Friday, June 7, 2019

Czy Dalaj Lama może pisać miłosne wiersze?

Chorągiewki modlitewne w Dardo

Tybet, dach świata, podniebna kraina modlitewnych chorągiewek furkocących na wietrze. Modlitwy wypisane są na chorągiewkach, a odmawia je wiatr trzepocząc nimi. Rozpięte na sznurach wszędzie gdzie się da, wzdłuż dróg, nad domami, wokół pól, na których rośnie tylko jęczmień, bo klimat zbyt surowy na cokolwiek innego. Wzdłuż pastwisk, na których pasą się długowłose jaki, bo klimat zbyt surowy na inne bydło. Na przełęczach ośnieżonych gór, które tylko latem przekroczyć można, bo zimą skute lodem.
Tybet, dach świata, otoczony krenelażem niebotycznych gór, które przez stulecia stanowiły skuteczną barierę dla najeźdźców. Od południa są to potężne Himalaje, od północy niewiele od nich mniejsze góry Kumbum od wschodu też ponad siedmiotysięczny masyw Minya Konka, który przez wieki stanowił granicę z Chinami. Była to skuteczna bariera, czasami zapuszczały się tam czambuły mongolskie, ale poza tym nikt. Za górami Tybetańczycy czuli się bezpiecznie i pewnie dlatego mogli wyznawać religię zakazującą wojen. Dowódcy mongolskich czambułów czuli respekt dla tybetańskich mnichów i sami wspierali pokojowe rządy najwyższego z nich, noszącego tytuł Dalaj Lamy. Zwłaszcza piątego z kolei, który w XVII wieku przy ich pomocy zjednoczył Tybet.
Chińczycy tylko wyjątkowo zapuszczali się dalej, niż graniczne miasto Dardo, położone w ciasnej dolinie u stóp masywu Minya Konka. W Dardo kwitł handel, bowiem narodowym napojem Tybetańczyków jest herbata, która w tym kraju nie rośnie. Herbata pita zawsze z solą i jakowym masłem. Graniczne miast Dardo kwitło na handlu zieloną herbatą sprasowaną w brykieciki, stąd rozchodziła się ona na cały Tybet, można ją było kupić daleko na zachodzie, nawet w Ladakhu, który obecnie jest w granicach Indii. Herbatę w Tybecie piją wszyscy: chłopi uprawiający jęczmień, nomadzi strzegący jaków na pastwiskach, mnisi strzegący buddyjskiej wiary, nawet sam Dalaj Lama, który tej wiary jest uosobieniem.
Dardo
Dalaj Lamowie, legendarni władcy Tybetu, to najbardziej niezwykła dynastia na świecie. Tron przechodzi nie z ojca na syna (bo Dalaj Lama jest zawsze bezżennym mnichem) lecz z wcielenia na wcielenie. Panujący w tym kraju buddyzm traktuje teorię reinkarnacji za pewnik, nad przechodzeniem dusz w nowe ciało prowadzone były w ciągu wieków badania, a ich efektem jest słynna tybetańska Księga Umarłych. Tybetańczycy przyjmują za pewnik, że dusza zmarłego właśnie Dalaj Lamy pojawia się z powrotem na świecie w ciele właśnie narodzonego chłopca. Mało tego, przyjmowane jest za pewnik, że dusza Dalaj Lamy odradza się w Tybecie. Dlatego zaraz po śmierci Dalaj Lamy prowadzone są poszukiwania, wysocy lamowie z jego otoczenia podróżują po kraju, by znaleźć to nowe wcielenie. Zakłada się, że nowo wcielona dusza rozpozna przedmioty, które używała w starym wcieleniu, dlatego kandydatom poczętym tuż po śmierci zmarłego daje się do zabawy kilka przedmiotów, z których niektóre były osobistą własnością zmarłego. Jeśli na przykład roczne dziecko bez wahania wybierze właściwe przedmioty do zabawy, wówczas uznawane jest za nowe wcielenie, zabierane do Lhasy (razem z rodziną, niezależnie od dotychczasowego statusu) i szkolone w nauce buddyjskiej, a z czasem obejmuje władzę w kraju. Tak właśnie wybrany został obecny, czternasty Dalaj Lama, o czym wiadomo, bowiem opisał to sam w swojej autobiografii.
Jeśli tak wybrany chłopiec ma powołanie do celibatu i inklinacje do zajmowania się polityką, to pewnie może być wybitnym władcą, ale co się dzieje, jeśli wybrany władca do celibatu nie ma za grosz skłonności, a zamiast zajmować się polityką woli pisać miłosne wiersze? Można by pewnie argumentować, że coś takiego zdarzyć się nie może, bowiem na nowo wcielona dusza Dalaj Lamy jest istotą przebudzoną od urodzenia i na pewno za babami latać nie będzie, gdyby nie to, że coś takiego się już raz zdarzyło. Tak właśnie zachowywał się Dalaj Lama numer sześć, który wymykał się z pałacu, by w pobliskiej gospodzie spędzać czas z dziewczynami, a potem zamiast teologicznych traktatów pisał wiersze o pięknym liczku swojej miłej.
W klasztorze w Dardo
W związku z tym wiemy, co się w takim przypadku dzieje. Wielcy lamowie mają wpojone przekonanie, że Dalaj Lama wciela się po to, by lud swój prowadzić ku przebudzeniu, dlatego w sposób teologiczny interpretują cokolwiek napisze. Miłosne wiersze Szóstego Dalaj Lamy traktowane są tak, jak Pieśń nad Pieśniami traktowana jest przez księży-teologów. A politycy? No cóż, potraktowali go jako słabego polityka, którego można złapać, uwięzić i Bóg wie co jeszcze z nim zrobić. To właśnie (zwłaszcza to ostatnie) zrobił z Szóstym Dalaj Lamą herszt jednego z mongolskich czambułów, które zapędziły się w głąb Tybetu.
Tego wszystkiego dowiedziałem się trzydzieści lat temu, kiedy podróżowałem po Ladakhu, spałem w buddyjskich klasztorach, piłem zieloną herbatę z masłem i solą. Ladakh to zachodnia część Tybetu, która nigdy nie była pod władzą Dalaj Lamów, bo kiedy w XVII wieku mongolskie czambuły jednoczyły Tybet w ich imieniu, król Ladakhu wezwał na pomoc maharadżę Kaszmiru i nie dał się zjednoczyć. Maharadża Kaszmiru mieszkał za Himalajami, więc zbytnio nie mieszał się w wewnętrzne sprawy Ladakhu, kraj ten pozostał kulturowo częścią Tybetu, tyle że rządził król, a nie mnisi. A potem stał się częścią Indii, najpierw brytyjskich, potem niepodległych i kiedy w 1949 roku do Tybetu wtargnęły czambuły maoistów, Ladakh pozostał poza ich zasięgiem. Skoro był poza zasięgiem, to stał się celem migracji rzesz Tybetańczyków uciekających przed komunistami. Najsłynniejszym z tych migrantów jest obecny, czternasty Dalaj Lama. Nie dał on się maoistom skolektywizować, tylko uciekł do Indii i stworzył tybetański rząd na uchodźstwie, w związku z czym w komunistycznych Chinach uważany jest za wroga numer jeden. Jest on zdeklarowanym pacyfistą w stylu Mahatmy Gandhiego, na świecie uważany jest za świątobliwą postać na miarę Matki Teresy, ale w Chinach bezpieczniej w ogóle o nim nie wspominać. Co innego w Indiach, Tybetańscy wygnańcy weszli w kulturę światową, wydają po angielsku książki. W Dharamsali w Indiach, gdzie mieszka dziś Dalaj Lama, można te książki znaleźć w księgarenkach. Ja tam trzydzieści lat temu byłem i parę tych książek kupiłem. Wśród nich tłumaczenia wierszy szóstego Dalaj Lamy na angielski. Podobały mi się i niektóre z nich spolszczyłem, opierając się na angielskich wersjach.
To wszystko było dawno, ale ostatnio znów znalazłem się w pobliżu Tybetu, tylko że z drugiej strony. Podróżując po Syczuanie odwiedziłem też miasto znajdujące się w samym środku tej chińskiej prowincji. Miasto nazywa się Kangding, a położone jest w ciasnej dolinie u stóp masywu Minya Konka. Kiedyś nazywało się Dardo, a właściwie nadal się tak nazywa po tybetańsku. Kiedyś było miastem granicznym, dalej na zachód był Tybet. Tak naprawdę nadal dalej jest tam Tybet, tylko na papierze jest to środek chińskiej prowincji Syczuan.
Pora obiadowa w klasztorze
Miasto znajduje się w ciasnej dolinie pomiędzy górami, dwie główne ulice prowadzą po obu stronach rwącej rzeki. Wzdłuż ulic wznoszą się socjalistyczne bloki mieszkalne, ale poprzez rzekę, zwłaszcza przy mostach, rozpięte są sznury modlitewnych chorągiewek. Na górach, poprzez granie, poprowadzone są socjalistyczne linie wysokiego napięcia, ale na zboczach namalowane są wielkie, widoczne z miasta, malowidła przedstawiające buddów i bodhisattwów. Na szczycie jednej, stosunkowo niewielkiej góry wznoszącej się bezpośrednio nad miastem są buddyjskie świątynie odbudowane po zniszczeniach rewolucji kulturalnej, można na tę górę dojechać kolejką linową i zapłacić za zwiedzanie. Świątynia buddyjska odbudowana w roli atrakcji turystycznej jest najwyraźniej strawna dla aktualnej władzy. Tym niemniej na szczycie wzdłuż ścieżek furkocą chorągiewki tak jak zawsze furkotały, modlitwy się odmawiają tak jak zawsze się odmawiały.
Ale świątynie odbudowują się nie tylko dla turystów. Można poprzesuwać granice na papierowej mapie, można zmienić nazwę miasta i można nasłać czambuły oszalałych hunwejbinów by burzyły świątynie, ale wyrwać czci dla bodhisattwów z serc Tybetańczyków tak łatwo się nie da. Dawne świątynie, ufundowane jeszcze w XVII wieku przez piątego Dalaj Lamę, odbudowują się ukryte pośród socjalistycznych bloków i tętnią życiem. Ubrani w bordowe szaty lamowie recytują sutry, wierni wchodzą i padają na twarz przed posągami buddów i bodhisattwów, obchodzą wkoło świątynie wprawiając w ruch bębny na których wypisane są modlitwy, a kiedy bębny się kręcą, modlitwy odmawiają się same. Gong ogłasza porę obiadu i młodzi mnisi roznoszą na tacach dania starym lamom. Przypadkiem jesteśmy w tym momencie w w klasztorze Nanwu. Ktoś nas pyta, czy dostaliśmy obiad. „Nie? To chodźcie za mną.” W refektarzu dla świeckich wydaja obiady za darmo, ryż i warzywa popijane soloną herbatą.
Mnisi tybetańscy ubrani są w bordowe habity, świeccy w charakterystyczne tybetańskie kufaje, mężczyźni niemal wszyscy zakładają tylko jeden rękaw, drugi wsuwają gdzieś za pas. Kobiety mają kolorowe pasiaste fartuszki. Myślicie, że to ludowe rękodzieło? Ja też tak myślałem, dopóki nie zobaczyłem tych ubrań na manekinach w sklepach z ostatnią modą. Jakie tam rękodzieło, wszystko jest made in China. Tybetanki chcą nosić ludowe tybetańskie stroje? Skoro takie chcą kupować, to takie im trzeba dostarczyć. Made in China, w końcu jesteśmy w samym środku chińskiej prowincji Syczuan.
Adzia
W Kangding wszystkie napisy są w dwóch językach, po chińsku i tybetańsku. Po angielsku napisów raczej nie ma. Są wprawdzie gromady turystów, ale to wszystko są Chińczycy przyjeżdżający zobaczyć lodowce spływające z masywu Minya Konka, najwyższej góry rdzennych Chin. Zachodnich turystów jest tu co kot napłakał. Ale jednak w jednej z uliczek pośród sklepów z ostatnią tybetańską modą znajdujemy otwarte drzwi, za nimi schody prowadzące na górę, a obok rozstawiona tablicę z wypisanym kredą angielskim napisem: „herbata, informacje o regionie, na piętrze”. Wchodzimy na to piętro. Jest to niby herbaciarnia, ale wygląda na to, że jesteśmy jedynymi gośćmi, reszta – kilkoro młodych ludzi mówiących nieźle po angielsku – to obsługa. Zamawiamy strasznie drogą chińską herbatę i rozmawiamy z młodą osobą imieniem Adzia. Popijając chińską herbatę mówię, że to właśnie tybetańska herbata z solą, jaką nas poczęstowano w świątyni, przypomniała mi moją podróż przez zachodnie Himalaje trzydzieści lat temu. Wędrowałem wtedy pieszo od klasztoru do klasztoru, mijałem pastwiska, na których pasły się stada jaków, pasterze mieli kufaje założone na jedno ramię, a w klasztorach ubrani na bordowo mnisi częstowali mnie soloną herbatą z masłem i karmili tsampą. „Chcecie spróbować tsampy?” pyta Adzia i wyjmuje z szafki worek czegoś, co wygląda jak razowa mąka, zaparza tybetańską herbatę z solą i pokazuje, jak to trzeba razem ugnieść, żeby był tybetański posiłek. No tak, to jest właśnie smak Tybetu, tsampa – czyli prażony i zmielony jęczmień – zmieszany z zieloną soloną herbatą.
Adzia jest Tybetanką i mówi, że ta jej kawiarenka to takie małe centrum młodej kultury tybetańskiej. Pokazuje mi, nad czym ostatnio pracują – robią zdjęcia, reprodukcje prac młodego malarza, mnicha mieszkającego w Litangu, imieniem Da Qiongpei. W jego obrazach pojawiają się motywy z tradycyjnego buddyjskiego malarstwa Tybetu, ale połączone w niekonwencjonalny sposób, jest w nich też sporo motywów erotycznych. Niektóre z tych obrazów to ilustracje do wierszy tybetańskiego poety, które Da Qiongpei przetłumaczył na chiński. Adzia pokazuje nam tomik tych wierszy po chińsku. Poeta nazywał się Tsanyang Gyatso, żył w XVII wieku i był żywym buddą. W pierwszej chwili nie wiem o kogo chodzi, ale po chwili coś mi klika. Czterowiersze niby buddyjskie, ale z erotycznym podtekstem? Przecież sam coś takiego kiedyś tłumaczyłem na polski.
Czy to są wiersze szóstego Dalaj Lamy?”
Ćśśś” mówi Adzia kładąc palec na ustach. „O Dalaj Lamie nie wolno w Chinach mówić'”


Domyślam się, że niektórzy z czytelników chcieliby choć rzucić okiem na miłosne wiersze szóstego Dalaj Lamy. Oto one, w moim tłumaczeniu sprzed trzydziestu lat
Obraz pędzla Da Qiongpei

Zapach dziewczęcego ciała
Miłej mej, królowej szlaku
Kryształ górski bez wartości
Znaleziomy, wyrzucony.

Kochana czeka mnie w łóżku,
Poddaje swe słodkie ciało.
Czy przyszła mnie oszukać
I okraść mnie z moich zasług?

Szron na powiędniętych kwiatach
Zimny wiatr wieje z północy.
Szron i wiatr musiały przybyć,
By odgonić z kwiatów pszczoły.

Nad wzgórzami wolno wschodzi
Uśmiechnięta twarz księżyca.
W mym umyśle się pojawia
Uśmiechnięta twarz mej miłej.

Łabędź kocha się w jeziorze,
Chciałby na nim zostać dłużej.
Mróz jezioro skuwa lodem,
Łabędź leci w dal bez żalu.

No comments:

Post a Comment