzięki czemu Eisai został mianowany opatem świeżo wybudowanego w Kyoto klasztoru Kennin-ji. W nowym klasztorze nadal recytowano tantryczne sutry, jednakże główny nacisk kładziono na siedzenie w milczeniu. Nazwa nowej szkoły, po sanskrycku dhyan (czyli 'skupienie'), po chińsku Chan, po japońsku brzmiała Zen. Nazwa Domu Linji po japoński brzmiała Rinzai.

W 1214 roku do Kennin-ji przybył młody mnich z góry Hiei, imieniem Dogen, zaintrygowany nową nauką. Eisai przebywał wówczas w Kamakura, stolicy shogunów, rok później zresztą zmarł. Dogen, młody człowiek o chłonnym umyśle, chciał pójść w jego ślady i wybrać się w podróż, ale nie do Kamakura ani (na razie) na tamten świat, lecz do Chin. Wyruszył w tę podróż wiosną 1223 roku. Przebywał w Chinach cztery lata, większość czasu w klasztorze Tiantong, gdzie opatem był wówczas Ruijing, mistrz Domu Caodong. Ruijing był jednym z tych mistrzów, którzy nie żałowali bambusowego kija; chlastał i obrzucał wyzwiskami tych, którzy przysypiali w czasie medytacji, a potem niekiedy dodawał: "Smuci mnie to, ale muszę was okładać, by wypędzić z was lenistwo. Bracia, wybaczcie!" Pewnego wieczoru sąsiad Dogena zaczął przysypiać i nagle mistrz wrzasnął za jego plecami: "W czasie skupienia ciało i umysł są wyrzucone na śmietnik! Czemu śpisz?" Słysząc to Dogen nagle wyrzucił na śmietnik ciało i umysł, dostrzegł Niewidzialną Rzeczywistość, poczem zerwał się i wybiegł, by przed figurą Buddy zapalić dziękczynne kadzidełko. Ruijing uznał Obudzenie Dogena za rzeczywiste i przekazał mu Pieczęć Sukcesji. W 1227 roku Dogen wrócił do Japonii do klasztoru Kennin-ji.

Takuhatsu, czuli żebranie

W 1228 roku do Kennin-ji przybył inny młody mnich z góry Hiei, imieniem Ejo. Był on również zaintrygowany nową nauką, więc usłyszawszy, że w Kennin-ji mieszka przybyły właśnie z Chin mnich Zen, wyruszył tam. Dogen po kilku rozmowach wyczuł, że ma do czynienia z kimś, kto ma uszy do słuchania. W Kennin-ji jednakże Dogen był tylko jednym z mnichów. W 1230 roku opuścił Kennin-ji i przemieszczał się od klasztoru do klasztoru, z dala od stolicy, od politycznego patronatu i godności, ucząc siedzenia w skupieniu i zyskując powoli uczniów mających uszy do słuchania. Przez cały ten czas pisał swą wielką księgę zatytułowaną "Shobogenzo", czyli "Skarbnica Prawdziwej Mądrości". W końcu w 1243 roku, dzięki wsparciu uczniów, zbudował klasztor Eihei-ji na dalekiej prowincji, w pobliżu dzisiejszego miasta Fukui. Ejo był przez wszystkie te lata najbliższym uczniem Dogena, otrzymał odeń sukcesję, a kiedy w 1253 roku Dogen zmarł, Ejo został drugim opatem Eihei-ji. Był on o dwa lata od Dogena starszy, ale żył o trzydzieści lat dłużej.

Dogen otrzymał sukcesję w Domu Caodong, czyli po japońsku Soto, jednakże nie twierdził wcale, że wprowadza jakąś nową szkołę. Przeciwnie, twierdził on, że Zen nie jest żadną nową szkołą, bo (jak mawiał Szósty Patriarcha) kto postrzega różnice, ten daje się zwieść iluzjom, a kto różnice wprowadza, ten jest na usługach demona Mary-zwodziciela. Według Dogena Zen jest tylko metodą prowadzenia uczniów do dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości. Tym niemniej jego uczniowie zorganizowali się w prężny zakon, zwany w Japonii Soto. Rozwijał się on dynamicznie, acz głównie w prowincjach, z dala od politycznych ośrodków, zgodnie z założeniem że wszyscy ludzie - niezależnie od statusu społecznego - potrzebują buddyjskiego nauczania. Zgodnie ze wskazaniami Szóstego Patriarchy nie odrzucano sutr, ich recytacja na czczo należała do codziennych praktyk. Recytowano tam nie tylko sutry, ale również dharani (czyli po japońsku darani), sekwencje nic nie znaczących dźwięków uważanych przez niektórych za zaklęcia. Króciutka "Shosaimyo Kichijo Darani" należy do dziś do najczęściej recytowanych tekstów. Z drugiej strony za równe sutrom uznano pisma Dogena i również one były recytowane; napisane trzynastowieczną japońszczyzną dziś z trudem są zrozumiałe, ale wówczas zrozumiałe były bez trudu.

Sutry były jednak tylko jednym z elementów życia klasztornego, bynajmniej nie najważniejszym. Wprowadzono regułę Baizhanga, co oznaczało, że mnich może posiadać tylko określone przedmioty, musi codziennie fizycznie pracować i musi żyć głównie z żebrania. Posiadanie tylko niewielu przedmiotów to oczywiście przywrócenie zasady ubóstwa, zapomnianej wówczas w bogatych klasztorach dawnych szkół. Codzienna praca to dla wielu konieczna szkoła pokory: wśród adeptów Zen było wielu pochodzących z wyższych sfer, spośród arystokracji i samurajów (zarówno Dogen jak Ejo pochodzili z rodu Fujiwara), którzy normalnie nie kalali rąk pracą. Tymczasem każdy nowicjusz w klasztorze Zen ma przydzieloną pracę uważaną w świeckim społeczeństwie za najniższą, na przykład czyszczenie latryn lub (jak Szósty Patriarcha Huineng) młócenia ryżu w kuchni. Żebranie to też lekcja pokory, ale nie tylko. Kiedy się medytuje i stara osiągnąć Obudzenie, bardzo łatwo przychodzi myśl, że się jest "lepszym" niż świeckie otoczenie uganiające się za pieniędzmi, seksem itd.; jeśli się jednak żyje z tego, co owo świeckie otoczenie włoży do żebraczej miski, wówczas się pamięta, że wysiłek jest tak naprawdę wspólny. Z drugiej strony - jak głosi buddyjskie nauczanie - ku Obudzeniu prowadzą nie słowa, lecz czyny, a pierwszym krokiem jest bezinteresowne dawanie, dlatego też żebranie spełnia ważniejszą rolę w głoszeniu Dobrego Nauczania, niż jakiekolwiek teksty. Praca i żebranie są niezbędne, jednakże najbardziej charakterystyczną rzeczą praktykowaną w klasztorach Zen jest siedzenie.

Bodhisattva Mandżuśri w sali medytacji

Zen znaczy skupienie i ktokolwiek zgłasza się do klasztoru Zen, przychodzi po to, by siedzieć w skupieniu. Zgodnie z regułą Baizhanga mnisi wędrowali od klasztoru do klasztoru przez trzy miesiące latem i przez trzy miesiące zimą, natomiast wiosną i jesienią gromadzili się w klasztorach na trzymiesięczne okresy intensywnej medytacji, zwane po japońsku
sesshin, czyli "skupienie serca". Siedzenie w skupieniu, w pozycji lotosu, trwało wówczas po kilkanaście godzin dziennie, z króciutkimi przerwami na "chodzącą medytację" i dłuższymi na recytację sutr i na dwa posiłki dziennie. W czasie sesshin nie prowadzono również żadnych rozmów, panowało absolutne milczenie, przerywane jedynie recytacją sutr i ewentualnie wykładem mistrza. Niekiedy był też czas na indywidualne spotkanie z mistrzem, który każdego mnicha prowadził do Obudzenia w zależności od jego stanu psychicznego. Czasem był też moment na ceremonię herbaty, bardzo charakterystyczną dla klasztorów Zen zarówno w Chinach, jak w Japonii. Zasady każdego sesshinu ustanawiał mistrz, który sam otrzymał kiedyś Pieczęć Obudzenia i dlatego mógł prowadzić uczniów we właściwym kierunku.

Bezpośrednie spotkanie mistrza z uczniem uważa się w Zen za najważniejsze. Przede wszystkim dlatego, że mistrz, który sam dostrzegł Niewidzialną Rzeczywistość, potrafi odróżnić prawdziwe Obudzenie od stanów pozornych i złudzeń. Mistrz też wie, jakim sposobem - w zależności od psychicznego stanu ucznia - rozpędzać złudzenia: czy przy pomocy łagodnej sugestii, czy bambusowego kija. Ponadto w zakonach Zen uważa się, że najważniejsze przesłanie jest pozasłowne, słowa służą jedynie do sugestii w jakim kierunku iść. W czasie indywidualnego spotkania uczeń może prosić o wskazanie jak rozwiązać problemy napotykane przy medytacji, ale niekiedy to spotkanie może się odbywać w całkowitym milczeniu. W klasztorach Soto z zasady nie zadaje się poszczególnym uczniom anegdot do rozważenia w czasie medytacji. Dogen, podobnie jak wcześniej Hongzhi, zalecał "po prostu siedzenie"; medytacja "w celu" osiągnięcia Obudzenia jest formą chciwości, a chciwość - nawet w minimalnej dawce - stanowi barierę. Nie znaczy to, że owe anegdoty nie były w klasztorach Soto używane. Służyły one często do ilustracji wykładów mistrza, ponadto niektóre pisma Dogena - recytowane wraz z innymi sutrami - były w zasadzie zbiorami anegdot. Mnisi w klasztorach Soto również "nasiąkali" tekstami, zarówno anegdotami jak recytowanymi sutrami, najważniejsze było jednak "po prostu siedzenie", w pełnym skupieniu, "zawsze jak tygrys gotowy do skoku".


Reguła Baizhanga określała także plan klasztoru. Klasyczne japońskie klasztory Zen, na przykład Eihei-ji, posiadały zawsze siedem podstawowych budynków. Wchodziło się na teren klasztoru przez sammon, czyli "bramę góry". Był to z reguły duży budynek, często dwupiętrowy, w chińskim stylu z krzywymi dachami. Klasztor był istotnie często budowany na zboczu góry, ale nazwa budynku bramnego była też symboliczna: mieszkający w klasztorze mnisi "wspinali się na wielką górę". Naprzeciw bramy stał centralny budynek klasztoru: butsuden, (czasem zwany honden) mieszczący ołtarz z kultowymi figurami buddów i bodhisattvów. Tutaj odbywała się recytacja sutr i rytuały takie jak bicie pokłonów i zapalanie kadzidełek. Za butsudenem znajdował się hatto, czyli "sala Nauczania"; tutaj odbywały się wykłady mistrza. Po lewej stronie butsudenu (patrząc z bramy) znajdowało się sodo, czyli "sala Wspólnoty" (w niektórych klasztorach zwana zendo , czyli "salą skupienia"); tutaj mnisi siedzieli w milczeniu i spali. W klasztorach Soto pośrodku sali Wspólnoty stała zawsze charakterystyczna figura: bodhisattva Mańjuśri w pozie medytacji. W ikonografii buddyjskiej Mańjuśri - uosobienie głębokiej Mądrości - przedstawiany jest zwykle z mieczem do rozcinania iluzji; w sodo nie miał on miecza, ale miał bambusowy kij, który leżał u stóp figury. W czasie siedzenia w skupieniu jeden z mnichów nosił ten kij z całym dostojeństwem wokół sali i niekiedy komuś nim przyłożył; ostry ból uderzenia pomagał rozpędzić natrętne myśli, a z pewnością pomagał rozpędzić senność. W przedsionku do sodo wisiała często duża rzeźba ryby jako symbol kogoś, kto nigdy nie zamyka oczu. Po prawej stronie butsudenu był kuin, czyli budynek gospodarczy, zawierający kuchnię i refektarz. Bliżej bramy po lewej stronie dziedzińca znajdował się budyneczek zwany tosu lub setsuin, czyli latryna. Nie jest to bynajmniej budynek bez znaczenia, reguła Baizhanga obejmowała wszystkie dziedziny życia, również tę, latryna ma być wedle tej reguły nieskazitelnie czysta. Po prawej stronie bramy znajduje się yokushitsu, czyli łaźnia. Reguła Baizhanga przewidywała kąpiel dla wszystkich mnichów co pięć dni, przy czym "dzień kąpielowy" był nieco luźniejszy: mniej pracy, mniej medytacji, za to golenie głów i moczenie się w gorącej wodzie. Reguła ta przewidywała również - aby unaocznić mnichom, że wszystko jest dobrodziejstwem - recytację odpowiednich krótkich sutr przed każdą czynnością: przed posiłkiem, przed żebraniem, ale także przed kąpielą i przed wejściem do latryny. Przed wejściem do latryny stała z reguły figurka bodhisattvy oczyściciela, któremu należy się pokłonić, a przed wejściem do łaźni figurka bodhisattvy, który podobno w kąpieli osiągnął Obudzenie. Taki był klasyczny układ klasztoru, dziś jednak rzadko spotykany. W ciągu stuleci w wielkich klasztorach dobudowywano nowe budynki, w małych nie wszystkie budowano albo budowano w nieco innym układzie; w ogóle mistrzowie Zen wszelkie reguły traktowali zawsze raczej jak wskazania niż obowiązujące prawo.

W XVIII w klasztorze Myoshin-ji w Kyoto mieszkał Hakuin, zwany "drugim założycielem Rinzai". Hakuin zaostrzył klasztorną dyscyplinę, po trosze na wzór zakonu Soto, który zawsze znacznie ściślejszej dyscypliny przestrzegał. Nie tylko na tym jednak polegało odnawianie: w przeciwieństwie do mistrzów Soto Hakuin kładł nacisk na praktykę koanu i w tej dziedzinie opracował cały nowy system. Dotychczasowe koany były anegdotami, w chińskiej tradycji miały niekiedy formę długich opowiadań, acz w przywiezionych do Japonii antologiach były one najczęściej zredukowane do kilkuzdaniowego dialogu. Hakuin zredukował to jeszcze bardziej, u niego koan był jednym prostym, z reguły absurdalnym zdaniem, na przykład "Jak brzmi klaśnięcie jednej ręki?" Medytujący pod jego kierunkiem mnisi musieli codziennie przychodzić na indywidualne spotkanie, otrzymywali koan do rozważenia, a nazajutrz musieli nań odpowiedzieć. Tych pytań była cała z góry ustalona seria. Po odpowiedziach mistrz potrafił ocenić, czy uczeń stosuje schematy myślenia, czy też potrafi się od schematów wyzwolić. Bowiem schematy myślenia przesłaniają Niewidzialną Rzeczywistość. W ciągu całej swej historii buddyzm, a Zen w szczególności, dążył do przełamywania schematów. Hakuin przyczynił się także do odrodzenia zenistycznego, przełamującego schematy, malarstwa. Sam był malarzem i malował pełne humoru karykatury słynnych japońskich mistrzów z dawnych czasów, a malował je tak, jak się dotychczas malowało Bodhidharmę. Własne autoportrety zresztą malował podobnie: widzimy na nich pucułowatego bonzę z wyłupiastymi oczyma i szelmowskim uśmieszkiem.

Figura boddhisattvy przed wejściem do łaźni

Buddyzm w ogóle, a Zen w szczególności, zawsze dążył do przełamywania schematów myślenia, z czego oczywiście wynika, że zawsze miał co przełamywać. Wszelkie instytucje po jakimś czasie zaczynają funkcjonować na zasadzie bezwładności i buddyjski zakon nie jest tu wyjątkiem. Kolejne pokolenia przyzwyczajają się do tego co "zawsze było", niekiedy zaniedbując co surowsze nakazy dawnej reguły. Buddyjski zakon przeszedł w ciągu swej historii zadziwiającą ewolucję. Pierwotnie w Indiach przyjęta zakonna reguła miała mnichom ułatwić dostrzeżenie Niewidzialnej Rzeczywistości; obejmowała ona celibat, życie z żebrania itd. Później nurt zwany Wielkim Wozem, nie likwidując bynajmniej zakonu z jego surową regułą, uznał, że Obudzenie mogą też osiągnąć świeccy, którzy reguły nie przestrzegają. Szczególny nacisk na świeckich kładł właśnie Zen: Szósty Patriarcha Huineng otrzymał insygnia swojej godności jako świecki, a dopiero później przyjęto go do buddyjskiego zakonu. Ten zakon jednak cały czas istniał i właśnie w przypadku Zen ścisła reguła była zawsze przestrzegana. W średniowieczu doszedł jednak nowy element: buddyzm tantryczny przywiózł do Chin rytuał pogrzebowy i z biegiem czasu rozpowszechnił się zwyczaj zapraszania mnichów na pogrzeb celem poprowadzenia tego rytuału. Zwyczaj ten przyjął się również w Japonii, gdzie od średniowiecza uważano, że kapłani shinto zajmują się sprawami doczesnymi, a mnisi buddyjscy życiem pozagrobowym. Pogrzeby wiązały się oczywiście z pieniężnymi ofiarami. W epoce Edo rząd shoguna, regulując w drobnych szczegółach życie kraju, pomyślał również o pogrzebach i o dochodach z nich płynących. Cały kraj podzielony został na "parafie", każda miejscowość przypisana została jednej świątyni i ludność "parafii" tylko w swojej świątyni mogła załatwiać pogrzeby. Takie świątynie niekoniecznie były klasztorami, nierzadko mieszkał w niej tylko jeden bonza. Co więcej - shogun zniósł zasadę celibatu i pozwolił mnichom się żenić. Trudno wprawdzie zrozumieć dlaczego shogun decydował o sprawach nie leżących w jego gestii, tym niemniej mnisi to zaakceptowali i do dziś nierzadko się żenią. Mnisi Zen nie są tu wyjątkiem. Jeśli do świątyni przypisana jest dostateczna ilość "parafian", to dochód z pogrzebów wystarcza na utrzymanie rodziny. Bycie bonzą stało się zawodem. Do każdego zawodu trzeba się oczywiście uczyć; bonzowie zakonu Tendai i innych studiują sutry, bonzowie Zen przechodzą przez kurs intensywnej medytacji z serią koanów (w zakonie Rinzai) lub z przestrzeganiem ścisłej dyscypliny (w zakonie Soto), ale po takich studiach mogą osiąść na "parafii" i żyć sobie spokojnie z pogrzebów. Ot, takie uwarunkowanie, które przeszło dziwną ewolucję. Dziś nie trzeba być mnichem by zostać mistrzem Zen, nie trzeba żyć w celibacie i utrzymywać się z żebrania by być buddyjskim mnichem, dziś w Japonii bycie mnichem polega na goleniu łepetyny na łyso i chodzeniu w czarnym habicie. No, powiedzmy, że nie wszystkich to dotyczy. Powiedzmy, że wśród mnichów Zen ideałem jest nadal celibat i ubóstwo. Ale może to też jest uwarunkowanie i schemat myślenia? Może czas najwyższy, żeby znów pojawił się ktoś, kto jakiś ferment znowu z Chin przywiezie?

Pewnego dnia Fujiwara Yorimichi, minister cesarza, wszedł do pałacowej łaźni i obserwował palacza przy pracy. Palacz spostrzegł przybysza i zawołał: "Coś ty za jeden? Jak śmiesz wchodzić bez pozwolenia do pałacowej łaźni?" i przepędził go. Minister zmienił swe szare ubranie na wspaniały dworski strój. Kiedy się w tym stroju pojawił w łaźni, palacz dostrzegł go z daleka, przestraszył się i uciekł. Minister powiesił swój strój na bambusowym drągu i kłaniał mu się nisko. Zapytany co robi, odrzekł: "Jestem otoczony szacunkiem nie z powodu mych cnót, lecz z powodu tego stroju."

Dogen, "Shobogenzo Zuimonki"



Więcej na temat sztuk Japonii w mojej książce "CZARKA GORZKIEJ HERBATY"



No comments:

Post a Comment