Chorągiewki modlitewne w Dardo |
Tybet, dach świata, podniebna
kraina modlitewnych chorągiewek furkocących na wietrze. Modlitwy
wypisane są na chorągiewkach, a odmawia je wiatr trzepocząc nimi.
Rozpięte na sznurach wszędzie gdzie się da, wzdłuż dróg, nad
domami, wokół pól, na których rośnie tylko jęczmień, bo klimat
zbyt surowy na cokolwiek innego. Wzdłuż pastwisk, na których pasą
się długowłose jaki, bo klimat zbyt surowy na inne bydło. Na
przełęczach ośnieżonych gór, które tylko latem przekroczyć
można, bo zimą skute lodem.
Tybet, dach świata, otoczony
krenelażem niebotycznych gór, które przez stulecia stanowiły
skuteczną barierę dla najeźdźców. Od południa są to potężne
Himalaje, od północy niewiele od nich mniejsze góry Kumbum od
wschodu też ponad siedmiotysięczny masyw Minya Konka, który przez
wieki stanowił granicę z Chinami. Była to skuteczna bariera,
czasami zapuszczały się tam czambuły mongolskie, ale poza tym
nikt. Za górami Tybetańczycy czuli się bezpiecznie i pewnie
dlatego mogli wyznawać religię zakazującą wojen. Dowódcy
mongolskich czambułów czuli respekt dla tybetańskich mnichów i
sami wspierali pokojowe rządy najwyższego z nich, noszącego tytuł
Dalaj Lamy. Zwłaszcza piątego z kolei, który w XVII wieku przy ich
pomocy zjednoczył Tybet.
Chińczycy tylko wyjątkowo
zapuszczali się dalej, niż graniczne miasto Dardo, położone w
ciasnej dolinie u stóp masywu Minya Konka. W Dardo kwitł handel,
bowiem narodowym napojem Tybetańczyków jest herbata, która w tym
kraju nie rośnie. Herbata pita zawsze z solą i jakowym masłem.
Graniczne miast Dardo kwitło na handlu zieloną herbatą sprasowaną
w brykieciki, stąd rozchodziła się ona na cały Tybet, można ją
było kupić daleko na zachodzie, nawet w Ladakhu, który obecnie
jest w granicach Indii. Herbatę w Tybecie piją wszyscy: chłopi
uprawiający jęczmień, nomadzi strzegący jaków na pastwiskach,
mnisi strzegący buddyjskiej wiary, nawet sam Dalaj Lama, który tej
wiary jest uosobieniem.
Dardo |
Dalaj Lamowie, legendarni władcy
Tybetu, to najbardziej niezwykła dynastia na świecie. Tron
przechodzi nie z ojca na syna (bo Dalaj Lama jest zawsze bezżennym
mnichem) lecz z wcielenia na wcielenie. Panujący w tym kraju buddyzm
traktuje teorię reinkarnacji za pewnik, nad przechodzeniem dusz w
nowe ciało prowadzone były w ciągu wieków badania, a ich efektem
jest słynna tybetańska Księga Umarłych. Tybetańczycy przyjmują
za pewnik, że dusza zmarłego właśnie Dalaj Lamy pojawia się z
powrotem na świecie w ciele właśnie narodzonego chłopca. Mało
tego, przyjmowane jest za pewnik, że dusza Dalaj Lamy odradza się w
Tybecie. Dlatego zaraz po śmierci Dalaj Lamy prowadzone są
poszukiwania, wysocy lamowie z jego otoczenia podróżują po kraju,
by znaleźć to nowe wcielenie. Zakłada się, że nowo wcielona
dusza rozpozna przedmioty, które używała w starym wcieleniu,
dlatego kandydatom poczętym tuż po śmierci zmarłego daje się do
zabawy kilka przedmiotów, z których niektóre były osobistą
własnością zmarłego. Jeśli na przykład roczne dziecko bez
wahania wybierze właściwe przedmioty do zabawy, wówczas uznawane
jest za nowe wcielenie, zabierane do Lhasy (razem z rodziną,
niezależnie od dotychczasowego statusu) i szkolone w nauce
buddyjskiej, a z czasem obejmuje władzę w kraju. Tak właśnie
wybrany został obecny, czternasty Dalaj Lama, o czym wiadomo, bowiem
opisał to sam w swojej autobiografii.
Jeśli tak wybrany chłopiec ma
powołanie do celibatu i inklinacje do zajmowania się polityką, to
pewnie może być wybitnym władcą, ale co się dzieje, jeśli
wybrany władca do celibatu nie ma za grosz skłonności, a zamiast
zajmować się polityką woli pisać miłosne wiersze? Można by
pewnie argumentować, że coś takiego zdarzyć się nie może,
bowiem na nowo wcielona dusza Dalaj Lamy jest istotą przebudzoną od
urodzenia i na pewno za babami latać nie będzie, gdyby nie to, że
coś takiego się już raz zdarzyło. Tak właśnie zachowywał się
Dalaj Lama numer sześć, który wymykał się z pałacu, by w
pobliskiej gospodzie spędzać czas z dziewczynami, a potem zamiast
teologicznych traktatów pisał wiersze o pięknym liczku swojej
miłej.
W klasztorze w Dardo |
W związku z tym wiemy, co się
w takim przypadku dzieje. Wielcy lamowie mają wpojone przekonanie,
że Dalaj Lama wciela się po to, by lud swój prowadzić ku
przebudzeniu, dlatego w sposób teologiczny interpretują cokolwiek
napisze. Miłosne wiersze Szóstego Dalaj Lamy traktowane są tak,
jak Pieśń nad Pieśniami traktowana jest przez księży-teologów.
A politycy? No cóż, potraktowali go jako słabego polityka, którego
można złapać, uwięzić i Bóg wie co jeszcze z nim zrobić. To
właśnie (zwłaszcza to ostatnie) zrobił z Szóstym Dalaj Lamą
herszt jednego z mongolskich czambułów, które zapędziły się w
głąb Tybetu.
Tego wszystkiego dowiedziałem
się trzydzieści lat temu, kiedy podróżowałem po Ladakhu, spałem
w buddyjskich klasztorach, piłem zieloną herbatę z masłem i solą.
Ladakh to zachodnia część Tybetu, która nigdy nie była pod
władzą Dalaj Lamów, bo kiedy w XVII wieku mongolskie czambuły
jednoczyły Tybet w ich imieniu, król Ladakhu wezwał na pomoc
maharadżę Kaszmiru i nie dał się zjednoczyć. Maharadża Kaszmiru
mieszkał za Himalajami, więc zbytnio nie mieszał się w wewnętrzne
sprawy Ladakhu, kraj ten pozostał kulturowo częścią Tybetu, tyle
że rządził król, a nie mnisi. A potem stał się częścią
Indii, najpierw brytyjskich, potem niepodległych i kiedy w 1949 roku
do Tybetu wtargnęły czambuły maoistów, Ladakh pozostał poza ich
zasięgiem. Skoro był poza zasięgiem, to stał się celem migracji
rzesz Tybetańczyków uciekających przed komunistami.
Najsłynniejszym z tych migrantów jest obecny, czternasty Dalaj
Lama. Nie dał on się maoistom skolektywizować, tylko uciekł do
Indii i stworzył tybetański rząd na uchodźstwie, w związku z
czym w komunistycznych Chinach uważany jest za wroga numer jeden.
Jest on zdeklarowanym pacyfistą w stylu Mahatmy Gandhiego, na
świecie uważany jest za świątobliwą postać na miarę Matki
Teresy, ale w Chinach bezpieczniej w ogóle o nim nie wspominać. Co
innego w Indiach, Tybetańscy wygnańcy weszli w kulturę światową,
wydają po angielsku książki. W Dharamsali w Indiach, gdzie
mieszka dziś Dalaj Lama, można te książki znaleźć w
księgarenkach. Ja tam trzydzieści lat temu byłem i parę tych
książek kupiłem. Wśród nich tłumaczenia wierszy szóstego Dalaj
Lamy na angielski. Podobały mi się i niektóre z nich spolszczyłem,
opierając się na angielskich wersjach.
To wszystko było dawno, ale
ostatnio znów znalazłem się w pobliżu Tybetu, tylko że z drugiej
strony. Podróżując po Syczuanie odwiedziłem też miasto
znajdujące się w samym środku tej chińskiej prowincji. Miasto
nazywa się Kangding, a położone jest w ciasnej dolinie u stóp
masywu Minya Konka. Kiedyś nazywało się Dardo, a właściwie nadal
się tak nazywa po tybetańsku. Kiedyś było miastem granicznym,
dalej na zachód był Tybet. Tak naprawdę nadal dalej jest tam
Tybet, tylko na papierze jest to środek chińskiej prowincji
Syczuan.
Pora obiadowa w klasztorze |
Miasto znajduje się w ciasnej
dolinie pomiędzy górami, dwie główne ulice prowadzą po obu
stronach rwącej rzeki. Wzdłuż ulic wznoszą się socjalistyczne
bloki mieszkalne, ale poprzez rzekę, zwłaszcza przy mostach,
rozpięte są sznury modlitewnych chorągiewek. Na górach, poprzez
granie, poprowadzone są socjalistyczne linie wysokiego napięcia,
ale na zboczach namalowane są wielkie, widoczne z miasta, malowidła
przedstawiające buddów i bodhisattwów. Na szczycie jednej,
stosunkowo niewielkiej góry wznoszącej się bezpośrednio nad
miastem są buddyjskie świątynie odbudowane po zniszczeniach
rewolucji kulturalnej, można na tę górę dojechać kolejką linową
i zapłacić za zwiedzanie. Świątynia buddyjska odbudowana w roli
atrakcji turystycznej jest najwyraźniej strawna dla aktualnej
władzy. Tym niemniej na szczycie wzdłuż ścieżek furkocą
chorągiewki tak jak zawsze furkotały, modlitwy się odmawiają tak
jak zawsze się odmawiały.
Ale świątynie odbudowują się
nie tylko dla turystów. Można poprzesuwać granice na papierowej
mapie, można zmienić nazwę miasta i można nasłać czambuły
oszalałych hunwejbinów by burzyły świątynie, ale wyrwać czci
dla bodhisattwów z serc Tybetańczyków tak łatwo się nie da.
Dawne świątynie, ufundowane jeszcze w XVII wieku przez piątego
Dalaj Lamę, odbudowują się ukryte pośród socjalistycznych bloków
i tętnią życiem. Ubrani w bordowe szaty lamowie recytują sutry,
wierni wchodzą i padają na twarz przed posągami buddów i
bodhisattwów, obchodzą wkoło świątynie wprawiając w ruch bębny
na których wypisane są modlitwy, a kiedy bębny się kręcą,
modlitwy odmawiają się same. Gong ogłasza porę obiadu i młodzi
mnisi roznoszą na tacach dania starym lamom. Przypadkiem jesteśmy w
tym momencie w w klasztorze Nanwu. Ktoś nas pyta, czy dostaliśmy
obiad. „Nie? To chodźcie za mną.” W refektarzu dla świeckich
wydaja obiady za darmo, ryż i warzywa popijane soloną herbatą.
Mnisi tybetańscy ubrani są w
bordowe habity, świeccy w charakterystyczne tybetańskie kufaje,
mężczyźni niemal wszyscy zakładają tylko jeden rękaw, drugi
wsuwają gdzieś za pas. Kobiety mają kolorowe pasiaste fartuszki.
Myślicie, że to ludowe rękodzieło? Ja też tak myślałem, dopóki
nie zobaczyłem tych ubrań na manekinach w sklepach z ostatnią
modą. Jakie tam rękodzieło, wszystko jest made in China. Tybetanki
chcą nosić ludowe tybetańskie stroje? Skoro takie chcą kupować,
to takie im trzeba dostarczyć. Made in China, w końcu jesteśmy w
samym środku chińskiej prowincji Syczuan.
Adzia |
W Kangding wszystkie napisy są
w dwóch językach, po chińsku i tybetańsku. Po angielsku napisów
raczej nie ma. Są wprawdzie gromady turystów, ale to wszystko są
Chińczycy przyjeżdżający zobaczyć lodowce spływające z masywu
Minya Konka, najwyższej góry rdzennych Chin. Zachodnich turystów
jest tu co kot napłakał. Ale jednak w jednej z uliczek pośród
sklepów z ostatnią tybetańską modą znajdujemy otwarte drzwi, za
nimi schody prowadzące na górę, a obok rozstawiona tablicę z
wypisanym kredą angielskim napisem: „herbata, informacje o
regionie, na piętrze”. Wchodzimy na to piętro. Jest to niby
herbaciarnia, ale wygląda na to, że jesteśmy jedynymi gośćmi,
reszta – kilkoro młodych ludzi mówiących nieźle po angielsku –
to obsługa. Zamawiamy strasznie drogą chińską herbatę i
rozmawiamy z młodą osobą imieniem Adzia. Popijając chińską
herbatę mówię, że to właśnie tybetańska herbata z solą, jaką
nas poczęstowano w świątyni, przypomniała mi moją podróż przez
zachodnie Himalaje trzydzieści lat temu. Wędrowałem wtedy pieszo
od klasztoru do klasztoru, mijałem pastwiska, na których pasły się
stada jaków, pasterze mieli kufaje założone na jedno ramię, a w
klasztorach ubrani na bordowo mnisi częstowali mnie soloną herbatą
z masłem i karmili tsampą. „Chcecie spróbować tsampy?” pyta
Adzia i wyjmuje z szafki worek czegoś, co wygląda jak razowa mąka,
zaparza tybetańską herbatę z solą i pokazuje, jak to trzeba razem
ugnieść, żeby był tybetański posiłek. No tak, to jest właśnie
smak Tybetu, tsampa – czyli prażony i zmielony jęczmień –
zmieszany z zieloną soloną herbatą.
Adzia jest Tybetanką i mówi,
że ta jej kawiarenka to takie małe centrum młodej kultury
tybetańskiej. Pokazuje mi, nad czym ostatnio pracują – robią
zdjęcia, reprodukcje prac młodego malarza, mnicha mieszkającego w
Litangu, imieniem Da Qiongpei. W jego obrazach pojawiają się motywy
z tradycyjnego buddyjskiego malarstwa Tybetu, ale połączone w
niekonwencjonalny sposób, jest w nich też sporo motywów
erotycznych. Niektóre z tych obrazów to ilustracje do wierszy
tybetańskiego poety, które Da Qiongpei przetłumaczył na chiński.
Adzia pokazuje nam tomik tych wierszy po chińsku. Poeta nazywał się
Tsanyang Gyatso, żył w XVII wieku i był żywym buddą. W pierwszej
chwili nie wiem o kogo chodzi, ale po chwili coś mi klika.
Czterowiersze niby buddyjskie, ale z erotycznym podtekstem? Przecież
sam coś takiego kiedyś tłumaczyłem na polski.
„Czy
to są wiersze szóstego Dalaj Lamy?”
„Ćśśś”
mówi Adzia kładąc palec na ustach. „O Dalaj Lamie nie wolno w
Chinach mówić'”
Domyślam się, że niektórzy z
czytelników chcieliby choć rzucić okiem na miłosne wiersze
szóstego Dalaj Lamy. Oto one, w moim tłumaczeniu sprzed trzydziestu
lat
Obraz pędzla Da Qiongpei |
Zapach
dziewczęcego ciała
Miłej
mej, królowej szlaku
Kryształ
górski bez wartości
Znaleziomy,
wyrzucony.
Kochana
czeka mnie w łóżku,
Poddaje
swe słodkie ciało.
Czy
przyszła mnie oszukać
I
okraść mnie z moich zasług?
Szron
na powiędniętych kwiatach
Zimny
wiatr wieje z północy.
Szron
i wiatr musiały przybyć,
By
odgonić z kwiatów pszczoły.
Nad
wzgórzami wolno wschodzi
Uśmiechnięta
twarz księżyca.
W
mym umyśle się pojawia
Uśmiechnięta
twarz mej miłej.
Łabędź
kocha się w jeziorze,
Chciałby
na nim zostać dłużej.
Mróz
jezioro skuwa lodem,
Łabędź
leci w dal bez żalu.
No comments:
Post a Comment